Rozdział 35



Mike

Pieprzony Lucas, już myślałem że w tej wilczej postaci naprawdę da się polubić. Niestety, zawsze pozostanie tym samym wkurzającym typkiem niezależnie od stanu jego ciała i umysłu. Udało mu się, znów przykuł całą uwagę Sophie i zadowolony. Dziewczyna już na mnie nie spojrzała tego wieczoru, ułożyła głowę na ciemnej sierści wilka i zasnęła znużona trudami dnia. Mimo mojej bogatej przemowy wcale tak mocno nie wierzyłem w dobre zakończenie naszej przygody. Nie widziałem żadnego wyjścia z tej sytuacji. Może gdybym sam wbił się w walkę to Sophie miałaby szansę uciec?  Pytanie tylko ile wytrzymałbym w pojedynku jeden na dwoje. 

Westchnąłem żałośnie i spojrzałem na Nibiru, ona również nie spała. Wpatrywała się w nocne niebo usiane milionami gwiazd. Tu w Tym Świecie było ich na niebie jeszcze więcej niż w ludzkim wymiarze. Całkiem piękne. 

- Zjadłabym pomarańczę. - Wypaliła Nibiru tak nagle, że aż drgnąłem. 

- Pomarańczę? Ja zjadłbym cokolwiek. - Mruknąłem. 

- Pomarańcza najbardziej by mi teraz smakowała, jestem pewna. 

- Jesteś walnięta. 

- O! Dziękuje. - Uśmiechnęła się szeroko. 

Przewróciłem oczami i położyłem się na ziemi. Nie wiadomo co przyniesie kolejny dzień, warto się przespać. 





Sophie. 

Obudziłam się na jasnej polanie wokół setek czerwonych tulipanów. Chciałam się podnieść jednak czułam się dziwnie osłabiona. Uniosłam się lekko na łokciach i rozejrzałam się. Na końcu polany w cieniu drzew stała szczupła postać w białej sukni do ziemi. Wiatr targał jej aż nieprawdopodobnie długimi włosami. Zrobiła mały kroczek w moją stronę, a po sekundzie pojawiła się twarzą tuż przy mnie. Krzyknęłam krótko, ogromnie się zlękłam. Kobieta zamarła z twarzą tuż przy mojej z szeroko otwartymi oczami, wyglądała przerażająco pomimo przepięknej twarzy. Błękitne oczy, piękna cera, różowe wydane usta. Nie mogła być dużo starsza ode mnie. Trwałyśmy przez chwile w przerażającej ciszy, nagle kobieta zniknęła i pojawiła się nade mną. Stała wyprostowana jak struna wciąż przeszywając mnie wzrokiem. Wiatr się uspokoił a kaskada włosów spokojnie spoczęła na piersiach i brzuchu kończąc się przy kolanach. Grzywka zasłaniała lekko jedno z błyszczących oczu. 

- Kim jesteś? Czego chcesz? - Wydusiłam w końcu przez zaciśnięte gardło. 

-Wygrana jest okupiona morzem krwi, ale musisz o nią walczyć. - Wyszeptała. - Będziesz miała tylko jedną szansę Sophie. 

- O...o czym ty mówisz? 

- Czeka cię walka, droga na szczyt będzie tuż za jej końcem. 

- Ja.. Ja nie mogę! Jestem za słaba! Wciąż za słaba! - Krzyknęłam płaczliwie zamykając oczy. 

Poczułam ciepłą dłoń na policzku, kobieta ukucnęła przy mnie. Uśmiechnęła się nagle ciepło, jej skóra wydawała się leciutko świecić. Zrobiło mi się  bardzo ciepło, poczułam w sobie coś zupełnie nowego. 

- To twój czas dziewczyno, jesteś silna. Masz w sobie coś o wiele silniejszego niż cała magia tego i tamtego świata. Przecudowna miłość, oddanie i determinacja. Już od dawna nie widziałam kogoś tak dobrego z sercem wypełnionym światłem. 

- Skąd...Skąd to wszystko wiesz? 

- Obserwuje cię od pewnego czasu. Twoja dobroć jest tak silna i jasna, że potrafisz wyciągnąć z ciemności nawet najbardziej zranione duszę kochanie. Dasz radę, musisz w siebie uwierzyć tak jak wierzę w ciebie ja. 

- Ja... Ale...  - Nie mogłam wydukać nic więcej. 

Kobieta podniosła się i znów stanęła nade mną, jej skóra emanowała coraz mocniejszym światłem. 

- Powstań! - Krzyknęła a po jej bokach pojawiły się wielkie, śnieżnobiałe anielskie skrzydła - POWSTAŃ SOPHIE I WALCZ!

W tym samym momencie poczułam w sobie ogromną energię, szybko podniosłam się i stanęłam przed tajemniczą kobietą. 

- Nie zawiodę cię...

- Eden. - Szepnęła z uśmiechem i zniknęła. 



Obudziłam się tak raptownie, że nawet Lucas podskoczył. Ziewnął i łypnął na mnie. Pogłaskałam go delikatnie po łebku. Cóż za... Nie, to nie był sen. To dziwna wizja. Eden do mnie przyszła. Kobieta, którą tak mocno kochał mój Lucas. Obserwuje mnie? Uśmiechnęłam się blado i wstałam. Musiałam rozwalić tę klatkę póki Aarona i jego żoneczki nigdzie nie było. Złapałam za korzenie i zamknęłam oczy. Nie... Tak tego nie zrobię, kraty w zamku Itake nie były stworzone z potężnej magii. Odsunęłam się nieco i zacisnęłam dłonie w mieści. Mike otworzył nagle oczy i zerknął na mnie zdziwiony. 

- Co robisz? 

- Ratuje nas, potem skopię tyłek naszej uroczej parce. - Oznajmiłam o dziwo bardzo pewnym głosem. 

- Nie rozwalisz tej klatki, nie ma szans.  - Mruknął. - Próbowałem. 

- Nie miałeś tego. 

Pokazałam mu dłoń w której obracała się świetlista kula energii stworzona z mojej aury. Oczy Mike'a zrobiły się ogromne. No tak, nie widział chyba mojej walki z Marthą. Nic już nie mówiąc cisnęłam kulą w kraty, potem kolejną i jeszcze jedną. Po całym wąwozie rozeszło się światło mojej aury. Po kilkunastu próbach już ledwo trzymałam się na nogach ale nie mogłam się poddać. Skupiłam się i stworzyłam tak wielką kulę, że musiałam trzymać ją w obu dłoniach. Z krzykiem na ustach wręcz rzuciłam się z nią na korzenie, które pękły! W pełnym rozpędzie wypadłam na zewnątrz i upadłam poza klatką. Udało mi się! Dyszałam ciężko a po moim czole spływały krople potu, ale udało się do cholery! Teraz wystraszyło rozwalić tę dwójkę. Nie musiałam na nich długo czekać. Wylądowali nagle przede mną, Mikayla miała zdziwioną minę. 

- Nie wydawało ci się najdroższy, naprawdę się uwolnili. Niemożliwe. 

- Cóż, ukochana mamy za przeciwnika Strażniczkę. - Uśmiechnął się do mnie z szacunkiem. 

Podniosłam się, po moich bokach stanęli Mike i Nibiru a Lucas warcząc wściekle wyskoczył na sam przód. Więc niech zacznie się walka! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top