Rozdział 4

Znajdowałam się coraz wyżej, a z każdym kolejnym metrem byłam bardziej przerażona. To, co znajdowało się pode mną, powoli rozmazało się w moich oczach. Kręciło mi się w głowie. Mój żołądek zamienił się miejscem z wątrobą czy też innym narządem. Ramiona piekły mnie niemiłosiernie. Czułam na nich ciepłą krew i pazury, które zaciskały się wokół nich coraz mocniej. Było mi coraz gorzej. Nie tylko z powodu ran, ale też dlatego, że miałam lęk wysokości.

Zupełnie, jak w moim śnie.

Próbowałam poruszyć rękami, ale to wywołało dodatkowe fale bólu. Zacisnęłam zęby, zgrzytając nimi. Nadal ściskałam sztylet w ręce, ale na nic mi się zdał, skoro nie miałam jak walczyć. Nagle demon odwrócił mnie twarzą do siebie. Wyglądał tak, jak inne. Szara skóra, przekrwione oczy. Tylko ten nie miał włosów. Jedynie siateczkę żył pod skórą, a na plecach czarne poszarpane skrzydła.

— Musisz zginąć! — wysyczał mi prosto w twarz, która zapiekła mnie od jego cuchnącego i ostrego oddechu.

— Przykro mi, ale nie mam tego w planach. — Splunęłam mu w twarz krwią. Nie myślałam racjonalnie. Zwaliłam to na mój lęk wysokości. — Od razu lepiej wyglądasz.

Ryknął z wściekłością. Z jego pleców wystrzelił ogon i drasnął mnie po twarzy. Krzyknęłam z bólu.

— Już nie taka mądra, co? — zawarczał i zakaszlał, co chyba miało być śmiechem.

Szarpnęłam się. Ramiona zapiekły mnie niemiłosiernie, ale zignorowałam bolesne pulsowanie. Zaczęłam kopać demona na oślep, mając nadzieję, że w coś go trafię. Udało mi się dosięgnąć jego brzucha.

Syknął na mnie i wypluł na moją twarz jakąś paskudną substancję, która zaczęła się dymić. Na chwilę straciłam widoczność.

— Ty cholerna gnido! — zawołałam, będąc wściekła na demona. — Coś ty mi zrobił?!

Zarechotał i obnażył kły.

— Mój jad jest trujący — oświadczył dumny z siebie. — Potrafi ranić, ale także zabijać każdą istotę nadnaturalną.

— Istotę nad-jaką? — zdziwiłam się i na chwilę zapomniałam o tym, że wisiałam kilkadziesiąt metrów nad ziemią.

— Nie wiesz, kim jesteś? — zapytał zdziwiony demon.

— Jak tak na to patrzysz, to nie, nie wiem, kim jestem.

Uśmiechnął się parszywie, odsłaniając ohydne kły i uwalniając cuchnący oddech.

— Już wkrótce... — zasyczał zadowolony.

— To nie zamierzasz mnie zabić? — zapytałam z nadzieją w głosie.

Zarechotał.

— Zamierzam.

Nagle coś świsnęło obok mojego ucha, a w następnej chwili w oku demona tkwiła strzała. Pojawiła się kolejna, tym razem wbijając się w jego czoło.

Demon zaczął się żarzyć i warczeć. Jego skóra zapłonęła, po czym zaczęła pękać. Jego pazury wbiły się mocniej w moje ramiona. Krzyknęłam z bólu. Skóra piekła mnie od środka. Zupełnie jakby pod spodem płynęła rzeka lawy.

Z przerażeniem spojrzałam w oczy demona, które teraz były czarne. Uświadomiłam sobie, że on zaraz wybuchnie tak, jak jego kompani na dole. Z determinacją zaczęłam się szarpać, chcąc zawalczyć o swoje życie. Tym razem ból mnie nie zatrzymał, bo mnie miałam zamiaru spalić się.

Podkurczyłam kolana i z całej siły kopnęłam przeciwnika w brzuch. Rozluźnił uścisk. Wykorzystałam to i odbiłam się od niego. W tej samej chwili wybuchnął ogniem i zmienił się w kupkę popiołu.

Zaczęłam spadać. Krzyczałam ile sił w płucach. Obracałam się w powietrzu i nawet nie zauważyłam zbliżających się drzew, dopóki nie uderzyłam w jedno z nich.

Poczułam, jak powietrze uchodzi mi z płuc, kiedy oberwałam konarem w brzuch. Kilka razy uderzyłam się w głowę. Gałęzie cięły mnie niczym miecze, ocierały się o mnie i zadawały bolesne, aczkolwiek niegłębokie rany. Zaczęłam żałować, że jednak nie zostałam w moim wygodnym łóżku w domu.

Kolejny konar wbił się w moje ciało. Nie miałam już czym oddychać. W głowie znowu zaczęło mi się kręcić. Wszystko podeszło mi do gardła.

Z głośnym hukiem upadłam na ziemię. Od razu nade mną pojawiły się twarze. Niestety były zamazane. Rozpoznałam jedynie blond loki Abby. Jak przez ścianę usłyszałam jej przytłumiony głos.

— O cholera, ona nie żyje!

— Nienawidzę latać — mruknęłam w odpowiedzi i straciłam przytomność.

###

Z trudem otworzyłam oczy. W ustach miałam smak krwi i spalenizny. Odwróciłam się i zwymiotowałam. Poczułam się jeszcze gorzej. Zupełnie jakby ktoś wyciągnął wszystkie moje wnętrzności i wepchał mi je z powrotem przez gardło. W skrócie — było ze mną źle.

Upadłam z powrotem na ziemię, nie mając w sobie ani krzty siły. Zmrużyłam oczy i zauważyłam pochylającego się nade mną chłopaka o ciemnoniebieskich oczach. Mimo tego, że byłam ledwo przytomna, udało mi się dostrzec w nich kumulujące się emocje. Mieszały się ze sobą. Od złości, po zawód, a może nawet i smutek. Ciężko było mi je od siebie odróżnić.

Spróbowałam się podnieść, ignorując pulsującą z bólu głowę. Nie miałam czasu na wylegiwanie się. Musiałam dowiedzieć się, co tu się stało. Jęknęłam niezadowolona, kiedy mój ruch został uniemożliwiony przez ciepłą dłoń na moim ramieniu.

— Nie podnoś się. Jesteś zbyt osłabiona — mruknął trochę oschle chłopak.

Miałam ogromną ochotę powiedzieć mu, że nie był moim ojcem, aby mówić mi, co mam robić, ale nie miałam na to siły.

Właśnie, tata. Moja rodzina, dom. Musiałam się z nimi skontaktować. Miała to zrobić Abby, ale przecież została ranna. Przecież ona mogła umrzeć!

Zalała mnie fala myśli i obaw. Nie potrafiłam ich od siebie oddzielić, przez co plątały się jedna z drugą. Głowa bolała mnie coraz to mocniej. Nagle poczułam coś chłodnego na czole. Po moim ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Poczułam coś dziwnego w środku, ale nie potrafiłam tego pisać. Ciepło, spokój, ukojenie. Nie chciałam zamykać oczu, ale i tak to zrobiłam. Zmęczenie wzięło nade mną górę. Powoli opływałam, a zewsząd otoczyła mnie ciemność. Nie czułam już nic.

Zasnęłam.

###

Powoli otworzyłam oczy, szykując się na atak ze strony jasnych promieni słonecznych, ale nic takiego nie nadeszło. Zmęczenie odeszło w niepamięć, teraz czułam się bardziej wypoczęta. Wróciły mi siły. Bez większego problemu podparłam się na jednej ręce, drugą przecierając oczy.

— Czy ja jestem w niebie? — szepnęłam do siebie, powoli rozglądając się wokoło.

— Nie tym razem. — Nade mną stanęła Abby i uśmiechnęła się z ulgą. Podała mi dłoń, a kiedy wstałam, od razu mnie przytuliła. — Napędziłaś mi niezłego stracha. Błagam cię, nigdy więcej tak nie rób!

— Jasne — mruknęłam, nie do końca jeszcze kontaktując.

Odsunęłam się od dziewczyny na długość ramion i zlustrowałam ją wzrokiem. Na jej twarzy gościło zmęczenie i resztki zaniepokojenia. Jednak kiedy się uśmiechnęła, wszystko zniknęło. Wyglądała dobrze.

Zjechałam wzrokiem niżej, na plamę krwi na jej koszulce.

— Abby, przecież ty... — zaczęłam, podnosząc jej koszulkę do góry, ale na jej brzuchu nie dostrzegłam żadnej rany. Skóra była nieskazitelna, bez jakiejkolwiek blizny. — Ale... jak? — zdołałam wykrztusić, szukając odpowiedzi na twarzy przyjaciółki.

— Uleczyłam się — oświadczyła. — Przecież ci mówiłam, że nic mi nie będzie. Lepiej popatrz na siebie, sama wyglądasz... dobrze.

Zmarszczyłam brwi i spuściłam wzrok, przyglądając się własnej sylwetce. Miała rację, nie miałam żadnych śladów po niedoszłej walce z demonami. Może poza lekko zniszczonym i przypalonym ubraniem.

— Co się stało? — zapytałam, nie wierząc własnym oczom. — Nic z tego nie rozumiem.

Abby westchnęła i pogłaskała mnie uspokajająco po ramieniu.

— Mam ci wiele do powiedzenia, ale nie jest to odpowiednie miejsce ani moment na takie rzeczy. Kiedy będziemy bezpieczni w obozie, wszystko ci wyjaśnię, obiecuję.

— W obozie — powtórzyłam za nią jak głupia. Nie mogła od razu mi wszystkiego wyjaśnić? Musiała z tym czekać, aż dotrzemy nie wiadomo gdzie?

— A teraz — dodała i obróciła mnie w stronę dwóch chłopaków, którzy stali trochę za nami.

Jeden z nich miał czarne włosy opadające na ciemnoniebieskie oczy. Widząc te tęczówki, od razu przypomniałam sobie czarnego wilka, który rozszarpał demona. Przełknęłam zdenerwowana ślinę. Ten sam chłopak był przy mnie, kiedy się obudziłam na ziemi. I wcale nie był dla mnie miły.

Zlustrowałam wzrokiem jego strój. Miał na sobie coś w rodzaju kostiumu składającego się z czarnych elementów: koszuli, spodni oraz butów do kostek. Przez plecy miał przerzucony łuk. Na widok strzał wystających z kołczana zrobiło mi się słabo.

Drugi chłopak, ubrany w taki sam sposób, jak pierwszy, był trochę niższy. Miał krótko przycięte blond włosy i bystre, zielone oczy. Na jego ustach gościł lekki i przyjazny uśmiech, dzięki czemu wydał się miły. Nie to, co jego gburowaty kolega. Zerknęłam kątem oka na jego pasem i nie mogłam się nadziwić ile sprzętu przy nim miał. Większość z tych rzeczy widziałam pierwszy raz na oczy.

— On był wilkiem, a potem stał się człowiekiem. — Tylko tyle byłam wstanie wykrztusić z siebie, wskazując na czarnowłosego.

— Spostrzegawcza — prychnął pod nosem.

Jego kolega skarcił go wzrokiem, po czym odwrócił się do mnie i wyciągnął prawą rękę. Zobaczyłam na niej znak w postaci spirali. To się zaczynało robić coraz dziwniejsze.

— Przepraszam na niego — uśmiechnął się lekko. — Nie jest dziś w humorze. Jestem Adam Starlik.

— Luna Blackstein — mruknęłam, czując się deczko nieswojo.

Uniósł lewą brew, słysząc moje nazwisko.

— Blackstein? — upewnił się, że dobrze słyszy. W odpowiedzi kiwnęłam lekko głową.

Adam wymienił spojrzenie z czarnowłosym, co wcale mi się nie spodobało. I dlaczego Abby cały czas milczała?

Aby zwrócić na siebie uwagę, dźgnęłam go palcem w rękę, na której miał spiralny znak.

— Co to? — zapytałam.

Przeniósł wzrok na dłoń, a później spojrzał na nie, jakbym urwał się z choinki.

— Nie wiesz? — Był zdziwiony.

— Ona dużo rzeczy nie wie — wtrąciła Abby, wreszcie zabierając głos. Posłałam jej zirytowane spojrzenie, żeby wiedziała, że jestem na nią zła. Puściła mi oczko w odpowiedzi i uśmiechnęła się. — Luna jest trochę niewtajemniczona. Bardzo trochę — dodała, widząc minę Adama.

Chłopak wziął mnie za rękę i spojrzał na mój znak. Przejechał po nim delikatnie kciukiem, a mnie przeszedł dreszcz.

— Gwiazda — mruknął do siebie pod nosem, cały czas wpatrując się w moją dłoń. — A więc to prawda.

— Co jest prawdą? — zapytałam. Denerwował mnie fakt, że oni wiedzieli coś, czego ja nie wiedziałam i nie chcieli mi wyjaśnić, o co chodzi.

— Miałem sen... O dziewczynie w lesie. Z takim znakiem na dłoni. — Adam podniósł na mnie wzrok. — To ty.

Okej, dobra, nie tego się spodziewałam. Blondyn zerka na swojego kompana, który stoi niewzruszony, przypatrując nam się uważnie. Skierowałam na niego wzrok, starając się wyglądać na pewną siebie. Irytował mnie tym, że zachowywał się, jakby wszystko wiedział najlepiej.

— Gdzie moje maniery — mruknął Adam. — Luno, to mój przyjaciel — Herni Bloodmod.

Nie wiedziałam, czy miałam mu pomachać, skinąć głową czy zrobić coś innego. Zrobiłam jednak to, co wydawało mi się słuszne — nic. Sam chłopak nie wyglądał, jakby chciał się ze mną witać.

— Dobra, czy teraz ktoś mógłby mi wyjaśnić, co tutaj się dzieje? — zapytałam wkurzonym tonem. — Dlaczego on przemienił się z wilka w człowieka na moich oczach — wskazałam na Henriego — o co chodzi z tym znakiem na mojej dłoni, wtajemniczeniem oraz... demonami? Bo naprawdę chciałbym zrozumieć, co tu się wyprawia, a wy mi niczego nie ułatwiacie!

Teraz wszyscy wymienili spojrzenia, co jeszcze bardziej podniosło poziom mojego zdenerwowania. Pięknie, ja tu się produkuję, a oni patrzą w swoje piękne oczy!

— Chciałam ci to powiedzieć później, ale jak widać nic nigdy nie może iść zgodnie z planem — zachichotała nerwowo Abby. Mnie wcale nie było do śmiechu. Wręcz przeciwnie. — Wolałabym, żebyś oswoiła się z tą myślą, ale... — Przełknęła nerwowo ślinę. — Zacznijmy od tego, że jesteśmy wilkołakami.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Uznałam to za żart, dlatego wybuchłam śmiechem. Zaklaskałam w dłonie.

— Brawo, udało ci się mnie rozbawić. A teraz tak na serio powiedz, o co w tym wszystkim chodzi.

— Właśnie ci powiedziała — parsknął Henri, ale zignorowałam go.

— Abby mówi prawdę — dołączył się Adam. — Jesteśmy wilkołakami. Ty także.

Pojęłam, że oni naprawdę nie żartowali i mówili całkiem serio.

— Że co?! — wykrzyknęłam, dając upust emocją. — Chcesz powiedzieć, że jestem... jakimś pchlarzem?!

Chłopak uśmiechnął się trochę krzywo i pokiwał twierdząco głową.

— Istoty nadprzyrodzone — wymamrotałam pod nosem, coś sobie przypominając. — Istoty nadprzyrodzone. Tak powiedział ten demon. Powiedział... że ja jestem jedną z nich.

— Wszyscy jesteśmy istotami nadprzyrodzonymi, czy też wilkołakami. Jest obóz pełen takich, jak my i zmierzamy do niego...

Nie słucham go. Prawda uderza we mnie, jak grom z jasnego nieba. Byłam wilkołakiem. A to oznaczało, że moi rodzice musieli o tym wiedzieć. A może nie? Skoro ja przez tyle lat o tym nie wiedziała, to może oni też nie wiedzieli? Ale Abby... ona wiedziała. Tylko skąd?

Spojrzałam na przyjaciółkę. Ona wiedziała. Dziewczyna, z którą przyjaźniła się od zawsze, znała prawdę na mój temat i nawet słowem się nie odezwała. Miałam tyle pytań, ale żadne nie chciało przejść przez moje gardło. Byłam wstanie tylko patrzeć, jak Abby mówi coś podniesionym głosem.

Oparłam się o drzewo, które stało niedaleko, potrzebując chwili wytchnienia.

— To jest dziwne — oświadczyłam. Abby patrzyła na mnie smutno, Adam unikał mnie wzrokiem, rozglądając się dookoła, a Henri spoglądał na mnie chłodnym wzrokiem.

— Jesteś wilkołakiem — powiedziałam, wskazując na Abby, a potem na chłopaków. — I wy też jesteście.

— Tak — potwierdził Henri obojętnym głosem. — I musimy zabrać cię do obozu, bo inaczej zabiją cię demony.

— Henri! — krzyknęła Abby. — Nikt jej nie zabije! Widziałeś, jak walczyła. Jest dzielniejsza od niejednego wilkołaka, czy innej istoty.

— Mogła zginąć, gdyby nie ja — warknął wyzywająco.

— Mam ci teraz dziękować na kolanach za ocalenie życia?! — wybuchłam. Spojrzał na mnie rozzłoszczony. — Równie dobrze mogłeś pozwolić im mnie zabić!

— Luna! — Abby była przerażona. — Nie mów tak. Jesteś zbyt ważna.

— No właśnie — mruknął Henri zjadliwie. — Zbyt ważna.

— Skąd mam wiedzieć, czy jestem ważna, czy nie, skoro nic mi nie mówicie! — wykrzyknęłam.

— Natychmiast przestańcie!

Wszyscy odwróciliśmy się do Adama.

— Henri, siedź cicho — rozkazał, na co chłopak prychnął. —Abby, musisz wszystko wytłumaczyć Lunie i to jak najszybciej.

— Ale musiałabym powiedzieć jej wszystko od samego początku, czyli od urodzenia...

— Najlepiej jej powiedz to, co się tu wydarzyło, kiedy była nieprzytomna — zaproponował Henri.

Wdech i wydech, Luna. Wdech i...

— Co? — jęknęła Abby.

— Ja jej powiem — oświadczył Adam, zniecierpliwiony zachowaniem dwójki. Zdecydowanie go polubiłam.

— Dobra, dobra. Powiedz jej od środka — powiedziała Abby.

Westchnęłam. Czy nie mogłoby się to już skończyć? Miałam tego dość! Ciągle tylko jakieś tajemnice i nie wiadomo co jeszcze. Wilkołaki, demony... Niech mnie ktoś uszczypnie i powie, że to tylko sen.

— Wolałabym to zobaczyć na własne oczy — mruknęłam cicho, bardziej do siebie, niż do nich.

Nagle zawróciło mi się w głowie. Wsparłam się na drzewie. Dźwięki rozmowy Abby z chłopakami zdawały się dochodzić do mnie jakby z daleka. Zauważyłam, że mówią wspak. Czas przyśpieszył, ale zamiast iść naprzód, cofnął się. To samo stało się z wilkołakami. Zaszli lekką mgłą, przez co ciężej było mi na nich patrzeć.

Po chwili stałam na środku polany, obserwując, jak Abby podnosi się z ziemi, a jej rana na brzuchu powoli zasklepia się. Zaczęła krzyczeć na Henriego. Chłopak trzymał łuk i mierzył nim w Demona, który mnie trzymał. Bez wahania, ignorując dziewczynę, wypuścił dwie strzały. Usłyszałam krzyk. Mój krzyk.

Spadałam, uderzając w gałęzie. Po chwili upadłam na ziemi. Obok mnie pojawił się Henri. Klęknął przy mnie. Obok niego pojawiła się Abby, a zaraz za nią Adam.

— O cholera, ona nie żyje — powiedziała Abby z przerażeniem. Sama trochę przypominała trupa z powodu bladości na twarzy.

— Nienawidzę latać — mruknęła leżąca na ziemi dziewczyna, która była mną i straciła przytomność.

— Mogliście przyjść wcześniej! — krzyknęła Abby, odciągając Henriego ode mnie. Uderzyła go z całej siły w pierś, aż ten się cofa. — To moja przyjaciółka. Byłam jej opiekunką. Jak coś jej się stanie, to pożałujesz.

Opiekunką?

— To nie moja wina — bronił się chłopak. — Adam też tu jest.

— To i tak twoja wina — wycedziła przez zęby dziewczyna.

— Uspokójcie się — zawołał Adam, który klęknął obok mnie. Był niczym oaza spokoju, w porównaniu do dwójki wilkołaków. — Kłócąc się, nie pomożecie jej.

Abby złagodniała i podeszła do Adama.

— Jest z nią bardzo źle?

— Na szczęście nie. Ma kilka obrażeń, ale to nic poważnego. Uleczy się.

Abby odetchnęła z ulgą. Adam wstał, a Henri podszedł do mnie. Otworzyłam oczy i zwymiotowała. Z boku nie wyglądało to za dobrze i gdybym była na miejscu Henriego, odeszłabym, ale on został przy mnie. Był twardy. Albo będzie się ze mnie nabijał później.

Ja z wizji próbowała się podnieść, ale jej, to znaczy mi, nie wychodziło. Położyła się z powrotem z jękiem.

— Nie podnoś się. Jesteś zbyt osłabiona. — Głos Henriego był oschły. Powoli traciłam przytomność, a on przyłożył mi dłoń do czoła. Oddychałam coraz wolniej, aż zasnęłam.

— Przeznaczeniem Luny Blackstein jest śmierć!

Odwróciłam się przerażona. Za mną stał Prześladowca. Chłopak dobyli broń, a Abby przybrała obronną postawę.

— Nie zmienicie tego, co jest jej pisane — powiedział demon.

— Dobrze wiesz, co jest jej pisane i to nie jest śmierć! — zawołał do niego Adam. Był pewny siebie, ściskając w ręce miecz, którego nie wiedziała, skąd wytrzasnął. — Ona jest naszą ostatnią nadzieję.

Że niby ja? Czy oni sobie żarty stroją? Jak ktoś taki, jak ja może być ich „ostatnią nadzieją"?

— Już niedługo — zawarczał demon. — Ucieknie, gdy pozna prawdę.

Zniknął w kuli ognia, a ja odetchnęłam, mimo że była to tylko wizja.

Spojrzałam na Abby i chłopaków. Wszyscy mieli przerażone miny.

Znowu się ocknęłam. Podbiegł do mnie Adam, ale znowu zasnęłam.

— Ona nie wie, kim jest — Abby zaczęła chodzić tam i z powrotem. — Nie pamięta rodziny. Skąd ma znać swoje przeznaczenie? Ucieknie, kiedy dowie się, że... że to ona jest wybrana i ... i nie wie, kim jest. — Chciałam jej powiedzieć, że nie ucieknę i zapewnić, że wszystko będzie dobrze, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. — Cholera! Przecież ona mnie zabije, jak się dowie, że jest wilkołakiem, a jej rodzice byli Łowcami Demonów. A jej brat...

— Jak ona może o tym nie wiedzieć? — wykrzyknął Henri. — Jak ona przeżyła tyle czasu bez tej wiedzy?!

— Chroniłam ją! — odkrzyknęła Abby. — Poświęciłam na to całe życie. Musiałam ją strzec, inaczej już dawno by zginęła zabita przez demony. Kiedy miałam jej to powiedzieć?!

— Cisza! — Adam znowu przerwał ich kłótnie. I całe szczęście, bo pewnie skoczyliby sobie do gardeł. — Dowie się wszystkiego w swoim czasie i to najlepiej w obozie.

— Dlaczego? — zapytali Henri i Abby jednocześnie.

— Bo tylko tam będzie bezpieczna. Zresztą w obozie jest jej...

Czas znowu przyspieszył. Chciałam to zatrzymać i dowiedzieć się czegoś więcej.

Znowu stałam pod drzewem, tym razem w odpowiednim czasie, patrząc na kłócących się wilkołaków. Czułam się dziwnie. Głowa mnie bolała i było mi niedobrze. Za dużo informacji. Moi rodzice, prawdziwi rodzice. Jakieś przeznaczenie.

Ich krzyki wcale nie pomagały.

— Dość! — udało mi się zawołać. Odwrócili się zdziwieni. — Ja... wiedziałam... Nic mi nie musicie wyjaśniać. Wiem wszystko.

— Co-o ...? — zdziwiła się Abby.

Uśmiechnęłam się nerwowo, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co widziałam.

— Nie wiem, jak to wyjaśnić — powiedziałam. Patrzyli na mnie zdezorientowani. Westchnęłam. — Kiedy się kłóciliście, miałam tak jakby wizję...

— Wizję? — przerwał mi Henri.

— Tak wizję — warknęłam zniecierpliwiona. — Nie wiem jak to inaczej nazwać. W każdym razie widziałam, co się tu stało, kiedy porwał mnie demon i co potem mówiliście.

— Czyli wiesz, że twoi rodzice byli...

— Łowcami Demonów? — zapytałam i spojrzałam na zdziwioną przyjaciółkę. — Nie za dużo z tego zrozumiałam. Mówiliście coś o przepowiedni, czy moim przeznaczeniu...

— Super — przerwał mi Henri, udając entuzjazm. — To skoro już wszystko wiesz, teraz możecie ruszyć swoje szanowne tyłki i udać się do obozu albo zostać tu i dalej dyskutować o urokach mrocznego lasu nocą, kiedy budzą się wszystkie mroczne stworzenia, o jakich świat jeszcze nie słyszał — powiedział, po czym odwrócił się i ruszył przed siebie.

Popatrzyliśmy po sobie, poczym ruszyliśmy za nim. Zapewne czekała nas długa i męcząca droga. Niewiedziałam, czy wytrzymam z tym gburowatym gościem i jego wielkim ego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top