Rozdział 40
Obudziłam się chwilę przed tym, jak moje uszy wypełnił huk. Nie byłam w pełni przytomna, ale chyba usłyszałam czyjś krzyk oraz pisk opon na asfalcie. Uderzyliśmy w coś, poczułam mocne szarpnięcie. Zacisnęłam powieki z całej siły, bojąc się je otworzyć. Nagle zderzam się z szybą. W ustach poczułam metaliczny smak krwi. Samochód zaczął koziołkować, a ja w myślach podziękowałam za to, że pamiętałam, aby zapiąć pasy.
Moje wnętrzności zamieniły się ze sobą miejscami, podczas gdy auto wciąż się obracał. Ponownie uderzyłam w coś głową. Ciepła ciecz spłynęła po moim czole. Zatrzymaliśmy się. Dzwoniło mi w uszach, aż nagle zapanowała całkowita cisza.
Nie byłam pewna, jak dużo czasu spędziłam, wisząc do góry nogami. Powoli otworzyłam oczy. Mój wzrok był zamglony i z trudem rozpoznawałam kształty. W końcu udało mi się dostrzec panujący w aucie bałagan. Przednia szyba była wybita i wszędzie leżało szkło.
Położyłam rękę na suficie, który teraz był podłogą, a drugą próbowałam odpiąć pas. Nie udało mi się. Przeklęte ustrojstwo zacięło się. Z całej siły szarpnęłam zapięcie, aż to puściło pod wpływem mojej siły. Upadłam na szkło, które wbiło się w moje dłonie. Nie przejęłam się tym za bardzo, rozglądając się po wnętrzu samochodu. Moi przyjaciele byli nieprzytomni. Musiałam ich stąd wydostać. Zbliżyłam się do nieprzytomnej Abby. Dziewczyna miała rozcięcie na skroni, z którego leciała krew.
— Abby? — sprawdziłam, czy żyje, przykładając dwa palce do jej szyi. Na szczęście wyczułam puls.
Odpięłam jej pas, przez co dziewczyna wpadła prosto w moje ramiona. Szyba w jej oknie była pęknięta. Kopnęłam w nią parę razy, aż szkło opadło na asfalt. Wyszłam z auta, ciągnąc za sobą Abby. Przeniosłam ją na bezpieczną odległość. Trochę to trwało, ponieważ byłam osłabiona. Kiedy dziewczyna leżała na trawie, wróciłam do pojazdu i wyciągnęłam z niego Calluma. Z nim szło mi jeszcze gorzej niż z Abby, ponieważ był dużo cięższy. Niosąc go, upadłam kilka razy, ale to i tak mnie nie powstrzymało. Odetchnęłam z ulgą, kiedy ułożyłam brata obok przyjaciółki. Został tylko Henri.
Odwróciłam się w stronę pojazdu i ogarnęła mnie panika. Z baku wyciekało paliwo i w każdej chwili wszystko mogło wybuchnąć. Do tego dostrzegłam iskry sypiące się z silnika. Miałam tylko moment na uratowanie chłopaka.
Pobiegłam przed siebie, nie zważając na ból rozchodzący się po moim ciele. Upadłam przy oknie Henriego. Szarpnęłam za zabezpieczenie, które nie chciało puścić.
— Szybciej — mamrotałam do siebie w gorączce.
Pociągnęłam za pas. Wreszcie udało mi się go odpiąć. Wyciągnęłam chłopaka z wraku i sięgnęłam do GPS-u, którego chowałam w kieszeni. Spróbowałam go podnieść, ale poślizgnęłam się na asfalcie i upadłam w kałużę paliwa. Moje spodnie szybko przesiąkły substancją. Z trudem dźwignęłam się na kolana i zaczęłam odciągać Henriego. Kątem oka zarejestrowałam, jak kałuża benzyny przesunęła się w kierunku silnika. Pojedyncza iskra opadła na paliwo, zapalając ją. Przyśpieszyłam, ale to nic nie dało, ponieważ po chwili nastąpiła eksplozja. Odrzuciło nas aż na trawę. Henri wylądował na mnie, przygniatając mnie. Z trudem zrzuciłam go z siebie.
Leżałam na plecach i patrzyłam na ciemne niebo, z którego zaczął padać deszcz. Pięknie, jeszcze tego nam brakowało.
Niespodziewanie coś chwyciło mnie za nogę i szybkim ruchem wciągnęło na asfalt. Wylądowałam tuż obok palącego się wraku, czując na twarzy ciepło płomieni. Ostatkiem sił podniosłam się na nogi. Przede mną stało zwierzę. Chociaż nie, to nie wyglądało, jak zwierzę. Raczej jak krzyżówka kilku naraz. Głowę miało lwa, z wielką grzywą i ostrymi kłami. Szyja należała do żyrafy, zdecydowanie za długa i zbyt wiotka, aby móc utrzymać ogromny łeb potwora, przez co obie części ciała chwiały się na boki. Przednie łapy albo ręce, sama nie wiedziałam, były od goryla, tak samo, jak klatka piersiowa. Druga część przypominała odnóża jakiegoś potężnego zwierzęcia, ale nie byłam pewna jakiego. Ogon należał do węża, ale potrafił się wydłużać.
Patrząc na to dziwne coś, zastanawiałam się, czy mam się śmiać, czy płakać. Zapewne jedno i drugie. Zabrałam kołczan oraz łuk należący do Henriego. Szybko wyciągnęłam strzałę i naciągnęłam ją na cięciwę. Potwór patrzył na mnie paciorkowatymi oczami i wydawał z siebie coś, co przypominało śmiech hieny. To chyba nie był dobry znak. Wypuściłam pocisk i patrzyłam, jak odbija się od piersi przeciwnika.
— Czym ty do cholery jesteś?! — krzyknęłam.
Stworzenie zaśmiało się hienowato.
— Jestem Wszystkozwierz — zawarczał. — Starożytny demon, który potrafi zmienić się w dowolne zwierzę.
Popatrzyłam na niego jak na wariata. Że niby nazywa się Wszystkozwierz? Z jakiej dziury z piekła to coś uciekło? Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem.
— Co cię tak śmieszy? — zapytał wściekły Zwierz. Widać, że zdenerwowałam go.
Otarłam niewidzialną łezkę z oka.
— Sama nie wiem — chichotałam — co mnie bardziej bawi. To, że rżysz jak hiena, czy to, że nazywasz się Zwierz.
— JESTEM WSZYSTKOZWIERZ! — ryknął potwór i rzucił się na mnie.
Zanim do mnie podbiegł, kilka razy zmienił swoją postać. Raz był jeleniem, raz lisem, aż w końcu przemienił się w nosorożca. W ostatniej chwili uskoczyłam w bok i uratowałam się przed nadzianiem na jego róg. Podczas gdy Zwierz nadal biegł przed siebie, dogoniłam go i wskoczyłam na jego plecy. Nawet tego nie zauważył.
Co teraz? Nie działają na niego strzały, bo odbijają się od niego jak od jakiejś tarczy. Co mi pozostało?
Wyciągnęłam sztylet i spróbowałam wbić go w kilka miejsc, ale nie udało mi się to. W końcu trafiłam na tak twardy kawałek skóry, że mój sztylet odskoczył i wypadł z mojej ręki. Wylądował na asfalcie poza moim zasięgiem.
No pięknie! I co miałam teraz zrobić? To był mój jedyny pomysł. Kiepski, ale zawsze coś. Zostało mi tylko jedno ostrze, a szansa, że uda mi się nim zabić demona, była minimalna.
Czułam, jak ciało Zwierza rozgrzewało się pode mną. W następnej chwili coś wbiło się w mój kark i ściągnęło z grzbietu potwora. Zawisłam w powietrzu, a ostre coś coraz bardziej wkuwało się w tył mojej szyi. Piekący ból rozchodził się po moim ciele. Oczy zaszły mi łzami. Próbowałam się jakoś uwolnić, ale tylko pogorszyłam sprawę. Małe i ostre jak brzytwa kły, które wysunęły się z ogona, przebijały się w mój kark. Krzyknęłam z bólu. Przede mną pojawiły się mroczki.
— Nadal jest ci do śmiechu? — zasyczał demon do mojego ucha. — Czy może za mało cierpisz? — Mocniej wbił się w moją szyję. Krzyknęłam, a po policzkach popłynęły mi łzy.
— Jesteś... — nie zdążyłam powiedzieć, ponieważ zwymiotowałam krwią. — Coś ty mi zrobił?
— To tylko twoje ciało reaguje tak na moje żądło — wysyczał i zarechotał. Dopiero teraz zauważyłam, że przechodziło ono w ogon węża i znikało za demonem, który teraz stał przede mną w pierwszej wersji, w jakiego go zobaczyłam. — Jeżeli w porę się go nie usunie, umrzesz. Nie przejmuj się, to nie potrwa zbyt długo.
— Kiedyś umrę... — wymamrotałam, mając już coraz mniej siły. — Ale na pewno nie teraz.
Wyciągnęłam sztylet i odcięłam nim ogon tuż przy żądle. Upadłam na asfalt, walcząc o oddech. Zwierz kwiczał i rzucał się na wszystkie strony. Wstałam, chwiejąc się na nogach. Po raz kolejny przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Czułam ciepłą ciecz, która spływała po moich plecach. Przewróciłam się na drogę i ponownie zwymiotowałam krwią. Zaczęłam nawet nią płakać.
Ktoś chwycił mnie za ramię. Spodziewałam się demona, dlatego od razu wykręciłam mu rękę i przerzuciłam przez siebie. Zaraz... rękę?
Na drodze wyładował Callum, jęcząc z bólu.
— Jakaś ty silna — wymamrotał. Podniósł na mnie wzrok, a jego oczy rozszerzyły się. — Na wszystkie wilki, Luna, co się stało?!
Musiałam wyglądać strasznie, będąc cała we krwi, skoro tak zareagował. Już chciałam mu odpowiedzieć, ale skręciło mnie w żołądku. Wyrzuciłam z siebie kolejną porcję krwi.
— Ten Zwierz... — wyszeptałam, oddychając spazmatycznie. — Żądło... Trucizna.
W jego oczach zapłonął gniew.
Nagle niedaleko rozległ się wrzask demona. Podniosłam wzrok i ujrzałam Henriego oraz Abby, którzy próbowali zabić przeciwnika. Dziewczyna atakowała w postaci wilka, a chłopak strzelał z łuku, który straciłam w trakcie walki. Ani jedno, ani drugie nie przynosiło rezultatu. Wszystko odbijało się od skóry Zwierza.
— Niech celują w jego oczy — powiedział cicho Callum, obejmując mnie ramieniem. — To jego słaby punkt.
No tak, dlaczego sama na to nie wpadłam. Musiałam pomóc reszcie, dlatego odepchnęłam od siebie brata i rzuciłam się do przodu, używając resztek siły.
— Luna! Co robisz? — krzyczał za mną Cal, ale zignorowałam go.
Potykając się o własne nogi, ruszyłam w stronę drugiego sztyletu, który leżał na drodze. Przystanęłam, aby znowu zwymiotować krwią. Otarłam usta, podniosłam broń i skierowałam swój wzrok na demona.
— Ej, Zwierzaczku! — krzyknęłam, chcąc zwrócić na siebie uwagę. — Jeszcze mnie nie wykończyłeś!
Podziałało, bo potwór odwrócił się w moją stronę i zasyczał wściekle. Wzięłam zamach i rzuciłam ostrzami. Jednym trafiłam idealnie w oko demona, drugie odbiło się od jego czoła. Krzyczał tak głośno, że musiałam zatkać uszy. Poczułam, jak zaczęła płynąć z nich krew.
Henri szybko załapał, jak zabić zwierza. Kiedy ten zmierzał w moim kierunku, chłopak napiął cięciwę ze strzałą i wypuścił ją, trafiając stworzenie w drugie oko. Upadłam na ziemię w tym samym czasie, co Zwierz. Odwrócił w moją stronę głowę. Moja broń wystawał z jego oczodołu.
— Jeszcze tutaj wrócę — oświadczył i zajął się ogniem.
Zadrżałam na całym ciele. Wszystko mnie bolało, a żołądek wciąż chciał być opróżniany, toteż wypluwałam z siebie kolejne porcje czerwonej cieczy.
— Luna — koło mnie pojawił się Callum. — Jesteś taka uparta. Mogłaś zrobić sobie krzywdę.
Chciał mnie podnieść, ale powstrzymał go przed tym Henri.
— Ja ją wezmę, a ty zajmij się Abby. Chyba ma coś z nogą.
Mój brat przez chwilę patrzył to na mnie, to na chłopaka. Nie wiedział, co zrobić.
— Idź — wycharczałam. — Ja sobie poradzę.
Cal posłał mi pokrzepiający uśmiech i szybkim krokiem podbiegł do dziewczyny.
— Twój brat ma rację, jesteś strasznie uparta — oświadczył Henri, delikatnie biorąc mnie na ręce. Nie spodziewałam się takiej ostrożności po nim.
— Cicho — mruknęłam.
Z nosa zaczęła lecieć mi krew. Kaszlałam i plułam cieczą na koszulkę chłopaka.
— Przepraszam — wykrztusiłam.
— Przeżyję. Teraz uważaj, bo muszę postawić cię na ziemi, okej? — instruował mnie. Kiwnęłam głową. Po chwili poczułam grunt pod nogami. Od razu zakręciło mi się w głowie.
— Musisz... wyciągnąć... — próbowałam pokazać Henriemu, że musi pozbyć się żądła, ale nie miałam na to tyle siły. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa.
— Cii... — uciszył mnie. — Wiem, co mam zrobić... Jest coraz gorzej — dodał cicho, oglądając ranę. Chyba miałam tego nie słyszeć. — Położę cię na brzuchu, bo muszę wyciągnąć kawałek ogona i to jak najszybciej.
Zgodziłam się, bo nie miała innego wyjścia. Byłam zbyt zmęczona, żeby jakkolwiek na to zareagować. Chłopak ostrożnie położył mnie na ziemi.
— Muszę rozerwać twoją bluzkę — poinformował mnie. Miał szczęście, że nic mu nie odpowiedziałam.
Nie czekał na reakcję. Rozerwał materiał, po czym wziął głęboki oddech.
— Teraz muszę to wyciągnąć — mówił dalej. — Będzie bolało. Bardzo. Jeżeli chcesz, możesz zagryźć kawałek drewna.
Wsunął mi do ust coś twardego. Zacisnęłam na tym zęby. W następnej chwili krzyknęłam z bólu, a kilka łez pociekło po moich policzkach. Oddychałam głośno i spazmatycznie. Drżałam na całym ciele, cicho łkając.
— Już po wszystkim — oświadczył. Przyjęłam to z ogromną ulgą.
— Udało mi się uratować trochę rzeczy z samochodu! — zawołał Callum. Usłyszałam jego zbliżające się kroki. — Matko! Coś ty jej zrobił!?
Chciałam wiedzieć, o czym on mówił, ale nie było to na moje siły. Jedyne, czego chciałam, to zasnąć.
— Musiałem wyciągnąć żądło — wytłumaczył Henri. — Inaczej by umarła. A teraz pójdę poszukać jakiejś wody do przemycia rany. Ty w tym czasie znajdź ustronne miejsce, gdzie będziemy mogli odpocząć.
Chłopak odszedł, a obok mnie kucnął mój brat.
— Wyjdziesz z tego — pocieszył mnie. — Duża z ciebie dziewczynka — zarzucił mi na ramiona kurtkę, po czym wziął mnie na ręce. — Abby, musimy iść!
Spod przymrużonych powiek dostrzegłam dziewczynę, która opierała się o drzewo. Miała nieźle pokiereszowaną nogę. Przykuśtykała do nas.
— Gdzie musimy iść? — zapytała i spojrzała na mnie z troską. — Jak się czujesz?
Jakbym umarła, a ktoś mnie ożywił.
— Nie odpowie, bo jest zbyt zmęczona. To przez ten jad — wyjaśnił mój brat.
Smutek wpłynął na twarz Abby.
— Mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie — zamilkła. Po chwili jednak się otrząsnęła i spojrzała na Calluma. — To gdzie się wybieramy?
— Nie jestem do końca pewny. Henri powiedział, że mam znaleźć jakieś ustronne miejsce, bo musimy odpocząć.
Dziewczyna kiwnęła ze zrozumieniem głową. Przymknęłam oczy. Oddychałam z niemałym trudem. Usłyszałam szelest liści i czyjeś kroki. To pewnie Henri. Jak na zawołanie usłyszałam jego głos:
— Śpi?
— Na to wygląda — odpowiedział Callum. Brzmiał, jakby był zły na Henriego. Przecież chłopak uratował mi życie, powinien być mu wdzięczny.
— Znalazłem polanę ze strumykiem.
Cal ruszył przed siebie. Po pewnym czasie usłyszałam cichy szum wody.
— Połóż ją przy brzegu — poinstruował mojego brata Henri.
— Wiem, co mam robić — warknął chłopak.
Delikatnie ułożył mnie na czymś mokrym. Ściągnął ze mnie kurtkę i delikatnie przemył moje plecy wodą. Jej chłód podziałał na mnie kojąco. Potem ktoś, chyba Abby, przyniósł bandaże, którymi zostałam owinięta.
Super, pewnie teraz wyglądałam jak mumia.
— Przygotowałem dla nas posłania — powiedział Callum. Zostałam przeniesiona na coś miękkiego. Z przyjemnością wtuliłam się w to. Poczułam, jak ktoś mnie czymś okrywa.
— Jak długo zajmie jej uleczenie się?— zapytał zaniepokojony Callum.
— Nie wiem. Starałem się zrobić wszystko tak, żeby rana, jak najszybciej się zagoiła. Niestety, była dość głęboka — wyśnił Henri.
Przez chwilę siedzieli w ciszy. W końcu odezwała się Abby.
— Co tam się stało?
— Coś uderzyło w samochód. Na początku myślałem, że to jeleń, ale, jak widać, był to demon. W każdym razie wpadłem w poślizg. Dachowaliśmy. Straciłem przytomność. Potem obudziłem się na trawie.
— Jak przez mgłę pamiętam, że Luna wyniosła mnie z samochodu — powiedziała niepewnie Abby.
— Nas wszystkich zabrała — zauważył Henri.
— Jest taka dzielna — szepnął Callum.— I taka uparta.
Poczułam na sobie palący wzrok moich przyjaciół. Chyba myśleli, że śpię. W sumie po części była to prawda. Znajdowałam się pomiędzy snem, a jawą.
— Idźcie spać — zaproponował Henri.— Wezmę pierwszą wartę.
Usłyszałam szelest liści. Callum i Abby położyli się na ziemi. Pewnie spali blisko siebie, żeby było im cieplej. Wsłuchałam się w ich oddechy. Robiły się coraz bardziej spokojne.
Skupiłam się na pracującym sercu Henriego. Biło równo. Działało to na mnie uspokajająco, dlatego po chwili zaczęłam odpływać. Przed zaśnięciem usłyszałam jeszcze głos chłopaka.
— I co mamy dalej zrobić?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top