Rozdział 11
Pod drzwiami do pokoju Abby zastałam Calluma. Stał, oparty plecami o ścianę, jakby na kogoś czekał. Wyglądało na to, że moja przyjaciółka nie chciała mieć gości. Mimo to wiedziałam, że koniecznie potrzebuje rozmowy. Dlatego też podeszłam do drzwi pewnym korkiem i stanęłam obok brata. Cal podniósł na mnie wzrok, kiedy zapukałam do drzwi. Nie dostałam żadnej odpowiedzi.
— Jest taka uparta — wymamrotał pod nosem.
— Mi to mówisz? — prychnęłam. Znałam Abby bardzo dobrze i wiedziałam, że kiedy coś się działo, odcinała się od wszystkich. Wcale mi się to nie podobało.
Mocno uderzyłam w drzwi.
— Abby! — zawołałam. — Jeśli natychmiast mnie nie wpuścisz, to przyrzekam, że wyrwę te drzwi z zawiasami, żeby dostać się do środka!
Usłyszałam za drzwiami jakiś hałas. Brzmiało to, jakby coś się przewróciło.
— Nie za ostro? — zapytał niepewnie Cal, przyglądając się to mi, to drzwiom.
Pokręciłam głową.
— Nie, to zawsze działa — zapewniłam go.
Po chwili zamek w drzwiach przeskoczył, a same drzwi uchyliły się lekko. W duchu podziękowałam sobie za moją nadpobudliwość. Popchnęłam je wolno i rzuciłam przez ramię:
— Życz mi szczęścia.
— O ile ci się przyda.
W pokoju było jasno i od razu dostrzegłam skulony kształt ciała przyjaciółki na łóżku. Ruszyłam w tamtym kierunku, nie śpiesząc się, ale rozglądając się na boki i chłonąc wygląd wnętrza. Pomieszczenie było wręcz identycznie urządzone jak moje, tyle że w jaśniejszych, bardziej dziewczęcych kolorach. Nawet łóżko wydało się być miększe i wygodniejsze od mojego. Usiadłam na jego brzegu i spojrzałam na Abby.
— Nic mi nie jest — powiedziała do razu, jakby próbowała to sobie wmówić, aż w końcu i uwierzyć. — Chciałam tylko pobyć sama.
— Jasne.
Położyłam się obok niej i wpatrzyłam w sufit. Czekałam, aż nie wytrzyma i zacznie wylewać z sobie żale, co działo się zawsze, kiedy miała problemy. Nie naciskałam na nią, bo wiedziałam, że to w żaden sposób nie pomoże. Wręcz pogorszy sprawę.
Na tym właśnie polegała nasza przyjaźń — na wzajemnym zaufaniu, zwierzaniu się sobie i wspólnemu stawianiu czoła przeciwnością losu. Mogłyśmy na siebie liczyć zawsze, o każdej porze dnia i nocy, bo wiedziałyśmy, że druga zawsze będzie w stanie gotowości. Mogłabym powierzyć swoje życie Abby, bo wiedziałam, że mnie nie zawiedzie. Będąc moją opiekunką, jak mi wcześniej wyznała, miała na mnie zawsze oko. I zapewne nie zawahałaby się oddać za mnie życia. Dlatego teraz, kiedy była smutna, chciałam ją pocieszyć, ale przede wszystkim być przy niej.
— Poczułam się odrzucona — powiedziała nagle, a ja zamarłam, czekając na to, co powie dalej. — Sama nie wiem dlaczego. Po prostu... nie jestem pełnym wilkołakiem, prawda? To czyni mnie... gorszą.
— Wcale nie — zaprzeczyłam od razu zła, że mogła tak pomyśleć. — To nic nie zmienia, przecież wiesz!
Pokręciłam głową, nie podnosząc się.
— Ale ja jestem pewna, że to wszystko zmienia — żachnęła się. — Kiedy ty będziesz trenować i ratować świat, ja będę stała z boku i podziwiała cię, bo jesteś taka silna. — Jej głos załamał się i usłyszałam, jak zaczyna łkać. — Jestem do niczego. To pewnie dlatego ojciec mnie zostawił. Tylko przysyłał mi pieniądze, żebym miała za co żyć.
Chciałam ją dotknąć, pocieszyć i pokazać, że jestem z nią, ale ona mi na to nie pozwoliłam. Gwałtownie usiadła i spojrzała na mnie z załzawionymi oczami. Przygryzłam wargę, nie będąc pewna, co teraz zrobić.
— Mój tata był fałszywy — powiedziała z pogardą, a słowo „tata" wyrzuciła z siebie, jakby było trujące. — Był zdrajcą. Przeszedł na stronę demonów. Cała jego rodzina był taka. Kira się do nich zalicza — prychnęłam. — Jest taka sama jak on. Może nawet gorsza. To tylko kwestia czasu, kiedy pójdzie w jego ślady. — Zamknęła oczy. — Często porównywał mnie do matki i twierdził, że jestem taka, jak ona. Tak ludzka. Dla niego to było coś w rodzaju choroby: nieuleczalne i zaraźliwe. Cieszyłam się, kiedy mnie zostawił, bo wreszcie, od bardzo dawna, poczułam się wolna.
— Ale przecież mówiłaś, że kiedy matka chciała cię oddać, on się nie zgodził i...
— Oddał mnie do obozu — skończyła za mnie. — Zrobił to tylko dlatego, że także chciał się mnie pozbyć. Już wtedy chciał przejść na drugą stronę, ale zawadzała mu. Dlatego mnie porzucił.
Otworzyła oczy.
— A wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? — Spojrzała na mnie z bólem. — Że wszyscy wiedzą, kim był mój ojciec i co zrobił. I myślą, że ja jestem taka sama.
Przegryzłam wargę i poczułam krew na języku. Przełknęłam ślinę i przybliżyłam się do Abby. Usiadłam obok niej i wzięłam jej dłonie w ręce, ściskając je lekko. Starałam się pokazać jej, że jestem obok i może na mnie liczyć.
— Abby — zaczęłam — mało mnie obchodzi, kim był lub nie był twój ojciec. Mam gdzieś, co myślą o tobie inni i za kogo cię uważają. Ale przysięgam, jeżeli ktoś powie na ciebie, chociażby jedno złe słówko, pozbawię go zębów.
Zaśmiała się cichutko, ocierając łzy.
— Zawsze uważałam, że jesteś silna. Podziwiałam się, z jaką pewnością siebie podchodziłaś do życia. Zazdrościłam ci. Nikt nie był w stanie cię złamać. Więc nie pozwól na to teraz. Ja wiem, że jesteś dobra i nigdy byś nas nie zdradziła. Prawie oddałaś za mnie życie! — wykrzyknęłam. — Będziemy walczyć do końca — razem. Ramię w ramię. Nikt ani nic nie będzie nas w stanie powstrzymać. Bo razem jesteśmy silniejsze.
Pokręciła głową i westchnęła głośnio.
— A co jeżeli nie dam rady? Jeżeli to, że nie jestem w pełni wilkołakiem sprawi, że będę słabsza w walce? — Jej głos był pełen wątpliwości. — Nie chcę skazać was na porażkę!
— Abby! Nie zrobisz tego! — prawie krzyczałam. — Nie pamiętasz, co zrobiłaś, kiedy zaatakowały nas demony? Załatwiłaś je jeden po drugim, jakby byli jakimiś manekinami!
— Miałam niemałą pomoc — wymamrotała, rumieniąc się.
— Nie. — Zaprzeczyłam ruchem głowy. — To byłaś ty. To zawsze byłaś ty. I nadal jesteś. W środku wciąż jesteś tą samą Abby, którą znam — pewną siebie, zadziorną. Nie poddającą się.
Powoli na jej twarz wpłynął uśmiech. Przytuliła mnie do siebie.
— Dziękuję — szepnęła — ale chyba trochę za bardzo koloryzujesz. Nie jestem aż tak super.
Zaniosłam się śmiechem, a ona do mnie dołączyła. Nagle zerwała się na równe nogi. Poprawiła ubranie i wytarła twarz z łez.
— Mam dla ciebie niespodziankę — oświadczyła. — A teraz chodźmy znaleźć Adama!
Zaśmiałam się, kiedy ciągnęła mnie do drzwi i wypchnęła na korytarz.
Adam czekał na nas na parterze, niedbale opierając się o poręcz. Na nasz widok uśmiechnął się i odepchnął lekko.
— Wszystko okej? — zapytał, a Abby kiwnęła głową i spojrzała na mnie z błyskiem w oku.
— Gotowa na niespodziankę?
Pokręciłam głową, nie potrafiąc ukryć uśmiechu i jednocześnie zdenerwowania.
— Prawda jest taka, że mam ochotę stąd uciec, bo boję się tego, co dla mnie przygotowałaś — zaśmiałam się nerwowo.
Abby machnęła ręką i ruszyła korytarzem za Adamem. Było ciemno, dopóki nie włączyły się lampy umieszczone tuż przy podłodze. Ściany były szare, chyba betonowe. Nasze kroki głucho niosły się w dal. Skądś dochodziło tykanie.
— Gdzie zmierzamy? — zapytałam, niepewnie rozglądając się dookoła.
— Zobaczysz. — Abby uśmiechnęła się tajemniczo.
Zatrzymaliśmy się. Przed nami zobaczyłam ścianę. Już chciałam zauważyć, że trafiliśmy na ślepy zaułek, kiedy ściana zaczęła się zmieniać, a po chwili pojawiły się metalowe drzwi.
Otworzyłam szeroko buzię, nie mogą uwierzyć w to, co widziałam. Drzwi pojawiły się znikąd!
— Czy ja... czy one... — Z wrażenia zaczęłam się jąkać.
— Tak — przytaknął Adam. — Nie mylisz się; te drzwi pojawiły się ot, tak — pstryknął palcami i uśmiech się z zadowoleniem. — Ale padniesz, jak zobaczysz to, co jest w środku.
Otworzył je z głośnym skrzypnięciem i wprowadził nas do kolejnego ciemnego pomieszczenia. W środku można było wyczuć kurz i metal. Nie byłam wstanie niczego dostrzec, nawet czubka własnego nosa. Pożałowałam, że trening zaczynamy dopiero jutro. Bardzo by mi się przydały lepiej funkcjonujące zmysły.
Nagle wszystko rozbłysło i musiałam zmrużyć oczy. A potem otwarłam je szeroko.
Znajdowałam się w ogromnej hali pełnej metalowych półek, które sięgały aż do sufitu i uginały się pod ciężarem różnej jakości broni. Nie wiedziałam, gdzie skupić wzrok: na lampach zwisających z sufitu, betonowych ścianach wypełnionych dziwnymi przedmiotami, czy na półkach pełnych broni, której nawet nie umiałam nazwać.
— O kurde — mruknęłam pod nosem. Złapałam się za głowę i okręciłam wokół własnej osi, śmiejąc się jak głupia. — Tu jest tyle broni, że moglibyście wyposażyć nią jakąś armię!
Adam zaśmiał się i podszedł do jednego ze stojaków z bronią. Przejechał ręką po zakurzonym metalu.
— Racja — przyznał. — Ojciec Johna wolał być ubezpieczony. Tak na wszelki wypadek. Nigdy nic nie wiadomo.
— A więc — zaczęła Abby, łapiąc się za boki. — Którą wybierasz?
Ponownie rozejrzałam się po sali, chłonąc to wszystko, po czym ruszyłam wzdłuż rzędów, przejeżdżając ręką po półkach. Rozglądałam się, lustrując wzrokiem dziwne przedmioty. Wszystko wydawało mi się takie dziwne, a zarazem normalne. Chciałam wypróbować każdą możliwa rzecz, ale nie chciałam przesadzać. Powinnam skupić się na konkretach, abym jak najszybciej mogła opanować posługiwanie się wybraną bronią.
Wtedy przypomniałam sobie, że przecież miałam swoją broń — sztylet. Użyłam go w lesie podczas walki z demonami, a później całkiem o nim zapomniałam.
— Proszę.
Niespodziewanie koło mnie pojawił się Adam z wyciągniętą ręką, w której trzymał... moje ostrze!
— Ale... jak...? — Chciałam wiedzieć.
Uśmiechnął się trochę nieśmiało.
— Wtedy w lesie, kiedy straciłaś przytomność, zabrałem go i później zapomniałem go oddać. Robię to teraz i mam coś jeszcze dla siebie.
Wyciągnął drugą rękę, w której również trzymał sztylet. Broń różniła się od tej pierwszej. Jej ostrze było nierówne, wyglądało, jakby falowało, a brzegi miało jakby postrzępione. Do tego nie było srebrne, tylko złociste. Od razu mi się spodobała.
— Jest cudowna — odparłam, zabierając oba sztylet.
Podczas gdy się nimi zachwycałam, Adam przyniósł skądś pasek i przewiązał go w moim pasie. Po dwóch stronach bioder miałam miejsca na broń, którą od razu tam schowałam. Zapięłam dodatkowe paski na udach, aby broń była bardziej stabilna. Podobał mi się wygląd, jaki nadał mi sprzęt. Wydawałam się być bardziej... waleczna.
— Poszukaj jeszcze czegoś — polecił Adam, wycofując się, aby dać mi jeszcze czas na rozejrzenie się. — Im większą ilością broni będziesz władać, tym lepiej się obronisz.
Mój wzrok padł na jedną z broni, która od razu przypadła mi do gustu. Wzięłam do ręki łuk wykonany z czarnego drewna, pokryty bogatymi zdobieniami. Przejechałam po nim ręką, wyczuwając jego kształt. Na półce leżał kołczan pełen strzał. Wzięłam jedną i założyłam na łuk. Wymierzyłam w tarczę wiszącą na ścianie i nap napięłam cięciwę. Strzała trafiła w sam środek.
Uśmiechnęłam się dumna z mojego popisu i wróciłam do reszty. Zastałam Abby z długim, aczkolwiek cienkim mieczem, którym cięła powietrze. Adam krążył wokół niej i mówi jej, jak ma wykonywać pchnięcia.
— Wyżej. Mocniej. To było do bani. Spróbuj jeszcze raz.
Stanęłam przed nimi i pokazałam im zdobycz. Oczy Abby rozbłysły. Pochwaliła moją nową broń i pokazała tą, którą wybrała dla siebie.
— Adam mi powiedział, że będzie moim trenerem — pochwaliła się. — Jutro zaczynam trening.
— A mnie kto będzie szkolił? — zaciekawiłam się. Nie mogłam się doczekać momentu, w którym przyjdzie mi wykorzystań moją nową zdobycz.
— Zostajesz skazana na Henriego — oświadczył Adam i uśmiechnął się krzywo.
— Dlaczego? — jęknęłam. Nie mogłam uwierzyć, że trafiłam na tego gbura. Przecież on mnie nie znosił!
— Bo to on prowadzi lekcje strzelania z łuku — zachichotał pod nosem, kiedy się skrzywiłam. — Jest w tym najlepszy.
— To ja może jednak zostanę tylko przy sztyletach. — Chciałam się wycofać.
— Luna...
— To nie fair. On mnie nie lubi — burknęłam z wyrzutem.
— Ze wzajemnością — odparł nowy głos. Zamarłam, po czym odwróciłam się twarzą do opartego o ścianę Henriego. Nie wyglądał na zadowolonego. Zresztą, on nigdy nie był zadowolony.
— O wilku mowa — szepnął Adam.
Zmrużyłam oczy, patrząc na czarnowłosego.
— Czego tu szukasz? — warknęłam, niezadowolona jego obecnością.
W sekundę pokonał dzielącą nas odległość. Stanął kilka centymetrów ode mnie, a mi zabrakło powietrza.
— Uważaj na słowa — odwarknął gardłowo. Poczułam na twarzy jego oddech. — Tak się składa, że nie masz tu nic do gadania i w każdej chwili możesz się stąd wynieść. To, że John ci wierzy, to nie znaczy, że ja też. Mam. Cię. Na. Oku — wycedził przez zęby.
Odsunął się ode mnie, a ja wciągnęłam powietrze do płuc. Wmawiałam sobie, że to przez to, że go nie lubię i mnie denerwuje, a nie przez jego bliskość. Henri nadal nie spuszczał ze mnie wzroku. Przeszywał mnie na wylot, jakby chciał wiedzieć, co myślę. Przeszedł mnie dreszcz, ale nie dałam po sobie poznać zdenerwowania.
— John cię szuka — powiedział do Abby, nie odwracając ode mnie wzroku.
— Okej — odparła powoli. Spojrzała na mnie niepewnie, nie wiedząc, co powinna zrobić. Pokręciłam głową i wskazałam na drzwi. Po chwili wyszła.
Miałam ogromną ochotę pobiec za nią.
— Adam, ty też idź — powiedział chłodno chłopak.
— Ale... — Nie wyglądał na zadowolonego tym rozkazem.
— Idź — warknął Henri.
Blondyn pokręcił głową i opuścił pomieszczenie. Patrzyłam za nim, dopóki wzrok Henriego nie zaczął palić mnie w szyję. Zacisnęłam rękę na łuku i spojrzałam na niego hardo.
— Czego ty ode mnie chcesz? — zapytałam twardo, mrużąc oczy.
Założył ręce na piersi.
— Wiem, że podsłuchałaś moją rozmowę z Johnem — oświadczył, a mnie zrobiło się gorąco. — I wiem też, że opowiedział ci o mnie.
— I co z tego? — prychnęłam, próbując ukryć zdenerwowanie i strach, które pojawił się znikąd. — Oczekujesz ode mnie litości? A może przeprosin?
Zacisnął szczękę. Od razu pożałowałam tych słów, przypominając sobie, co mówi John. Pięknie, teraz to już na pewno nie dojdziemy do zgody.
W jego oczach błysnęła wściekłość. Przełknęłam ślinę. Bałam się, że rzuci się na mnie, a ja nie będę się wstanie obronić.
— Masz niewyparzony język — syknął i ponowie się do mnie zbliżył. Upuściłam łuk. Zaczęłam się cofać, ale on nie przestawał. Moje plecy dotknęły ściany. Nie miałam jak uciec.
— Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzisz? — szepnęłam. Zaczynało brakować mi powietrza.
Prychnął i oparł ręce na ścianie, tuż obok mojej głowy.
— A dlaczego mam ci ufać?
— Czy dałam ci powód, żebyś nie mógł tego zrobić? Jestem jedną z was. — Mój głos drżał, a ja coraz bardziej się bałam.
— To cię nie usprawiedliwia — zauważył chłodno. — Możesz być jedną z nich i sprowadzić na nas nieszczęście. Nie mogę do tego dopuścić.
— Nie wiesz, kim jestem — powiedziałam cicho, ale pewnie. — Nie masz prawa mnie oceniać!
Moje serce przyspieszyło. Jego obecność źle na mnie wpływała. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Przymknęłam oczy, a kiedy znowu je otworzyłam, on wciąż na mnie patrzył.
— Boisz się — zauważył.
Spojrzałam na niego z urazem.
— Bo mnie przerażasz.
Skrzywił się i odsunął, dając mi szanse na złapanie oddechu, którego mi brakowało. Przesunęłam się w bok, zwiększając między nami dystans.
— Skoro tak bardzo mi nie ufasz, to dlaczego pozwoliłeś mi przeżyć tam w lesie? — zaatakowałam go. — I co z tym, co powiedział tamten demon, że moim przeznaczeniem jest umrzeć?
Oboje byliśmy zszokowani moimi słowami. Na samo wspomnienie tamtego zdarzenia ściskało mnie w żołądku. Głowę ogarnął tępy ból.
— Sam się nad tym zastanawiam — oświadczył Henri.
Zacisnęłam zęby, czując się zraniona tymi słowami, ale nie spodziewałam się innej odpowiedzi. Na co miałam liczyć, na przeprosiny? Na to, że się pogodzimy i uznamy, że nic się nie stało?
— Tak właśnie myślałam — szepnęłam i wybiegłam z pomieszczenia. Im dalej od Henriego, tym lepiej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top