Rozdział 15 - "Rada"

Helena pozwoliła Nikodemowi pojechać, by wesprzeć mentalnie Bartka. Niezwykle pomogło mu przy podejściu ostatecznej decyzji. Porozmawiali szczerze. Nikodem nie ukrywał, że brakowało takich dojrzalszych rozmów. Poczuł pełną swobodę, a później spał spokojniej. Dni szkolne minęły znośnie, choć ubolewał, że Bartek nie przyszedł. Rozumiał jednak, że musiał wpierw dojść do zdrowia. Wszystko się unormuje. Wystarczyło poczekać.

Daria zabrała Nikodema sprzed domu. Uśmiechnęła się życzliwie. Droga znów była oblodzona, więc ruszyła spokojnym tempem.

— Jak samopoczucie, szczeniaczku? — zagaiła, przerzucając bieg.

— Szczeniaczku?

— Takie określenie na nowych Zaklinaczy. Może nie masz magii, ale cóż... liczy się. — Zachichotała. — Niemniej. Jak samopoczucie?

— Całkiem, całkiem. Myślałem trochę nad tą magią.

— Nie musisz się spieszyć — przypomniała grzecznie.

— Wiem, ale już przemyślałem to.

Starał się zachować względnie ten sam wyraz twarzy, żeby jeszcze nie zdradzić decyzji.

— O, no widzisz! — Spojrzała kątem oka. — Ale jesteś pewny w razie co? Wiesz, że to ważne.

— Tak. Naprawdę przemyślałem wszystko.

Daria uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Raczej domyślała się, czego chciał Nikodem. Wierzyła w przesądy – a przynajmniej znaczną ich część – i jeden z nich mówił, że „mieszaną krew" zawsze ciągnęło do magii. To niczym głód narkotykowy – ciało pragnęło napływu materii i jej poszukiwało łapczywie.

— A jak Bartek? — przerwał krótką ciszę. — Nie odpisywał mi rano.

— Oj... — Westchnęła. — Jest naprawdę zestresowany. Kompletnie nie może się skupić i nie da się z nim rozmawiać. Mało tego Liren mu się pochorował. Najpewniej się przeziębił.

— Aż tak?

— Nigdy nie wiadomo, na kogo trafisz z Rady. To też dla niego trudne. Niewielu jest takich, co wyszli z Rangi Piątej. Będą go wypytywać. Wcześniej jeszcze Jacek będzie musiał się tłumaczyć. — Machnęła ręką. — Zamieszanie spore.

Przypomniała sobie o czymś.

— O! Właśnie! — Obróciła głowę. — Dzwonili, że znaleźli coś o tobie.

— Tak? — Nikodem otworzył szerzej oczy.

— Poznasz swoje korzenie. Stawiasz, kto u ciebie był Zaklinaczem?

— Pewnie ojciec. Nie widziałem go tyle czasu. Mama raczej nie, bo wychowywała mnie i w ogóle. Zwyczajnie chcę się upewnić.

— Przynajmniej będziesz znał prawdę. — Poprawiła usadzenie. — Mam prośbę. Spróbujesz dotrzeć do Bartka? Może z tobą zechce pogadać.

— Mogę spróbować.

Ze mną raczej porozmawia, bo jednak to chodziło o mnie. Może przy mnie będzie mu lepiej.

Przyjechali jeszcze przed Radą na ich szczęście. Daria wspomniała, że Bartek siedział w swoim pokoju i raczej przy zamkniętych drzwiach. Nikodem kiwnął głową, po czym przeszedł schodami. Stanął przed drzwiami. Przełknął ślinę. Zapukał i powiedział, że przyjechał. Bartek po chwili otworzył, wpuścił przyjaciela do środka. Zamknął je za sobą.

— Przyjechałeś. — Przytulił Nikodema od tyłu. Oparł głowę na jego ramieniu.

— Przecież mnie prosiłeś. — Pogłaskał chłopaka po włosach. — Nie odpisywałeś mi rano.

— Nie miałem zbytnio sił. Wyglądałoby to tak, jakbym pisał do ciebie w jakimś innym języku. — Prychnął pod nosem.

Odsunął się i poszedł usiąść na łóżko. Oparł łokcie o kolana i schował twarz w dłoniach. Nikodem przykląkł przy nim zmartwiony. Próbował zabrać ręce chłopaka, ale trzymał je uparcie. Przygryzł wargi. Wiedział, że się stresował, ale myślał, że Daria wyolbrzymiała trochę. Tymczasem przekonał się na własne oczy, że Bartek starał się uspokoić, ale szło mu to kiepsko.

— Ej, będzie dobrze... — powiedział cicho Nikodem, gładząc Bartka po przedramieniu.

— Nic nie będzie dobrze! — Zabrał gwałtowne dłonie. — Nie wiem, co powiedzieć. — Spojrzał Nikodemowi w oczy. — Spytają mnie, dlaczego zdradziłem, co mnie pchnęło, a ja co? Powinienem mówić zgodnie z prawdą, ale...

Zaciął się nagle.

— Ale...?

— Kocham cię, jasne? Nie mogłem przestać o tobie myśleć. Wtedy byłem przekonany, że jesteś człowiekiem i lepiej, żebym sobie darował, bo nie będziesz ze mną bezpieczny. Powinienem zapomnieć o tym, co razem przeszliśmy, ale... nie dałem rady. Nadal za bardzo cię kochałem...

Nikodem zaniemówił. Zauważył łzy w oczach Bartka.

— Tylko, że ich będzie to gówno obchodzić. Nadal byłeś wtedy tylko człowiekiem.

Nikodem zajął miejsce obok przyjaciela. Splótł palce ich dłoni.

— Może nie zakładaj z góry, że ten ktoś będzie miał to gdzieś.

— Niki, zasady...

— Z tego co rozumiem, to ojciec nie miał nawet prawa cię uratować, a i tak to zrobił, bo byleś jego synem.

— To co innego.

— Niekoniecznie. — Przysunął się bliżej. — Czasami trzeba złamać prawo.

Nikodem wpadł na głupi, ale zarazem genialny, pomysł.

— Może... Spróbuj opowiedzieć mi, co pamiętasz? — zaproponował.

Bartek zbladł.

— Nie... Nie dam rady... — Skulił się i szybko odwrócił wzrok.

— Dawaj. Będzie ci lżej, jak ktoś posłucha, naprawdę. — Objął go ramieniem. — Przynajmniej będziesz wiedział, co powiedzieć. Będzie ci łatwiej. Proszę.

Bartek pokręcił głową.

Nie chce po dobroci?

Nikodem zaczął łaskotać przyjaciela pod pachami, przez co udało mu się powalić go na łózko. Wskoczył szybko nad niego i spojrzał z triumfem w oczach. Bartek zaśmiał się nerwowo. Raczej nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Jednak chłopak wciąż nie chciał mówić, zaciskał wargi w wąską linię. Nikodem prosił go kilkukrotnie. Ignorował to.

W sumie, po co mam to odwlekać? Może będzie wtedy spokojniejszy? – pomyślał. Mentalna lampka zapaliła się nad jego głową.

— Dobra. — Nachylił się. — A co, jeśli ci powiem coś, co ci się naprawdę spodoba?

Bartek uniósł brew.

— Mianowicie?

Nikodem wziął głęboki wdech.

— Chcę magię — wyszeptał Bartkowi do ucha, po czym się odsunął na wystarczającą odległość. Chłopak otworzył szerzej oczy z niedowierzania, ale nie mógł powstrzymać delikatnego uśmiechu.

Przecież to było oczywiste, że on chce, żebym wziął magię. Już wcześniej zauważył, że Bartek tylko zgrywał obojętnego.

— Niki, nie spiesz się, naprawdę. To decyzja na całe życie. Pomyśl... — Podciągnął się na łokciach. Ich twarze znalazły się wyjątkowo blisko. Kontynuował: — Tylko maksymalnie pięćdziesiąt lat, gdy możesz żyć nawet sto...

— Jeśli spędzę te pięćdziesiąt lat z tobą, to nie będę potrzebował niczego więcej...

Bartek pozwolił, żeby Nikodem przylgnął do jego ust. Owinął ręce wokół karku i przysunął chłopaka bliżej. Obaj zamknęli oczy. Tym razem pocałunek był odważniejszy. Nie tylko przez fakt, że nikt nie otworzy drzwi, ale też wiedzieli, że utworzone między nimi uczucie wypełniała szczerość. Dążyli do tego. Wreszcie mogli nacieszyć się bliskością.

Nikodem zacisnął palce na pościeli. Poczuł, jak kolano Bartka otarło się o jego nogę. Zadrżał. Dłoń Bartka przejechała po karku. Ciepło rozlało się w okolicach szyi i Nikodem musiał powstrzymać pomruk. Bartek wykrzywił usta w uśmiechu. Błądził ręką, puszczając coraz to większe pasma magii. Robił tak, dopóty Nikodem nie zmniejszył naporu albo przynajmniej ostatnimi siłami woli nie odrywał od chłopaka.

Bartek wykorzystał chwilę nieuwagi Nikodema. Podciągnął się gwałtownie i przerwał gest. Przewrócił Nikodema na plecy, który podkulił nogi zdziwiony nagłą zmianą pozycji. Utkwił wzrok w towarzyszu. Zaśmiali się obaj, choć Bartek niespodziewanie zagryzł dolną wargę i zacisnął powieki. Obrócił głowę, żeby nie patrzeć na Nikodema.

— Coś się stało?

Nie odpowiedział. Pokazał palcem, żeby chwilę poczekał. Bartek złapał parę głębokich wdechów. Usiadł „po turecku". Nikodem przybliżył się zmartwiony. Złączył dłonie. Ręka Bartka była lodowata. Nikodem zrozumiał, że przyjaciel się uspokajał.

Czy jego przerastają te instynkty?

— Lepiej ci już? — spytał troskliwie.

— Tamta pozycja... — wydukał cicho. — Jest dla ciebie niebezpieczna.

— Czemu?

— Mam... — Zaśmiał się nerwowo i podrapał z tyłu głowy. — Taki instynkt. Na treningach mówi się na to „instynkt dominacji". Niezbyt nad nim panuję. To taka wewnętrzna potrzeba dominacji, która pojawia się najczęściej przy partnerach. Ty tego nie masz, na twoje szczęście. Nawet nie wiesz, jakie to denerwujące.

Bartek westchnął, a gdy Nikodem nic nie odparł, tylko spoglądał trochę zaniepokojony, dodał:

— Umówmy się, że będę go wyciszał sztucznie, no chyba że mi pozwolisz normalnie. Dobrze?

Nikodem kiwnął głową.

— Mówię serio — powiedział, lekko marszcząc brwi. — Jeśli nie będziesz chciał, to nie i koniec, żeby nie było, że się zmuszasz czy coś gorszego.

— Dobra, zrozumiałem.

— Po prostu nie chcę cię skrzywdzić. — Ujął dłonie chłopaka. — Nauczę się nad nim panować.

Przytulili się czule. Nikodem nie mógł powstrzymać uśmiechu. Pogładził Bartka po plecach, robił co jakiś czas kółka. Trwali tak przez pewien czas. Gdy oddech Bartka się uspokoił, Nikodem odsunął się.

— To co? Opowiesz mi trochę?

Zawahał się, ale postanowił zacząć jakkolwiek.

— Już za pierwszym razem było źle... — Podrapał się nerwowo po ramieniu. — Nie panowałem nad myślami, a i tak mi się to cholerstwo podobało.

Opuścił wzrok.

— Myślałem, że sobie jakoś poradzę, ale... to mnie przerosło... — Zacisnął wargi.

Popłakałby się zapewne, gdyby nie pukanie do drzwi. Rozległ się głos Darii:

— Bartek, przyjechała już. Czekamy na dole.

Odeszła. Bartek w jednej chwili zbladł. Spoglądał na drzwi jak ciele na malowane wrota. Przełknął zestresowany ślinę. Przeżegnał się szybko, mówiąc przy tym:

In nomine Patris et Filii, et Spiritus Sancti...*

Nikodem zakrył zażenowany twarz. Prychnął głośno pod nosem. Pomógł Bartkowi stanąć prosto. Poklepał go po ramieniu.

— Nie bój się, spróbuj mówić, jakbyś, huh... Bajkę na dobranoc opowiadał.

— Raczej na bardziej zjebany koszmar.

— Można i tak.

Wyszli. Bartek oddychał niespokojnie. Omal nie wywrócił się na schodach, bo chciał pominąć jeden stopień. Gdzieś w rogu leżał chory Liren. Co raz ciągał nosem oraz skomlał cicho. Zobaczywszy właściciela, uniósł nieznacznie łeb. Wydał z siebie ciche Wuff.

Bartek zwrócił uwagę na kobietę o prostych, platynowych włosach – podobnych do Darii. Rozmawiała z Jackiem, dopóki Liren nie zasygnalizował, że ktoś do nich dołączył. Spojrzała z lekko zmarszczonymi brwiami.

— Bartłomiej Zimowicz, tak?

Kiwnął głową wstydliwie.

— A ty byłeś... — Zwróciła wzrok w stronę Nikodema.

— Nikodem.

— Lisiecki. No tak. To o tobie czegoś szukali wewnętrzniaki. — Uśmiechnęła się moment. — Ale to później. Chodź, Bartek, porozmawiamy. Jeśli chcesz, możesz wziąć wilka do towarzystwa, jeśli wstanie schorowany.

Bartek gwizdnął na Lirena. Zwierzak podniósł się niechętnie. Poszedł za właścicielem. Przeszli do biura Jacka (sam uznał, że tam najłatwiej o prywatność). Kobieta rzuciła czar wygłuszający, by nikt nie podsłuchiwał. Chłopak stanął zestresowany zaraz przy drzwiach. Liren ułożył mu się w nogach i kichał co jakiś czas.

— Nieczęsto spotyka się tak wierne wilki. Zauważyłam, że chorym nie chce się zupełnie niczego, a już tym bardziej słuchania właścicieli — powiedziała, spoglądając na zakatarzonego wilka. Oparła się o biurko. — Wypadałoby się przedstawić. Roksana, choć w Radzie przywykło się wołać do mnie „Roksi". Także mów, jak będzie ci wygodniej. Nie lubię „pani".

Bartek tylko przytaknął i założył ręce.

— Nie masz czego się bać — dodała zachęcająco. — Jesteś jedynym z nielicznych, którzy wyszli cało z tej rangi. Widziałeś więcej i możesz się tym podzielić. Jak dla mnie to świetna okazja.

— Co chcesz wiedzieć? — Uniósł trochę głowę.

— Wszystko. — Jej wyraz twarzy spoważniał. — Zdradziłeś dla człowieka...

— To Zaklinacz.

— Ale myślałeś o nim, jak o człowieku — zwróciła grzecznie uwagę. — Dlaczego? Coś wyróżniało go na tle innych?

— To mój przyjaciel.

— Nadal człowiek. — Wzruszyła ramionami. — Z tego co powiedział twój ojciec na twój temat, to raczej nie miałeś popędu do ludzi. Dopiero on coś zrobił. Może tak mi wyjaśnij. Coś poza: „Jest moim przyjacielem".

Bartek przełknął nerwowo ślinę.

— Nie wiem.

Roksana zmarszczyła brwi.

— Jak to nie wiesz?

— Po prostu nie wiem. Polubiłem go. Przyczepił się, znalazł we mnie jakieś oparcie, a mi było głupio go zostawić.

— Wiedziałeś, że może mu się coś stać?

— Oczywiście, że wiedziałem.

— A mimo to dalej brnąłeś w przyjaźń.

— Tak wyszło. — Przygryzł dolną wargę. — Lubiłem spędzać z nim czas, a gdy wyszło, że jest Wybranym, to zależało mi, żeby przeżył.

— I przeżył. — Pogładziła się po żuchwie. — Słuchaj, powiem ci, jak wygląda to z mojej perspektywy. Przyjaźniłeś się z nim, zanim dowiedział się o magii. Na dobrą sprawę po tym, jak stracił pamięć, nadal mogłeś spędzać z nim dużo czasu i nic nie mówić o magii...

— Nie rozumiesz... — przerwał, zaciskając zęby.

— To pozwól mi zrozumieć — odparła spokojnie. — Wcześniej pomówiłam chwilę z twoim ojcem, żeby wyjaśnił mi, dlaczego złamał prawo i odpowiedział, że jesteś jego jedynym synem i nie chciałby stracić ciebie tak samo, jak stracił żonę. I ja to rozumiem. W końcu każdy jest niewolnikiem miłości.

— No tak, to kręci się w obrębie Zaklinaczy, ale gdy dochodzi do ludzi, to jest problem. Bo są prości, nie mają nic wielkiego...

— Toleruję wszelkie relacje z ludźmi, Bartek. Tylko u ciebie sprowadziło się to do żółtej magii i tu jest problem. Chcę zrozumieć twój tok myślenia.

— Miałem serdecznie dość całej tej magii — wycedził. — Całej. I jednej, i drugiej. Moja mama zdradziła, magia mi ją odebrała; miałem dawniej przyjaciela, też odebrała mi go magia. Przestałem czerpać jakąkolwiek radość z bycia Zaklinaczem. Problem z tym, że to ja mam być następnym Mentorem i nie zrzeknę się magii, gdy wskoczy mi osiemnastka.

Przerwał na moment. Roksana nie odpowiedziała, wyraźnie słuchała z zainteresowaniem. Najwyraźniej wreszcie mówił z sensem.

Kontynuował:

— Gdy pojawił się Nikodem, owszem, niezbyt chciałem się z nim zaprzyjaźnić. Myślałem o nim raczej jak o kolejnym kumplu, z którym co raz zamienię parę słów. Tylko że był bardzo ciekawski, wnikał we wszystko i ciężko było sprowadzić go do poziomu. Jakby nie znał słowa: „Nie". Potem wyszyło, ze jest Wybranym i tak... Zrozumiałem, że trochę się przywiązałem do niego przez ten czas. W ciągu tych paru czy parunastu dni poczułem do niego coś. Poza tym obiecałem sobie, że będę chronił Wybranych. Nie chciałem, żeby magia odebrała mi kolejną osobę... Ale cóż...

— Czułeś, jakbyś zawiódł?

— Ta... Coś w ten deseń. Załamałem się. Podpieprzyłem kiedyś tamtą księgę z żółtą magią, ale niezbyt byłem przekonany, czy dam radę z niej skorzystać. Później były święta ludzi, ferie, byłem trochę spokojniejszy.

— Ale w końcu pękłeś. — Kiwnęła parę razy głową ze zrozumieniem. — Popraw mnie, jeśli się pomylę. — Poprawiła pozycję, gdyż stanie ciągle w jednej okazało się niewygodne. — Magia zaczęła ci przeszkadzać.

— Tak.

— Relacja z Nikodemem wyszła spontanicznie.

— Tak.

— Po tym, jak stracił pamięć, miałeś sobie za złe, ale wspomniałeś, że tylko chronić Wybranych. Przeżył.

— Nie, nie o to chodzi.

— A widzisz, bo dalej nie rozumiem, czemu tak bardzo chciałeś, żeby odzyskał wspomnienia.

— Kobieto, czego ty jeszcze nie rozumiesz? — wysyczał. — Mam ci to narysować czy jak?

— Ale spokojnie. Po prostu czegoś nie dopowiedziałeś.

Bartek westchnął.

— Nagiąłem przy nim trochę zasad, przyznaję. Magia przy nim stała się nagle inna. Gdy mogłem pokazać mu to wszystko. Rzeczy, które dla mnie były czymś codziennym, dla niego były interesujące. Dopytywał, wnikał. Jakoś przy nim przestałem mieć wrażenie, że magia wiąże się tylko z obowiązkami. Gdy on to stracił, znów magia przestała sprawiać mi frajdę. Za każdym razem chciałem z nim porozmawiać, ale nie mogłem.

Rzucił Roksanie dłuższe spojrzenie. Czekał na bardziej lub mniej stosowany komentarz dotyczący wypowiedzi. Na razie trwała w zastanowieniu.

— Tylko wiesz, że magia nie zawsze jest frajdą? — zapytała po chwili.

— Wiem. I co w związku z tym?

— Bartek, nie chcę ci psuć nastroju, ale jako przyszły Mentor musisz myśleć bardziej racjonalnie. Iść raczej w ślady ojca. Nauczyć się, jak wyrzekać się niektórych spraw.

— No i jak widać. Nie nadaję się na to, a nadal każdy mnie tam wpycha na siłę — burknął z niezadowoleniem.

— Nikt się do tego nie nadaje na początku. Do tego trzeba dorosnąć. Bartek, to normalne, że może cię coś przerastać, dlatego inni chcą ci pomóc.

— Chyba najlepiej by było, gdyby każdy dał mi spokój z tym cholernym Mentorem. Po co tam wpychać? Bo syn, bo coś. Nikt nie liczy się z moim zdaniem. I nie. To nie jest kwestia, że do tego nie dorosłem. Nie chcę.

Roksana niezbyt chciała drążyć ten temat.

— Niemniej. Chodzi mi o fakt, że chciałeś Nikodema przy sobie, bo wreszcie mógłbyś bawić się magią, a nie tylko robić, co do ciebie należy. — Oparła ręce na biodrach. — I to jest zrozumiałe. Może odbiega trochę od ogólnej moralności, ale powód jest logiczny.

Gdyby znów powiedziała, że nie rozumie, to wyszedłbym z siebie i stanął obok. Powstrzymał się od wywrócenia oczami.

— Dobrze — kontynuowała — skoro mamy powód, to może opowiedz mi o magii? Jako Twórca Rangi Piątej widziałeś, jak działa, co robi. Na dodatek dość szybko osiągnąłeś swoją rangę. Jeśli pamiętasz „przypadek Z", to na pewno pamiętasz też, że trzy lata pracowała na Rangę Sześć. Musiała mieć plan. U ciebie na razie wygląda to trochę, jakby epizod z magią był bardzo spontaniczny.

— Miałem plan, ale szlag go trafił.

— Co się nie udało?

— Szczerze? Wszystko.

Zauważył, że poczuł swobodę języka. Miał wrażenie, że lżej było mu mówić o tym, jak bardzo schrzanił w ciągu dwóch tygodni.

— Nie tego się spodziewałeś?

Przytaknął.

— A czego się spodziewałeś w takim razie? Ten moment, w którym zacząłeś wyobrażać sobie magię i to, jak potem wyglądała naprawdę.

— Cóż. Wiedziałem, że nie da się nad nią panować, ale myślałem, że jeśli nie zagłębię się w nią aż za bardzo, utrzymam się jednego celu, to sobie poradzę, później zrzeknę się tej magii i wszystko się unormuje.

Roksana słuchała uważnie. Najpewniej interesowały ją sytuacje związane z żółtą magią.

— Do pewnego momentu nie miałem odwagi, ale raz pod wpływem chwili użyłem tego i pierwszy raz zobaczyłem świat żółtymi oczami. Nie ukrywam. Był cudowny. Wcześniej duszę widziałem tylko na ilustracjach, ale zobaczenie jej na żywo to inny poziom zaskoczenia i zdumienia. Już wtedy okazało się, jak łatwo traciłem panowanie nad myślami. Później pojawił się zwierzak, pojedyncze pierdoły z tej magii mnie cieszyły. Robiła na mnie wrażenie. I... Może zabrzmi to bardzo źle, ale polubiłem ją.

— Była taką odskocznią? Taka nieograniczona siła na wyciągnięcie ręki, czyż nie? — Uśmiechnęła się głupio. — Kusi od samego słyszenia.

— Poniekąd. — Podrapał się z tyłu głowy. — Tylko problem pojawił się dosłownie chwilę później. To... trochę wpłynęło na mnie. Zrobiłem się bardziej nerwowy, przestałem szukać rozwiązań w niebieskiej, od razu leciałem do żółtej. Nie wiem, tak niebieska stała się jakoś mało wystarczalna.

Zacisnął dłoń na bluzie.

— Potem było tylko gorzej.

— Pozwól, że ci przerwę, dobrze? Zanim przejdziesz do tego „gorzej", powiedz mi więcej o tych zaletach, które są na początku. Mogą być nawet najmniejsze drobiazgi.

— Mogłem chociażby wyciszać instynkty niemal do zera, łatwiej było się uspokajać, rany goiły się naprawdę szybko, widziałem, jakie rangi mają inni Twórcy...

Roksana się skrzywiła. Potrzebowała wyjaśnienia.

— Raz poszliśmy pomóc innej grupie i wiem, że po cichu tak znalazłem Twórcę i była nad nim cyfra oznaczająca jego rangę.

— O tym jeszcze nie słyszałam. — Potaknęła zaintrygowana. — Mów dalej. Coś jeszcze do plusów?

— Szczerze, nie wiem. Nie mogę sobie zbytnio przypomnieć. Na pewno coś było, ale nie pamiętam dokładnie.

— A poczucie takiej wyższości. Przeczucie, że jest się lepszym i nie ma przed tobą rzeczy niemożliwych?

— Też... — przyznał wstydliwie. Nie chciał przypadkiem zabrzmieć, jakby cieszyły go chwile spędzone pod wpływem żółtej magii.

— Dobrze. A więc był plan, ale niezbyt ci się udało go zrealizować. Było na początku względnie. Kiedy zaczęło być gorzej?

Musiał pomyśleć dłuższą chwilę, co powinien odpowiedzieć. Jakoś uniknąć tematu matki. Jednak zdał sobie sprawę, że lepiej nie unikać istotnych faktów, szczególnie gdy nie wiedział, jak je obejść. Roksana wyglądała na osobę, która z łatwością wyłapałaby kłamstwo, a zależało mu na dobrym wrażeniu.

— Moja matka odwiedziła mnie kiedyś we śnie. Chciała, żebym zrezygnował i naprawdę próbowałem. Odstawiłem to... Prawie. Nauczyłem się zaklęcia z żółtej magii, żeby zaczarować Wybranego tak w razie co. Nie potrafiłem się w pełni od tego odciąć.

Roksana kiwnęła głową ze zrozumieniem.

— Miałem cichą nadzieję, że dam radę, ale... nie dałem. W szkole Nikodem romansował z jedną dziewczyną, wyglądało to, jakby coś między nimi iskrzyło. Wysunąłem pochopne wnioski. Byłem głupio zazdrosny, miałem przez moment chorą obsesję i....

— Zabiłeś ją... — dokończyła, widząc, że Bartek nie potrafił się przyznać. — Brzmisz, jakbyś zrobił to z premedytacją.

— Nie... znaczy tak... znaczy... nie wiem... Później tego kurewsko żałowałem, ale nie mogłem tego naprawić. Przy okazji dowiedziałem się, że muszę ją zabić, bo mogłaby się to źle skojarzyć.

— Więź między Twórcą a Wybranym. Jedna z silniejszych. Obie strony przez nią cierpią, ale to bardzo korzystne dla Twórców. Czyli dobrze rozumiem, że nie chciałeś jej zabić, ale było za późno.

— Niestety... Później nie mogłem odstawić już tej magii. Ojciec i Daria mnie odkryli. Szczerze? Wtedy kompletnie nie panowałem nad myślami. Niby wiedziałem, że nic mi nie zrobią, ale naprawdę się ich bałem. Miałem serdecznie dosyć. Wygoniłem Lirena, ale i tak przy mnie został. Chciałem, żeby ktoś mnie z tego wyciągnął, bo sam nie mogłem nic zrobić. Czułem się... Obco we własnym ciele. Na dodatek cały czas mówił do mnie jakiś głos, cholera wie skąd, i doprowadzał mnie do szału.

— Pamiętasz wszystko?

— Nie... W tym rzecz. Pamiętam urywki, raczej te ważniejsze. Pamiętam na pewno, jak wszyscy przyszli, Nikodem próbował ze mną porozmawiać. Jak to opisać...

Zacisnął wargi w wąską linię i popatrzył niepewnie na Roksanę.

— Nie spiesz się. Ważne, żebyś to opisał jakoś. Powiedz, co czułeś, co chciałeś zrobić, co zrobiłeś i tak dalej.

— Gdy Nikodem był obok mnie, poczułem się trochę lepiej i byłem nawet zdziwiony, że wszystko pamięta. Chciałem coś powiedzieć, ale zwyczajnie nie byłem w stanie. Po prostu siedziałem obok niego. Już wtedy nie czułem jego aury, ale myślałem, że to jakieś moje głupie myśli. Tylko że głos w głowie nie ustawał. Próbował mnie przekonać, że Nikodema faktycznie przy mnie nie ma.

— Pamiętasz, co do ciebie mówił?

— Mniej więcej. Coś w stylu: „Nie czujesz go. Jego tu nie ma. Nie czujesz jego ręki, tobie się tylko wydaje, że to on tu siedzi. On i tak niczego nie pamięta". Uwierzyłem. Znaczy. Uwierzyłem, ale nie uwierzyłem. To trochę porąbane. Dobrze poznawałem jego głos, zachowanie, styl mówienia. Tego się nie da ot tak podrobić, szczególnie gdy byłem nadmiernie wyczulony na wszystko. Ale on nadal to samo. Zaczynały się wyzwiska. Przestałem panować nad myślami i wyszło co wyszło. Próbowałem, żeby się ode mnie odwalił, ale to coś bawiło się w najlepsze moimi myślami. Samoistnie wykonywałem ruchy, których nie chciałem.

Usłyszał, że załamywał mu się głos, ale mimo to mówił dalej.

— Walczyłem z tym, starałem się, żeby to coś odpuściło, ale było nieugięte. Nie pamiętam, kiedy straciłem przytomność, ale było lżej. Obudzenie się tutaj, gdy ten cholerny głos sobie poszedł, to najlepsze, co mnie spotkało w ciągu tych paru dni.

Roksana westchnęła.

— Widziałeś się jeszcze z matką? W snach?

— Tak, zanim się obudziłem, przyszła do mnie.

— Powiedziała ci prawdę na temat magii?

Bartek oniemiał.

Mów tylko prawdę... Na pewno zobaczy, że kłamiesz – upomniał siebie szybko.

— Tak... Wiem, że obie magie są z piekła. — Szybko odwrócił wzrok.

— Nie powinna ci tego powiedzieć, ale w sumie jest martwa, więc trochę może mieć wygwizdane w prawo. — Pokręciła głową. — Głos, o którym wspomniałeś, to Demon. W piekle panuje pewna hierarchia, bardzo ścisła, i Demony są stopień nad Zaklinaczami. Od wieków Demony bawiły się Zaklinaczami, nazywały nas „niedorobionymi Demonami". One panują nad żółtą i niebieską magią. Gdy ktoś się za nią chwyci, znajdzie się taki jeden Demon, który będzie się dobrze bawił. Jeśli Twórca osiągnie Rangę Dziesięć, to staje się Demonem.

— Czyli moja mama... — wydukał.

— Tak. Twoja mama zwyczajnie jest teraz Demonem. A przynajmniej powinna być. W końcu była Dziesiątką. — Otrząsnęła się z chwilowego zamyślenia. — Jak dobrze czujesz się w łacinie?

— Całkiem sobie radzę. Dlaczego pytasz?

— Wszelka wiedza o magii i Zaklinaczach czerpie się z jednej książki spisanej ręcznie. Oryginał jest oczywiście gdzieś indziej, ale spisane egzemplarze dostaje Rada. Wyślę ci parę zdjęć. Skoro i tak znasz prawdę, to lepiej, żebyś wiedział o paru innych rzeczach. Chociażby takich, jak hierarchia w piekle.

Podeszła bliżej chłopca. Spojrzała mu w oczy.

— Jeszcze jedna rzecz i będę musiała przemyśleć, co zrobić z tobą dalej. Żałujesz?

Oddech przyspieszył mu momentalnie. Przełknął zestresowany ślinę. Zaniemówił na moment i patrzył na Roksanę z przestrachem. Miał wrażenie, że niezależnie, czy powie zgodnie z prawdą czy też nie, to nie spodoba się to kobiecie.

Raz się żyje...

— Szczerze? — Starał się nie odwrócić wzroku. — Trochę tak, trochę nie. Cieszy mnie, że Nikodem wrócił, pewnie inaczej bym go nie odzyskał, ale z drugiej strony zrobiłem dużo głupich rzeczy i najchętniej bym o nich zapomniał. Jestem pewny, że nie tknę już tego cholerstwa. Choćby nie wiem, co się działo, nie wrócę do tego.

Roksana uśmiechnęła się lekko.

— I mam nadzieję, że dotrzymasz obietnicy.

~ ~ ~

Gdy Bartek wyszedł z pokoju, Nikodem od razu wyszedł, żeby go przytulić. Dokładnie przyjrzał się przyjacielowi, żeby obadać jego samopoczucie po przebytej rozmowie, która zajęła więcej czasu, niż się spodziewano. Ku jego zdziwieniu, wcale nie wyglądał na zmartwionego ani na zdruzgotanego. Był całkiem szczęśliwy. Nikodem nie znał szczegółów, ale najwyraźniej Bartkowi zrobiło się lżej na sercu.

Roksana doszła zaledwie chwilę później. Stanęła niedaleko Jacka, a przy tym wciąż spoglądała na chłopców z radością. Zwróciła się do Jacka:

— Powiem tak. — Założyła ręce za plecami. — Trochę spojrzałam z przymrużeniem oka na to wszystko i wysłuchałam go. Nie mogę mu dać w pełni luzu, bo po prostu nie mogę. Trochę narozrabiał. Niemniej. Raz na jakiś czas, różnie to będzie wyglądać, będzie przyjeżdżać ktoś z Rady, żeby sprawdzić, czy niczego nie kombinuje, a na treningach może czasem też ktoś wpaść i spojrzeć. Jeśli przez najbliższy czas nic nie zrobi, to Rada będzie mieć resztę w dupie, choć może mu się niekiedy przyjrzeć kątem oka.

Daria i Jacek odetchnęli z ulgą. Roksana odwróciła się do Nikodema. Nie potrafiła wymusić uśmiechu, co zaniepokoiło chłopaka. Najwyraźniej coś kryło się w historii o jego korzeniach. Coś, co nie było zbyt przyjemnym tematem. Nikodem poczekał cierpliwie, aż kobieta wydusiła z siebie jakiekolwiek zdanie.

— Nikodem, Rada sprawdziła twoje nazwisko. Poszło to naprawdę szybko. Zazwyczaj takie rzeczy sprawdzają dłużej, bo nikomu się nie chce. — Wywróciła oczami. — Gdy tylko usłyszeli nazwisko, trochę spanikowali i stąd wiadomo, kto u ciebie był Zaklinaczem.

Nikodem przełknął ślinę.

— Weronika Lisiecka... Twoja mama...


*W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top