Rozdział 6 - "Ranga Jeden"

Bartek nie poszedł do szkoły drugi dzień. Raz z prostego powodu. Jego grupa wróciła dopiero po dziesiątej, więc nie było sensu zbierać się tylko po to, by załapać się na kilka lekcji, które i tak nie wniosą mu niczego ważnego do życia. Czasem miał wzmożoną chęć na narzekanie na ludzkie szkoły. Chodził tam tylko dla przykrywki, a ostatnio ten budynek stał się jednym miejscem, w którym mógł spotkać Nikodema. Jednak nie miał sił, by akurat wtedy wybrać się w stronę gmachu. Skorzystał z wolnych godzin i poćwiczył przed nieuchronnie zbliżającymi się egzaminami. Nie zabrakło kolejnej bitwy na śnieżki oraz biegania po lesie wraz z Lirenem.

Za drugim razem nie wstał. Budzik nie zerwał go o odpowiedniej porze i nikt nie przyszedł przypomnieć mu o kolejnym dniu szkolnym, zapewne chcąc dać mu jeszcze więcej odpoczynku. Sam spadł z łózka o dziewiątej dwadzieścia trzy, i tylko dlatego zaczął funkcjonować o porannej porze. Wściekł się, że zaspał. Nie miał ochoty znów spędzić czasu w domu albo na bezczynności, albo treningu. Nie panował nad myślami, więc w samotności przypomni sobie chociażby o panterze.

W nocy ponownie wydawało mu się, jakby coś jeździło pazurami po szybkie. To był na tyle nieznośny odgłos, że przez niego co chwilę wstawał, otwierał okno, wietrzył pokój, a następnie kładł się ponownie – i tak przynajmniej kilka razy w ciągu paru godzin. Więcej namęczył się ciągłą irytacją, niżeli nacieszył wypoczynkiem.

Obecnie leżał prosto i oglądał sufit. Z nudów użył magii do zapewnienia sobie chwilowej rozrywki. Na białej powierzchni – w wizji oczu niebieskiej, rzecz jasna – tworzyły się obrazy, coś na wzór filmów, o różnej tematyce. Głównie mroczne historie, tylko bez dźwięku. Nie skupiał się na nich w pełni, ale też na moment uwolnił się od nieznośnej, żółtej magii. Jedna jego połowa oglądała „film", a druga trwała, na dobrą sprawę, nigdzie. Tak jakby ktoś odłączyć którąś z półkul mózgu od prądu. Bez jego zgody, oczywiście.

Usłyszał lekkie skrzypienie drzwi wejściowych. Zerwał się natychmiast i chwycił za cokolwiek do obrony – akurat natrafiło na poduszkę. Rzucił nią w stronę odgłosu. Okazało się, że to tylko Liren szedł w celu ułożenia się na swoim legowisku, a padł ofiarą morderczej zbitki puchu. Pisnął zaskoczony i odskoczył z przerażonym wzrokiem. Zaczął groźnie szczekać na oprawcę – Bogu ducha winną poduszkę – szczerzyć zęby oraz pokazywać pazury.

Za nim weszła Ola, która postanowiła zwolnić się z zajęć, dowiedziawszy się o nieobecności Bartka, by odwiedzić przyjaciela. Zmartwiła się. Już po nocce w innym miejscu wyglądał na niewyspanego. Również dostrzegła, jak wychodził z pokoju, później wrócił, wciąż spoglądając na rękę. Miała złe przeczucia. Wmawiała sobie, że wyolbrzymiała, ale... bała się, że faktycznie mogła mieć rację.

Bartek spojrzał na nią wielkimi oczami.

— Jak samopoczucie? — spytała Ola, siadając obok.

— Mogło być lepiej — rzucił od niechcenia. — Nie powinnaś być w szkole?

— Martwiłam się. Wczoraj rano byłeś przybity, dziś nie wstałeś. Aż tak coś cię gryzie?

Chwyciła jego dłoń. Była chłodnawa. To znak, że magia została użyta do uspokojenia organizmu. Stresował się. Czym? Naprawdę coś ukrywał i obawiał się, że nagle to wypapla? Gdyby nie brakowało Oli odrobiony odwagi oraz jeszcze nutki pewności, spytałaby wprost o żółtą magię. Wiedziała dużo więcej jako Egzekutorka, ale nie mogła do puścić do siebie możliwości, że Bartek cofnąłby się do zdrady. Przecież pamiętał, co się stało z jego matką, minął już niejednego Twórcę. Nadal byłby w stanie zostawić wszystkich przyjaciół, pójść nową ścieżką? Musiałby postradać zmysły.

Muszę się upewnić... – pomyślała Ola, biorąc głęboki wdech. Przerwała nurtującą ciszę:

— Jak ręka? — Położyła dłoń na zawiniętym miejscu.

— Goi się — skłamał szybko.

— Może pomóc ci z nią? Zmienić opatrunek czy coś? — zaproponowała z lekkim uśmiechem. Nie spotkała się z jego odwzajemnieniem.

— Nie trzeba.

— Może powiedzieć Darii, żeby pomogła z gojeniem?

Pokręcił głową.

— Nie przeszkadza aż tak — wyjaśnił pokrótce.

Teraz Bartek stał się jeszcze bardziej podejrzany. Tamten pies przyczynił się do sporego poharatania ręki, rana krwawiła niemiłosiernie, Bartek ledwo dotykał bandaża przez nieznośne pieczenie, a teraz, po jakichś dwóch dniach, twierdził, że mógł w pełni funkcjonować bez niczyjej pomocy?

Jeszcze jedna rzecz. Ola modliła się w duszy, by nie miała racji. Z natury lubiła uchodzić za bystrą i czujną, lecz tym razem sytuacja była zupełnie inna.

— Co ty taki marny jakiś? — Pstryknęła go w policzek. — Wiesz, że możesz mówić mi o wszystkim.

Westchnął.

— Nie domyślasz się?

Czy to chwila, w której powinna przyznać się do przeczuć związanych z żółtą magią?

Nie. Bartek nie wkopałby się tak łatwo. Miał trochę rozumu.

— Nikodem, tak?

Zdała sobie sprawę, jak długo nie wymawiała tego imienia.

Bartek nie odpowiedział, ale po jego minie Ola zrozumiała, że trafiła prawidłowo. No tak. Mówił, że nie wybaczy ojcu tamtej decyzji. Wciąż mimowolnie wspominał o nim, widziała, jak na okrągło spędzał z nim czas w szkole, a przy tym bolało go, że nie mógł wspomnieć o magii. Robiło jej się żal. Znów czuła się jak wtedy, parę lat temu, gdy zajęła się egzaminami, zaniedbała przyjaciela... Niemal identyczny scenariusz.

Kiedy uświadomiła to sobie, zadrżała jeszcze bardziej.

— Bartek... — Objęła go czule ramieniem. — Słuchaj, wiem, że ci ciężko.

— Nie rozumiesz... — Zacisnął zęby.

— Może i nie rozumiem, ale martwię się o ciebie... Nie chcę, żeby przyszło ci coś głupiego do głowy.

— Nie musisz się mną martwić. Radzę sobie — powiedział dość oschle. — Zajmij się egzaminami, żeby ci dobrze poszły.

— Nie chcę znów mieć wyrzutów sumienia, że zostawiłam cię w takim stanie.

— Przecież nie mam ci za złe. Rozumiem, jak ważna jest dla ciebie tamta posada, a jej zdobycie jest po prostu trudne.

— Ale byłam dla ciebie wsparciem od zawsze. Zabrakło mnie w odpowiedniej chwili. Nie chcę znowu...

Bartek przygryzł dolną wargę.

— Doceniam, ale naprawdę dobrze się trzymam. Po prostu za nim tęsknię. Magia odebrała mi już tyle osób i... — Wzruszył ramionami. — Odechciewa mi się jej czasem.

Olę zagięło.

— Ej, nie mów tak. — Przytuliła Bartka. — To po prostu... No, tak już jest.

— Wiesz, nie masz przed sobą Mentora na siłę... — Nagle uśmiechnął się podejrzanie. — Choć wczoraj dowiedziałem się, że, jeśli zawalę główny test kompetencji, to z góry nie mogę nim być.

— Bartek... — Przełknęła ślinę. Mówiła z takim trudem, jakby coś utkwiło w jej gardle. — Ty chyba nie chcesz tego celowo spieprzyć?

— Kto wie? Jeśli wystarczy tylko tyle, żebym tego uniknął, to nie brzmi to źle.

— A jakieś inne konsekwencje, cokolwiek?

Znów wzruszył ramionami.

— Pewnie tak.

To, jak powiedział to niezwykle obojętnie zabolało Olę. Wstała jak poparzona i spojrzała z wyrzutem na przyjaciela.

— Odbiło ci?! — podniosła nieświadomie głos. — Nie obchodzi cię nic poza sposobem uniknięcia tego Mentora?!

Oddychała szybko i nierówno.

— Co z tobą jest...? — jęknęła jednocześnie wściekła i smutna. — Naprawdę cię nie poznaję...

Wtedy wyszła z pokoju, bo nie dała rady siedzieć tam razem z Bartkiem. Teraz tego żałowała, ale głupio tak tam wrócić po wypowiedzeniu takich słów. Tu działo się coś naprawdę niepokojącego, a żółtą magię miała na pierwszym miejscu listy podejrzanych. Potrzebowałaby tylko więcej dowodów, ale nie spędzała w domu Bartka aż tyle czasu, by nieustannie go doglądać.

Ale Daria bywała tu znacznie częściej...

Mentalna lampka zapłonęła nad jej głową.

Zeszła czym prędzej. Spotkała Darię, gdy ta szykowała w kuchni coś na ząb. Zauważyła kątem oka Olę i chciała witać ją z radością, ale dostrzegła wtedy poważną mimikę twarzy dziewczyny. Od razu spytała, co się wydarzyło.

— Daria, miej oko na Bartka... — wyszeptała Ola.

— Ale, co się stało? — Ujęła dłonie Oli.

Potrzebowała chwili, by wydusić z siebie:

— Mam podejrzenie, że Bartek... robił coś z żółtą magią...

Daria pobladła z niedowierzania.

— Jesteś pewna, kochanie?

— Nie do końca, ale miej na niego oko, proszę. Coś się z nim dzieje niedobrego. Powiedz to też Jackowi... Nie chcę, żeby i on...

Po policzku Oli popłynęło parę łez. Nie dała rady dokończyć zdania.

Daria pogłaskała ją czule po włosach.

— Nie martw się. Będę go pilnować, dobra? Jeśli to prawda... Oby nic mu się nie stało...

~ ~ ~

Po wyjściu Oli Bartek poczekał chwilę, po czym westchnął cicho. Zamknął drzwi zrezygnowany oraz z lekkim niepokojem w sercu. Czy Ola naprawdę domyśliła się o jego zdradzie? Skoro tak, to dlaczego nie wypomniała mu tego? To poważna sprawa i zbagatelizowałaby ją? Ot tak? Albo nie chciała w to wierzyć. Cóż, pomyślał, że to najbardziej prawdopodobna opcja. Nie dziwiło go to. Byli bliskimi przyjaciółmi, więc takie podejrzenia mogły porządnie wystraszyć.

Wiedział, jak bardzo wkopał się z ręką. To właśnie wtedy uświadomił sobie, że Ola wysunęła domysły i chciała się upewnić, czy się nie myliła.

I chyba utwierdził ją w przekonaniu, że mu odbijało.

Mniejsza – pomyślał po chwili z machnięciem ręką. Prędzej czy później zacząłby wzbudzać nieufność. Grunt to nie pozwolić zagonić się w kozi róg. Wtedy nie byłoby odwrotu, nikt nigdy nie podarowałby mu tego czynu.

Skoro żółta magia imała się go tak bardzo, to nie chciał dłużej zwlekać. Wyjął księgę i notatki. Pamiętał, jak kiedyś znalazł czar dający około sześćdziesiąt procent szans na przywrócenie komuś pamięci z konkretnych zdarzeń. Mało, ale nie miał w zanadrzu niczego lepszego. To więcej niż połowa, więc uznał, że warto ryzykować.

Zaklęcie nie było trudne. Wpływało ono na sen człowiek lub Zaklinacza. Musiał odwiedzić Nikodema i wyczuć moment, w którym rzuci czar na poduszkę. Mało prawdopodobne, by w czasie wypoczynku Nikodem zabrał z niej głowę i dzięki temu magia zadziała nieprzerwanie. Prawdopodobnie odczuje skutki uboczne, ale nie powinny mu przeszkadzać – jakieś zawroty głowy, podrywy na wymioty i tym podobne. Nic groźnego.

Akurat jego telefon zabrzęczał. Nikodem pisał do niego kilka wiadomości. Pozwolił mu najpierw wszystkie skończyć.

Hej
Zauważyłem tak że nie ma
cię w szkole
A dziś babka od majcy mówi że
To mega ważne i trudne
I tak pomyślałem
Czy nie chciałbyś do mnie wpaść
Po południu

Bartka zszokowało na moment. Nikodem sam pchał się prosto w jego szpony...

Wiesz co
W sumie nie głupi pomysł
Będę mieć mniej zaległości

A właśnie
Czemu cię nie ma?
Nudzi mi się

Zaspałem po prostu...
A wczoraj wróciłem późno

Wo nic nie mówiłeś o wyjazdach
Coś ciekawego?

A bo to do rodzinki :D
Wiesz mam sporą rodzinkę
A wypada czasem kogoś poodwiedzać

Zazdroszczę normalnie
U mnie w większości rozsypana
Ale da się żyć

Nagle Nikodem zmienił temat.

Dobra
To jakoś koło 18?
Mogę cię przenocować jak chcesz
Tylko musiałbyś wziąć rzeczy
Na piątek

Pomyślę jeszcze ;p
Jeśli masz cieplutki kocyk
To to przemyślę

Mam nawet dwa
I paczkę kabanosów

Dobra
Przekupiłeś mnie XD

Ciebie łatwo przekupić
Dobra
Lecę
Lekcja

Na tym skończyła się ich rozmowa. Bartek lekko uśmiechnął się pod nosem. Jedna część jego planu załatwiona. Tylko pojawiało się trochę innych problemów. Po pierwsze, jak miał kupić sobie na tyle czasu, by zaczarować przedmiot, po drugie, jak wytrwać razem z nim w jednym mieszkaniu. Z jakiegoś powodu to drugie wydawało się trudniejsze. Ledwie przeżywał to w szkole, ledwie zagryzał język. Jeśli znów znajdzie się tak blisko niego, gdy akurat będą sami...

Pieprzone instynkty. Przygryzł dolną wargę. Poradzi sobie. Wyciszy niemal do zera naturalne instynkty z pomocą żółtej magii, więc nie powinien zrobić czegoś głupiego. Zaczynał polegać na tym rodzaju, ale uznał, że to tylko na jakiś czas. Później wróci do zwykłych rozwiązań. Przecież, jeśli przypilnuje, by nie stracić rozumu, to nic strasznego się nie wydarzy, prawda?

Chyba zbyt wiele wymagał.

Przysiadł przy biurku. Tak było mu łatwiej skupić się na opisie w księdze. Jeździł palcem po tekście, analizując dokładnie. Musiał zapamiętać najważniejsze detale, by wszystko zadziałało. Jedna pomyłka i wystąpiłyby działania niepożądane albo kompletnie nic nie zajdzie. Choć to drugie to rzadkość. Bartek zauważył, że żółta magia zwierała znacznie więcej zaklęć niż niebieska. Przez to zdarzało się, że kilka z nich miało podobną sekwencję wyrazów. Różniły się czasami niewiele. Dlatego początkujący popełniali masę błędów, a niedouczeni nie wiedzieli, na czym się skupić.

Byłby niezły chaos, gdyby każdy Twórca wcześniej analizował to wszystko, a nie użył magii pod wpływem chwili – uświadomił sobie w myślach Bartek w czasie czytania.

Liren podszedł na moment z poduszką w pysku. Pokazał ją właścicielowi, po czym odniósł na łóżko. Zaczął z nudów skakać po posłaniu. Przy okazji zwalił się parę razy, ale nie przeszkodziło to w dalszym psoceniu. W pewnej chwili zupełnie nie pozwolił skupić się Bartkowi i ten z impetem zamknął księgę. Warknął pod nosem:

— Nie wierzę czasem w ciebie.

Wuff! Wuff!

Zamerdał radośnie ogonem.

— Nie dasz mi spokoju, prawda?

Zaskomlał, jednocześnie podchodząc bliżej.

— Idziemy na spacer? — zaproponował, a Liren podskoczył radośnie. Bartek dodał: — Przy okazji spotkasz tą panterę pierwszy raz.

Wilk spojrzał z wyrzutem.

Wuff!

— No co? Musze mieć Rangę Jeden, żeby cokolwiek robić więcej. — Wzruszył ramionami. — Przykro mi, słodziaku, ale tak to już jest.

Wuff! Wuff!

— I co z tego, że Ola nabiera podejrzeń? — Zmarszczył brwi. — I tak by ich nabrała, a nie ma sensu czekać.

Wuff! Tupnął obrażony łapą.

— Oj tam, oj tam. Dopóki nikt mnie nie przyłapie, to jestem w miarę bezpieczny. — Przejechał językiem po kłach. — Chyba...

Przygotował się do wyjścia, a gdy uznał, że wszystko było gotowe, schował księgę. Założył na siebie w miarę lekki strój, po czym zszedł na dół wraz z Lirenem – który, oczywiście, omal nie wywalił się na schodach. Rzucił w drzwiach, że wychodził na spacer. Nie czekał na pozwolenie ani nic z tych rzeczy. Daria i Jacek nie mieli problemu, żeby chłopak w przypadkowych chwilach opuszczał dom, bo domyślali się w jakim celu. Najczęściej chodziło o spacery, ale zdarzało mu się trenować, by wyrzucić z siebie trochę złości.

Za dnia grzało słabe słońce, a wiatru praktycznie nie było. Bartek szedł odśnieżoną dróżką, co jakiś czas kopiąc śnieg, który często rozpadał się od razu. Natomiast Liren nurkował w zaspach, brykając jak zwariowany, a wszystko często podsumowywał krótkim: „Wuff", rozumiane przez Bartka jako zwykłe „yupi!".

Bartek nie podzielał jego radości. Myślał o panterze. Ciekawiła go siła tego zwierzęcia. Ponoć trudniej zapanować nad silniejszymi. Tak to wyglądało na logikę. Nie chciał skomplikowanego stworzenia, bo inaczej musiałby kilka razy to powtarzać, a to dołożyłoby niepotrzebnie czasu. Wierzył, że im szybciej załatwi sprawę z pamięcią Nikodema, tym prędzej będzie mógł zapomnieć o żółtej magii i cieszyć się życiem. Osiągnie co najwyżej Rangę Dwa, więc nie powinien ucierpieć.

Odszedł na bezpieczną odległość – taką, by dom nie był zbyt blisko. Przykucnął przy jednym miejscu. Zauważył, że jego ręce trzęsły się okropnie. W razie niepowodzenia zostanie zmuszony obronić się przed zwierzęciem. Prawdopodobnie poradziłby sobie, ale gorzej wyjaśnić w domu, skąd wzięły się zranienia. Choć zdał sobie sprawę, że to niezbyt duży problem. Jeśli wszelkie okaleczenia zagoiłyby się nawet szybciej niż poharatana ręką, to istniała szansa, że nikt się nie zorientuje. Uspokoiło go to.

Bartek nakazał Lirenowi usiąść parę kroków dalej do ewentualnej obrony. Wziął głęboki wdech, po czym wziął najbliższy patyk i napisał na śniegu przed sobą: Excita magica quae est circa me*. Później uczynił to samo tylko w bardzo starym znakowaniu Zaklinaczy. Dla podpowiedzi wcześniej narysował je zmywalnym markerem na dłoni. Stworzył wpierw pierwszy symbol przypominające przekrzywioną literę „H" z dodatkową pętelką, a później, jak sam to nazwał, literę „J" opierającą się o laskę. Te dwa znaki oznaczały nic innego niż „żółta magia".

Śnieg dookoła zawirował. Bartek zerwał się z miejsca i odsunął o krok, by nie zostać wciągniętym przez magiczny wir. Minęło parę chwil, zanim pojawiły się złote promienie, które zaczęły zbierać się w zbitą całość, tworząc przy tym, zaraz przed Bartkiem, zwierzę. Początkowo nie miało ono ani barw, ani nie mógł się poruszać, ale chłopak i tak stał zafascynowany. Do tej pory tylko słyszał pogłoski, jak wyglądała żółta magia w użyciu, a teraz miał możliwość jej używania.

Minutę później pantera się zmaterializowała. Ryknęła groźnie na Bartka. Dokładnie obserwowała go swoimi oczami zainteresowana Zaklinaczem przed nią. Wtedy Bartek skorzystał z oczu, pogłaskał zwierzę po pysku. To posłusznie podeszło bliżej oraz przysiadło koło jego nogi. Otarło się parę razy, rycząc cicho.

— Dam ci na imię... — powiedział na głos Bartek. — Zin...

Po podaniu imienia pantera się rozpadła. Przynajmniej w realnym świecie. Zostało po niej trochę pyłu, który rozwiał delikatny wiatr. Chłopak obejrzał się dookoła swoimi żółtymi oczami. Pantera – widoczna tylko dzięki żółtej magii – podbiegła do niego, po czym stanęła obok. Bartek sprawdził, czy zacznie podążać za nim i miał rację. Stworzenie posłusznie kroczyło wspólnie, nie opuszając nowego właściciela nawet o krok. Od teraz będzie przy nim tak długo, aż nie osiągnie Rangi Sześć. Akurat nie sądził, żeby do tego doszło.

Przywrócił normalną wizję świata. Zawołał Lirena gwizdnięciem. Nie dał rady powstrzymać ciągłego uśmiechu. Wszystko szło zgodnie z jego małym planem. Jeszcze trochę wysiłku i przywróci przyjacielowi pamięć. Nie potrafił wyobrazić sobie radości, którą odczuje, gdy Nikodem przyzna, że przypomniał sobie o wszystkim. Wtedy będzie mógł wreszcie przytulić go do siebie i, najlepiej, już nigdy nie puścić.

— Nikodem... — powiedział pod nosem. — Już niedługo...


*Wzbudź magię, która mnie otacza. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top