Rozdział 2 - "Tęsknota"

Która godzina? – spytał w myślach Bartek. Utracił poczucie czasu. Uniósł głowę ku górze. Słońce dopiero wschodziło. Nie sprawdził wcześniej, o której porze powinien spodziewać się go na niebie, ale musiało to znaczyć, że powinien wracać do domu. Jednak nie odczuł takiej potrzeby.

Ponownie użył oczu maga. Postanowił ćwiczyć na podwórku metodą „walki z cieniem". Zasada była prosta. Z pomocą wyobraźni i magii „tworzył" przed sobą kształt podobny do wybranego zwierzęcia. W ten sposób mógł ćwiczyć walkę z przykładowym zagrożeniem, jednocześnie nie bojąc się o zranienia. Miało to swoje minusy, bo nie przyzwyczajał się do bólu ran, ale i na to było rozwiązanie – w innym treningu.

Przed nim pojawił się zarys jelenia. Machał groźnie porożami, szykując się do szarży. Bartek schylił się, wziął głęboki wdech, po czym odskoczył w odpowiedniej chwili, wykorzystując spowolnienie czasu i rozchodzenie się materii. W zwykłych warunkach, zapewne ucieszyłby się, ale zauważył kątem oka, że poroże tknęło go końcówką. Niemal w tym samym miejscu, w którym dostał w prawdziwym życiu, przy prawdziwej walce. Warknął wściekły. Za każdym razem popełniał ten sam błąd.

— Wyobrażasz sobie tamten dzień, temu ci nie wychodzi. — Usłyszał za plecami głos ojca. Zacisnął zęby.

Oczy Bartka wróciły do normalności. Obrócił się do Jacka i pokręcił lekko głową. Zauważył, jak Liren wybiegł zza mężczyzny i skoczył radośnie na Bartka, przewracając go tym samym prosto w zaspę śnieżną. Odskoczył kawałek, po czym specjalnie zrzucał kolejne partie śniegu na Bartka, próbując go tym samym zakopać. Chłopakowi udało się na czas wydostać z pułapki i postanowił się odegrać na zwierzaku. Tym razem to on się na niego rzucił. Liren machał niemiłosiernie łapami, by odepchnąć od siebie właściciela, a przy tym zaczynał piszczeć z radości, że mógł chwilę poświęcić na zabawę. Jednak nie udało się mu w porę uratować przed śnieżnym atakiem i tylko łeb i łapy zostały niezakopane. Powiercił się trochę, dzięki czemu się wydostał. Otrzepał się, a setki, może nawet tysiące, drobnych kryształków rozleciało się we wszystkie strony. Liren wysunął radosny język. Zaszczekał dwa razy, domagając się kolejnej bitwy, ale Jacek przeszkodził w zabawie.

— Musisz się szykować do szkoły. — Położył dłoń na ramieniu syna.

— Nie mam dziś ochoty — odrzekł sucho.

Minął Jacka ignorująco. Nie miał ochoty prowadzić z nim żadnej konwersacji. Nie odzywał się do niego zbyt wiele od dnia, gdy Nikodem stracił pamięć. Wydawałoby się to niemożliwe, przecież to jego ojciec, mieszkał z nim, mijał go codziennie, ale przyjął prostą taktykę – mówił jedno, dwa zdania maksymalnie i odchodził w arogancki sposób. Czasem Jacek próbował go powstrzymać, ale uznał już wcześniej, że Bartkowi przejdzie jego „nastoletni bunt".

Tym razem także postanowił zagryźć język, pozwolić synowi wrócić do domu. Liren pobiegł tuż za chłopakiem i nadal sypało się z niego mnóstwo śniegu. Bartek szybkim krokiem przeszedł do swojego pokoju, wpuścił za sobą wilgotnego wilka, zamknął drzwi i dopiero wtedy odetchnął. Wyjął ze swojej skrytki notatki o żółtej magii oraz jedną z ksiąg stanowiąca dla niego źródło. Przejechał dłonią po kartce. Trząsł się. Spędził tyle czasu na spisywaniu, nauce, by jak najbezpieczniej kroczyć nową ścieżką, nie wypaść poza granie zdrowego rozsądku, ale nadal powstrzymywał go strach. Widział nie raz, co ta magia potrafiła uczynić z Zaklinacza, jak bardzo go zmieniała. Sam przykład jego matki. W ciągu kilku dni stała się jednym z najsilniejszych znanych Twórców, kompletnie się zatraciła. Co gdyby i jemu stało się coś podobnego? Co jeśli nad tym nie dało się panować? To „wybierało", kiedy rozwinie się powoli, a kiedy w ukaże się w pełnej krasie?

Nie mógł się spieszyć. Tego był pewny. Jeśli istniała szansa, by jakkolwiek ją kontrolować, zrobi wszystko, by ją poznać. Tylko kiedy nadarzy się odpowiednia okazja na początek? Przebywanie z Nikodemem sprawiało, że bardziej pragnął, by użyć pierwszego zaklęcia w swoim, pozwolić oczom zapłonąć na moment żółcią, zabarwić swój świat...

Nie, ogarnij się... Odetchnął głęboko. Nie o to ci chodzi... Nie może ci odwalić.

Schował wszystko w zawrotnym tempie, by zniknęło z zasięgu jego wzroku szybciej, niż się pojawiło. Oparł się o biurko, gdyż w innym wypadku mógłby zemdleć. Zrobiło mu się niedobrze. Samo myślenie o żółtej magii krążącej swobodnie po jego ciele przyprawiało go o dreszcze. Do tej pory to było zagrożenie, którego trzeba się jak najszybciej pozbyć, a tym razem dobrowolnie kazałaby...

Przestań o tym myśleć – skarcił się groźnie. Ponownie wziął parę głębokich oddechów. Poczuł miękką, nadal trochę wilgotną, sierść Lirena, ocierającą się o jego nogę. Pogłaskał zwierzaka. Po oczach wilka poznał, że się martwił. Za każdym razem, gdy Bartek wyciągał księgę, Liren spoglądał zaniepokojony. Wiedział, jakie niebezpieczeństwo mogła przynieść ta magia. Wilki w jakiś bliżej nieznany sposób z łatwością wyczuwały zagrożenia związane z ponadnormalnym światem, dlatego też Liren starał się odciągnąć właściciela.

Bartek pogłaskał go po pysku.

— Ej, Liren, nie martw się... — szepnął. — Wszystko będzie dobrze.

Liren zaskomlał. Stanął na dwóch łapach i wtulił się do Bartka.

— Liren, spokojnie. — Podrapał go między uszami. — Najpierw to musiałbym tego choć raz użyć, a brakuje mi do tego odwagi...

Albo rozum mi nie pozwala...

Bartek podskoczył, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Daria prosiła, by szykował się powoli do szkoły, bo to ona go zawiezie – jak zawsze zresztą. Pokręcił głową. Ojca znów nie obchodziło, że nie chciał iść do szkoły. Poniekąd mu dziękował w ciszy, bo zupełnie by się zamknął w pokoju i nigdy z niego nie wychodził, niemal jak wtedy po utraceniu Nikodema. Jednak to też miało swoje minusy. Musiał chodzić z nim do jednej szkoły. Pragnął też zachować z nim przyjacielską relację, bo wierzył, że odnajdzie wreszcie sposób, by zwrócić mu jego wspomnienia, ale wcześniej nie sądził, że będzie to tak trudne zadanie. Za każdym razem przygryzał język, czego nie chciał. Brakowało mu rozmów o magii, brakowało mu wspólnych zabaw niebieską materią...

Brakowało mu Nikodema.

Starczyło, by przysiadł na łóżku, a przypominał sobie chwilę, jak Nikodem siedział na jego kolanach na wpół żywy, wtulał się czule. Czasem dotykało go na tyle mocno, że kładł się razem z Lirenem na jego legowisku, bo nie dał rady zasnąć. Unikał ścieżek, którymi chodził razem z nim, nie odwiedzał tak często sklepu koło szkoły.

Widział, że działo się z nim dokładnie to samo, co parę lat temu, gdy stracił innego, ludzkiego przyjaciela. Z tą różnicą, że teraz był starszy i nikt nie miał zamiaru się nad nim rozczulać. Nie uważano go za małe dziecko, sam powinien zrozumieć, że, dla dobra wyższego, lepiej unikać relacji z ludźmi.

Zawsze odejdą.

Nie zajmował się myślami. Zmienił ubrania na czystsze, po czym, upewniwszy się jeszcze, że jego notatki zostały bezpiecznie ukryte, wyszedł z pokoju. Nie pożegnał się z ojcem, tylko spojrzał, jak przechadzał się koło zamarzniętego jeziorka. Przystanął przy samochodzie w oczekiwaniu na Darię. Przyszła chwilę po nim i uśmiechała się w stronę chłopaka. Wsiedli do środka. Daria zwróciła uwagę na ponurą minę Bartka. Ostatnimi czasy widywała go tylko takiego.

— Bartek, porozmawiajmy... — zaczęła, chcąc pogłaskać chłopaka po włosach, ale ten osunął głowę. — Specjalnie chciałam, żebyś się ogarnął wcześniej. Nie protestowałeś.

Wyjął telefon. Faktycznie. Było jeszcze sporo czasu do wyjścia. Zapomniał spojrzeć wcześniej. Skorzystał z chwili i postanowił napisać do Nikodema. Może akurat zastanie go nieśpiącego.

Daria odpaliła samochód, by ten postał i rozgrzał silnik w międzyczasie.

— Słonko, powinieneś porozmawiać z ojcem.

— I po co? — Prychnął rozbawiony. — On zdania nie zmienił, ja nie zmieniłem. I tak się nie dogadamy.

— Skoro nie chcesz z nim rozmawiać... Pogadaj chociaż ze mną. — Spojrzała z troską. — Co się dzieje?

— Wiesz, co się dzieje — rzucił oschle. — To samo co wcześniej.

Daria westchnęła.

— Wiem, że ci ciężko. — Pogłaskała go po plecach. — Ale świat się nie kończy, Bartek... Masz już siedemnaście lat, kochanie. Wiesz, co znaczy dla ciebie zbliżająca się osiemnastka.

Wszyscy Zaklinacze szli do szkoły rok później, ale zmieniano w dokumentacji datę urodzenia, dlatego inni myśleli, że Bartek skończył w styczniu dopiero szesnaście lat.

— Ta, wiem. — Odwrócił wzrok. — Wielkie przygotowanie do bycia Mentorem. — Pokręcił głową. — Na samą myśl nie mam ochoty dożyć osiemnastki.

— Nie mów tak... — Ruszyła powoli, przebijając się przez małe zaspy śnieżne. — Wiesz, że to ważny dzień dla twojego ojca.

— Jak zwykle nie patrzy na mnie i na to, jak bardzo nie chcę być tym cholernym Mentorem.

Rozejrzał się po okolicy, podziwiając śnieg. Niekiedy żałował, że nie przeszkadzała mu niska temperatura, bo chciałby kiedyś panicznie łapać za koc albo kurtkę, by odgonić od siebie mróz.

Do swojej wypowiedzi jeszcze dodał z zapytaniem i niezrozumieniem połączonym z oburzeniem:

— Dlaczego ja, nie mogę zostać kim tylko zechcę, co? — Machnął agresywnie rękoma. — Jakby, Ola i Karola mają ojca Mędrca, ale nie widzę, żeby którejś surowo kazano ślęczeć nad książkami. Ola jest na dobrej drodze do zostania Egzekutorką, a Karolina Zwiadowcą Nadrzędnym.

— Z Mentorami wygląda to inaczej. Nie wspomina się o tym zbytnio, bo to źle brzmi na ogół, ale jest parę więzi krwi Mentorów, której nikt nie chce przerywać. Jesteś jedynym synem Jacka... — Zmieniła bieg, przy okazji z patrząc z troską na chłopaka. — Siłą rzeczy, na ciebie wszystko spadnie.

— Może się mnie wyrzec — rzucił bezemocjonalnie. — Choć raz zrobiłby coś dla mnie.

Daria zacisnęła zęby zrozpaczona, że coś podobnego nasunęło się na myśl Bartkowi. Ścisnęła mocniej kierownicę.

— Nie zrobi tego — odparła z drżącym głosem. — Za bardzo cię kocha.

— Jeśli tak bardzo chce Mentora, to niech znajdzie sobie nową kobietę i zrobi sobie nowego Mentora — powiedział oschle.

— Bartek... — Wzięła głęboki wdech. — Przykro mi, ale na niektóre rzeczy nie masz po prostu wpływu... Twój ojciec też nie chciał być Mentorem. Bronił się rękami i nogami, niemal jak ty, ale w końcu zrozumiał, że nie ma innego wyjścia. Po jakimś czasie to polubił.

— Widać po tym, jaki jest gburowaty, to coś wątpię.

— Rutyna męczy, nic na to nie poradzisz. Dlatego musisz go zastąpić. Żeby odpoczął. Twój ojciec robił naprawdę wiele dobrych rzeczy, ale śmierć twojej mamy go dobiła i chce odpoczynku...

— A przy tym ma w dupie moje uczucia. Kropka. — Wzruszył ramionami. — I koniec historii. To ja mam być tym „wybawicielem" — zrobił cudzysłów palcami — i pomóc tatusiowi. Po prostu świetnie.

Oparł się o siedzenie. Daria przez chwilę nie zdawała się, by jakkolwiek prowadzić konwersację dalej. Bartek przymknął oczy, wsłuchał się w warkot silnika. Coraz więcej rozmów dotyczyło tego samego. „Musisz zostać Mentorem". Teoretycznie nie musiał, bo od małego mówiono im, że mogą spełniać swoje marzenia, ale w praktyce... Rzeczywistość malowała się inaczej. Tyle razy powiedział definitywnie „nie", a nadal ojciec to ignorował. Nie zdziwiłby się, gdyby na osiemnaste urodziny siłą zaciągnął go na pierwszy trening, dopóki sam nie będzie tam chodził z własnej woli.

Tym samym nie chciał ich.

Miał wrażenie, że ludzcy nastolatkowie z niecierpliwością wyczekiwali, aż wskoczy im ósemka w wieku. Tymczasem on najchętniej zatrzymałby czas, by nigdy do tego nie doszło. Poczuł się jeszcze bardziej odmienny, co wprawiło go w większe zakłopotanie.

Nie byłby dobrym Menotrem. Nie nadawał się do tego – a przynajmniej tak sobie wmawiał. Powód był na tyle wstydliwy, że nie dzielił się nim albo wspominał o nim mimochodem, by nikt nie zwrócił uwagi.

— Bartek. — Głos Darii wyrwał go z wypoczynku. — Musisz mieć powód, dla którego tak bardzo nie chcesz być Mentorem.

Ale masz wyczucie...

Wyjątkowo postanowił to wyznać, unikając przy tym kontaktu wzrokowego. Może to coś zmieni. Choć w to wątpił.

— Śmierć. Świadomość, jak wszystko dookoła może się walić i nie mógłbym nic z tym zrobić. — Zacisnął palce na kurtce. — Na przykład sytuacja z mamą... Stało się, nic nie mógł zrobić. Mnie by to przerosło.

Poczuł dłoń Darii gładzącą go po włosach.

— Nie unikniesz tego, niestety. Pamiętaj, że zawsze będziesz mieć przyjaciół, oni cię wesprą. — Uśmiechnęła się delikatnie. — Pomyśl też, że po jakimś czasie na pewno przytrafi ci się ukochana osoba, też będzie przy tobie. Oj, gdybyś ty widział, jak ojciec szalał za twoją matką... — Zacisnęła usta w wąską linię. —Ale przytrafiło jej się, co się przytrafiło. Pogodził się z tym, a przynajmniej tak twierdzi.

Ukochaną osobę, powiadasz? Tak się składa, że jedną zabraliście mi sprzed nosa. Nie wypowiedział tych słów, pomimo iż napierały na usta. Zdołał się powstrzymać. To nic by nie zmieniło. Przecież prawo mówiło, że przy wyborze ukochanej osoby pierwsze kryterium mówiło, by to nie był człowiek. Nawet gdyby bardzo chciał, nie wcisnąłby w Nikodema magii, nie uczyniłby go jednym z nich.

— Dojechaliśmy.

Bartek rzucił okiem na szkołę i cicho westchnął. Odpiął pas, wziął plecak spod nóg. Daria jeszcze dodała:

— Nie myśl o tym. Masz dużo czasu. Baw się dobrze. — Przytuliła go szybko. — Dzwoń, gdyby coś się działo, proszę.

— Dobrze, nie martw się.

Wysiadł i już przy samym samochodzie omal się nie poślizgnął. Warknął pod nosem. Wziął jeden głęboki wdech. To głupie, że używał magii, by uniknąć niepotrzebnego wywrócenia, ale miał taki dar i z niego korzystał. 

Im bliżej był wejścia, tym bardziej pragnął, by w jednej chwili obrócić się gwałtownie i uciec stąd najszybciej, jak tylko potrafił. Nie chciał. Kolejny dzień udawania, że wszystko w porządku, kolejny dzień udawania człowieka. To robiło się niezwykle męczące. Znów zasmakował radości, jaką można czerpać z używania magii dla zabawy. Pokazywał Nikodemowi coś, co sam uważał za normę, tymczasem przyjaciel spoglądał wielkimi oczami, łaknął szczegółów.

Czemu to nie mogło wrócić?

Wyczuł, jak omsknęła mu się noga, ale już za późno na jakąkolwiek relację. Upadł na ziemię, prosto w śnieg, po czym przymknął powieki.

Mogę być pieprzonym, wyszkolonym żołnierzem, ale i tak pokona mnie kawałek leżącego lodu...

Podciągnął się. Zauważył, jak ktoś wyciągnął do niego rękę. Nikodem. Serce stanęło na krótką chwilę. Jego uśmiech niemal go dobił. Nie robił nic nadzwyczajnego, a powodował burzę emocjonalną, nad którą nie panował. Nikodem czekał, aż Bartek chwyci jego dłoń. Nie dał rady. Zwykły, przyjacielski gest sprawił, że stracił zmysły i jeszcze bardziej chciał stąd uciec.

W końcu przezwyciężył mętlik, udał śmiech, ale to dopiero początek długiego, trudnego dnia.

I miał już dość męczenia się, ciągłego kłucia w sercu... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top