Rozdział 29

Walcząc z zawrotami głowy, biegłam, wspierając się na ramieniu Henriego. Z ciężkim trudem odganiałam od siebie zmęczenie i starałam się skupić na ucieczce. Wiedziałam, że przeszkody, które stworzyłam za pomocą żywiołu, nie powstrzymają demonów na długo. Musieliśmy się spieszyć.

Za nami rozległy się wściekłe okrzyki naszych wrogów. Jak mówiłam, nie powstrzymałam ich na długo, bo już siedzieli nam na ogonie. Zmusiłam się do przyśpieszenia. Nie mogłam pozwolić, żeby przez mnie nas złapali.

— Szybciej! — ponaglił nas Callum, oglądając się za nami.

— Szybciej się nie da! — warknął w odpowiedzi Henri, mocniej zaciskają rękę owiniętą wokół mojego pasa.

— Może... gdybym... — próbowałam coś powiedzieć, ale bieg wyciskał ze mnie siódme poty, że nie potrafiłam wykrztusić z siebie nic więcej. Zatoczyłam się pod wpływem nagłych zawrotów głowy i gdyby nie trzymający mnie Henri, na pewno bym upadła.

— Wiem, co ci chodzi po głowie — rzucił, wciąż biegnąc — i od razu ci mówię, że to zły pomysł. Jeżeli ponownie użyjesz żywiołu, na pewno coś ci się stanie. Już teraz jesteś ledwo przytomna, a co dopiero, jeśli wysiliłabyś się jeszcze bardziej.

Pokręciłam głową. Henri po raz kolejny przejrzał moje myśli, ale tym razem nie byłam na niego zła. Ale jeżeli mój plan mógł zatrzymać demony i dać nam czas na ucieczkę, byłam gotowa zaryzykować. Byliśmy już zmęczeni pogonią, a gdyby przydarzyło nam się stanąć do walki z wrogiem, nie mielibyśmy szans. Opadaliśmy z sił, a ja miałam wrażenie, że nasi wrogowie wręcz przeciwnie — czerpali siły z naszej bezsilności i zmęczenia.

— Ale... — spróbowałam polemizować, ale Henri mocno trzymał się swojego zdania.

— Nie — powiedział stanowczo, kończąc tym samym naszą dyskusję.

Gdyby nie fakt, że nie miałam sił, już dawno bym go uderzyła. Miał szczęście.

Zbliżaliśmy się do wyjścia. Gdzieś w oddali jaśniała jasna plama, która na pewno była przepustką na wolność. Gdyby tylko udało się zawalić wejście, kiedy już się stąd wydostaniemy... Ale Henri nie chciał o tym słyszeć. Wiedziałam, że jeżeli postawię na swoim i przeżyję, czarnowłosy będzie w stanie mnie zabić. Mimo to musiałam zaryzykować.

— Callum! — zawołał nagle Henri. Mój brat odwrócił się do niego ze zmarszczonymi brwiami. — Musisz zniszczyć przejście!

— Co?! — krzyknął zdziwiony Cal. — Jak mam to zrobić?

Henri sapnął niezadowolony, że chłopak nie pojmuje jego rozumowania.

— Musisz użyć żywiołu i zniszczyć przejście, kiedy tylko uda nam się stąd wydostać!

Dopiero wtedy zrozumiał. Chwycił Abby za rękę i przyśpieszył, ciągnąc ją za sobą. Pomyślałam, że gdyby przemienił się w wilka, byłoby mu łatwiej się wydostać, ale zapewne nie chciał ryzykować, że coś mogłoby pójść nie tak.

Wyjście było coraz bliżej, tak samo, jak ścigające nas demony. Wprost czułam ich palący oddech na plecach. Zaryzykowałam obejrzenie się za siebie i od razu tego pożałowałam; było ich tak wiele, że nie dało się tego zliczyć. Niespodziewanie jeden z nich rzucił się do przodu i prawie mnie dorwał, kiedy moja noga wpadła w szczelinę i poczułam, jak się wygina. Krzyknęłam, a demon przeleciał nade mną i zatrzymał się kilka metrów dalej. Henri zadziałał instynktownie i rzucił w przeciwnika nożem, trafiając go w ramię, jednak demon tylko się cofnął. Nóż musiał być ze zwykłej stali, bo nie zrobił mu żadnej krzywdy.

— Wszystko w porządku? — Henri kucnął koło mnie. Dotknął zranionej kostki, a ja krzyknęłam z bólu. — Zwichnięta.

— No co ty nie powiesz — warknęła, czując promieniujący ból z miejsca skręcenia. — Nie mamy czasu. Pomóż mi wstać.

Postawił mnie na nogi, a ja o mało znowu nie zemdlałam, kiedy zraniona noga dotknęła podłoża. Ze strachem zauważyłam, że jest wygięta w prawą stronę.

— Uciekaj. Ja ich odciągnę — rozkazał mi Henri i nie czekając na moją odpowiedź, ruszył w kierunku demonów, dobywając noży.

Podpierając się ściany, pokuśtykałam w kierunku wyjścia, które było bliżej, niż dalej. Dzieliło mnie od niego kilka metrów. Zobaczyłam Calluma, który przytrzymywał osuwającą się ścianę. Krople potu błyszczały na jego czole. Ramiona trzęsły się z wysiłku.

— Pośpieszcie się — syknął przez zaciśnięte zęby.

Nagle coś złapało mnie za zdrową nogę i pociągnęło na dół. Upadek pozbawił mnie tchu na parę sekund i to wystarczyło, żeby Demon wspiął się na mnie. Z ledwością udało mi się odwrócić do niego przodem. Nade mną znajdywał się ten sam Demon, w którego rzucił Henri. Pod wpływem impulsu wyrwałam mu nóż tkwiący w ramieniu i dźgnęłam go w oko. Syknął i cofnął się do tyłu, łapiąc za przedmiot wystający z jego oka. Kopnęłam go zdrową nogą i pozbierałam na nogi.

— Dłużej już nie wytrzymam! — ostrzegł nas Callum. Był biały na twarzy z wysiłku.

Koło mnie pojawił się Henri. Sam trzymał się z trudem na nogach, ale jakoś zdołał wziąć mnie na ręce i przeskoczyć przez otwór, który sekundę później się zawalił.

Padliśmy na ziemię, a obok osunął się Callum. Ręce wciąż mu drżały. Z trudem starał się być przytomny. Sięgnęłam do niego ręką. Uścisnął lekko moją dłoń. Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.

— Udało ci się — wychrypiałam. — To było niezłe.

Parsknął.

— Myślałaś, że tylko ty potrafisz używać swojego żywiołu?

Podpierając się na rękach, usiadałam i wyciągnęłam przed siebie zranioną nogę. W miejscu skręcenia zaczęła przybierać fioletowy odcień. Próbowałam nią poruszyć, ale to tylko pogorszyło sprawę, bo zabolała mnie mocniej. Syknęłam.

— Daj, obejrzę ją.

Henri pochylił się, przyglądając się jej ze zmrużonym oczami. On także był zmęczony.

— Chyba nie umrę, co? — mruknęłam, próbując zażartować, ale nie wyszło mi.

Pokręcił głową.

— Nie, ale muszę ci ją nastawić. Zaciśnij zęby, będzie bolało.

Złapał na nogę i gwałtownie nią przekręcił, wywołując tym mój głośny okrzyk. Chwilę trwało, za nim udało mi się ustatkować oddech i nie zemdleć od nadmiaru bólu. Podczas gdy Henri bandażował mi nogę, Callum wstał i rozglądał się po okolicy.

— Gdzie Abby? — zapytałam, uświadamiając sobie brak przyjaciółki.

— Poszła rozejrzeć się po lesie i zorientować, gdzie jesteśmy i czy uda nam się stąd wydostać. Lada chwila powinna wrócić.

Jak na zawołania z lasu wyłonił się wilk. Miał jasną sierść, złudnie przypominającą kolor włosów mojej przyjaciółki. W ciągu kilku sekund postać wilka zmieniła się w dziewczynę. Abby podbiegła do nas. Z mimiki jej twarzy wywnioskowałam, że nie ma nic dobrego do przekazania.

— Jakie wieści?

— Mamy problem — oznajmiła i zmieszała się lekko. — To znaczy... wiem, gdzie są nasze motory, całe i zdrowe.

— To gdzie w tym wszystkim jest problem? — zdziwił się Callum.

Abby przewróciła oczami i rzuciła chłopakowi wymowne spojrzenie.

— Problem polega na tym, że pilnują ich demony. Jest ich pięć, może sześć. Nic, z czym byśmy sobie nie poradzili.

— W takim razie nie ma co czekać — oświadczył Henri, zbierając się z ziemi. Ja także wstałam, niepewnie stając na zdrowej nodze i oszczędzając tą nastawioną. — Demony mogą wydostać się stamtąd — wskazał za siebie na miejsce, w którym Callum pogrzebał żywcem wrogów — w każdej chwili. Musimy ruszać. Gdzie nasze rzeczy?

Callum pokazał na krzaki, zza których wystawał jeden z plecaków. Henri przyniósł je do nas. Z ulgą stwierdziłam, że w moim wciąż tkwiły sztylety oraz telefon, który dostałam od Adama. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym straciła możliwość kontaktu z przyjacielem. W każdej chwili może przydać nam się jego pomoc.

Każdy z nas wydobył ze swojego plecaka broń. Abby już zaciskała palce na biczu, który zwisał swobodnie z jej paska. Callum zapinał pasek, do którego miał poprzypinane różnej wielkości ostrza. Henri sprawdzał ilość strzał w kołczanie, który w końcu zarzucił na plecy. Ja sama ściskałam w ręce sztylety, aż pobielały mi knykcie.

— Plan jest taki — zaczął Henri — Abby, ty zajedziesz demony od tyłu, Callum — ty i ja podejdziemy do nich od boków. Na pewno nie spodziewają się ataku z naszej strony. Pewnie myślą, że już nie żyjemy, więc mamy ułatwioną sprawę.

— A ja? — zapytałam wkurzona, kiedy Henri nie przydzielił mi żadnego stanowiska. Zresztą, od kiedy on tutaj rządził?

Obrzucił mnie szybkim spojrzeniem.

— Jesteś kontuzjowana. Nie powinniśmy cię narażać. Ukryjesz się w krzakach i popilnujesz plecaków, a kiedy będzie bezpiecznie, zawołamy cię.

Powstrzymałam się przed tupnięciem nogą. Zamiast tego prychnęłam.

— I kto to mówi? — rzuciłam, drżąc ze złości. — Sam ledwo stoisz na nogach i śmiech mnie nazywać kontuzjowaną. Jesteś hipokrytą!

Zacisnął szczęki ze zdenerwowania. Założyłam ręce na piersi, czekając na jego wybuch. Zaskoczył mnie jednak, bo nic takiego nie nastąpiło. Obrzucił mnie jedynie niezadowolonym spojrzeniem i powiedział:

— Wszystko już ustalone. Chodźmy, nie mamy czasu na pogaduszki. Musimy się stąd zabierać.

Warknęłam pod nosem, patrząc jak nasz nowy przywódca — parsknęłam na to w myślach — odszedł, zostawiając nas samych. Zacisnęłam ze złości zęby tak, że aż mnie rozbolały.

— Jak na go nienawidzę! — Byłam bardzo zła. Jak mógł mnie tak potraktować? Za kogo on się uważał? Myślał, że będę potulnie wykonywać jego rozkazy, ale niedoczekanie jego. Nigdy nie byłam i nie będę potulną owieczką spełniającą cudze wymagania.

— Henri ma rację — oznajmił Callum. Był zmęczony. Patrzył na mnie smutnym, a razem zdeterminowanym wzrokiem. — Nie powinnaś się narażać na niebezpieczeństwo, skoro ucierpiałaś. Jeszcze zabijesz niejednego demona, kiedy tylko odzyskasz siły.

I on też przeciwko mnie?

— Tu nie chodzi o zabijanie! Nie jest z porcelany i nie rozlecę się. Potrafię świetnie walczyć i się bronić.

Callum pokręcił jedynie głową i zniknął w ślad za Henrim. Ostała się tylko Abby, która jedynie wzruszyła ramionami.

— Nie przejmuj się nimi. Nie rozumieją nas. — Szturchnęła mnie lekko w ramię. — Chodź. Nie karzmy im czekać.

Ukryłam się w krzakach, pilnując plecaków. W pogotowiu trzymałam oba sztylety. Uważnie obserwowałam sześć demonów, które stały przy naszych motorach. Wydawały się nie zauważać lekkiego poruszenia pobliskich krzaków.

Nagle jeden padł, trafiony nożem prosto w głowę. Nie zdążyli się połapać, o co chodzi, kiedy kolejnego ugodziła strzała. Trzeci padł na ziemię i rozsypał się w pył, smagnięty biczem. Dwaj następni padli jeden po drugim. Ostatni gdzieś zniknął.

Henri wyszedł z ukrycia i uważnie się rozejrzał. Nie dostrzegł jednak czającego się za nim niebezpieczeństwa. Za to ja widziałam je doskonale. Wymierzyłam w demona i posłałam w jego stronę ostrze. Henri odwrócił się do niego ze zdziwieniem, kiedy ten się rozsypał.

Uśmiechnęłam się triumfalnie. Pokazałam Henriemu, że wcale nie jestem tak bezużyteczna, jak jemu się wydawało.

Wtedy niespodziewanie z krzaków wyskoczył kolejny demon. Mimo bólu w kostce dopadłam do niego i przygwoździłam go do ziemi. Zaczął syczeć i prychać, ale przestaje, kiedy docisnęłam do jego nosa drugi sztylet.

— Kto cię wysłał? — zapytałam. Milczał, przypatrując mi się z nienawiścią. Mocniej przycisnęłam ostrze, tworząc ranę. Zasyczał wściekle. — Zadałam ci pytanie: Kto. Cię. Wysłał?

— Nowy pan... kazał złapać. Zapłacił handlarzom. To była zasadzka. Mieli was zatrzymać. Zdobyć czas — wyrzucił z siebie, ale zdania wydały się pozbawione sensu.

Callum wraz z Henrim podnieśli na nogi demona i przycisnęli go do drzewa. Cały czas trzymałam wymierzony w niego sztylet.

— Kim jest twój nowy pan? — warknął Henri. — Gadaj!

Demon przekrzywił głowę, wciąż się we mnie wpatrując. Zignorował pytanie Henriego i mimo iż ten uderzył go, wciąż nie odrywał ode mnie wzroku.

— Zemsta. Pan ma plan. Zatrzyma was. Śledzi was, odkąd wyruszyliście. Wie wszystko. Wie, co zamierzacie. Ma na was oko. Inni też wiedzą. Są w drodze.

Chciałam mu zadać więcej pytań, ale demon szybkim ruchem wyciągnął nóż z pasa Calluma. Ku zaskoczeniu wszystkich nie rzucił w nikogo z nas, ale zabił sam siebie. Demon popełnił samobójstwo na naszych oczach.

— Co... co to miało znaczyć? — zapytała trzęsącym się głosem Abby.

Pokręciłam głową. Nie wiedziałam. Chyba nikt nie wiedział, bo wszyscy wyglądali na tak zaskoczonych, jak ja.

— Powiedział, że inni wiedzą i że są w drodze — zauważył Callum. — Myślicie, że miał na myśli to, że nas ścigają?

— Tego nie możemy być pewni — odezwał się Henri, wpatrując się w kupkę popiołu, która chwilę wcześniej była demonem. — Ale powinniśmy się zbierać. Jeżeli naprawdę nas ścigają, pewnie już są na naszym tropie.

Jak na zawołanie w lesie rozległy się okrzyki, które z pewnością należały do demonów. Zabraliśmy nasze rzeczy i dopadliśmy do motorów. Zaczęliśmy wyprowadzać je z lasu. Abby kawałek dalej widziała drogę. Nie wiedzieliśmy, dokąd prowadziła, ale była to nasza jedyna droga ucieczki.

— Właśnie dlatego chciałem, żebyś została. — Koło mnie pojawił się Henri.

Uniosłam pytająco brew.

— I może mam uwierzyć, że przewidziałeś, że jeden z demonów zajdzie cię od tyłu, a kolejny wyskoczy z krzaków, a ja go dorwę? — odparłam z kpiną w głosie. W odpowiedzi Henri pokręcił jedynie głową.

Kiedy tylko wyszliśmy na otwartą przestrzeń, od razu odpaliliśmy motory i ruszyliśmy na północ. Tak przynajmniej nam się zdawało, bo osobiście nie znałam się w terenie.

Nie przejechaliśmy kilkudziesięciu metrów, kiedy w lusterku dostrzegłam małe punkciki, które niebezpiecznie szybko rosły. Nie musiałam długo im się przyglądać, żeby wiedzieć, że to demony. Musieliśmy się ich jak najszybciej pozbyć.

Henri, który jechał na samym końcu, podjechał bliżej mnie.

— Mam pomysł — powiedział w moich myślach. — Ale stracimy jeden z motorów.

— Jeżeli dzięki temu pozbędziemy się ich, jestem skłonna na to przystać.

Rzucił mi swój plecak, który położyłam przed sobą i przywarłam do niego całym ciałem. Spojrzałam zaskoczona na chłopaka, nie wiedząc, co dokładnie chce zrobić. Spojrzenie, które mi posłał, przeraziło mnie.

— Co planujesz?

— Zaufał mi. I nie oglądaj się za siebie. Cały czas jedź.

Nie podobała mi się ta myśl. Nie mogłam jednak nic zrobić. Pozostało mi patrzeć, jak Henri zawraca motor i z zawrotną prędkością kieruje się na demony. Przeciwnicy krzyknęli na ten ruch z zadowoleniem, jakby sądzili, że Henri postanowił sam się im oddać. Miałam nadzieję, że nie taki był jego plan.

Henri zbliżał się do demonów, a ja ze strachem obserwowałam jego poczynania w lusterku. Zaczęłam odliczać, żeby jakoś sobie dopomóc.

Pięć; żeby mu się udało. Cztery; żeby demony nie przeżyły. Trzy; żeby nic mu się nie stało. Dwa; z trudem przełknęłam ślinę. Jeden; udało mi się nie odwrócić wzroku.

Henri zeskoczył z motoru i od razu zmienił się w wilka. Zaczął odbiegać, kiedy motor wpadł wprost na demony, aż w końcu wybuchnął, posyłając ich wszystkich do diabła. Już byłam pewna, że nam się udało i chciałam wydać z siebie okrzyk radości, kiedy Henri oberwał odłamkiem z motoru. Padł na drogę, a ja nieświadomie krzyknęłam z przerażenia.

Ostro zahamowałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Henri powoli się podnosi. Odetchnęłam z ulgą, ale to minęło, kiedy zauważyłam, że zbliżając się do mnie, utyka. Zobaczyłam ogromną plamę krwi na jego lewym boku, z którego coś wystawało. Przybiegł do mnie i zmienił się w człowieka. Podtrzymałam go, ratując przed upadkiem.

— Miałaś jechać — syknął i nie wiem, czy to z bólu, czy ze złości.

— Jesteś poważnie ranny — zignorowałam jego wcześniejsze słowa i dotknęłam rany. Cofnął się, krzywiąc się z bólu.

— To nic — powiedział przez zaciśnięte zęby. Odwrócił się i spojrzał w ślad za wybuchem. — Musimy jechać. To ich nie powstrzyma na długo. Widziałem ich o wiele więcej.

— Nie, musimy opatrzyć ci ranę — uparłam się, ale Henri już siedział za mną na motorze.

Musimy jechać — warknął.

Wkurzył mnie tym tak bardzo, że w geście irytacji zsiadłam z motoru i sięgnęłam do plecaka po jakieś opatrunki. Obserwował mnie, ale nie śmiał nic powiedzieć. Wiedział, że jestem na niego zła. Nie odzywał się też, kiedy podciągnęłam mu koszulkę do góry i usunęłam z rany kawałek metalu. Skrzywił się przy tym, ale był to jedyny sposób, żeby szybciej się uleczył. Potem owinęłam go całego bandażem i dopiero kiedy byłam pewna, że to wystarczy, wskoczyłam z powrotem na motor.

— Już pobawiłaś się w pielęgniarkę? — zapytał z ironią.

— Straciłeś dużo krwi i zaczynasz bredzić. Lepiej się zamknij, bo musimy jechać. Jeszcze jakąś muchę połkniesz.

Ruszyłam z piskiem opon. Czułam, jak głowa Henriego opada na moje plecy, a on sam traci przytomność. Modliłam się, żeby rana nie okazała się zbyt poważna i żeby Henri z tego wyszedł. Może nie należał do najmilszych osób, ale potrzebowaliśmy go. Wszyscy. W zbliżającej się wojnie był nam potrzebny każdy, kto potrafiłby walczyć. A Henri był w tym najlepszy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top