Rozdział 5- Skrzywdziłeś ją, alfo
Izabella POV:
Czuję niesamowity ból, nikt nigdy mnie tak nie skrzywdził jak mój ojciec w tym momencie. Nie mogę uwierzyć, że mógł powiedzieć coś takiego, przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że ja również cierpię po śmierci mamy, a to, że jestem do niej podobna, to już nie moja wina.
Skuliłam się, skomląc cicho. Każdy wilk, którego mijałam, odchodził natychmiast, kiedy tylko zobaczył stan w jakim się znajduję. Dobrze, chcę być teraz sama. Położyłam się pod jakąś sosną, wzdychając cicho. Zamknęłam oczy, a po chwili zapadłam w niespokojny sen.
Jackson POV:
Wiem, że potrzebuje teraz zostać sama, ale tak bardzo się o nią martwię. Nie chcę, żeby zrobiła coś głupiego pod wpływem emocji. Ugh...to takie frustrujące, że nic nie mogę zrobić. Chociaż...może jednak jest jedna rzecz, w której mogę zdziałać.
Pobiegłem w stronę domu watahy. Przemieniłem się w swoim pokoju i założyłem pierwsze lepsze ciuchy, które leżały na moim łóżku.
Wyszedłem i z lekką obawą skierowałem się do gabinetu alfy. Zapukałem w drzwi i nie czekając na zaproszenie, wszedłem do środka. Spojrzał się na mnie ponurym wzrokiem, aczkolwiek nic nie powiedział.
- Skrzywdziłeś ją, alfo.- Ostatnie słowo, wycedziłem, co oznacza, że nie okazałem mu należytego szacunku. Nie czułem już strachu, mimo, że jestem niższą rangą, niż on. Zranił Bellę, a tego mu nie wybaczę.
- Oboje tego nie rozumiecie, ale robię to dla jej dobra.- Oparł ręce na biurku, robiąc z nich tzw. piramidkę.
- Dla jej dobra?! Ona teraz cierpi, myśli, że jej własny ojciec jej nienawidzi!- Zacząłem krzyczeć, emocje wzięły nade mną górę, przestałem przejmować się tym, że rozmawiam z alfą.
- Zważaj na słowa.- Warknął.- Nie chcę dla niej źle, dlatego postanowiłem, że pojedziesz tam, jako jej towarzysz. Masz z nią najlepszy kontakt, a przy okazji będziesz ją miał na oku.- Oparł się o fotel, najwidoczniej czekając na moją odpowiedź. Cóż, to chyba oczywiste.
- Dobrze, pojadę.
Isabella POV:
Obudziłam się, czując jak zimny wiatr przeszywa moje futro. Spałam tyle, że nawet nie zorientowałam się, kiedy nastała noc, co oznacza też znaczny spadek temperatury. Mimo ciepłego futra, zatrzęsłam się z zimna, kiedy po raz kolejny zawiał porywisty wiatr. Nawet ta pogoda nie zniechęca mnie, aby wrócić do domu. Nadal czuję rozpacz i przygnębienie.
Zerwałam się, kiedy usłyszałam, że ktoś się do mnie zbliża. Uspokoiłam się dopiero wtedy, kiedy po zapachu rozpoznałam, że to Jackson. Ponownie ułożyłam się na moim posłaniu, ignorując obecność chłopaka.
Podszedł i usiadł obok mnie. Zaczął głaskać mnie po głowie, pomiędzy uszami, czyli tam gdzie lubię najbardziej. Zaczęłam cicho mruczeć. Nic nie poradzę na to, że moja wilczyca, uwielbia kiedy ktoś ją głaszcze.
Przysunęłam się bliżej niego, a po chwili, położyłam mu głowę na kolanach i wtuliłam się w niego. Nic nie mówił, ale wiedziałam, że jest mu zimno. W końcu nie przemienił się w wilka.
~ Idź do domu, przeziębisz się.- Powiedziałam do niego w myślach.
~ Pójdę, ale pod warunkiem, że ty to zrobisz ze mną.- Pokręciłam przecząco łbem.- Dobrze, w takim razie zostanę tu z tobą całą noc.- Ugh...to szantaż, dobrze wie, że nie chce, aby coś mu się stało, a jest duża szansa, na to, że się przeziębi, jeśli tu zostanie. Nie mam innego wyjścia...wstałam, otrzepałam się z śniegu i ruszyłam w stronę domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top