Rozdział 49
Lucas.
Czułem się dziwnie odprężony, mimo wszystko. Tak jakbym kilka minut wcześniej nie przeżył najgorszych chwil mojego życia. Jakby zaraz wszystko nie miało się zjebać. Uśmiechałem się pod nosem jak debil, byłem taki leciutki a moje serce nie miało w sobie ani jednej troski. Czy tak właśnie działało niebo? Coraz bardziej żałowałem, że nigdy tu nie trafię. Spojrzałem na Sophie, ona zdawała się nie odczuwać błogości jak ja. Miała zmarszczone brwi i zaciśnięte usta. Aż tak się obawiała? Stanąłem raptownie i wbiłem się nagle w jej usta. Dziewczyna westchnęła z zaskoczenia ale po sekundzie oddała mi się całkowicie w tej pieszczocie. Miała delikatne, idealne usta. Pogładziłem ją po włosach, potem po plecach i ...
- Lucas! - Sophie odsunęła się i spoliczkowała mnie.
Zamarłem trzymając się za bolące miejsce. Sophie pokiwała głową i założyła ręce na piersi. To było takie seksowne... Uśmiechnąłem się krzywo i puściłem do niej oczko, dziewczyna zaczerwieniła się i ruszyła dalej.
- Nawet w niebie musisz być zboczeńcem.
- Przy tobie jestem nim zawsze i wszędzie.
Dalej szliśmy w ciszy, rozglądałem się ale wszędzie wokół nas wciąż była tylko czerń i mgła. Sam byłem ciekaw kiedy znajdziemy pałac bóstw. Nie odczuwałem jednak poczucia czasu, nie wiedziałem ile tak chodzimy. Troszkę deprymujące muszę przyznać.
- Patrz! - Sophie stanęła nagle z wyciągniętą przed siebie ręką.
Przed nami powoli pokazywał się wielki złoty pałac z wieloma balkonami, oknami i drzwiami. Niesamowity.
- Oto i nasz cel. - Mruknąłem.
- Mamy tam wejść?
- Chyba tak.
Sophie wzięła kilka głębszych oddechów i ruszyła w kierunku wielkich wrót. Najpierw zapukała, miałem syknąć że to głupota ale wrota same się otworzyły. Weszliśmy do środka, na szczycie schodów na przeciwko nas leżała wielka biała wilczyca o niebieskich oczach. Odruchowo upadłem na kolana. Jeśli się nie myliłem, była to Morow (czyt.Moroł), bogini wilków czyli również mnie. Ponoć nigdy nie pokazała swojej ludzkiej postaci, o ile w ogóle taką miała.
- Witaj o pani. - Szepnąłem. - Przyprowadziłem moją panią do pierwszych. Wybacz nam za tak nagle najście.
- Powstań Lucasie, wszyscy wiemy po co przybyliście. Eliza zaczęła rozrabiać.
- T..Tak. Więc mamy pozwolenie na rozmowę.
- Oczywiście, Pierwsi są was bardzo ciekawi. Czekają w ogrodzie na tyle pałacu.
- Dziękujemy.
Złapałem Sophie za rękę i szybko poszliśmy w kierunku wskazanym przez Morow. Ponownie wyszliśmy na zewnątrz. Ogród naprawdę był piękny, wszędzie pełno kwiatów, drzew a po środku tego wszystkiego oczko wodne, przy którym stała biała altanka.
- Chyba są tam.
- Pójdę sama, dobrze?
- Jasne Sophie, popatrzę sobie na te róże.
- To tulipany.
- Może być...
Sophie.
Nogi trzęsły mi się tak mocno, że miałam problem aby zrobić choćby jeden mały kroczek ale musiałam zebrać się w sobie. W altance były dwie białe kanapy, kilka stoliczków i donice z kwiatami. Na sofach siedziały trzy osoby, dwie piękne kobiety i przystojny mężczyzna. Jedna z nich najpewniej Evangelina bogini ziemi miała zielone, proste włosy spływające po plecach i piersiach. Skóra w odcieniu kawy z mlekiem i oczy w kolorze mchu i duże, pełne usta. Ubrana była w brązową bluzeczkę bez ramiączek i krótką spódniczkę zrobioną z liści palmowych. Jej siostra Eveline również wyglądała zjawiskowo. Włosy tak jasne, że praktycznie srebrne, falujące i zdające się wciąż poruszać na lekkich podmuchach wiatru. Twarz spokojna, złote oczy i jasna karnacja a na sobie miała zwiewną sukienkę przed kolano w szaro, żółtych odcieniach. Ezriel miał długie niebieskie włosy zaczesane do, ostry nos, błękitne spojrzenie a na sobie miał niebieską koszulkę i granatowe spodnie. Wszyscy patrzyli na mnie z delikatnym uśmiechem.
- Cześć Sophie. - Ziemia podskoczyła radośnie i uściskała mnie mocno.- Jesteś prześliczna!
- Dz..Dziękuje. - Wydukałam zaskoczona.
- Nie przejmuj się nią. - Odparła bogini wiatru.- Uwielbia każdy twór naszej bogini Akatejamishi bo uważa, że bez niej nie moglibyście istnieć.
- Po czym by chodzili, gdyby nie ziemia?
- A czym by oddychali gdyby nie wiatr?
- Co by pili i w czym się myli, gdyby nie woda? - Wtrącił się Ezriel.
- Racja, każde z was jest potrzebne. Nawet Eliza. - Wydukałam.
- Tak, dokładnie. Jej ogień od dawna ogrzewa ludzi. Dziwne, że do tej pory go nie zabrała.
- Może ma jakieś dobre uczucia. - Westchnęła Evangelina.
- Teraz zamierza zgładzić ludzkość by dostać się do nieba i nas zabić. Zniszczy w ten sposób świat. - Mruknął Ezriel.
- Pomożecie mi ją powstrzymać? - Spytałam cichutko.
- Nie wiem. - Eveline pokręciła głową. - Nie możemy jej zabić, inaczej na całym świecie zniknie ogień.
- Musimy się naradzić.
- Nie mamy czasu. - Odezwałam się głośniej.
- Ależ tutaj...
- Ja wiem, że tu nie płynie czas jednak umieram z przerażenia i niepewności. Nie zmuszajcie mnie do takich tortur.
- Dobrze więc, ustalmy to teraz. Siostry?
- Można spróbować...
- Jej, tak dawno nie byłam na dole!
- Więc Sophie, spróbujemy ją powstrzymać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top