Rozdział 29


Lucas



Bardzo trudno opisać co tak właściwie działo się wewnątrz mnie. Całe ciało sparaliżował ogromny ból jakbym zajął się ogniem a kości pękały raz za razem. Nieopisane katusze nieporównywalne z niczym innym na świecie. Pragnąłem umrzeć, przestań czuć, wpaść w błogi niebyt. Z drugiej strony jednak była ona. Piękna, najdroższa Sophie. Koiła ból, przynosiła wytchnienie niczym powiew świeżej bryzy. Dzielna, cudowna, moja? Wszystko we mnie kazało rozszarpać tę piękną dziewczynę, kąpać się w jej krwi ale ja... Ja nie mogłem. Ona tak cudownie całowała, zatracałem się w jej ustach.

- Kocham cię. - Szepnęła ponownie swoje wyznanie. 

Ująłem jej twarz w dłonie i przez chwilę podziwiałem te piękne, lekko zapłakane oczy wpatrzone w moją twarz. Widziałem nieme oczekiwanie, ale co ja miałem powiedzieć, że pragnę jej do szaleństwa? Kocham całym sobą? 

- Sophie, ja... Zejdź ze mnie. - Wydusiłem w końcu i delikatnie ją odepchnąłem. 

Usiadłem i schowałem twarz w dłoniach, ból powrócił ze zdwojoną siłą. Miałem ochotę wyć, płakać, wrzeszczeć. Bałem się, że zaraz się poddam a wtedy moja Sophie zemrze z mojej ręki. 

- Lucas? 

- Po co tu przylazłaś? - Wycedziłem ze złością. 

- Ja... My...

- To przez ciebie tak cierpię, przez ciebie Mike i Kirlbry dostali baty ty głupia dziewucho a na dodatek zaraz cię zabije. 

- Pomogę ci...

- Mi pomóż. - Jęknął nagle Mike. 

Sophie westchnęła zaskoczona i szybko do niego podbiegła. Chłopak wyjął z piersi nożyk i poprosił o leczenie. Z dumą patrzyłem jak moja mała przykłada dłonie do jego rany a po chwili wokół pojawia się blada poświata. Robiła to niemal idealnie, być może nawet... Tak, szło jej to nawet lepiej niż Astonowi. Uleczyła Mike'a w mgnieniu oka, mojemu byłemu panu zajmowało to o wiele więcej czasu. Głupiutka Sophie na moich oczach stawała się prawdziwym strażnikiem, starczyło jej nawet sił by wyleczyć naszego lisiego przyjaciela. Potem wszyscy troje stanęli nade mną. 

- I co teraz? - Spytała dziewczyna patrząc na Mike'a z wahaniem. 

- Moim zdaniem powinniśmy go zabić. 

- Mike! 

- On ma rację, zaraz znów się na was rzucę. - Westchnąłem. 

- Nigdy na to nie pozwolę. 

- Dlatego jesteś idiotką. 

Sophie opuściła głowę i napięła ramiona. Zauważyłem, że zaczyna drżeć  jakby aż ją nosiło. Gdy znów na mnie spojrzała zobaczyłem oczy zrozpaczonej kobiety. 

- Nieważne co mi powiesz i co zrobisz skończony kretynie ja nigdy nie odpuszczę i zrobię wszystko żebyś cały i zdrowy wrócił do domu. Czy to jest kurwa jasne?! - Wrzasnęła. 

Z wrażenia kiwnąłem tylko potulnie głową, takiej Sophie jeszcze nie znałem. Mike przewrócił oczami i rozejrzał się po pomieszczeniu. 

- W takim razie jedynym sposobem na odzyskanie naszego tuptusia jest pokonanie lub zabicie Marthy. 

 - Zrobię wszystko. - Powtórzyła złowrogo Sophie wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku. 

Chciałem ją zrugać za to, że tak się mną przejmuje jednak usłyszałem kroki na korytarzu. Drzwi otworzyły się powoli a do środka wsunęła się głowa Simona. Mike nie czekał na lepszą okazję, w ułamku sekundy doskoczył do faceta i łapiąc go za obie ręce unieruchomił go. 

- C.. Co? Wy jeszcze żyjecie? - Zajęczał Simon. - Miałem tu przyjść posprzątać wasze truchła. 

- Niespodzianka! Twoja siostrzyczka nasz usłyszy? 

- Jeśli głośno zawołasz...

-  MARTO! Mamy twojego brata i zabijemy go bez zawahania jeśli nie uwolnisz Lucasa! 

- Mike ty idioto ona... - Urwałem bo usłyszałem w głowie głos nowej pani. 


Widzę, że masz problem z zabiciem Sophie więc przyprowadź ją. Ja to zrobię. Przekaż również koledze, że mój brat mnie nie interesuje. Może go zabić a potem zgwałć jego zwłoki jeśli najdzie go ochota.  


Ten rozkaz również dotyczył Sophie jednak już nie mogłem się przeciwstawić. Skoro nie chodziło o jej śmierć  z moich rąk... Co prawda miałem zaprowadzić ją na pewną śmierć ale i tak złapałem ją szybko za ramiona i podniosłem. Przekazałem Mike'owi słowa Marthy i wyskoczyłem z pokoju nie bacząc na jego zdziwioną minę. 

- Przepraszam Sophie, kiedy nie chodzi o twoją śmierć nie mogę się już powstrzymać. - Szepnąłem. 

- To nic, dam sobie z nią radę. 

- Jesteś głupsza niż myślałem. 

Marta czekała na nas w ogrodzie. Siedziała dumnie na ławce pod plącząca wierzbą i paliła papierosa. Uśmiechnęła się, gdy odstawiłem Sophie i zaprosiła mnie do siebie ruchem palca. Warknąłem jedna posłusznie usadowiłem tyłek tuż obok niej. 

- Czyż to nie urocze? Ta dziewczynka nazywająca się Strażniczką chyba cię pokochała. W sumie... To dobrze, mogę się bardziej zabawić nim ją zabije. 

- Skąd... 

- To widać w jej oczach Lucasie. - Martha ziewnęła teatralnie. 

Sophie patrzyła się na nas w milczeniu, nic nie umiałem wyczytać z jej twarzy. Cholera, nawet teraz wyglądała tak pięknie. Jej długa kitka się popsuła, na jednym ramieniu zwisały poza kontrolą. Były potargane, nieokiełznane jak sama ona. 

- Cóż, skoro tak. - Marta zbliżyła się do mnie nieco.  - Pocałuj mnie Lucasie, niech popatrzy zanim ją zabije. 

- Podnieca cie to czy co? - Warknąłem. 

- Ależ owszem. - Zachichotała. - Zrób to. 

Starałem się opierać, ale złapała mnie za policzek i mi pomogła. Zamknąłem oczy i się skrzywiłem. W głowie wciąż ponaglała mnie do jęków, mruczenia i błądzenia dłońmi po jej ciele. 

- Powiedz, że ci się to podoba Lucasie. - Wydyszała odrywając się ode mnie na chwilę. 

- Podoba mi się. - Szepnąłem zrozpaczony. 

Marta zaśmiała się i zerknęła na Sophie a potem... Zbladła. Również zerknąłem. Sophie uniosła obie ręce na wysokość twarzy. W jej dłoniach mieniło się błękitne światło, które z sekundy na sekundę stawało się coraz jaśniejsze. 

- Nie dotykaj go ty chora suko! 

Nagle dziewczyna poderwała się i wzniosła kawałek w powietrze a nas oślepiło światło. Odskoczyłem w bok w idealnym momencie, potężny pocisk trafił w ławkę rozwalając ją na malutkie kawałeczki. Kiedy błysk zgasł Sophie nadal lewitowała nad ziemią, wyglądała jak anioł zemsty. Rozejrzałem się szybko, Martha stała na gałęzi drzewa, w jęj dłoniach również majaczyło czerwone światełko. 

Zaczęła się walka Strażników. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top