Rozdział 25

— C-co? — zapytał zdziwiony Callum. — Możesz powtórzyć?

Abby pociągnęła nosem i otarła płynące z oczu łzy. Mocniej objęłam ją ramieniem, aby dodać jej otuchy. Wyczuwałam jej drżenie.

— Oni nie żyją — szepnęła łamiącym się głosem. — Rada Alf została zamordowana przez demony.

Coś ścisnęło mnie w żołądku, a żółć podeszła do gardła. Wypełniło mnie uczucie niepokoju i przerażenie. Niepewnie rozejrzałam się po pokoju, napotykając przerażone spojrzenia przyjaciół. Wszyscy byli wstrząśnięci tym, co powiedziała Abby.

— Zacznij od początku — zaproponował Adam, siadając na brzegu łóżka i ściskając dłoń dziewczyny. — Po kolei.

Głaskałam plecy przyjaciółki, kiedy zaczęła mówić.

— Śniło mi się, że byłam na pustyni. Była noc, ale widziałam wielkie ilości piasku, który drażnił moje stopy. — Pociągnęła nosem. — Wydawało mi się, że coś zobaczyłam przed sobą. Pobiegła za tym. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się w jaskini, która wyrosła jak spod ziemi. W środku były już demony. Co najmniej pół tuzina jak nie więcej. Dwoje z Rady już nie żyło, a trzecią przytrzymywał jeden z demonów. Ten... — zająknęła się, spoglądając na mnie kątem oka — ...ten sam, który zaatakował nas wtedy w lesie.

Wróciłam myślami do dnia, w którym wszystko się zmieniło. Stało się to tak dawno, a ja pamiętałam to, jakby było to zaledwie wczoraj. Tak wiele się wtedy wydarzyło; dowiedziałam się, kim byli moi rodzice, dlaczego zginęli. Znalazłam brata i dowiedziałam się prawdy o sobie. Jednocześnie straciłam kontakt z moimi przybranymi rodzicami, którzy byli w innym obozie. Na samą myśl o nich poczułam smutek i coś ścisnęło mnie za serce. Od tak dawna z nimi nie rozmawiałam. Chciałabym ich zobaczyć, ale wiedziałam, że to niemożliwe. Ze względu na moje i ich bezpieczeństwo.

— Demon coś mówił — kontynuowała Abby. — Nie wiem co dokładnie, bo nic nie słyszałam. Widziałam, jak poruszał ustami. Był wściekły. Ostatnia z Rady nie chciała nic mu powiedzieć. On...

Zaniosła się szlochem, nie mogąc skończyć. Nie musiała, bo sami domyśliliśmy się, co zrobił demon. W pokoju zapadło nieprzyjemne milczenie, którego nikt z nas nie chciał przerwać. Każdy uciekł gdzieś myślami, analizując wydarzenie, o którym powiedziała nam Abby. Sądząc po ich minach, nie mieli dobrych przemyśleń.

Jeżeli demony zaatakowały Radę, musiały mieć konkretny powód. Nie były na tyle głupie, żeby atakować ich bez powodu. Musiały mieć kogoś, który kazał im to zrobić. Tylko czym się kierowały, zabijając ich? Co się za tym kryło?

— Te demony... — zaczął niepewnie Callum, myśląc o tym samym, co ja. Spojrzał przy tym z niepokojem na płaczącą Abby. — Czego one mogły chcieć od Rady?

Rozejrzał się uważnie, szukając odpowiedzi.

— Raczej nie chcieli usłyszeć od nich przepowiedni — odezwał się Henri, nie patrząc na nikogo. Założył ręce na piersi. — Mieli szpiega, który na pewno im o niej powiedział. Musiało chodzić o coś więcej.

— Chcieli wyciągnąć od nich dokładne znaczenie przepowiedni? — spróbował zgadnąć Cal. W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie, jakby to, co powiedział Henri, było absurdem.

Adam zmarszczył brwi i przejechał dłonią po brodnie, intensywnie nad czymś myśląc.

— Nie — zaprzeczył. — Nie mogło chodzić o przepowiednie. Musieli mieć jakąś bezpośrednią sprawę do Rady. Abby — zwrócił się do mojej przyjaciółki, która uspokoiła się na tyle, żeby spojrzeć na chłopaka — pamiętasz jakieś szczegóły?

— O jakie szczegóły ci chodzi? — Przełknęła ślinę.

— Nie wiem. Cokolwiek. Któryś z demonów trzymał coś dziwnego albo zachowywał się inaczej. Może wyglądali znajomo...

— Chwileczkę — przerwała mu. Zebrała włosy, odgarniając je z twarzy. — Wydaje mi się, że coś leżało na ziemi. Kawałek skały... A może była to książka? Nie jestem pewna.

Adam, słysząc słowa Abby, zrobił się blady. Na jego czole pojawiły się kropelki potu.

— Adamie, o co chodzi? — przeraziłam się, widząc jego wyraz twarzy. — Co cię zaniepokoiło?

Zignorował moje pytanie. Zamiast tego posłał szybkie spojrzenie Henriemu, któremu twarz na chwilę drgnęła, po czym wróciła do poprzedniego stanu. Zapewne myśleli o tym samym.

— O co wam chodzi? — niepokoi się mój brat, także nie rozumiejąc zachowania przyjaciół.

— Abby powinna odpocząć — zadecydował Adam. — Zawołam straże, aby przypilnowali ją. Ja w tym czasie muszę coś załatwić. Henri — kiwnął głową na chłopaka — pójdziesz ze mną.

Wymieniłam zaniepokojone spojrzenie z Callumem, który tak samo, jak ja nie potrafił odnaleźć się w zaistniałej sytuacji. Podczas gdy Adam wydawał zdenerwowanym głosem rozkazy strażnikom, postanowiłam pozostać przy Abby wraz z Calem. Dla pewności wolałam mieć ją na oku.

— Gorąco mi — wymamrotała dziewczyna, kiedy wszyscy już opuścili jej pokój. — I pić mi się chcę.

— Pójdę po wodę — zaproponował od razu Callum.

— Idę z tobą — dołączyłam się. — Abby potrzebna jest chwila wytchnienia. Zaraz wrócimy — dodałam, kiedy przyjaciółka rzuciła mi niezadowolone spojrzenie.

Opuściliśmy pokój i ruszyliśmy korytarzem, zostawiając Abby pod opieką dwóch obozowiczów. Czułam ból głowy, który został zapewne spowodowany wydarzeniami, które miały swoje miejsce w dzisiejszym dniu. Byłam przemęczona i przeładowana ilością problemów, jakie wynikły z tego wszystkiego.

Kolejna porcja pytań i brak jakichkolwiek odpowiedzi.

— Jak myślisz — przerwał milczenie Callum — dlaczego Abby miała tak realistyczny sen?

— Obawiam się, że to nie był sen — westchnęłam, czując gotujące się we mnie napięcie. — Przypominało to raczej wizję albo proroctwo.

— Tego właśnie się obawiałem — warknął ze złością i zacisnął pięści. — Już wcześniej zacząłem zauważać, że coś jest nie tak. To zaczęło się, kiedy zaatakowali nas Wilczym Zielem. Pojawiły się koszmary, które z każdym kolejnym razem były gorsze. Zawsze mroczne, pełne bólu i strachu...

Przystanął i spojrzał na mnie z bólem w oczach.

— Boję się, że coś jej zrobili — wyznał. Wzięłam haust powietrza przerażona myślą o krzywdzie przyjaciółki, która była dla mnie jak siostra. Gdyby okazało się, że demony w jakiś sposób mogły jej zaszkodzić...

— Co możemy w takim razie zrobić? — Słowa ciężko przeszył mi przez gardło.

Callum wzruszył ramionami i odwrócił wzrok, kołysząc się na piętach.

— Ja... — zawahał się. — Nie jestem pewny. Musimy czekać i mieć nadzieję, że to minie. A jak nie... znajdziemy sposób, by to naprawić. — Jego słowa były pełne determinacji, która złudnie przypomina nadzieję. Jednak w tym wypadku tylko to nam zostało.

— Zależy ci na niej — stwierdziłam.

Cal posłał mi zdziwione spojrzenie.

— Tak. To znaczy... tak myślę. — Wziął oddech. — Jesteś o to zła?

Zagryzłam wargę i chwilę się nad tym zastanowiłam. Kochałam go i to bardzo, był moim bratem, rodziną. Podobne odczucie miałam w stosunku do Abby. Oboje byli dla mnie ważni. Jeżeli coś ciągnęło ich do siebie, nie miałam prawa między nimi stawać. Już wcześniej zauważyłam, że czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Chyba nawet cieszyłam się, że byli szczęśliwi. W końcu było to dla mnie najważniejsze.

— Nie, o ile nie zapomnisz, że masz siostrę.

Callum odetchnął z wyraźną ulgą i uśmiechnął się do mnie. Złapał mnie za rękę i ścisnął moją dłoń.

— Nie zapomnę, możesz być tego pewna — zapewnił.

Weszliśmy do dużego pomieszczenia, które okazało się kuchnią. Piaskowe ściany i podłoga oraz liczne szafki i blaty zostały rozstawione wokół ścian. Do tego wysepka na samym środku wraz ze stołkami barowymi. Z sufity zwisały płaskie lampy, które rzucały niewielkie światło na salę.

Zajęłam miejsce na jednym z krzeseł i położyłam głowę na blacie, ciesząc się chłodem, jaki mi przyniósł. Callum podszedł do ogromnej dwudrzwiowej lodówki i zajrzał do jej wnętrza.

— Zjesz coś? — zapytał. Chciałam mu powiedzieć, że w takiej chwili nie jestem w stanie nic przełknąć, ale mój brzuch wydał z siebie burczenie na znak, że jednak jestem głodna. — Uznam to za znak zgody. — Zaśmiał się.

W ciszy jedliśmy kanaki przygotowane z przez Calluma, każde z nas pogrążone we własnych myślach. Brakowało nam słów na opisanie tego, co się działo w naszych głowach, a co dopiero w życiu. Może właśnie tak miało wyglądać życie wilkołaka; codzienna walka i zamartwianie się na śmierć, w trosce o bezpieczeństwo innych, a w szczególności przyjaciół.

— Nie rozumiem, dlaczego Adam nam nic nie powiedział — wymamrotał Cal, wyrywając mnie z zamyślenia.

— Hm... Co masz na myśli? — Popatrzyłam na niego. Trzymał kanapkę w dwóch rękach i uparcie się w nią wpatrywał.

— Wydaję mi się, że na coś wpadł, kiedy Abby powiedziała mu o tym czymś, co leżało w jaskini — wyjaśnił.

Wzięłam gryz kanapki i szybko go przełknęłam.

— Może miał powód, żeby nam o tym nie mówić — usprawiedliwiłam przyjaciela.

— Oby. — Podniósł na mnie wzrok. — Bo jeżeli to coś poważnego, wolałbym o tym wiedzieć.

###

— To Księga Życia — oświadczył Adam, kiedy następnego dnia znaleźliśmy się w bibliotece. Abby czuła się już lepiej i nie chciała kolejnego dzień przeleżeć w łóżku. Od ciągłego odpoczynku wszystko ją bolało. Na razie miała dość swojego pokoju i spędzania w nim czasu, dlatego od samego rana omijała go szerokim łukiem. Razem Callumem nie odstępowaliśmy jej na krok, w razie, gdyby poczuła się źle.

— Co? — zapytał Callum, nie nadążając. W nocy kiepsko spał, bo cały czas pilnował Abby i teraz był niewyspany. — Jaka Księga Życia?

— Przedmiot, który Abby widziała we śnie w jaskini Rady — wyjaśnił szybko Adam, przeglądając jakąś książkę. Kilka kroków od niego stał Henri jak zawsze z założonymi na piersi rękoma. — Pół nocy spędziłem na przeszukiwaniu tych ksiąg i wreszcie znalazłem to, co szukałem!

— To czyli co? — niecierpliwiła się Abby.

— Po tym, jak wczoraj powiedziałaś, że widziałaś w jaskini coś, co wyglądało na księgę, przypomniała mi się pewna legenda, w której napisano, że jednym z wielu zadań Rady Alf było właśnie strzeżenie Księgi Życia; księgi, która miała w sobie zapisane żywoty wszystkich ludzi, historie życia każdego z osobna — wytłumaczył podekscytowanym głosem Adam. — Ale jeżeli trafiła ona w ręce demonów...

— Nie oznacza to nic dobrego — dokończył, do tej pory milczący, Henri.

Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc zaistniałą sytuację. Analizowałam wypowiedź Adama, starając się wyciągnąć z niej jakieś wnioski.

— Co z tego, że dostała się w ich ręce?

Adam wciągnął głośno powietrze, a Henri posłał spojrzenie, pod którym miałam ochotę się skulić. Odwróciłam od niego wzrok.

— Co z tego? Co z tego?! — wołał Adam, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. — Jeżeli demony zdołają otworzyć księgę, będą w stanie zmienić przeznaczenie całej ludzkości. Mogą dopisać swoje własne zakończenie. Zmienić bieg wydarzeń. A znając ich złe zamiary, byłyby w stanie wymazać nasz istnienie. I tak — dodał, widząc moje niedowierzające spojrzenie — mogą to zrobić.

— Chwileczkę — wtrąciła Abby. Wciąż była blada, ale wyglądał na bardziej wypoczętą niż w ostatnich dniach. — Jak to zdołają otworzyć księgę? Jest jakoś specjalnie zamknięta, czy coś?

— Nie, no coś ty — warknął z sarkazmem Henri. — Nie ma żadnych zabezpieczeń. Każdy może sobie do niej podejść i zmienić coś w swoim życiu. Oczywiście, że nie da się jej tak łatwo otworzyć — powiedział już poważnym tonem. Mimo to Adam zgromił go wzrokiem.

— Według legend Księgę Życia może otworzyć tylko osoba o szczerych intencjach. Do tego musi użyć Księżycowego Kamienia, który niestety zaginął dawno temu. Nie mając tych dwóch rzeczy, księgi nie da się ruszyć.

— A my znamy na tyle dobrze demony, żeby wiedzieć, że nie mają szczerych intencji — prychnęła Abby, zakładając ręce na piersi.

— I na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że będą chciały wykorzystać kogoś do otwarcia księgi — zauważył Callum. Była bardziej pobudzony niż chwilę wcześniej.

— W takim razie musimy ich powstrzymać — oświadczyłam pewnym siebie głosem.

Zapadło milczenie. Wszyscy patrzyliśmy z wyczekiwaniem na Adama. W końcu to on był teraz naszym przywódcą i to on musiał zadecydować, co dalej.

Dobrze wiedziałam, że nie jest w stanie siedzieć w miejscu i czekać, aż demony nas wykończą. Był urodzonym wojownikiem i wziął sobie za zadanie zwalczać wszelkie zło. Jeżeli oznaczało to, że musimy wypowiedzieć wojnę demonom, zrobi to. Nie rozumiałam tylko, dlaczego tak długo bił się z myślami. Nie mieliśmy czasu na zastanawianie się nad tym. Demony mogły być wszędzie, a im dłużej miały księgę, tym gorzej dla nas. Może uda im się wymyślić, jak ją otworzyć, a wtedy będzie już po nas.

Adam walczył sam ze sobą, zaciskając pięści, aż zbielały mu knykcie. Podniósł wzrok i zatrzymał go na mnie. Jego oczy odzwierciedlały wewnętrzną walkę. Wiedziałam już, jaką podjął decyzję.

— Wyruszacie na misję — oświadczył w końcu, wciąż patrząc w moje oczy. — Udacie się do jaskini Alf i sprawdzicie, czy demony nie pozostawiły po sobie jakiegoś śladu. Postaracie się wybadać, co i jak. Luna — z tego, co wiem — jaskinia jest pod ziemię. Przydadzą się tam twoje umiejętności. I twoje też, Callum — dodał, kiwając w jego stronę głową. — Abby, ty miałaś sen i ty będziesz ich prowadzić. — Dziewczyna zgodziła się od razu. — No a ty, Henri, ty będziesz musiał ich mieć na oku, dobrze?

Henri nie odpowiedział, ale z jego twarzy mogłam wyczytać, że się zgadza.

— A co z tobą? — zapytałam nagle, spostrzegając, że podczas swojej wypowiedzi Adam ani razu nie wspomniał o sobie, tylko mówił o tym, co my mamy zrobić.

Westchnął, jakby nie chciał, żebym się go o to pytała.

— Jako przywódca muszę zostać w obozie — powiedział. — Dobrze wiesz, że jeżeli pójdę z wami, może się coś stać. Nie mogę tego tak zostawić. Nie teraz, kiedy Johna nie ma. Nie chciałby tego.

— Ja też nie — zgodziłam się ze smutkiem.

— To kiedy ruszamy? — spytał z entuzjazmem Callum. Widziałam, że jest zadowolony, że wybiera się na misję. Zapewne nie chciał siedzieć cały czas w obozie. To tak, jak ja.

— Jutro, z samego rana. Powinniście się iść przygotować, bo nie wiemy, ile może potrwać wasze zadanie.

Poczekałam, aż wszyscy opuszczą bibliotekę i zostałam sama z Adamem. Był przygnębiony. Przeglądał jakąś książkę, pochylając się nad nią i garbiąc przy tym plecy.

— Wszystko w porządku?

Westchnął i usiadł na sofie. Przez zmęczenie wyglądał na starszego, niż był.

— Martwi mnie to, co robią demony — wyznał, a ja usiadłam obok niego. — Do tego nie wiem, jak John potrafił ogarnąć to wszystko. Mnie to męczy i już nie wiem, w co mam ręce włożyć.

— Nie może być aż tak źle — próbowałam go pocieszyć, ale wiedziałam, że ma rację. — Świetnie sobie radzisz.

Uśmiechnął się do mnie smutno. Jego wzrok padł na jakąś książkę, przez co się ożywił. Chwycił ją, szukając czegoś.

— Wczoraj na to wpadłem — tłumaczył. Położył mi książkę na kolanach. Była otwarta na jakimś starym zdjęciu. Na górze widniał napis „STRAŻNICY KSIĘGI ŻYCIA". Na fotografii rozpoznałam własnych rodziców.

— Czy to...? — Próbowałam zadać pytanie, ale nie chciało mi przejść przez gardło. Adam mnie w tym wyręczył.

— Twoi rodzice? Owszem. A obok nich rodzice Henriego.

— Nie wiedziałam — wymamrotałam, przejeżdżając palcami po obrazku. Rodzice byli ubrani w tradycyjny strój Łowców Demonów. Pomiędzy nimi a rodzicami Henriego stał stojak na książki wraz z Księgą Życia.

— Tak. Ciekawe, co? — Przewrócił stronę. — Tu jest napisane, że opiekowali się księgą, dopóki nie zginęli rodzice Henriego i twoi. Później została ona przekazana Radzie Alf.

Zamknął książkę i odłożył ją na stolik. Uśmiechnął się do mnie z wysiłkiem.

— Powinnaś iść się przygotować. Przed tobą ciężki dzień.

Kiedy trafiłam do pokoju i spakowałam potrzebne ubrania oraz przygotowałam broń, położyłam się na łóżku. Wiedziałam jednak, że tej nocy nie będzie mi dane spać dobrze. O ile w ogóle uda mi się zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top