Rozdział 11- Zawody

Isabella POV:

Podeszłam do linii startu, gdzie razem ze mną ustawiło się osiem dziewczyn. Dzisiaj odbywają się zawody sportowe z okazji zbliżającej się pełni. Dyrekcja chce, aby uczniowie, zwłaszcza chłopcy mogli zużyć nadmiar energii. Lepsze to, niż walki, które nie raz zdarzały się, kiedy dwóch niesparowanych samców chciało zdobyć tą samą samicę. 

Usłyszałam wystrzał, ruszyłam przed siebie, ignorując resztę zawodniczek, które już na początku się przemieniły. Zostałam z tyłu, mimo, że użyłam całej swojej energii, aby choć w małym stopniu je dogonić. Dopiero w połowie dziesięciokilometrowej trasy, zmieniłam się w wilczycę, minęłam trzy dziewczyny, które wykorzystały już cały swój czas w swojej wilczej formie. Uśmiechnęłam się na myśl, że moja taktyka działa. Ponownie przemieniłam się w człowieka, aby pod koniec biegu móc kolejny raz pobiec na czterech łapach. 

***

Dobiegłam na metę druga, a właściwie ledwo przez nią przeszłam, gdyż dziewczyna, która biegła obok mnie, popchnęła mnie, a ja upadając na ziemię, skręciłam sobie kostkę. Mimo wszystko nie poddałam się i zajęłam drugie miejsce. 

Usiadła na ławce, próbując jak najmniej obciążyć chorą kostkę. Wiem, że za parę minut się zregeneruję, ale i tak boli mnie jak cholera. 

Westchnęłam kiedy zaczęło kropić, świetnie, znając moje szczęście, zaraz zacznie padać. Podniosłam się i zaczęłam iść w stronę szkoły. Próbowałam nie wydawać z siebie żadnych odgłosów, ale ból był nie do zniesienia. Przystanęłam na chwile, aby odpocząć i akurat w tym momencie zaczęło padać. Z moich ust wydostała się piękna wiązanka przekleństw. Jeśli się nie pospieszę, to na pewno będę chora. 

Kiedy próbowałam ponownie ruszyć, poczułam jak ktoś podnosi mnie i zaczyna iść w stronę szkoły. Spojrzałam na mojego wybawcę, chcąc mu podziękować, ale oniemiałam widząc twarz Jacksona. Kompletnie odebrało mi mowę, on też nie był skory do rozmowy. 

Kiedy dotarliśmy do mojego pokoju, poczułam, że z moją kostką jest już wszystko w porządku. Otworzyłam usta, aby podziękować chłopakowi, ale on w ty samy czasie wyszedł z pokoju, nic przy tym nie mówiąc. 

Jackson POV:

Nie powinienem był jej dotykać, w ogóle niepotrzebnie do niej podchodziłem. Przecież poradziłaby sobie sama, ale...nic nie poradzę na to, że kiedy zobaczyłem ją w takim stanie, przestałem logicznie myśleć, a jedyne co mnie obchodziło to, aby pomóc Belli, nic więcej. Coś czuję, że teraz będę musiał zmierzyć się z konsekwencjami swojej decyzji. 

Przepraszam, że taki krótki, ale kompletnie nie mam weny:(

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top