Rozdział 43
— Następnym razem ty robisz za przynętę! — warknęła Abby, otwierając drzwi od samochodu i pakując się do środka. — Zostaniesz sam na sam z obleśnym typem mówiącym bezsensu o solarium, który później spróbuje zrobić ci sztuczne oddychanie!
Wsiadając za nią, zobaczyłam zdziwione spojrzenie Calluma, odbijające się w lusterku. Henri jedynie przewrócił oczami, nie reagując w żaden inny sposób na słowny atak ze strony dziewczyny.
— Przynajmniej nie musiałaś udawać głupiej dziewczyny, która nawet nie wie, co robi — wymamrotałam pod nosem.
— Najważniejsze, że wszystko się udało, zdobyliśmy samochód i teraz możemy ruszyć w drogę — powiedział czarnowłosy. Zerknął na GPS-a przyczepionego do przedniej szyby.
— Powinniśmy już jechać — zauważył Cal — za nim facet spostrzeże, że sprzątnęliśmy jego samochód.
— Racja. Nie chcemy, aby złapała nas policja — zgodziłam się.
Henri rzucił okiem, czy wszyscy zapięli pasy i dopiero wtedy ruszył, kierując się wskazówkami podanymi przez nawigację. Westchnęłam i odwróciłam się twarzą do okna, obserwując krajobraz za nim.
###
Kilka następnych godzin spędziliśmy w samochodzie. Co jakiś czas sprawdzaliśmy, czy ktoś za nami nie jedzie. Na szczęście nikt nie wszczął pościgu i w spokoju mogliśmy przemierzać drogę. Kilka razy zatrzymaliśmy się, aby kupić coś do jedzenia, ale robiliśmy to stosunkowo rzadko. Byliśmy w tyle z czasem i musieliśmy się śpieszyć.
Aż ciężko było mi myśleć, że wyruszyliśmy na wyprawę tylko po to, aby dowiedzieć się, co się stało z Radą Alf i Księgą Życia, a skończyliśmy, ganiając za sojuszem z wampirami, który na razie wisiał na włosku, bo jeszcze nie odnaleźliśmy brata Malcolma.
Gdzieś w głębi siebie pragnęłam zakończyć tą ciągnącą się w nieskończoność podróż. Chciałam wrócić do obozu, ponownie zobaczyć się z Adamem, może nawet udałoby mi się skontaktować z rodzicami. Na razie jednak byłam uwięziona w samochodzie, zmierzając ku kolejnemu wyzwaniu. Moja podświadomość mówiła mi, że teraz wszystko będzie gorzej, niż na samym początku. Czekała nas wędrówka pod górkę i nie zapowiadała się ona ciekawie.
Przeklęta podświadomość. Chociaż raz mogłaby się mylić!
— To chyba tutaj — oświadczył Henri, wjeżdżając w zabudowany teren jakiegoś miasta.
— Znam to miejsce — wymamrotałam pod nosem, rozglądając się dookoła. Wolno przejeżdżaliśmy ulicą, mijając budynki, które wyglądały mi bardzo znajomo. Zerknęłam na przyjaciółkę, szukając u niej potwierdzenia moich przypuszczeń. — Abby?
— Tak — mruknęła pod nosem. — Wydaję mi się... Wydaję mi się, że byłyśmy tutaj kiedyś na wycieczce. Czy to miasteczko przypadkiem nie sąsiaduje...
— Z naszym miastem? — skończyłam za nią. Pokiwała twierdząco głową. — Jestem tego prawie pewna.
— W jak dużym stopniu? — zapytał Henri, patrząc na mnie w lusterku.
— W bardzo dużym.
Zagryzłam wargę, dalej obserwując obraz za oknem.
Byłam niemal pewna, że miasto, w którym się wychowałam, znajdowało się pół godziny drogi stąd. Czułam się dziwnie z myślą, że moje stare życie znajdowało się tak niedaleko mnie. Dzieliła mnie od niego cieniutka granica, której chyba nie chciałam przekroczyć. W krótkim czasie dowiedziałam się tylu ważnych rzeczy, które podważyły fundamenty tego, w co zawsze wierzyłam. Wszystko się zmieniło. Nie byłam zwykłą nastolatką. Byłam wilkołakiem ze znakiem w kształcie gwiazdy na dłoni. Tak jak moi rodzice, stałam się Łowcą Demonów. Walczyłam z nimi u boku brata i przyjaciół. Moje życie nie przypominało ani trochę tego sprzed kilku miesięcy. Czy potrafiłabym do niego wrócić? Żyć ze świadomością, że istnieją wilkołaki, wampiry czy demony i udając, że wcale tego nie dostrzegam? Nie, nie mogłam.
Może teraz wszystko było skomplikowane. Może ciążyła na mnie zbyt wielka odpowiedzialność. Może jutro mogę już nie żyć. Jednak wolę to życie, życie ze świadomością tego, kim jestem i co powinna zrobić, niż życie w kłamstwie i niewiedzy. Pogodziłam się z losem, jaki mnie czekał, chociaż nie znałam go do końca. Liczył się jednak fakt, że byłam gotowa pokonać wszystkie przeciwności, jakie dla mnie zgotował.
— Gdzie znajdziemy brata Malcolma? — mruknęłam. — To miasto jest ogromne.
— To może być ciężkie — zgodził się ze mną Callum. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął pocieszająco. — Ale co to dla nas?
Abby parsknęła cicho pod nosem.
— Racja. W końcu uwielbiamy wyzwania.
— Może znowu zapytamy jakiejś staruszki, tak jak w przypadku, kiedy szukaliśmy Malcolma? — zaproponował mój brat, ale sądząc po jego uśmiechu, nie mówił poważnie.
— Jasne, wysiądziemy z samochodu i zapytamy przypadkowego przechodnia czy wie, gdzie jest drugi władca klanu wampirów — zażartowałam.
— Wtedy mieliśmy szczęście — zauważył Henri. — Nie wiem, czy i tym razem nam się uda.
— Trzeba być dobrej myśli, prawda? — odparła Abby ze sztucznym uśmiechem.
Przewróciłam oczami. Z takim podejściem na pewno znajdziemy brata Malcolma w ciągu kolejnych... kilku lat.
Henri przez jakiś czas krążył po mieście, szukając czegokolwiek, co mogłoby posłużyć nam za wskazówkę. Próbowałam dodzwonić się do Adama, aby prosić go o pomoc, ale ku mojemu zdziwieniu, nie miałam zasięgu. W żadnym punkcie miasta nie posiadałam ani jednej kreski. Zupełnie jakby całe miasteczko było odcięte od reszty świata. Wcale mi się to nie podobało.
W końcu czarnowłosy zaparkował samochód pod jednym z marketów. Musieliśmy omówić plan, jakim będziemy się posługiwać przez najbliższe godziny, co wcale nie wydawało się proste.
— Proponuję się rozdzielić — oświadczył Henri, nie patrząc na żadnego z nas. — Tak szybciej przeczeszemy większy teren.
— Ale... — Chciała polemizować Abby, lecz Callum położył jej rękę na ramieniu.
— Ciężko mi to powiedzieć, ale Henri ma rację. Im więcej terenu sprawdzimy, tym większa szansa na znalezienie wampira i jego siedzibę.
— Czyli widzimy się w tym miejscu za dwie godziny — zadecydowałam, po czym wyskoczyłam z samochodu i ruszyłam przed siebie. Wybrałam jedną z dróg, którą nie jechaliśmy, a która wydawała się bardzo długa. Mijałam sklepy, kluby i bloki mieszkalne. Za nim się obejrzałam, doszłam do jej końca, ale nic nie znalazłam. Przeszłam na drugą stronę. Minęłam klub nocny z niebieskim neonem La Rose i ruszyłam w drogę powrotną.
Kiedy dochodziłam do miejsca spotkania, na parkingu spostrzegłam mojego brata. Stał oparty o nasz samochód, a z jego mini mogłam wyczytać, że niczego nie odkrył. Mrużył oczy i kopał butem kamyki. Skrzywiłam się, bo nie zapowiadało się to zbyt dobrze.
— I co? — zapytał, kiedy stanęłam obok niego.
W odpowiedzi pokręciłam jedynie głową. Chwilę później przyszła do nas Abby, która także nic nie odkryła. Ostatni doszedł Henri. Jak zwykle miał kamienny wyraz twarzy, z zaciśniętymi zębami.
— Jednak przydałaby się ta staruszka — parsknęła Abby, widząc, że nasze poszukiwania niczego nie przyniosły. Potrzebowalibyśmy cudu z nieba, ale takie rzeczy się nie dzieją. A przynajmniej nie nam.
— Może teraz przejdziemy się wszyscy? — zaproponowałam. Zgodziliśmy się jednogłośnie i ruszyliśmy kolejną z miliona uliczek. Była trochę opuszczona i zaniedbana. Szłam pierwsza, dokładnie wszystko lustrując wzrokiem. Wtedy coś doleciało do moich uszu.
Najpierw usłyszałam jakąś rozmowę — dwóch facetów mówiło coś podniesionym głosem. Nie brzmieli na zadowolonych. Później nastąpił jęk bólu. Od razu przyśpieszyłam kroku, wychodząc zza rogu. Dostrzegłam wcześniej wspominanych osiłków. Jeden z nich przyciskał do ściany chłopaka z niebieskimi włosami do ściany, a drugi coś do niego warczał. Chłopak się zaśmiał, ale zaraz został uciszony, kiedy pięść osiłka spotkała się z jego policzkiem.
— Hej, zostawcie go! — krzyknęłam, zwracając tym samym na siebie uwagę. Wszyscy skierowali na mnie wzrok.
Jeden z mężczyzn uśmiechnął się i oblizał swoje wargi w obrzydliwy sposób. Zadrżałam, czując się zniesmacza jego zachowaniem.
— Laleczko, nie przeszkadzaj nam — powiedział, uśmiechając się krzywo. — Musimy załatwić bardzo ważną sprawę. Później będę cały twój — zapewnił, puszczając do mnie oczko.
Zacisnęłam pięści we wściekłości. Nie będzie żaden obleśny typ się tak do mnie zwracał! Nie pozwolę na to.
— Powiedziałam, żebyś go puścił — wycedziłam. Czułam, że moje oczy błyszczą z determinacją.
Teraz to on się wkurzył, patrząc na mnie ze złością.
— Bo co mi zrobisz? — parsknął. — Podrapiesz pazurkami?
— Raczej rozszarpie — odezwał się Henri, wychodząc zza rogu. Zaraz za nim pojawili się Callum i Abby. — Więc radzę ci odpuścić. Chyba, że chcesz zejść z tego świata przedwcześnie.
Mężczyźni zaczęli przeklinać pod nosem. Zostawili chłopaka i odeszli parę kroków, za nim rzucili przez ramię:
— Jeszcze się policzymy.
Nie byłam pewna, dla kogo było to przeznaczone. Nie przejęłam się tym zbytnio. Bez problemu skopałabym im tyłki. I to z zamkniętymi oczami.
Niebiesko włosy chłopak patrzył w ślad za mężczyznami. Dopiero kiedy zniknęli za rogiem, odwrócił się do nas.
— Dzięki za pomoc. — Otrzepał niewidzialny kurz z ubrania i odgarnął niebieskie kosmyki włosów z czoła. Posłał nam zadziorny uśmiech. — Mam niezwykły talent wpadania w kłopoty.
— Znam kogoś z podobnym problemem — prychnął pod nosem Henri, zakładając ręce na piersi. Poczułam, że była to aluzja do mnie. Nie moja wina, że kłopoty do mnie lgnęły!
— Och, gdzie moje maniery. Nazywam się Blue — rzekł. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Z powątpiewaniem popatrzyłam na jego niebieską czuprynę, a później na radosną twarz. Przerażał mnie jego szeroki uśmiech.
— Jestem Luna. To mój brat Callum, przyjaciółka Abby i Henri — przedstawiłam nas.
— Ach, to wy. — Jakiś cień przeciął jego twarz, ale chłopak szybko to zamaskował. Zmarszczyłam brwi, bo coś z nim było nie tak. Nie podobał mi się sposób, w jaki na nas patrzył. Jakby wiedział więcej, niż my i nie zamierzał się tym dzielić.
— Znasz nas? — zapytał zdziwiony Callum.
— Nie — uciął. Zetknął razem swoje dłonie i wymierzył w nas palcami wskazującymi. — W zamian za waszą pomoc i ocalenie mojego tyłka, zdradzę wam, gdzie znajdziecie brata Malcolma.
— Skąd wiesz, że go szukamy? — zapytałam zaskoczona. Coraz bardziej mnie zadziwiał.
Machnął na mnie ręką. Nie wiedzieć czemu, przypomniał mi Ekharta. Chyba przez to, że obaj zachowywali się podobnie.
— Och, proszę was. Mam swoje sposoby. Poza tym od razu widać, że nie jesteście stąd. Czuć od was wilkołakami na kilometr. Chociaż... — Zmarszczył brwi, zerkając na mnie. — Twój zapach trochę różni się od pozostałych.
— Uważasz, że śmierdzę? — warknęłam, czując zdenerwowanie. Jeszcze tego mi brakowało; nie dość, że go uratowałam, to teraz wysłuchiwałam tego, że źle pachnę. Po prostu cudownie.
— Nie, nie to miałem na myśli — zaprzeczył szybko. — Pachniesz bardziej słodko. Jakbyś przechodziła jakąś przemianę. Nie wiem, nie znam się na wilczych sprawach.
Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Sama też nie znałam się na wilczych sprawach za dobrze. John wiedział więcej, ale nie był już w stanie mi pomóc. Zerknęłam kątem oka na Henriego, szukając u niego jakichś wskazówek, ale nic takiego nie dostrzegłam. Jego twarz była niewzruszona, a spojrzenie miał wbite w Blue, jakby mu nie ufał. Całkowicie to rozumiałam i byłam już przyzwyczajona do tego typu zachowań z jego strony. Każdy nieznajomy był niezaufany.
— No dobra — powiedział Cal — mówi, co wiesz.
— Klub La Rose — rzucił. — Tam znajdziecie Caspara.
Nagle mnie olśniło. Uderzyłam się ręką w czoło.
— No tak. Jak mogłam być taka ślepa. — Zaśmiałam się z własnej głupoty, odwracając się do przyjaciół. — Tak się nazywa ród Malcolma, a ja mijałam ten klub, kiedy szłam na spotkanie z wami. Kompletnie nie pomyślałam, że może mieć z nim coś wspólnego. Blue jesteś... — Odwróciłam się, ale chłopaka już nie było.
— Przed chwilą tutaj stał. — Zmarszczyła brwi Abby.
— Niezły jest. — Zagwizdał z podziwem Callum.
— To teraz nieważne — powiedział Henri. — Chodźmy od razu do tego klubu i spotkajmy się z Casparem. Mamy coraz mniej czasu.
Jak się okazało, szczęście nam nie sprzyjało. Kiedy przyszliśmy pod klub, mogliśmy pocałować klamkę. Na drzwiach wisiała kartka, że przez dwa dni klub będzie zamknięty. Oznaczało to, że najbliższe siedemdziesiąt dwie godziny mieliśmy wolne.
— Cudownie — warknął Henri. Widziałam, jak całym sobą powstrzymuje się przed wyważeniem drzwi. Nie musiałam być w jego głowie, aby odczuć jego frustrację. Był wściekły, bo śpieszyliśmy się, a teraz okazało się, że niepotrzebnie, bo i tak nie mogliśmy spotkać się z Casparem. Życie z nas kpiło.
— W takim razie mamy czas na odpoczynek — ucieszyła się Abby. Jako jedyna widziała plusy w zaistniałej sytuacji.
###
Znaleźliśmy hotel, w którym była przeprowadzana renowacja i włamaliśmy się do niego. Najpierw ukradliśmy samochód, a teraz to. Schodziliśmy na złą drogę. Z drugiej jednak strony — brakowało nam pieniędzy, nie mogliśmy wynająć czegoś i jeszcze kupić sobie jedzenia na dwa dni. Nie mieliśmy skąd wyczarować kasy. W dodatku nie było zasięgu, więc pomoc ze strony Adama odpadała. Byliśmy skazani na siebie i na łamanie przepisów.
— Nie wierzę, że jesteśmy tak blisko domu — rzuciła Abby, kładąc się na łóżku. — Pamiętasz to jeszcze?
Zaśmiałam się, zajmując miejsce obok niej. Westchnęłam z ulgą na uczucie miękkości.
— Oczywiście. Pamiętam dokładnie — zapewniłam ją. — Ostatni dzień naszego „normalnego" życia.
Obie zachichotałyśmy.
— Przyjechałam po ciebie do szkoły, a ty później przecięłaś swoją rękawiczkę, którą nosiłaś, aby zakryć Znak!
— Tak. — Spojrzałam na swoją dłoń.
— Czemu nosiłaś rękawiczkę? — zainteresował się Callum. — Niby po co ukrywałaś Znak?
Ze śmiechem wyjaśniłam mu zaistniałą sytuację, kiedy to nie chciałam, aby wzięto mnie za jakąś przeklętą nastolatkę, która uprawia jakąś czarną magię, czy inne bzdety.
— Jacy ludzie są głupi — wymamrotał pod nosem Henri, a ja w myślach zgodziłam się z nim.
Callum chciał, abyśmy opowiedziały mu o szkole, więc wdałyśmy się z Abby w długą i interesującą dyskusję na temat szkoły, zajęć, nauczycieli czy lunchu. Mój brat chłonął to wszystko jak gąbką, kiwając głową i zadając mnóstwo pytań.
— To takie dziwne — oznajmił w końcu, kiedy nie wiedział, o co mógłby jeszcze nas zapytać. — Chciałbym chodzić do szkoły.
Abby rzuciła w niego poduszką. Trafiła go w twarz.
— Nawet tak nie mów — zawołała. — Szkoła to piekło.
— Po waszym opisie śmiem w to wątpić. — Odrzucił poduszkę.
— Uwierz nam na słowo — powiedziałam — tam wcale nie jest tak fajnie, jak się wydaje.
Ponownie wdałyśmy się z Abby w rozmowę na temat naszego ostatniego dnia, zanim wszystko się zmieniło. Za nim ze zwykłej nastolatki stałam się wilkołakiem polującym na demony.
Za nim odkryłam, że mój brat wcale nie zginął, lecz żył przez te wszystkie lata pełne niewiedzy.
— To był dzień rocznicy śmierci rodziców. Chciałam pojechać na cmentarz, ale mi się nie udało — zauważyłam. Zaraz jednak wyprostowałam się, wpadając na pomysł. — Chcę odwiedzić ich grób — oświadczyłam. — Mamy teraz dwa dni wolnego, więc...
— Nie — zaprzeczył od razu Henri, mrużąc groźnie oczy. — Nie ma takiej mowy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top