Rozdział 35

Potrzebowałam kąpieli. Albo chociaż porządnego prysznica. Od wizyty w motelu i mojego ostatniego prysznica minęło trochę czasu, podczas którego nie zachowałam czystości. Trudno jednak o nią dbać, kiedy rzuca się na ciebie chmara demonów z zamiarem zabicia cię, które — swoją drogą — same nie pachną różami. Czy w piekle, czy gdzie tam zwykle przybywają, nie mają mydła? Ani wody?

Z uczuciem ulgi weszłam pod strumień gorącej wody w łazience, którą dzieliłam z Abby. Zmywając z siebie brud i jednocześnie rozwiązując problem napiętych mięśnie, odprężyłam się. Po długiej podróży spędzonej w takiej samej pozycji potrzebowałam chwili relaksu, jaką zapewnił mi prysznic. Miałyśmy jeszcze w łazience wannę, ale nie miałam ochoty leżeć w wodzie, która robiłaby się szybko zimna. Wolałam stać pod prysznicem, z którego leciał prawie wrzątek.

Gorąca woda i para pozwoliły mi na chwilę się wyłączyć i nie myśleć o tym, co musieliśmy zrobić. W głowie wciąż siedziała mi rozmowa, jaką odbyłam we śnie. Czekało mnie wyzwanie, jakim było nawiązanie porozumienia z wampirami. Według mojego sennego rozmówcy ma mi się to udać, bo mam w sobie coś, co wzbudza zaufanie u innych. Mimo tego zapewnienia wciąż miałam wątpliwości. Wiedziałam, że wampiry nie wpuszczą nas w swoje szeregi ot, tak. Musieliśmy zyskać w ich oczach. Pytanie tylko jak?

Zakręciłam wodę i chwilę odczekałam, za nim owinęłam się w puszysty ręcznik. Abby wciąż smacznie spała zwinięta na swoim łóżku. Nie chciałam jej obudzić. Zasłużyła na odpoczynek. Cicho pozbierałam swoje rzeczy i przebrałam się w łazience.

W salonie nie zastałam mojego brata, za to usłyszałam szum wody. On także wskoczył pod prysznic. Korzystając z jego nieobecności, weszłam do pokoju, gdzie spał Henri, i rozejrzałam się za jego plecakiem. Chciałam porozmawiać z Adamem, bo dawno tego nie robiłam, a telefon, który mi dał, miał teraz Henri. Chłopak spał na plecach z jedną ręką pod głową, a drugą położoną na brzuchu. Jego sen był kamienny i nawet nie zauważył, jak przemknęłam obok niego, sięgając po jego plecak. Prawie natychmiast trafiła na aparat. Zacisnęłam na nim place i równie cicho, jak wcześniej, wycofałam się z pokoju.

Odetchnęłam z ulgą. Nikogo nie obudziłam ani nie naraziłam się na niczyj gniew. Rozejrzałam się po salonie, rozważając w myślach, czy to właśnie tutaj powinnam odbyć rozmowę z Adamem. Szybko zrezygnowałam z tego pomysłu. Nie chciałam, aby ktokolwiek usłyszał moją rozmowę z przyjacielem. Nie zdziwiłabym się, gdyby Henri byłby w stanie wszystko słyszeć, nawet podczas snu. Dlatego wyszłam na balkon.

Owiało mnie chłodne i czyste powietrze. Pozwoliłam, by wiatr rozwiał moje włosy. Przeszył mnie dreszcz. Zerknęłam za siebie, upewniając się, że Callum ciągle bierze prysznic, po czym odblokowałam telefon. Mój palec zawisł na chwilę nad numerem Adama. Zawahałam się. Nie wiedzieć czemu, zaczęłam się denerwować. Przecież to mój przyjaciel. Co prawda, nie rozmawialiśmy ze sobą od dłuższego czasu, ale to nie zmienia faktu, że wciąż był moim najlepszym przyjacielem, prawie rodziną. Miałam ogromną potrzebę porozmawiania z nim, wyżalenia i zastanowienia się, co dalej. Nie było go przy mnie i na pewno widział naszą sytuację w innym świetle. Potrzebowałam innego spojrzenia na to, co musieliśmy zrobić, a nikt inny, jak sam Adam nie byłby w stanie nam pomóc.

Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przystawiłam telefon do ucha. Czekałam zaledwie czas jednego sygnału, kiedy usłyszałam głos przyjaciela w słuchawce.

— Henri? — zapytał niepewnie. — Wszystko w porządku? Coś się stało?

— Adam, tu Luna.

W słuchawce zapanowało milczenie. Zmarszczyłam brwi, zdziwiona reakcją Adama.

— Luna... O wszyscy istniejący bogowie i sam Stworzycielu, tak się o ciebie martwiłem! — wykrzyknął. — Henri mówił mi, co się stało. Wszystko z tobą w porządku? Jak się czujesz? Coś się stało?

Uśmiechnęłam się pod nosem, podczas gdy Adam zasypywał mnie milionem pytań o moje samopoczucie, co się wydarzyło i czy powinien się o mnie bać. Zamiast jednak skupić się na tym, co do mnie mówił, wsłuchiwałam się w jego głos. Tak dawno nie miałam z nim kontaktu i brakowało mi tego, jak do mnie mówił i martwił się o mnie. To spowodowało, że tęskniłam za nim jeszcze bardziej.

— Adam — westchnęłam, przerywając mu — nawet nie wiesz, jak strasznie za tobą tęsknię. Brakuję mi ciebie.

— Mi ciebie też. Ale rozumiesz, że to była konieczność. Musiałem zostać w obozie, żeby zająć się wszystkim, chociaż wolałbym być teraz z wami i pomagać wam, a tak jedyne, co mogę, to porozmawiać z którymś z was przez telefon. Na chwilę obecną jestem bezużyteczny.

— Nawet tak nie mów — zbeształam go. — Jesteś bardzo użyteczny, nawet jeśli o tym nie wiesz.

— Zamiast się na mnie złościć i krzyczeć lepiej powiedz mi, co się u was dzieje. Wszystko tam w porządku?

Zawahałam się chwilę. Nie byłam pewna, ile mogłam mu powiedzieć. Ufałam mu, ale nie chciałam za bardzo go obarczać. Z drugiej jednak strony potrzebowałam jego pomocy, a to wiązało się z tym, że musiałam mu opowiedzieć wszystko od samego początku. Druga opcja wydawała mi się najlepszym pomysłem.

— Lepiej usiądź. Mam ci sporo do powiedzenia.

Zaczęłam mówić i opisywać wszystkie zdarzenia, jakie miały miejsce od naszego wyjazdu z obozu. Nie wiedziałam, ile Adam już wiedział, ale nie chciałam pomijać ani jednego słowa. Im więcej szczegółów znał, tym miał większą szansę pomóc nam w tym, co nas czekało.

— Piaskowe Wojowniczki? Zawsze chciałem je spotkać i poznać ich język. Jest skomplikowany, ale warto byłoby go znać. I Abby... Nie spodziewałem się, że mogłaby być jedną z nich i w dodatku... widzącą? Szkoda, że mnie tam nie było — wyrzucił z siebie, kiedy doszłam do momentu naszego pobytu na pustyni. Był zdziwiony, że trafiliśmy na handlarzy, ale stwierdził, że „mógł to przewidzieć". Według niego często pałętali się w tamtych okolicach.

— A to skurczybyki! — warknął, kiedy opowiedziałam mu o Demonach Iluzji. — Czytałem o nich. Są okropne. Gdybym tylko tam był to... — Kilka siarczystych przekleństw wyleciało z jego ust. Puściłam to mimo uszu i kontynuowałam opowiadanie. Doszłam do momentu, w którym razem z Callumem pokonaliśmy zgraję demonów, za co Adam mi pogratulował i dodał: — Pochwal swojego brata. Idzie mu coraz lepiej.

Nie wahałam się ani chwili, kiedy zaczęłam streszczać mu mój sen, jaki miałam. O pomocy, jaka została mi zaoferowana przez nieznajomy, którego podobno znałam. Cała ta sytuacja działała mi na nerwy. Chciałam mu zaufać, ale coś mnie przed tym powstrzymywało. Jak mogłam wierzyć komuś, kogo nawet twarzy nie widziałam? Adam był podobnego zdania.

— Może mieć rację, ale to nie powoduje tego, że możemy mu zaufać — stwierdził pewnym głosem, kiedy chwilę rozważał w myślach to, co mu przekazałam. — Wydaje się godny zaufania, ale mogą to być tylko pozory. W dodatku twierdzi, że go znasz... Masz pojęcie, kto to może być?

Westchnęłam przeciągle.

— Chciałabym, ale nie wiem. Ma rację, jego głos wydawał mi się znajomy, a czując jego obecność, nie była przerażona i nie chciałam uciekać. Zdecydowanie nie mógł być to demon.

— W takim razie kto?

Pokręciłam głową, chociaż nie mógł mnie zobaczyć.

— Naprawdę nie wiem.

— Dobrze. Zostawmy to na później. Teraz zajmijmy się może tym, co was czeka. Byliście już na mieście? Znaleźliście wampiry?

— Nie i nie. — Oparłam się o balustradę i zaczęłam bawić się włosami. — Ledwo przyjechaliśmy. Abby i Henri odpoczywają. Razem z Callumem mieliśmy przemyśleć co dalej, ale jak na razie go nie ma. Tak samo, jak planu. Dlatego zadzwoniłam do ciebie.

— Hm... — Zamyślił się. Przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odezwało. W końcu ciszę przerwał Adam. — Według mnie powinniście dowiedzieć się czegoś o wampirach. Z tego, co się orientuję, ludzie w mieście nie wiedzą o ich istnieniu. Może by tak...

— A biblioteka? — przerwałam mu, chcąc się podzielić swoim pomysłem. — Muszą tu prowadzić jakiś rejestr czy coś, co mogłoby nas naprowadzić na jaką rodzinę, która mieszka tu od pokoleń. W końcu wampiry żyją wiecznie, prawda?

— Niekoniecznie, ale pomysł jest okej. Może okazać się dobry. Ktoś w tym mieście musi coś wiedzieć.

Uśmiechnęłam się, dumna ze swojego pomysłu i poparcia Adama. Gdyby nie rozmowa z nim, to na pewno nie wpadłabym na ten pomysł. Przyszło mi to do głowy tylko dlatego, że Adam zwykle odpowiedzi szukał w książkach i pomyślałam, że i w tej sytuacji nie zaszkodzi zasięgnąć pomocy z pewnego źródła.

— Powiem o tym reszcie — oświadczyłam. — Ale najpierw wyciągnę brata spod prysznica. Uważaj na siebie — dodałam na koniec.

— Ty też uważaj. Będę się modlił do wszystkich bogów, jakich znam, żeby wam się nic nie stało.

Rozłączyłam się, a po chwili usłyszałam za sobą kroki. Odwróciłam się i uśmiechnęłam lekko na widok mojego brata, który jeszcze z mokrymi włosami, stał w drzwiach. Wyglądał na odprężonego i niezmiernie cieszył mnie ten widok.

— Jak Adam? Wszystko u niego w porządku? — zapytał, podchodząc do mnie. Oparł się plecami o balustradę i spojrzał na mnie z góry.

— Tak, w jak najlepszym. — Uśmiechnęłam się. — Podsunął mi pewien pomysł.

Streściłam mu całą rozmowę. Słuchał mnie uważnie i co jakiś czas kiwał głową, zgadzając się z moim zdaniem.

— Widzę, że poradziłaś sobie beze mnie — parsknął, nawiązując do tego, że razem mieliśmy znaleźć rozwiązanie.

Wzruszyłam bezradnie ramionami.

— Nie moja wina, że byłeś zajęty braniem prysznica. Nie chciałam tracić czasu, bo mamy go coraz mniej.

Przyjrzał mi się uważnie, po czym odwrócił wzrok i utkwił go w jakimś martwym punkcie przed sobą. Miał zmarszczone czoło i z mimiki jego twarzy wyczytałam, że coś się działo, a on nie chciał mi o tym powiedzieć. Postanowiłam zaryzykować i sama sprawdzić, o co może mu chodzić.

— Masz dziwną minę — stwierdziłam, zakładając ręce na piersi. — Co ukrywasz?

— A niby co mam ukrywać? — odparł luzacko na mój atak, ale po tym, jak uciekał wzrokiem, poznałam, że kłamał.

— Callum.

Westchną i wreszcie spojrzał mi w oczy.

— Nie odpuścisz, prawda? — Pokręciłam głową. — Tak właśnie myślałem. — Przełknął ślinę. — Ja... słyszałem, jak mówiłaś o swoim śnie Adamowi i... — Zawahał się.

— I co? — dociekałam.

— Ja też miałem sen. A może raczej przeczucie. Sam nie wiem... Obawiam się, że coś się stanie. I to niebawem.

— Ma to związek z wampirami?

Pokręcił głową.

— Nie wiem. Ale to jest zwykłe przeczucie. Musimy na siebie uważać.

Pokiwałam głową na znak zgody. Callum położył mi ręce na ramionach. Podniosłam na niego wzrok. Był zmartwiony.

— Nie mów o tym nikomu, proszę. Nie chcę przysparzać reszcie jeszcze większej ilości problemów.

Zgodziłam się. Co innego mogłam zrobić?

###

Omówiliśmy plan działania, kiedy wszyscy wypoczęli. Jedliśmy porządny obiad, jaki zamówiliśmy w hotelowej restauracji i wymienialiśmy się pomysłami, co do dalszego działania. Wszyscy byli za tym, aby przejść się po mieście i zorientować się, co i jak. Pomysł z biblioteką okazał się strzałem w dziesiątkę poniekąd dlatego, że Henri pomyślał o tym samym. Poczułam się z tym dziwnie, jakby znowu siedział w mojej głowie, ale nie skomentowałam tego.

Kiedy mówiłam Abby i Henriemu, że rozmawiałam z Adamem i wszystko mu opowiedziałam, wymieniłam spojrzenie z bratem. Nie wspomniałam ani słowem o moim, czy też jego śnie. Skoro chciał zachować to dla siebie, to nie zamierzałam mu w tym przeszkadzać. Ufałam mu i sama nie chciałam dodatkowo martwić innych. Kolejny problem nie byłby mile widziany.

— Powinniśmy się uzbroić — zadecydował Henri, kiedy byliśmy już najedzeni, a plan działania dogłębnie przemyślany. — Spotkamy się na dole za pięć minut.

— Po co nam broń? — zdziwiła się Abby. Stała na środku pokoju z rękami na biodrach.

Henri posłał jej niezadowolone spojrzenie. Po ich współpracy, kiedy wraz z bratem byliśmy nieprzytomni, nie było śladu. Widoczne zjednoczyli się tylko po to, aby zadbać o nasze bezpieczeństwo.

— Ostrożności nigdy dość.

Henri spojrzał na każdego z nas, po czym wszedł do swojego pokoju. Abby pokazała jego plecom język. Callum tylko wzruszył ramionami i ruszył za przyjacielem. Wzięłam Abby za ramię i pociągnęłam do naszej sypialni.

— Choć, za nim nasz lider się zdenerwuje.

W odpowiedzi jedynie prychnęła głośno.

Cztery minuty później stałyśmy na dole, mając jeszcze minutę do przyjścia chłopaków. Nie chcą tracić ani chwili zapytałam portiera, czy wie, gdzie w mieście znajduje się biblioteka. Na szczęście mężczyzna był miły i podał mi dokładną lokalizację szukanego przeze mnie miejsca.

— Bardzo panu dziękuję.

Odeszłam od recepcji i wpadłam prosto na Henriego, który patrzył na mnie uważnie spod zmarszczonych brwi. Jego twarz jak zwykle wyglądała, jak wykuta z kamienia i nie potrafiłam odczytać tego, co się na niej malowało. W końcu uniósł pytająco lewą brew, jakby to miało mi wszystko powiedzieć. Wcale tak nie było.

Wtedy do akcji wkroczyła Abby. Zignorowała pytające spojrzenie Henriego i wepchnęła się przed niego, żeby zadać mi pytanie. A właściwie pytania.

— I co? Udało się? Powiedział ci wszystko?

Kiwnęłam głową.

— Tak. Już wiem, gdzie mamy zacząć szukać — oznajmiłam z błyskiem w oku.

Kierując się za wskazówkami recepcjonisty, bez trudu odnalazłam drogę prowadzącą do biblioteki. Mieściła się ona w starym, ceglanym budynku. Tak jak wszystkie budynki w mieście, miała wzorzyste wykończenia. Kamienne schody, gdzie po dwóch stronach poręczy stały posągu lwów, prowadziły do zniszczonych drzwi. Z ulgą przeczytałam napis „OTWARTE" wiszący na nich.

Przekraczając próg, od razu poczułam zapach starości, który uderzył we mnie po postawieniu pierwszego kroku w bibliotece. Moim oczom ukazały się rzędy regałów wypełnione po brzegi książkami. Spodziewałam się, że w bibliotece mogli przebywać inni mieszkańcy miasteczka, ale nikogo w nim nie było. Kompletna pustka, nie licząc książek i kurzu.

— I co teraz? Jak zamierzasz cokolwiek znaleźć, skoro nie ma tu nikogo, kto mógłby nam wskazać odpowiedni regał?

Zacisnęłam zęby, słysząc kpiący ton Henriego. Był jeszcze bardziej denerwujący i zrzędliwy nić zwykle. Chyba się nie wyspał.

Odwróciłam się do niego przodem, zaciskając pięści ze złości.

— Skoro miałeś lepszy pomysł na znalezienie wampirów, to czemu się nim nie podzieliłeś? — naskoczyłam na niego. — Miałam zaczepić kogoś na ulicy i powiedzieć: „Przepraszam, ale nie wie pani, gdzie może znajdę przywódcę wampirów? Tak się składa, że szykujemy się do wojny z demonami i potrzebujemy ich pomocy". I co by mi odpowiedziała?!

— Siedziba wampirów znajduje się, oczywiście, w ich rodzinnej willi na wzgórzu — odezwał się za mną łagodny głos. Odwróciłam się gwałtownie, a moim oczom ukazała się drobna staruszka, trzymająca jakąś księgę w rękach.

Usłyszałam, jak Abby wciąga powietrze do ust. Wszyscy byliśmy strząśnięci odpowiedzią stojącej przed nami staruszki. Nikt nie spodziewał się, że szukana przez nas informacja padnie ze strony starszej osoby.

— Skąd pani wie? — zapytał Callum.

Na pomarszczonej twarzy staruszki pojawił się lekki uśmiech. Wcisnęła w moje ręce trzymaną przez siebie księgę i wymamrotała coś pod nosem.

— To wam może się przydać — dodała głośniej. — Ród de la Rose jest stary, ale godny zaufania. Przynajmniej większość z nich.

Wszyscy wlepiliśmy wzrok w księgę, a kiedy go podnieśliśmy, staruszki już nie było.

— To było dziwne — skwitowała Abby. — Bardzo dziwne.

— Nie marnujmy czasu i zobaczmy, co to jest. — Henri zabrał książkę z moich rąk i otworzył ją. Ze środka wysunęła się koperta, którą podniósł mój brat. Rozłożył ją, a jego oczy otworzy się szeroko.

— To zaproszenie — oznajmił — na bal, który odbywa się dzisiaj wieczorem w willi de la Rose. — Podniósł na nas wzrok. — Myślicie, że to o to chodzi? O ten ród i ich willę?

Nikt nie odpowiedział. Henri przeglądał księgę i dopiero po chwili oderwał od niej wzrok, żeby spojrzeć na nas.

— Tak. Tu piszą, że ta rodzina mieszka tu od wielu pokoleń. Jest to najstarsza rodzina w mieście, która była tu podczas powstawania tego miasta. — Zamknął księgę. — Wygląda, że znaleźliśmy to, co szukaliśmy.

Uznałam to za pochwałą skierowaną w moim kierunku. Bądź co bądź, to był mój pomysł z przyjściem tu i w sumie dzięki mnie spotkaliśmy tę przemiłą staruszkę, która pomogła nam w tej sprawie.

— To, co teraz? — zapytała z entuzjazmem Abby. — Robimy sobie wolne do wieczora?

— Powinienem to przejrzeć — mrukną Henri, wskazując na księgę.

Abby się rozpromieniała.

— To się świetnie składa! — Klasnęła w dłonie. Puściła oczko do Calluma. — My z Calem idziemy na miasto. Nie martwcie się, zdążymy na ten bal, bankiet czy cokolwiek to jest.

— Ale... — próbowałam protestować, ale ta już wybiegła z biblioteki, ciągnąc za sobą mojego brata.

Zostałam skazana na towarzystwo Henriego. W milczeniu wróciliśmy do hotelu, po czym każde z nas zaszyło się we własnym pokoju. On był zajęty przeglądaniem księgi, a ja zbyt zmęczona, żeby mu w tym towarzyszyć. Zasnęłam zwinięta na łóżku. Śniła mi się sala bankietowa pełna ludzi. Szłam za kimś, aż doszłam do ciemnego korytarza, który po chwili mnie pochłonął.

Usiadłam gwałtownie na łóżku z bijącym sercem.

— O, już wstałaś — odezwała się Abby, trzymając w ręce jakieś ubrania. Musiałam spać tak długo, że zdążyła wrócić wraz z Callumem.

— Dzięki, że zostawiłaś mnie samą z tym gburem — burknęłam, wstając z łóżka.

— Nie miej do mnie żalu. To była nasza pierwsza randka!

Uniosłam pytająco brew.

— I jak wam się udała?

Na twarzy Abby pojawił się szeroki, pełen szczęścia i szczerości uśmiech. Nie musiała odpowiadać, żebym wiedziała, że była wniebowzięta.

— Cal jest taki kochany — westchnęła rozmarzonym głosem. Zaśmiałam się. Posłała mi karcące spojrzenie i rzuciła we mnie poduszką. Zdążyłam się przed nią uchylić. — A teraz się rusz, bo za dwie godziny musimy być na tym całym balu.

— Tak szybko?

Abby siłą zaciągnęła mnie do łazienki i kazała założyć  sukienkę. Na moje szczęście wybrała zwykłą niczym się niewyróżniającą czarną kreację z rękawami do łokci. Była lekko rozkloszowana, sięgająca kolan. Idealna, żeby schować pod nią broń, jaką były sztylety.

Moja przyjaciółka uczesała mnie w warkocz i pomalowała delikatnie, po czym sama włożyła ciemno różową sukienkę, w której wyglądała bosko. Uśmiechnęłam się do niej radośnie, kiedy przeglądała się w dużym lustrze.

— I co, było aż tak źle? — zaśmiała się.

W salonie czekali na nas chłopaki. Obaj mieli na sobie wytworne garnitury. Nawet nie chciałam wiedzieć, skąd wytrzasnęli te stroje. Na nasz widok otworzyli szeroko oczy.

— Wyglądacie nieziemsko — skomplementował nas Callum.

Zarumieniłam się, a Abby uśmiechnęła promiennie. Z nas dwóch to ona była przyzwyczajona do komplementów. Mnie nieczęsto nimi częstowano.

Henri wpatrywał się w nas trochę za długo, za nim się otrząsnął.

— Strasznie długo wam to zeszło. — No i powrócił gbur. — Musimy już iść.

— Macie wejściówki? — zapytała Abby.

Callum się zaśmiał.

— Oczywiście. Nas mieliby nie wpuścić?

— Pośpieszcie się — poganiał nas Henri. — Limuzyna już czeka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top