Rozdział 32
Czułam się wykończona psychicznie i fizycznie. Nawet krótka drzemka, jaką sobie zafundowałam, wtulona w Henriego, ani trochę mi nie pomogła. Byłam kompletnie wykończona i chyba nic nie było w stanie tego zmienić.
Kiedy obudziłam się, wiedziałam, że straciliśmy masę czasu. Słońce, które dopiero co wstało, teraz wisiało wysoko na niebie. Prawie pół dnia przeszło nam koło nosa. Demony pewnie wciąż były na naszym tropie i przeze mnie zapewne znajdowały się bliżej niż dalej. Byłam na siebie zła za tę chwilę słabości. Powinnam była się od razu pozbierać, a nie użalać nad sobą. Chociaż w tamtym momencie wykonanie najmniejszego ruchu graniczyło z cudem. Przeżyłam i zobaczyłam rzeczy, które odbiły się na mnie.
Wciąż czułam obecność demonów na polanie i to dziwnie uczucie, które towarzyszyło mi, kiedy odbierali mi wszystkie potrzebne emocje i zostawiali te, które jedynie mnie osłabiały. Zacisnęła zęby ze złości. Już odpoczęłam i teraz przyszła pora, żeby wrócić do motelu i wyjaśnić sprawę mojemu bratu i Abby. Na pewno oboje byli wściekli i zamartwiali się o nas. W końcu zniknęliśmy na prawie cały dzień.
Wściekle się rumieniąc, odsunęłam się od Henriego, budząc go przy tym. Otworzył oczy i utkwił we mnie spojrzenie dwóch chmurnych tęczowe. Zignorowałam je, tak samo, jak dziwne uczucie rozchodzące się po mojej klatce piersiowej i wstałam.
— Musimy wracać. Straciliśmy prawie cały dzień. Nie możemy dłużej zwlekać, jeśli chcemy, żeby demony nas nie dogoniły — rzuciłam, nawet na niego nie patrząc. Dziwnie się czułam, będąc świadomą, że spałam przytulona do Henriego. Chłopak nie wyglądał na takiego, który marzy o tym, żeby robić za cudzą poduszkę. Zwłaszcza za poduszkę kogoś takiego, jak ja — osoby, której nie ufał.
Bez słowa ruszyliśmy w drogę powrotną. Cały czas mieliśmy się na baczności w razie wypadku, gdyby ostały się jakieś demony. Nie miałam ochoty na kolejne spotkanie z moimi fałszywymi rodzicami. Miałam świadomość, że demony mogły nas zaatakować, kiedy spaliśmy, a skoro tego nie zrobiły, to oznaczało, że więcej ich nie było. Nie zmienia to jednak faktu, że woleliśmy dmuchać na zimnie i w razie czego być przygotowanym na wszystkie ewentualności.
Drogę przebyliśmy dość szybko, a ścieżka, którą wybraliśmy, zdawała się nas prowadzić najszybszą drogę do motelu. Może to Istoty Neutrale się nad nami zlitowały. A może mieliśmy szczęście.
Nie spodziewała się zastać na parkingu Calluma rwącego sobie włosy z głowy i spanikowaną Abby chodzącą w kółko. Rozumiałam, że mogli się o nas martwić, ale żeby aż tak?
Moja przyjaciółka pierwsza nas zobaczyła. Stanęła jak wryta, a po chwili puściła się pędem i zmiażdżyła mnie w niedźwiedzim uścisku. Znacznie brakowało mi powietrza, ale nie chciałam odmówić jej uścisku.
— Wszystko w porządku — uspokoiłam ją. — Jesteśmy cali i zdrowi.
Odsunęła się na długość ramion i spojrzała na mnie ze złością.
— W porządku?! Czy wyście oszaleli!? Zniknęliście bez słowa na pół dnia i teraz wracacie jak gdyby nigdy nic? Myślałam, że wyjdę z siebie, kiedy zobaczyłam, że wasz pokój jest pusty, a po was nie było ani śladu! Nie wierzę, że byliście tak lekkomyślni, żeby sobie wyjść i nie zostawić nawet głupiej wiadomości, żebyśmy się nie martwili!
Stałam w osłupieniu i patrzyłam na nią ze zdziwieniem. Słuchając jej wyrzutów, spostrzegłam swój błąd. Rzeczywiście, mogłam zostawić im jaką wiadomość. Z drugiej jednak strony nie wiedziałam, że wizyta w lesie aż tak się przeciągnie. Myślałam, że zajmie nam to chwilę i od razu wrócimy, a nikt nie zauważy naszej nieobecności. Do tego nie planowałam potyczki z demonami.
— Miałam sen, w którym John kazał mi iść do lasu — próbowałam wyjaśnić, ale Abby mnie nie słuchałam.
— Ja też miałam sen — warknęła ze złością, machając rękami. — I wiesz co? Ten sen wcale nie był fajny. Widziała... — Głos się jej załamał — ... śmierć. I nie upoważniło mnie to, żeby znikać na cały dzień!
Chciałam ją przeprosić, ale odsunęła się, krzywiąc się przy tym. Posłała jeszcze wściekłe spojrzenie Henriemu.
— Po tobie spodziewałam się czegoś więcej. Jak na takiego mędrca okazałeś się totalnym idiotą, narażając siebie i Lunę na niebezpieczeństwo.
Z bólem odwróciłam się do brata, który stał kawałek dalej z zaciśniętymi ustami i zmarszczonymi ze złości brwiami. Szukałam na jego twarzy jakiegoś pocieszenia, znaku, że jednak nie jest tak źle, jak to wygląda, ale niczego takiego tam nie dostrzegłam.
— Callum, proszę, powiedz coś — szepnęłam, czując łzy zbierające się pod powiekami.
— Co mam ci powiedzieć? — zapytał ze złością. — Że się o ciebie bałem? Że o mało nie zeszedłem na zawał, kiedy spostrzegłem, że zniknęłaś? Że martwiłem się, że coś ci się stało? To chciałaś usłyszeć?
— Cal, proszę — jęknęłam.
Podniósł rękę, chcąc mnie uciszyć. Odwrócił wzrok.
— Nie, Luna. — Pokręcił z niesmakiem głową. — Jestem na ciebie wściekły. Jak mogłaś postąpić tak lekkomyślnie? Nie pomyślałaś o tym, że coś mogło ci się stać? Że ponownie mogłem cię stracić? Nie zniósłbym tego. Myślałem, że jesteś odpowiedzialna, ale myliłem się. Zawiodłaś mnie.
Łzy skapywały na ziemię, podczas gdy serce, które chwilę wcześnie biło jak oszalałe, roztrzaskało się na kawałki. Jeszcze żadne słowa, które usłyszałam w swoim życiu, nie zraniły mnie tak bardzo, jak te.
Prawda, nie pomyślałam o tym, że coś mogło mi się stać i Callum by mnie stracił. Nie przemyślałam tego i postąpiłam pochopnie, ale ostatnio nauczyłam się działać instynktownie, bo to właśnie takie działanie nigdy nie doprowadzały mnie do zguby. Ufałam sobie i swoim przeczuciom i zawsze za nimi szłam, nie zważając na konsekwencje, które mogły się z nimi wiązać. Nie mogłam przewidzieć, że coś mogłoby mi się przytrafić, przez co straciłabym brata, a on mnie.
— Callum, posłuchaj, nie zrobiłam tego specjalnie. Nie wiedziałam, że kiedy pójdę do lasu, natknę się na Istoty Neutralne, a później na demony i...
— Demony? — warknął z niedowierzaniem i jeszcze większą złością. — Cholera, mogłaś tam zginąć! Rodzice oddali życie, żeby nas chronić, a ty podajesz się im jak na tacy?!
Ostatnie zdanie zmroziło mnie. Rodzice. Od razu w mojej głowie pojawił się obraz demonów, które przybrały ich wygląd. Słowa, które do mnie kierowali, rozbrzmiewały w mojej głowie raz po raz, powodując w niej zamęt i spustoszenie. Ponownie odczułam strach, który wtedy mi towarzyszył. Tym razem był jednak silniejszy.
— Przepraszam, że tak wyszło — wykrztusiłam, mając ściśnięte z emocji gardło. — Dobrze wiesz, że nie wybaczyłabym sobie, gdybyś mnie stracił. Jesteś moją jedyną rodziną.
— Świetnie! — warknął, wciąż będąc wściekły. — Coś jeszcze chcenie nam powiedzieć? Jakieś pikantne szczegóły? — dodał z sarkazmem.
— Potrafię rozmawiać z Luną w myślach — wypalił Henri, a ja spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Pamiętałam, że mieliśmy im o tym powiedzieć, ale nie w takim momencie!
— C-co? — wykrztusił z siebie mój brat. — Coś ty powiedział?
— To prawda. Potrafię rozmawiać i czytać w myślach Henriego, a on w moich. Mieliśmy wam powiedzieć to już dawno, ale pojawiły się problemy i uznaliśmy, że to nie jest aż takie ważne.
— Nie jest ważne? Nie jest ważne?! — Callum patrzył na mnie zranionym wzrokiem, co zabolało mnie jeszcze bardziej.
— Chyba wszyscy jesteśmy zmęczeni tą sytuacją i powinnyśmy dać sobie chwilę na złapanie oddechu — zaproponowała Abby. Zgodziliśmy się z nią w milczeniu.
Otarłam łzy z twarzy i minęłam Cala, kierując się do motelu. Bolała mnie głowa i musiałam chwilę odpocząć. Najlepiej w ciszy i samotności. Wzięłam długi i gorący prysznic, starając się zmyć z siebie ostatnie kilka godzin i pozostałości po spotkaniu z demonami. Po umyciu się dwa razy poczułam się mentalnie lepiej. Zabrałam ostatni komplet czystych ubrań, jakie zabrałam na tę wyprawę. Nie sądziłam, że zajmie ona tak dużo czasu.
Pakowałam cały dobytek, jaki posiadałam, a było go mało, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Callum. Nie wiedziałam, czego mógł ode mnie chcieć. Wydawało mi się, że na parkingu powiedzieliśmy sobie wszystko. Jeżeli jednak przyszedł na mnie ponownie nakrzyczeć, pozostało mi jedynie go wysłuchać.
— Śmiało, jeżeli masz mi coś od powiedzenia, to mów — zaczęłam pierwsza, odwracając się do niego przodem i zakładając ręce na piersi.
Cal jednak nie zaczął na mnie krzyczeć. Zrobił coś, co ogromnie mnie zdziwiło mnie; podszedł do mnie i przytulił do siebie. Mocno. Byłam wstrząśnięta i dopiero po chwili odwzajemniłam uścisk, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.
— Przepraszam za wcześniejszy wybuch — powiedział ze skruszeniem w głosie. — Nie powinienem tak reagować. Musisz jednak zrozumieć, że byłem przerażony, kiedy tak nagle zniknęłaś.
— Rozumiem — zapewniłam go. — Naprawdę wszystko rozumiem. Miałeś prawo być na mnie zły. Nie mam ci tego za złe. To dla mnie zrozumiałe. Popełniłam błąd, który więcej się nie powtórzy...
Odsunął mnie od siebie na długość ramion i spojrzał głęboko w moje oczy. Wyglądał na przejętego.
— Henri powiedział mi o tym, co się stało w lesie. Wiem o tych istotach i demonach, które wykorzystały twoją słabość, żeby cię pokonać. Gdybym wcześniej wiedział, nie powiedziałbym ani słowa o rodzicach.
Pokręciłam gwałtownie głową, przerywając mu tym.
— To nic. Nie mogłeś wiedzieć. Byłeś zły i, cóż, nie chciałeś słuchać moich wyjaśnień.
Zaśmiał się lekko. Z jego twarzy zniknęło zmartwienie i pojawiła się ulga. Chyba oboje ją odczuliśmy.
— Przysięgam, że już więcej nie zrobię nic tak lekkomyślnego.
Twarz Calluma rozświetlił najszczerszy uśmiech, jaki widziałam. Poczułam się lepiej, wiedząc, że brat nie jest już na mnie zły, a nasza kłótnia szybko poszła w niepamięć. Nie lubiłam się kłócić, w szczególności z tak ważną osobą, jaką był dla mnie brat. Był moją jedyną najbliższą rodziną i każda przepaść między nami oddzielała nas od siebie, a było to gorsze od rozłąki, którą przeżywaliśmy przez trzynaście lat. Najgorszym uczuciem na świecie jest świadomość, że mając coś na wyciągnięcie ręki nie, możemy po to sięgnąć.
— Twoja więź a Henrim... — zaczął, ale od razu mu przerwałam.
— To dla mnie wciąż świeża sprawa. Dziwnie się czuję ze świadomością, że może siedzieć w mojej głowie. Aż się boję, co mógł odczytać z moich myśli.
Callum zaśmiał się na moje słowa i przyciągnął do siebie, aby móc złożyć czuły pocałunek na moim czole.
— Kocham cię mimo tego wszystkiego. Pamiętaj o tym.
— Ja ciebie też kocham, Cal.
Usłyszałam za sobą ciche oklaski. Odwróciłam się gwałtownie i zobaczyłam stojącą w drzwiach Abby. Uśmiechała się lekko, patrząc na mnie i na brata, jakby właśnie tego od nas oczekiwała.
— Wiedziałam, że się pogodzicie — powiedziała z dumą i wyższością, chociaż nie puszyła się przy tym. Widać była, że mówiła szczerze. — Wiem, że chcielibyście mieć więcej czasu dla siebie, ale go nie mamy. Luna, za pięć minut masz się zjawić na parkingu. Nie będę na ciebie czekać.
Pogroziła mi palcem w żartobliwym geście. Zaśmiałam się krótko. Abby zawiesiła wzrok na Callumie odrobinę za długo, za nim wyszła z pokoju i ponownie zostawiła nas samych. Z namysłem przyjrzałam się twarzy brata, na której odmalowało się szczere uczucie, którego do końca nie potrafiłam zidentyfikować. Czyżby miłość?
Przełknęłam nerwowo ślinę. Musiałam zadać pytanie bratu, które od dłuższego czasu mnie nurtowało i bałam się jego odpowiedzi oraz reakcji.
— Cal, czy ty... Czy Abby jest twoją przeznaczoną? — wyrzuciłam wreszcie z siebie.
Chłopak spojrzał na mnie z zaskoczeniem malującym się w jego oczach.
— Skąd wiesz o... tych sprawach? — Był wyraźnie wstrząśnięty moim pytaniem, ale nie wykazywał żadnych oznak, że nie podobało mu się to, że pytałam o takie rzeczy.
Zagryzłam wargę, bawiąc się rękojeścią sztyletu.
— Henri powiedział mi to i owo o... drugich połówkach. — Podniosłam na niego wzrok, którym wcześniej błądziłam po wszystkim, starając się unikać patrzenia na niego. — To jak? Abby jest twoją zagubioną częścią duszy?
Westchną i przeczesał włosy palcami.
— Na to wygląda, że chyba tak — wymamrotał, rumieniąc się. Spojrzał na mnie kątem oka. — Nie jestem pewny, ale w głębi duszy... W głębi duszy czuję, że tak ma być. Że jest dobrze. Z nią. Mówię jak skończony kretyn?
Zaśmiałam się szczerze, kładąc rękę na jego ramieniu.
— Mówisz, jak zakochany, a to chyba to samo — parsknęłam. Spojrzał na mnie ze strachem w oczach, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. — Spokojnie, jestem z wami. Cieszę się, że moja przyjaciółka będzie szczęśliwa właśnie z tobą. Oboje zasługujecie na najlepsze.
— Dziękuję — wykrztusił i ponownie mnie objął. Wtuliłam się w niego z uwielbieniem, ale nie trwało to długo. Na dole czekała na mnie Abby i pewnie zastanawiała się, dlaczego tak długo mnie nie ma. Odsunęłam się od brata i posłałam mu uśmiech, kierując się do wyjścia.
— Idę do Abby. Pewnie jest niecierpliwa, bo jeszcze nie przyszłam.
Z prędkością światła zbiegłam po schodach i dołączyłam do Abby, która zdążyła już przejść na drugą stronę ulicy i właśnie kierowała się w stronę jedynego stojącego tu sklepu, który miał w zaopatrzeniu dosłownie wszystko.
— Myślałam, że już nie przyjdziesz — parsknęła, zerkając na mnie kątem oka.
Pokręciłam głową i weszłam za nią do niewielkiego budynku. Abby od razu skierowała się na dział z odzieżą. Ona, tak samo, jak ja, nie miała ze sobą więcej ubrań niż te, które miała na sobie.
— A więc ty i mój brat macie się ku sobie — zaczęłam. Trzymana przez Abby koszulka wylądowała na podłodze, kiedy dziewczyna gwałtownie podskoczyła, słysząc moja słowa. Spojrzała na mnie wstrząśnięta.
— Ty... wiesz?
Kiwnęłam głową, nie kryjąc uśmiechu.
— Wiem i jestem z wami.
Abby odetchnęła z wyraźną ulgą i zebrała z podłogi koszulkę. Odwiesiła ją i zaczęła przeglądać inne ubrania.
— Jakie to uczucie? Być zakochaną. Bo kochasz go, prawda? — Założyłam ręce na piersi, czekając na jej odpowiedź.
— Tak, chyba jestem w nim zakochana. I czuję się, jakby w moim brzuchu żyły motyle. Nie motyle, ćmy, które rozbijają się w środku. To chyba najmilsze uczucie, jakie mogłabym sobie wyobrazić.
Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc szczere emocje malujące się na twarzy mojej przyjaciółki. Przypomniało mi się, że kiedy mówiła jej o dniu rocznicy śmierci mojej rodziny, stwierdziła, że mój brat byłby jej chłopakiem. No i proszę. Mam brata, który zakochał się w niej. Albo przewidziała to, albo miała ogromne szczęście.
Abby wzięła ubrania dla mnie i dla siebie oraz trochę przekąsek i coś, czego nie byłam w stanie dostrzec. Kasjerka patrzyła na nas sceptycznie, ale nie powiedziała ani słowa, kiedy pakowała rzeczy do reklamówek.
Henri i Callum czekali na nas w kafejce. Pod stolikiem leżały nasze plecaki, a na stoliku stały cztery parujące talerze z jedzeniem. Nie czułam głodu, dopóki nie zobaczyłam tego posiłku. Od razu poczułam, ja żołądek mi się skręca.
Podczas jedzenia nie rozmawiamy, tylko delektujemy się daniem. Chyba wszyscy potrzebowaliśmy naładować baterie po takim dniu jak ten. Mnóstwo strasu, kłótni i niepotrzebnych problemów, które na szczęście mieliśmy już za sobą. Kiedy skończyliśmy jeść, przyszła kelnerka i zaczęła coś mówić do chłopaków, ale nie słuchałam jej. Wymamrotałam, że zaraz wrócę i poszłam do łazienki.
Toaleta była urządzona w mdłym odcieniu zielonego. Nie wygląda tak źle, jak sobie wyobrażałam, ale i tak nie należała do najlepszych. Były tam trzy kabiny, a naprzeciwko nich trzy umywalki i ogromne lustro. Podeszłam do jednej z nich, chcąc umyć ręce. W lustrze zobaczyłam swoje odbicie. Byłam blada i zmęczona. Drzemka w lesie nie zapewniła mi odpowiedniej ilości odpoczynku, jakiej potrzebowałam.
Nagle do moich uszy doleciał cichy szmer, jakby ktoś mnie wołał. Odwróciłam się gwałtownie i rozejrzałam po łazience, ale nikogo poza mną w niej nie było. Ponownie spojrzałam do lustra i tym razem zobaczyłam w nim postać w kapturze, która zdecydowanie nie była płci damskiej.
— To damska toaleta — powiedziałam, kolejny raz się odwracając. Kiedy dostrzegłam, że za mną nikogo nie ma, opanował mnie strach. Pierwsze, co przyszło mi na myśl, to że za mną stał demon. Sięgnęłam do sztyletów powieszonych przy pasku i spostrzegłam, że wszystko zostawiłam przy stoliku, ponieważ przeszkadzały mi podczas posiłku. Przeklęłam w myślach siebie i swoją lekkomyślność.
— Witaj, Luno — przywitał się nieznajomy, dzięki czemu zyskałam pewność, że na pewno był mężczyzną.
— Czego chcesz? — warknęłam, patrząc na niego w lustrze. Kiedy przez chwilę nie odpowiadał, rzuciłam się do drzwi z zamiarem ucieczki, ale one ani drgnęły. Byłam w pułapce. Ponownie podeszłam do lustra i posłałam nieprzyjacielowi wściekłe spojrzenie.
— Już uciekasz? Nawet nie powiedziałem ci, po co tu jestem, ani czego chcę — zaśmiał się.
Zmrużyłam oczy, zaciskając ręce na krawędzi umywalki. Warknęłam gardłowo, czekając na dalsze słowa chłopaka.
— Jestem tu, żeby ci pomóc — zaczął, a ja prychnęłam. Zignorował to. — Znasz mnie jak D. Wielokrotnie pomagałem tobie i twoim przyjaciołom w potrzebie. To ja zostawiałem wam wiadomości z informacjami, które nie raz wam się przydały.
Ze zdziwieniem zauważyłam, że znałam głos tego chłopaka. Nie mogłam jednak zidentyfikować go z żadnym znanym mi człowiekiem albo istotą nadnaturalną. Świadomość, że mogłam go znać, ale nie potrafiłam go rozpoznać, była dla mnie koszmarem.
— Niby w jaki sposób chcesz teraz mi pomóc? — zapytałam.
— Chciałem cię tylko przestrzec przed tym, co cię czeka.
— Co mnie czeka?
Westchnął, jakby to, co mówił, miało jakikolwiek sens, a ja go nie widziałam.
— Musicie uważać, kiedy traficie do siedziby wampirów. Co prawda jest to ród arystokratyczny, ale nie cofną się przed niczym, jeżeli uznają was za nieprzyjaciół. Nie potraktują was dobrze. Do tego na pewno będą tam demony. Powinniście mieć na oku ich wszystkich. To nie będzie łatwa rozmowa.
Przyjrzałam mu się uważnie, chcąc dostrzec coś pod ciemnym kapturem. Dobrze się zamaskował, coś zasłaniało jego twarz. Starał się, żeby go nie rozpoznała. Był dobry w tym, co robił. I chociaż wciąż mu nie ufałam, w jakiś sposób byłam mu wdzięczna za pomoc, jaką udzielał mi i moim przyjaciołom.
— Dlaczego nam pomagasz? — Byłam zbyt ciekawa, żeby nie zadać tego pytania.
Wzruszył ramionami, cofając się do tyłu.
— Powiedzmy, że nie podoba mi się to, co się dzieje. Staram się temu zaradzić na swój sposób.
— Znamy się?
Zaśmiał się gardłowo, ale nie był to szyderczy śmiech.
— Aż za dobrze. Muszę już iść. Do zobaczenia niebawem.
— Czekaj — krzyknęłam. Odwróciłam się gwałtownie. — Czy „D" oznacza demon?
Ale jego już nie było.
Mój oddech był urwany. Klatka piersiowa unosiła się w spazmatycznych wdechach i wydechach. Przemyłam twarz zimną wodą, próbując się uspokoić po przebytej rozmowie. Na przyszłość chyba będę chodziła do toalety z obstawą, żeby sytuacja jak ta się nie powtórzyła. Chociaż w jakiś dziwny sposób była potrzebna.
Otworzyłam drzwi i zderzyłam się ze starszą panią, która spojrzała na minie wrogo, kiedy jej torebka upadała na podłogę.
— Przepraszam — mruknęłam, podając ją jej.
— Ta dzisiejsza młodzież — prychnęła.
Przy stoliku zastałam tylko Abby oraz Calluma. Po Henrim nie było śladu, ale domyśliłam się, że wyszedł tylko na chwilę. Nie opuściłby nas w takim momencie. Nie po tym, co nam się przydarzyło.
— Wszystko w porządku? — zaniepokoił się mój brat, kiedy opadła obok niego na krzesło. — Jesteś strasznie blada.
Nic nie jest dobrze — chciałam powiedzieć — właśnie odbyłam rozmowę z naszym anonimowym informatorem, gadając do niego w lustrze. Więc nie, nie jest dobrze.
— Jestem tylko zmęczona — powiedziałam zamiast tego. — Gdzie Henri?
Cal już miał odpowiedzieć, kiedy osoba, którą szukałam, zajęła miejsce naprzeciwko mnie. W ręku ściskał telefon, który dostałam do Adama. Uniosłam pytająco brew, spoglądając to na niego, to na trzymany w ręku przedmiot.
— Pożyczyłem go, żeby zadzwonić do Adama. Chyba nie jesteś zła, że go zabrałem?
Machnęłam na to ręką.
— Lepiej powiedz, co u niego słuchać — zainteresowała się Abby. — Wszystko w porządku?
Henri pokiwał głową.
— Na razie jest cicho, ale nie zmienia to faktu, że wszyscy są podenerwowani. Demony jako tako nie atakowały obozu, ale obozowicze są w gotowości.
— A dowiedziałeś się, jak dostać się do wampirów? — dodał Callum. — Mają tu gdzieś siedzibę?
— Tak się składa, że jest tu jedna z ich najważniejszych kwater, czy klanów, jak to oni mówią. Adam powiedział mi nazwę tego miasta, ale nie mam pojęcia, jak to się wymawia. Ma mi wysłać to w wiadomości. Powiedział, że jest jednio miejsce, w którym wampiry uwielbiają siedzieć. Jakiś klub, czy coś.
— To chyba nam się przyda — rzuciła Abby, kładąc na stoliku mapę, którą zapewne kupiła w sklepie.
Callum uśmiechnął się do niej z ogromną dumą.
— Przynajmniej wiemy, na czym stoimy — podsumowałam. Wyglądało na to, że czekała nas kolejna mordercza podróż.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top