Rozdział 10
Bolesne kłucie w karku zmusiło mnie do zmiany pozycji. Z ociąganiem wstałam z zimnej podłogi i przeciągnęłam się. Nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić. Jedynym wyjściem, jakie przyszło mi do głowy, było schowanie się pod kołdrą i udawanie, że mnie nie ma, ale nie byłam małym dzieckiem, żeby bawić się w chowanego. Życie nauczyło mnie, żeby nigdy nie uciekać przed problemami, bo przecież same się nie rozwiążą. A na zaufanie należało sobie zasłużyć.
Niepewnie opuściłam pokój i skierowałam się na dół. Przez moment zastanawiałam się, czy może nie poprosić Abby o pomoc, ale zrezygnowałam ze względu na późną porę. Nie chciałam jej martwić. Pewnie była zmęczona po całym dniu czuwania nade mną.
Po raz drugi tego dnia błądziłam po korytarzach budynku. Próbowałam logicznie opracować sposób przemieszczania się, żeby nie zgubić drogi, ale po kolejnym zakręcie straciłam rachubę. W końcu poddałam się i zdałam na instynkt, który jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Tak też było i w tym wypadku. Nie trwało długo, kiedy znalazłam podwójnie drzwi prowadzące do biblioteki. Zawahałam się przed wejściem do środka. Nie chciałam przypadkiem natknął się na Henriego. Z drugiej jednak strony nie mogłam obawiać się konfrontacji z nim. W końcu mieszkaliśmy w tym samym budynku i byliśmy skazani na swoje towarzystwo.
Wzięłam oddech i pchnęłam drzwi. W pomieszczeniu panował chłód, chociaż w kominku, którego wcześniej nie zauważyłam, palił się ogień. Stanęłam przed obrazem przedstawiającym rodziny Łowców Demonów i przyjrzałam się rodzicom. Wyglądali na takich szczęśliwych. Mogli mieć z dwadzieścia kilka lat. Zapewne nie byli świadomi tego, jak ich życie się skończy, że stracą życie, chroniąc mnie i Calluma. Nieprzyjemne uczucie ścisnęło mnie w piersi. Zupełnie jakbym poczuła się winna ich śmierci.
Długo siedziałam oparta plecami o sofę, wpatrzona w obraz. Studiowałam twarze rodziców, ich rysy, które widziałam codziennie u siebie w lustrze. Dziwnie się czułam, nie pamiętając ich, ale jednocześnie mogą patrzeć na nich, tu i teraz. Siedząc tak, straciłam rachubę czasu. I pewnie siedziałabym tak dalej, gdyby nie głos Johna, który przywrócił mnie do rzeczywistości.
— Powinnaś odpoczywać, a nie siedzieć tu — stwierdził łagodnym głosem.
— Masz rację — odparłam spokojnie — ale jakoś nie potrafiłam siedzieć w pokoju. W dodatku sama. Musiałam przemyśleć parę spraw.
Zajął miejsce koło mnie, ocierając się swoim ramieniem o moje.
— Jesteś zimna — zauważył i za nim zdążyłam coś odpowiedzieć, zarzucił na mnie swój sweter.
— Nie musiałeś — mruknęłam, czując, jak moje policzki się rumienią. — Ale dziękuję.
Kiwnął głową. Siedzieliśmy tak ramię w ramię, w ciszy, którą przerywał jedynie cichy odgłos z paleniska.
— Biblioteka to dobre miejsce, żeby pobyć samemu — powiedział jak gdyby nigdy nic John.
Nie byłam pewna, co miały znaczyć te słowa. Chciał mnie zachęcić do rozmowy? Zwierzenia mu się? Nie wiedząc, jak to odebrać, postanowiłam milczeć.
— Wiem, że podsłuchałaś moją rozmowę z Henrim — oświadczył, a ja jęknęłam. Poczułam się ja idiotka, że przyłapał mnie na tym. — Nie mam ci tego za złe. W sumie w jakimś stopniu chciałem, żebyś to usłyszała. Czasami lepiej wiedzieć, co o tobie myślą inni, nie sądzisz?
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytałam zdenerwowana. Odwróciłam się tak, że patrzyłam mu prosto w oczy. — Od razu wiedziałam, że Henriemu nie podoba się moja obecność. Pokazał to już w lesie. Nie musiałam słyszeć waszej rozmowy...
John pokręcił głową. Na jego twarzy odmalowała się konsternacja.
— Nie rozumiesz — westchnął. — Henri ma dość trudny charakter. Ciężko mu komukolwiek zaufać. Miał... trudne dzieciństwo, które wpłynęło na to, kim teraz jest. Nie możesz go za to winić, chociaż z drugiej strony uważam, że trochę przesadził.
Milczałam, za nim zdobyłam się na odwagę, żeby zadać nurtujące pytanie.
— Co mu się stało? — wyszeptałam drżącym głosem.
John wpatrywał się w ścianę przed sobą, mocno nad czymś myśląc. Blask ognia padł na jego twarz, częściowo ukrytą ją w cieniu. Miał zaciśnięte usta i zmarszczone brwi, pod których wpływem na czole pojawiły się bruzdy, które miałam ochotę dotknąć i rozprostować. Jego oczy błysnęły, kiedy spojrzał na mnie.
— Jesteście do siebie podobni — zaczął — oboje straciliście rodziców, kiedy byliście mali. Z tą tylko różnicą, że ciebie nie było, kiedy twoi rodzice umierali. Ale Henri... — urwał. Cierpliwie czekałam, aż zacznie kontynuować. — On był przy tym. Patrzył, jak jego rodzice walczą, aż w końcu giną z rąk Demonów.
Pokręcił głową, jakby chciał się pozbyć niechcianych myśli z głowy. Przypomniałam sobie, że Adam wcześnie wspominał mi o śmierci rodziców chłopaka, ale nie wdawał się w szczegóły.
— Pamiętam, jak mi o tym opowiadał... — Jego głos nieznacznie zadrżał. — Jak demony stały nad nim i śmiały się, a on nic nie mógł zrobić.
Przytknęłam dłoń do warg, żeby powstrzymać się cichego szlochu, który pchał się na moje usta. Oczami wyobraźni widziałam małego Henriego, który bezbronny patrzy na demony. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po moim ciele.
— Po tamtym incydencie Henri trafił do obozu, ale do nikogo się nie odzywał. Zamknął się w sobie. Dopiero z czasem zaczął rozmawiać z ludźmi, chociaż przychodziło mu to z trudem. Do tej pory mało mówi.
— To straszne — wyszeptałam, przełykając gulę w gardle. — Gdybym wiedziała...
— Ale nie wiedziałaś i nie powinnaś się tym zamartwiać — uspokoił mnie John. — Takie jest życie i nic na to nie poradzisz. No, ale dość o smutnych sprawach. — Wstał, otrzepał spodnie i podał mi rękę, którą przyjęłam. Była ciepła. — My tu wpadamy w depresję, a mieliśmy załatwić ważne sprawy.
Spróbowałam się uśmiechnąć na próbę żartu, ale wyszedł z tego grymas. Byłam zbyt wstrząśnięta tym, co usłyszałam, żeby móc przejmować się innymi sprawami. Spojrzałam na Johna, który też nie wyglądał na zbyt uradowanego. Coś kryło się w jego oczach, ale nie mogłam odczytać co takiego. Przymknął je na chwilę i westchnął, a kiedy znowu je otworzył, były jakby smutniejsze.
— Mam do ciebie prośbę — powiedział i ścisnął moje dłonie. — Nie traktuj go teraz, jakby ci było go szkoda. On nie potrzebuje współczucia. Jest na to zbyt dumny.
Kiwnęłam głową. W pełni to rozumiałam.
— Wiem, ja też po śmierci rodziców zmieniłam się. Nie pamiętałam ich, ale wpłynęło to na mnie.
Na twarzy Johna zagościło coś na kształt uśmiechu.
— Zaskakujesz mnie. I mam nadzieję, że nie przestaniesz.
Poczułam przyjemne łaskotanie w brzuchu. Pomyślałam o Callumie, który powiedział mi coś podobnego i także się uśmiechnęłam. Sama siebie zaskakiwałam i podobało mi się to.
###
Nim się obejrzałam, nastał świt. Cały czas siedziałam z Johnem w bibliotece i kiedy oznajmił, że ma sprawę, która tyczy mnie i innych, przyjęłam to z niemą ulgą. Nie do końca wiedziałam dlaczego, ale chyba potrzebowałam z kimś porozmawiać i upewnić się, że to, co się przytrafiło zaledwie dwa dni temu, było prawdziwe, a nie wymyślone przeze mnie. Cała ta historia z wilkołakami, łowcami i demonami była dla mnie świeża i nie ufałam sobie na tyle, żeby przyjąć to do wiadomości, jak coś normalnego. Przecież nie co dzień dowiadujesz się, że twoje dotychczasowe życie to jedno wielkie kłamstwo. Kolejny powód, dla którego powinnam pilnie porozmawiać z rodzicami. Nie miałam z nimi kontaktu od kilku dni i nie podobało mi się to. Zbyt dużo rzeczy wydarzyło się w tak krótkim czasie.
Równo o siódmej John zwołał wszystkich do biblioteki. Adam i Callum przyjęli to normalnie, jakby codziennie musieli wstawać o tak wczesnej porze na zebranie nadzwyczajne, jak to stwierdził John. Henri także nie przejął się tym zbytnio, sam był na nogach co najmniej od godziny, ponieważ biegał. Za to Abby nie wyglądała na uraczoną.
— Najpierw cały dzień nie spałam, bo bałam się o Lunę i przez to czuję się jak trup na sterydach, to jeszcze musiałam wstać bardzo wcześnie, ponieważ komuś zachciało się mieć zebranie nadzwyczajne — poskarżyła się, posyłając nienawistne spojrzenie Johnowi. — Totalny. Koszmar.
Przewróciłam oczami na dziecinne zagranie przyjaciółki. Przecież do szkoły też musiała wstawać wcześnie, więc w czym problem?
— Ten obóz to nie luksusowy hotel na Bahamach — zauważył chłodno Henri. — I to nie są wakacje. Nikt nie każe ci tutaj być.
— Ty nie powinieneś mieć nic do gadania, gburze — odcięła się, krzyżując ręce na piersi i odwracając od niego głowę.
Powstrzymałam się od parsknięcia i posłałam spojrzenie Adamowi, któremu kąciki ust drgały, kiedy patrzył na nasze ranne ptaszki. Jednak odwróciłam się, kiedy koło mnie usiadł Callum.
— Myślałem, że jeszcze śpisz. Wyglądałaś na zmęczoną.
— Nie mogłam spać. — Nie zdradziłam mu, że po podsłuchaniu rozmowy Henriego z Johnem na chwilę usnęłam. — Nie miałam ochoty siedzieć w pokoju, więc przyszłam tutaj.
— I co?
— Przyszedł John i trochę rozmawialiśmy. Nic się nie wydarzyło.
— Miałem do ciebie zajrzeć — jęknął nagle, przypominając sobie o tym. — Zasnąłem i zapomniałem. Przepraszam.
— Nic się nie stało — uspokoiłam go i złapałam za rękę. — I tak mnie tam nie było.
Naszą wymianę zdań i kłótnię Abby z Henrim przerwał John, przez co wszyscy ucichli.
— Wiecie, że nie jestem mistrzem przemawiania... — zaczął.
— Jasne — parsknął Adam, udając kaszel. Zaśmiałam się w duchu. Na usta Calluma wpłynął leniwy uśmiech.
— ... ale są pewne sprawy niecierpiące zwłoki — kontynuował, nie zważając na przyjaciela. — Teraz, kiedy jesteśmy w komplecie i mamy po swojej stronie Lunę, możemy rozpocząć szkolenie.
W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Siedziałam sztywno na kanapie, między bratem a oparciem, na którym teraz zaciskałam palce, aż pobielały mi knykcie. Miałam taki mętlik w głowie, że nie byłam wstanie wydusić z siebie ani słowa. Wszyscy byli oszołomieni słowami chłopaka. Tylko Adam odważył się odezwać.
— Jakie szkolenie? O czym ty mówisz?
John nie odpowiedział od razu. Zamiast tego podszedł do biurka i wyciągnął z niego dziennik oprawiony w brązową skórę. Przejechał dłonią po jego powierzchni, skupiając na tym całą swoją uwagę, po czym podniósł wzrok na nas. Jego oczy nieznacznie błyszczały, kiedy patrzy na każdego z nas z osobna.
— Te zapiski należały do... do mojego ojca — wykrztusił z siebie. Na jego słowa Henri zmarszczył brwi, jakby chciał zapytać „Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałem?". Nie wyglądał na zadowolonego tą wiadomością. — Prowadził je, kiedy był naszym wieku i sam zaczynał trening. Razem z rodzicami Luny i Calluma, Adama oraz Henriego. — Jego grdyka podskoczyła, kiedy przełyka ślinę. — Wszystko dokładnie opisał; jak przebiegał trening, na czym polegał, czego musieli się nauczyć. To wszystko — podniósł wysoko dziennik, żeby każdy dobrze go widział — może pomóc nam raz na zawsze zakończyć wojnę z Demonami.
— Niby w jaki sposób? — odezwał się Callum, ściskając moją dłoń.
— Część z was wie, a część nie, ale gdy zginęli rodzice Luny i Calluma, a oni sami się rozdzielili, wypłynęła przepowiednia, że kiedy potomkowie Łowców ponownie się spotkają, będą w stanie powstrzymać demony. Aby to się spełniło, potrzebujemy dobrego przygotowania.
— Więc co zamierzasz? — Henri spojrzał na niego spod przymrużonych powiek.
— Co zamierzamy — poprawił chłopaka. — Z tego, co zdążyłem przeczytać, wynika, że musimy nauczyć się panowanie nad żywiołami. One są kluczem do wszystkiego — spojrzał na mnie, ale szybko odwróciłam wzrok. — Pomogą nam polepszyć kondycję, wyostrzyć zmysły.
— Chcesz powiedzieć — zaczął niepewnie Adam — że one są jak jakieś super moce?
Kiwnął głową, szybkim ruchem otwierając dziennik.
— Przed nami sporo pracy — przekartkował go nerwowym ruchem. — Dlatego powinniśmy zacząć od jutra.
— To nie będzie takie proste, prawda? — zapytałam.
— Tak, to będzie trudne i wymagające poświęceń z naszej strony, ale... warte zachodu — zgodził się.
Popatrzyłam na pozostałych łowców. Nie wyglądali na przekonanych, ale też nie jakby zamierzali odmówić. Biła od nich determinacja. Wiedzieli, na co się piszą i co się z tym wiąże, ale mimo wszystko chcieli podjąć ryzyko. Sama nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Wilkołakiem byłam od kilku dni, chociaż wcale tego nie czułam. Gubiłam się w tym. I może miałam jakieś dziwne wizje, ale to nie czyniło ze mnie kogoś wyjątkowego. Byłam odmieńcem.
Rozejrzałam się i zauważyłam, że Abby siedziała blada jak ściana, uparcie wpatrując się w swoje dłonie. Miała ściągnięte brwi, jakby nie chciała uwierzyć w to, co słyszy.
— Wygląda na to, że nie mamy innego wyjścia — stwierdził Adam i spojrzał na nas. — Wszyscy za?
Kiwnęliśmy z wolna głowami.
— W takim razie razem z Henrim opracujemy plan co do przebiegu szkolenia, polegając na zapisach z dziennika mojego ojca. Jest w tym dobry — zadecydował John. — Adam, pomożesz razem z Callumem wybrać broń dla Luny i Abby...
Nagle Abby zerwała się z miejsca i wyszła z biblioteki, nie mówiąc przy tym ani słowa. Wstałam, żeby za nią iść, ale zatrzymał mnie brat. Pokręcił głową.
— Daj jej chwilę wytchnienia — zaproponował cicho. — Musi sobie wszystko uporządkować.
Patrzyłam jeszcze na drzwi, za którymi przed chwilą zniknęła, po czym przytaknęłam i usiadłam z powrotem na kanapie. Cal ścisnął moją dłoń, a ja uśmiechnęłam się lekko, trochę smutno. Przeczuwałam, o co mogło jej chodzić — nie była wilkołakiem pełnej krwi. Jej rodzice nie byli jedną z rodzin, o której mówili w przepowiedni. Przez to została wykluczona z naszego kręgu.
Nie chciałam, żeby tak było. Martwiłam się o nią. Była dla mnie jak siostra, a to oznaczało, że zawsze byłam przy niej, a ona przy mnie. Zawsze i na zawsze. Byłyśmy nierozerwalnie połączone ze sobą.
— To chyba będzie na tyle — stwierdził Henri.
Posłałam mu chłodne spojrzenia, ale nic sobie z tego nie zrobił. Powstrzymałam się od rzucenia jakiejś kąśliwej uwagi pod jego adresem. Zamiast tego skupiłam się na Johnie. Patrzył na czarnowłosego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, ale szybko się otrząsnął.
— Tak — powiedział wolno. — Dzisiaj odpuścimy sobie trening. Możecie iść.
Zerwałam się na równe nogi i już chciałam pobiec szukać przyjaciółki, kiedy przypomniałam sobie o jedne ważnej sprawie, o którą chciałam się zapytać Johna. Odwróciłam się do niego. Stał przy biurku i pochylał się razem z Henrim nad dziennikiem.
Zakaszlałam, a on spojrzał na mnie i zmarszczył brwi.
— O co chodzi?
— O moich rodziców — wyjaśniłam i dodała: — Tych, którzy się mną opiekowali.
Czarnowłosy posłał nam znudzone spojrzenie, po czym powiedział szybko do Johna:
— Wrócę, jak skończycie flirtować.
Zniknął za drzwiami, za nim zdążyłam zabić go wzrokiem.
— On się nigdy nie zmieni — zaśmiał się John, a ja zgodziłam się z nim. — To o co chodzi?
Westchnęłam.
— Martwię się o nich. Nie miałam z nimi kontaktu od kilku dni i zżera mnie poczucie winy, że ich tak zostawiłam bez słowa wyjaśnienia.
John stanął naprzeciwko mnie i położył ręce na moich ramionach. Były ciepłe i wywołały miłe uczucie, aż przeszedł mnie dreszcz.
— Nie masz się czym martwić. Abby powiedziała mi o nich, kiedy ty byłaś nieprzytomna. Poprosiła, żebym się z nimi skontaktował i zrobiłem to. Rozmawiałem z nimi w nocy, za nim spotkałem tutaj ciebie.
— Naprawdę? — Nie mogłam w to uwierzyć. — Nic im nie jest? Wszystko u nich w porządku?
Pokiwał głową.
— Tak. Są bezpieczni w innym obozie.
Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc.
— Jak to w innym?
— Musiałem ich przenieść do innego obozu, ponieważ gdybym chciał ukryć ich tutaj, demony niewątpliwie zastawiłby pułapkę — wytłumaczył. — Tak było bezpieczniej dla nich i dla nas.
Mimo iż nie cieszyła mnie myśl, że byli daleko ode mnie, to musiałam przyznać mu rację. Ich bezpieczeństwo było ważniejsze niż mojej potrzeby. John postąpił, jak na przywódcę przystało — pomyślał o tym, co najważniejsze; o bezpieczeństwie.
— Dziękuję.
Przytuliłam się do niego i równie szybko odsunęłam.
— Idź do Abby — powiedział łagodnie. — Jestem pewny, że teraz najbardziej cię potrzebuje.
Kiwnęłam głową i wypadłam z biblioteki, w głowie układając plan co do tego, o czym najpierw powinnam porozmawiać z przyjaciółką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top