Rozdział 4- Nienawidzi mnie

Drugi na dzisiaj:)

Isabella POV:

Jackson już dawno powinien tu być, dlaczego się spóźnia? Pewnie ma już dosyć niańczenia mnie i zajął się swoim życiem. Nic dziwnego, wszyscy chłopcy w stadzie, uganiają się za wilczycami, pewnie on też zaczął. Westchnęłam, odkładając białego misia na poduszkę. Nie powinnam się temu dziwić, ale mimo wszystko czuję smutek. Już teraz nie ma dla mnie czasu, a co dopiero, kiedy znajdzie swoją mate. Samotna łza popłynęłam po moim policzku. Starłam ją, kiedy usłyszałam pukanie w drzwi. 

- Proszę!- Krzyknęłam, wiedząc, że drzwi są otwarte i nie muszę wstawać, aby je otworzyć.- Nie spodziewałam się nikogo innego niż Jacksona, aczkolwiek marne szanse, że to rzeczywiście on. 

- Bella, co się stało?- Rozpromieniłam się, słysząc jego głos. Przyszedł, nie zostawił mnie. Podszedł do mnie i przytulił mocno, tak, że zabrakło mi tlenu w płucach. 

- Nic, po prostu...- zarumieniłam się na myśl o tym jaka jestem samolubna. W końcu on nie jest moją własnością i ma prawo do własnego życia. 

- Hej, wiesz, że mi możesz wszytko powiedzieć.- Złapał moje policzki w swoje dłonie. Ugh...zarumieniłam się jeszcze bardziej. 

- Wiem, to nic takiego, naprawdę.- Uśmiechnęłam się.- Widzę, że znowu coś dla mnie ugotowałeś i przyniosłeś mi mój ulubiony sok. Dziękuję.- Przytuliłam go, a następnie zabrałam się za konsumowanie jajecznicy. Teraz kiedy wrócił mi apetyt, ciągle mam ochotę na coś do jedzenia. 

- Cieszę się, że ci smakuje.- Powiedział, widząc z jakim zapałem spożywam posiłek.- Posłuchaj, muszę ci coś powiedzieć.- Odstawiłam pusty talerz na szafkę i przyjrzałam się mu w skupieniu.- W kuchni, spotkałem alfę. Kazał, abym ci coś przekazał.- Przez chwilę milczał, jakby próbował znaleźć odpowiednie słowa.- Powiedział, że...niedługo wyjedziesz do szkoły z internatem we Francji.- Zamurowało mnie. Dosłownie. Po tym co mnie spotkało, mój ojciec, chce żebym wyjechała na inny kontynent?! O nie...ja tak tego nie zostawię. Wstałam z zamiarem pójścia do jego gabinetu.- Bella, czekaj, co ty chcesz zrobić?- Już ja sobie z nim porozmawiam i nawet Jackson mnie nie zatrzyma. 

Wybiegłam z pokoju, nie zastanawiając się nawet nad swoim wyglądem. Trudno, nie mam czasu na zmianę ciuchów. Słyszałam za sobą krzyki Jacksona, ale nie zwolniłam tempa, już ja się z nim rozmówię. 

 Wparowałam do gabinetu ojca, nie trudząc się by uprzednio zapukać. Zmierzyłam go morderczym wzrokiem, ale on jak zwykle pozostał niewzruszony. 

- Widzę, że już się dowiedziałaś.- Powiedział ze stoickim spokojem. 

- Tak i chcę widzieć, dlaczego masz zamiar mnie tam wysłać? Naprawdę uważasz, że to dobry pomysł, aby separować mnie od stada, akurat wtedy kiedy mama umarła?!- Zawarczał, kiedy wspomniałam o mamie, trafiłam w jego czuły punkt. 

- Wyjeżdżasz, ponieważ tak cholernie mi ją przypominasz, jesteś jej młodszą kopią, do cholery, a ja nie mogę na ciebie patrzeć, wiedząc, że ona nie żyje!- A więc to  to chodzi, poczułam jak oczy mnie pieką od powstrzymywanych łez. Mój własny ojciec mnie nienawidzi. Wybiegłam z jego gabinetu, kierując się w stronę wyjścia. Słyszałam wołanie Jacksona, ale nawet jego towarzystwo mi nie pomoże. Wyszłam na zewnątrz, zmieniłam się w wilka i pobiegłam w stronę lasu. 

Napiszcie czy rozdział wam się spodobał:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top