Rozdział 4 - "Ostrzeżenie"

Las, do którego została zaproszona grupa Jacka, znajdywał się daleko poza granicami ich terenów, dlatego droga zajęła kilka godzin. Zostało zaledwie kilka osób do pilnowania okolic. Zajechali dopiero po dziesiątej wieczorem. Przywitano ich wdzięcznie oraz dokładniej przedstawiono sytuację. Niedawno napotkali na silnego Twórcę i miewali z nim niemałe problemy. Sami nie dali rady go zatrzymać, dlatego potrzebowali wsparcia. Mędrcy nie byli w stanie określić rangi, więc wszystkim nakazano szczególną ostrożność.

Podzielili się na małe grupki, maksymalnie czteroosobowe. Zauważono, że Twórca pojawiał się tylko wtedy, myśląc zapewne, że tak łatwiej się bronić. Uważano, że przyjął aż za dobrą taktykę, przez co niebywale urósł w sile. Na domiar złego los obdarował go jednym z najgroźniejszych zjawisk...

— Pies wampir? — spytał zdziwiony Bartek.

— Tak. — Ola zmarszczyła brwi. — Słuchałeś wcześniej?

Oparł się o drzewo.

— Wyłączyłem się jakoś — przyznał, odwróciwszy wzrok od przyjaciółki.

Nie kłamał. Już w drodze jego myśli schodziły na kompletnie innych tor, przez co nie pamiętał ani jednej rozmowy. Kojarzył mu się tylko Liren, który co jakiś czas lizał go po twarzy, by wyrwać go z nadmiernego zamyślenia. Nie mógł się skupić się na niczym więcej. Czuł, jak żółta magia krążyła po jego żyłach i krzyczało na niego sumienie. Jakaś jego część kazała mu przyznać się w tej chwili, powiedzieć innym, jak to wyglądało... lecz bał się. Zdał sobie sprawę, że to fatalne rozwiązanie. Lepiej utrzymać to w tajemnicy i zadbać, by głupi wyczyn nigdy nie wyszedł na jaw.

Sądził, że po dojeździe, poznaniu nowych Zaklinaczy, odpocznie od własnych myśli, jednak się przeliczył. Nic nie dawało mu spokoju. Niewiele zjadł w czasie powitalnego poczęstunku, na rozmowach tylko kiwał głową lub mruczał pod nosem, chcąc udawać zainteresowanie. Liren wciąż leżał obok niego i spoglądał zmartwiony. Bartek spodziewał się, że ktoś zwróci uwagę na zachowanie wilka. Skoro aż tak kręcił się przy chłopaku, ciągle poprawiał mu humor, to znak dla innych, że działo się coś niepokojącego. W ten sposób zostałby wykryty.

Cholera jasna... – zaklął cicho, wypuszczając z siebie powietrze.

— Widzę, że coś cię...

Ola nie dokończyła, gdyż Karolina wcięła się w jej zdanie:

— Na dupę wilka! Nie wytrzymam! Tak wali tu tamtą watahą, jakby oblali każde najmniejsze drzewko w tym lesie! — Jęknęła oburzona. — Masakra!

Jej siostra zakryła zażenowana twarz. Nie próbowała tego komentować. Karolina przechodziła samą siebie przez cały czas. Miała szczególnie wyczulony węch oraz problemy z opanowaniem instynktów, dlatego, niekiedy, sprawiała wrażenie, jakby faktycznie była zwierzęciem. Wyjątkowo często chodziła nawet „na czworaka" i szczekała na wszystkich.

— Ugh! — Karolina gwałtownie machnęła rękoma. — Lupi! Chodźże tu! Idziemy obsikać jakieś drzewo. Coś trzeba po sobie tu zostawić.

Wilk podbiegł posłusznie, starając się otrzepać łapy z przeklętego śniegu.

— Po co? — dopytała załamana Ola. — Jedno drzewo nic nie da. Poza tym, to nie nasz teren.

— Ale czuję wewnętrzną potrzebę obsikania czegoś i mi pęcherz zaraz wybuchnie. — Gwizdnęła na wilka, by ten pobiegł za nią.

— Ja czasami nie wierzę, że jesteśmy spokrewnione... — Ola zakryła twarz dłońmi.

— Ej, ja też lubię obsikać jakieś drzewo od czasu do czasu — wtrącił Bartek. — To relaksujące.

— Nie prosiłam o opinię! — Zrobiła na szybko śnieżkę i rzuciła w twarz Bartka.

Tak rozpoczęła się chwilowa wojna na ścieżki. Nawet Liren dołączył się na moment do zabawy, bo nie było innych wilków w pobliżu. Ola za bardzo bała się brać Amis, bo jeszcze dorastała, i wolała nie kusić losu. Już raz przeżywała utratę ukochanego pupila, więc chciała pilnować Amis jak oczka w głowie.

Puchowa bitwa zakończyła się, gdy Ola została pchnięta przez Lirena prosto w zaspę śnieżną. Zaśmiała się głośno. Powaliła zwierzaka na bok, po czym zaczęła wcierać białe, kruche kryształki w sierść. Wtedy Bartek przeprowadził kontratak. Stworzył kolejną śnieżkę i ozdobił nią włosy dziewczyny. Odsunęła się gwałtownie i wtedy oznajmiła właściwy koniec zabawy. A to głównie z jednego względu.

— Ej, Ola, wiem, że jesteśmy na misji, ale na razie nic się nie dzieje. — Pomógł Lirenowi otrzepać się ze śniegu.

— Nie o to chodzi. — Założyła ręce. — Chciałam pogadać.

— O czym? — Zmarszczył lekko brwi.

— Widzę po tobie, że coś cię ciągle gryzie. — Podeszła bliżej. — I nie mów, że jest dobrze.

Westchnął cicho. Przysiadł „po turecku". Próbował nie patrzeć Oli w oczy, bo wiedział, że schrzaniłby tę rozmowę kompletnie.

— Bartek...

— Gryzie mnie ten cholerny Mentor, to wszystko — warknął do niej wściekle.

Aż w jednej chwili poczuł się podle, że musiał ją po części oszukiwać. Jednak wciąż nie pałał zachwytem, że za jakiś czas wbrew swojej woli przejmie to stanowisko. Chyba że przestanie mu to przeszkadzać...

Nie, to mało prawdopodobne. Nigdy nie przywyknie do śmierci ani do świadomości, jak wiele ciążyłoby na jego barkach.

— Wiesz... Może spójrz na to z dobrej strony, co? — Usiadła obok niego i objęła go ramieniem. — Zbierzesz swoją grupę, poznasz jedne z najlepszych zaklęć w magii. A jeśli okażesz się wpływowy, to mogą przyjąć cię do Rady. Wtedy poznałbyś część sekretów Egzekutorów.

Ostatnia informacja szczególnie go zdziwiła.

— Rada wie, co robią Egzekutorzy?

Kiwnęła głową.

— Nie jesteśmy święci... Tyle ci powiem... — Opuściła wzrok. Niepewnie dodała: — Rada monitoruje Egzekutorów dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu.

Bartkowi przyszło na myśl, że Egzekutorzy maczali palce w żółtej magii, by odkrywać lepsze sposoby na pozbywanie się Twórców i, być może, ich ratowanie. Uzdrowiciele musieli skądś czerpać swoją wiedzę. Chłopak wiedział jedynie, że Egzekutor może zdradzić którąś z tajemnic tylko w „sytuacjach specjalnych" – cokolwiek miało to oznaczać. Nie spodziewał się, by dożył takiej, więc nie brał pod uwagę możliwości zrozumienia tej części ich społeczeństwa.

Postanowił skorzystać z okazji i zejść z tematu:

— Swoją drogą, jak przygotowania do egzaminów?

Ola machnęła ręką.

— Jakoś to pójdzie — rzuciła obojętnie. — Najbardziej boję się praktyk. Słyszałam różne plotki, więc sama nie wiem, czego dokładnie się spodziewać.

— Zdziwiłem się, że pojechałaś z nami — przyznał, ciągnąc rozmowę.

— Musze odpocząć chwilę, bo inaczej bym zwariowała. Ojciec codziennie przypomina mi o treningach, czasem siedzę po nocach... — Pokręciła głową. — Coś czuję, że znów zawalę szkołę, ale mało mnie to, tak szczerze. Są rzeczy ważne i ważniejsze.

— A i owszem — dodał, potakując tym samym. — Życzę powodzenia.

— Tobie również, durniu. Sam niedługo będziesz zdawał egzamin na potwierdzenie udanego odbycia szkolenia.

Zdecydowanie za długa ta nazwa... – pomyślał z rozbawieniem.

— Nie martwię się tym zbytnio. Wiem, że to umiem, więc wystarczy niczego nie spieprzyć.

— Nadal nie wierzę, że powoli kończysz szkolenie na Zwiadowcę. — Uśmiechnęła się szeroko. — Pamiętam jeszcze, jak zaczynałeś i narzekałeś, że nic się nie da zrobić.

Bartek również nie mógł powstrzymać uniesienia się kącików ust.

— Nie przypominaj, że niedawno skończyłem siedemnastkę, błagam. Czuję się stary.

— Też będę to przeżywać. W kwietniu wypadają moje urodziny.

— Pamiętam. Gdy tobie wybije osiemnastka, zostaniesz pełnoprawną Egzekutorką, jak mniemam?

— Nawet nie wiesz, jak na to czekam. Tylko dwa egzaminy i będę mogła bardziej wnikać w społeczeństwo. — Omal nie podskoczyła z radości.

— Trzymam kciuki, przynajmniej spełnisz marzenia.

Powiedział to na tyle smętnie, że Ola wyczuła dwuznaczność. Poklepała go po ramieniu dla otuchy. Miała świadomość, jak bardzo posada Mentora psuła plany Bartka. Uwielbiał walczyć i to właśnie tylko w tę stronę chciał iść. Co prawda, Mentorzy uczestniczyli w walkach, ale bardziej pilnowali tam okolic i grupy, by poprowadzić ich prawidłowo, niżeli brali w nich czynny, fizyczny udział.

Niespodziewane rozległo się donośne wołanie z oddali:

— Ola! Bartek! Pieseł tu jest! Gryzie po kostkach!

Oboje zerwali się natychmiast. Bartek puścił Lirena przodem, by prowadził ich w kierunku dźwięku. Szczekał przy tym, by zawołać pozostałych w celu schwytania kryjącego się w pobliżu Twórcy. Skoro było tu jego zjawisko, on także musiał kręcić się niedaleko.

Dobiegli do Karoliny rozglądającej się dookoła w zawrotnym tempie. Na ramieniu miała widoczne jedno zranienie po pazurach. Krwawiło. Widok ten zmroził krew w żyłach Oli. Zacisnęła wściekła zęby, chwyciła za broń schowaną za pasem. Spojrzała na ślady na śniegu, lecz widniało ich zbyt wiele, przez co nie dało się określić, gdzie dokładnie pobiegła kreatura.

Wreszcie wyskoczyła zza jednych krzaków, próbując zaatakować niczego nieświadomą Olę. Uniemożliwił to Liren, który w oka mgnieniu odepchnął zwierzę. Wtedy natrafiła się okazja, by przyjrzeć się stworzeniu. Nie tego spodziewał się Bartek. Co prawda, przypominało to posturę psa, lecz prezentował się bardziej przerażająco. Kroczył na chudych, długich, nagich, czarnych nogach, zakończonych ptasimi stopami o trzech palcach z zaostrzonymi pazurami. Resztę ciała pokrywała bielutka, gęsta sierść, która na twarzy zawiewała czasem na krwistoczerwone ślepia. Pysk był długi, a z paszczy wystawały dwa krzywe kły, na których widniało kilka kropel ciemnoczerwonej cieczy.

Lupi podjął próbę naskoczenia na kreaturę, lecz niewiele to dało. Zwierzę postawiło spiczaste uszy na baczność, po czym wykonało kontratak, raniąc Lupiego po boku. Pisnął cicho, wycofując się na bezpieczną odległość. Wampir warknął groźnie w kierunku wilka, który trwał w stałym ruchu, gotowy do kolejnego ataku. Bartek zauważył, jak kreatura bacznie obserwowała każdy krok wroga i jedynie strzygło uszami w celu wyłapania najmniejszych dźwięków dookoła. Zainteresowało go to. Gwizdnął głośno, tym samym zwracając na siebie uwagę. Przez moment stał w zupełnym bezruchu. Wampir podszedł do niego powoli. Ola wystraszona zdarzeniem obok zacisnęła dłoń na broni, po czym gwałtownie skoczyła w prawo i wycelowała w stronę kreatury. Ta obróciła łeb w stronę dziewczyny, wyszczerzyła wszystkie zębiska obecne w paszczy, a w szczególności przednie kły.

— Ola, nie ruszaj się... — poradził Bartek cicho i Ola postanowiła mu zaufać.

Zamarła w jednej pozycji. Wampir strzygł uszami i rozglądał się dookoła, wciąż przy tym warcząc. Zupełnie stracił zainteresowanie dziewczyną, pomimo iż wciąż celowała do niego z broni. To nasunęło logiczny wniosek.

— Jest ślepy — zauważyła Ola.

— Musi być bardzo czuły na ruch. Jeśli to zwierzę siódemki, to to jest jeden z jego słabych punktów.

Poczuł, jak noga zaczynała mu drętwieć przez niezbyt wygodną pozycję, ale pilnował, by się nie ruszyć. Wiedział, że wszyscy nie wytrwają tak zbyt długo, więc trzeba znaleźć sposób na pokonanie wampira tak by na tym nie ucierpieć. Mógłby po cichu poszukać swoimi nowymi oczami Twórcy, który musiał przebywać niedaleko. Jego zatrzymanie jednocześnie pomogłoby z walką z niebezpiecznym stworzeniem.

— Bartek, on się lampi na mnie... — powiedziała cicho Karolina.

Krew spływała spod rękawa prosto na śnieg. Najwyraźniej jej zapach zainteresował zwierzę.

No tak... Przecież to wampir...

Kiwnął lekko głową do Oli, wykorzystując moment, gdy wampir nie spoglądał na nich. Odbiegli na dwie różne strony i w tej samej chwili Ola wystrzeliła. Pocisk trafił w jedną z łap zwierzęcia. Zaszczekało groźnie kilka razy. Ruszyło prędko ku dziewczynie, jednak rzucił się na niego Lupi. Wgryzł się w zakrytą sierścią szyję. Rozpoczęła się szarpanina. Wilk unikał pazurów napastnika, ale te czasem zdołały ranić go po boku, tworząc kolejne rany. Liren mu pomagał, a Bartek wykorzystał chwilę i rozejrzał się po okolicy.

Dostrzegł, jak za jednym z drzew kontur postaci z pływającą wewnątrz duszą o kolorze żywej żółci. Z jakiegoś powodu na jego głowie ukazywała się zniekształcona, rzymska siódemka. Czyżby to właśnie jego ranga? Mógł określać, z kim mieli do czynienia tylko przez spoglądanie na Twórcę za pomocą nowych oczu? To brzmiało... bosko. Trochę szkoda, że ta magia była ogólnie zakazana...

O czym ja myślę?! – skarcił się w myślach.

— Bartek! Uważaj!

Chłopak chwycił za sztylet, zamachnął nim za siebie, ale nie zdołał uniknąć w pełni ataku. Kły zostały wbite w jego przedramię, na co jęknął cicho. Nie szarpał ręką, by nie powiększać rany, ale przychodziło mu to z trudnością, gdy dotarło do niego, że pies właśnie kosztował jego krwi. Wcisnął ostrze w szyję zwierzęcia. Odskoczyło panicznie, próbując wyciągnąć je tylnymi łapami. W międzyczasie Bartek spojrzał na ranę. W czasie odwetu wampir zerwał skóry i przy okazji powiększył okaleczenia, przez co wszystko pokryła krew.

Lupi dobił zjawisko, które rozpadło się chwilę później. Sztylet opadł na śnieg. Chłopak poszedł po niego, zignorowawszy przeszywający go ból w ręce. Dostał śnieżką w głowę. Obrócił się szybko i zobaczył, że Ola stała z rękoma opartymi na biodrze oraz tupała zdenerwowana nogą, a Karolina szykowała kolejną porcję amunicji śnieżnej – starając się nie przejmować raną.

— Uważaj na siebie, głupku! — krzyknęła z wyrzutem na przyjaciela. — Mogłeś zginąć!

Opuścił głowę, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

— Co cię tak rozkojarzyło? Co się z tobą ostatnio dzieje? Ciągle łazisz zamyślony, w ogóle nie ma z tobą kontaktu.

Podeszła bliżej. Zdała sobie sprawę, że użyła trochę zbyt surowego tonu, ale naprawdę się wystraszyła. Przytuliła Bartka, bo to jedyne, co przyszło jej na myśl. Chwilę tak trwali w uścisku, dopóki Liren nie wciskał im się między nogi. Wilk Bartka nie ucierpiał mocno. Gorzej z Lupim. Dyszał przez rany na ciele i Karolina upierała się, by wrócić, bo inaczej jej pupil straci za dużo krwi. Przystanęli na jej prośbę. Przy okazji uzdrowiciele zajmą się ręką Bartka.

Ich powrót początkowo zdziwił obecnych domowników, ale, zobaczywszy zranienia pełne krwi, zerwali się z miejsc, by czym prędzej im pomóc. Najwięcej problemów sprawiał Lupi, który z trudem oddychał. Karolina wciąż przy nim trwała, dodając wilkowi otuchy. W pewnym momencie zaczęła płakać i prosiła, żeby pupil przeżył. Piszczał cicho. Bartkowi było żal na niego spoglądać. Trzymał kciuki, by Lupi wylizał się z tych ran. Inaczej ktoś mógłby zarzucić Karolinie, że jej wilk zginął, gdyż nie zabrała ze sobą całej watahy, czego nie dało się fizycznie wykonać.

Przestał się martwić w chwili, gdy okoliczni uzdrowiciele oznajmili, że udało im się tak zająć Lupim, by wyzdrowiał w najbliższych dniach. Na razie musiał leżeć i wypoczywać, ale za jakiś czas bez problemu stanie na nogi. Radość Karoliny była tak ogromna, że aż nie sposób ją opisać.

Minęło zaledwie parę minut od uratowania życia Lupiego, a do środka wkroczyła reszta osób, prowadząc ze sobą Twórcę ze zawiązanymi oczami oraz rękoma unieruchomionymi magicznym sznurem, który miał za zadanie blokować możliwość przywoływania zjawisk. Bartek zwrócił uwagę, że wielu z nich nosiło na sobie skazy po pazurach wampirzych psów i przez to spoglądali z pogardą na widocznie wykończonego mężczyznę.

Bartek zerwał się z miejsca.

— Czemu on...

Jacek mu przerwał gestem.

— Tutejsi Egzekutorzy są cholernie ciekawi tego jego psa, więc do jutra będzie przy życiu. — Stanął obok syna i położył mu rękę na ramieniu. — Spokojnie, nie wydostanie się.

Akurat zauważył bandaż na przedramieniu chłopaka. Zignorował resztę i nie szedł za nimi, gdyż bardziej zastanowiło go, co się stało jego dziecku.

— Co ci się stało? — spytał zmartwiony.

Bartek odsunął się o krok. Chciał znów uniknąć rozmowy z ojcem, lecz tym razem Jacek złapał za nadgarstek syna, nie pozwalając mu odejść. Tym razem potrzebował pomówić z Bartkiem, bo zbyt długo tolerował jego zachowanie.

Zawołał go ktoś z boku:

— Jacek, przyjdź na moment. Możesz z synem.

Pociągnął Bartka za sobą. Nie protestował, gdyż jakaś wewnętrzna ciekawość pchnęła go do Twórcy. Przyjrzał się wcześniej. To młody mężczyzna, który trząsł się jak galareta, nerwowo machał kolanem. Najwyraźniej magia odebrała mu rozum, ale coś w nim pozostało i bał się zbliżającego się osądu. Siódemek się nie ratowało. Nie było takiej możliwości.

Wraz z innym Mentorem wkroczyli do pomieszczenia, w którym usadzono Twórcę. Skulił się w kącie i nadal nie przestawał drżeć z przerażenia. Próbował kilka razy wyswobodzić ręce ze sznura, nieskutecznie. Bartek przełknął ślinę. Czy jego czekałby ten sam los, gdyby coś poszło niezgodnie z planem? Też siedziałby zestresowany, zapłakany w pokoju, wiedząc, że nie dało się go uratować? Czekałby tylko na...

— Bartek, Ziemia do ciebie. — Jacek pomachał dłonią przed twarzą syna, dostrzegłszy, jak ten odpłynął.

Otrząsnął się szybko i cicho przeprosił.

— Nic nie szkodzi, młody — odparł drugi mężczyzna. — Mógłbyś posiedzieć tu chwilę z tym zdrajcą? Zaraz przyjdzie tutaj strażnik, tylko Uzdrowiciele go opatrzą, a ja muszę pogadać z twoim tatą na temat procesu i tak dalej.

Sam na sam z...

— Czemu nie? — Wzruszył ramionami. — Jak coś będę się darł.

— Dobrze, dobrze, ale nie masz się czego bać. Nie uwolni się.

Wyszli po chwili. Atmosfera w pokoju zgęstniała i Bartek od razu poczuł ogromny dyskomfort. Pomyślał sobie, że musi wytrwać tu tylko kilka minut, a później wróci spokojnie do reszty. Przysiadł przy ścianie. Kątem oka przyglądał się przerażonemu młodzieńcowi. Ten początkowo go ignorował, ale po pewnym czasie uniósł trochę głowę. Jego oczy wciąż były zasłonięte przez szmatkę, ale zdawał się centralnie patrzeć na chłopaka. Zęby mu zadygotały i przysunął się jeszcze bliżej ściany.

Bartek zdał sobie sprawę, że Twórca obok użył magii, by przyjrzeć się, kto z nim przebywał. Zauważył, że on też wkraczał na niewłaściwą ścieżkę. Świadomość tego zestresowała go bardziej.

Mężczyzna szybko rozejrzał się dookoła, by upewnić się, że nikt więcej nie przebywał w pomieszczeniu, po czym płaczliwym, załamującym się głosem powiedział:

— Zejdź z tej ścieżki, zanim będzie za późno...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top