Rozdział 14






Lucas. 


Przez chwilę poczułem się jak za młodu. Stałem na podwórku starego dworu przyjaciela, często właśnie tutaj razem trenowaliśmy aby kiedyś podbić cały Ten Świat. Cóż, Itake się to udało. I to beze mnie co świadczyło o jego potędze. Dawny przyjaciel pozwolił mi nawet wybrać broń, walki pod postacią wilków były nas niegodne. Uzbroiłem się więc w wielką halabardę *, Itake za to zamierzał walczyć zwykłym mieczem. Może chciał mi dać jakieś fory? Wątpliwa sprawa, Itake nie znał takich odruchów. Już dawno stracił całkowite dobro ze swojego serca, ja sam odzyskiwałem je wiele lat po tym co mi kiedyś zrobił. 

Zacisnąłem dłonie na rękojeści mojej broni a jej ostrze zabłysnęło w promieniach porannego słońca. Król stał przede mną pewnie, z dumnie wypiętą piersią i z szerokim uśmiechem na twarzy. Zamknąłem na chwilę oczy a w mojej głowie pojawił się obraz przyjaciela z dawnych lat. Rozczochrane włosy, świeża rana na policzku i drewniany mieczyk w dłoni. 

- Też o tym myślisz? - Spytał nagle Itake wyrywając mnie z krainy wspomnień. 

- Tak, byliśmy zgranym duetem. 

- Potem postanowiłeś odejść. 

- Wcześniej postanowiłeś zadać mi ranę, która wciąż się nie zagoiła. 

- Więc pomścij ją i zabij mnie. 

Dobry pomysł, skoczyłem na przeciwnika zamachując się halabadrą, Itake zablokował mnie mieczem i odepchnął kopnięciem. Warknąłem, odbiłem się od ziemi i ponownie zaatakowałem. Jakimś cudem udało mi się dosięgnąć twarzy wroga, przeciąłem mu policzek. Pierwsza krew skapnęła na trawę. 

- Wciąż piekielnie szybki. - Itake roześmiał się krótko i doskoczył do mnie. 

Blokowałem kolejne ataki, stal uderzała o stal a ja ciągle cofałem się nie zdolny do kontrataku. Zakląłem, przerąbana sytuacja. Byłem za słaby... Cios nadszedł zbyt szybko, nie zdążyłem się zasłonić. Ostrze miecza wbiło mi się w ramię, uklęknąłem pod jego ciężarem. 

- Dlaczego chcesz dla niej zginąć jak nędzny pies, Lucasie? - Itake wyjął miecz z mojego ciała i odsunął się kawałek. 

- Jest moją panią. - Warknąłem. - To mój pieprzony obowiązek. 

- Jesteś żałosny, nie czuję odrobiny żalu raniąc cię. 

Itake uniósł miecz, odskoczyłem jednak szybko i stanąłem pewnie na nogach. Ta walka jeszcze się nie skończyła! Ponownie zwarliśmy się w ataku, oboje machaliśmy naszymi orężami  jak dzikie bestie. Niestety przyjmowałem więcej ciosów i coraz bardziej się męczyłem. Itake za to bawił się wybornie, z jego mordy nie schodził złośliwy uśmiech. W pewnym momencie udało mi się nawet przebić mu nogę, przeciwnik warknął cicho, złapał mnie za włosy i wyrwał mi broń. 

- Ta walka od samego początku nie miała krzty sensu Lucasie. Nie trenowałeś od wielu lat i bardzo to widać. Jakieś ostatnie słowa? 

- Pierdol się, Itake. 

- Dobry wybór. 

Król puścił mnie, byłem zbyt wymęczony by się podnieść. Gdy uniósł miecz nad głowę, wiedziałem że to już koniec. 

Nagle pomiędzy nami nagle pojawiła się Sophie. Zasłoniła nie wyciągając ręce, a kosmyki jej długich kasztanowych loków musnęły mnie w nos. Itake zamarł ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. 

- Panie Tego Świata, królu każdego stworzenia po tej stronie Bram...  Błagam cię o przebaczenie mojemu słudze i pozwolenie mu oddalić się wraz ze mną. - Głos Sophie brzmiał pewnie i kojąco. 

- Uciekaj stąd idiotko! - Krzyknąłem bliski histerii. Już oczami wyobraźni widziałem jak Itake odcina jej łeb. 

- Jeśli tylko zechcesz staniemy wkrótce do walki ponownie. - Sophie zignorowała mnie. - Jednak, to ja będę twoją przeciwniczką. Daj mi tylko trochę czasu a udowodnię ci, że Lucas nie splamił waszej godności. 

- Więc chcesz ze mną walczyć dziewuszko? Dobrze, brzmi to na tyle interesująco że dziś wam daruję. Zdradź mi tylko jakim cudem wydostałaś się na wolność? 

- Jestem Strażniczką, to dla mnie nic wielkiego. - Odparła dumnie. 

Itake uśmiechnął się szeroko i opuścił rękę. Wyglądał na ogromnie zainteresowanego osobą Sophie. 

- W takim razie, do zobaczenia. Możecie odejść w kierunku bramy. Zabierzcie ze sobą Mike'a. Nie jest mi tu potrzebny. Wróć, gdy będziesz gotowa. 

Ku mojemu zdziwieniu Itake po prostu się odwrócił i wszedł do środka swojego domu. Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Sophie uklęknęła przede mną i posłała mi blady uśmiech. Skrzywiłem się, to ja miałem ją przecież ochraniać, poczułem się niepotrzebny. A to bardzo przykre uczucie dla sługi. Dziewczyna położyła dłoń na moim zranionym ramieniu i zamknęła oczy. Poczułem mrowienie na całej ręce. Wokół Sophie pojawiła się jasna aura... Więc jednak ją ma...Jasną jak pierwsze promienie słońca, i tak samo ciepłą. Aura przeniosła się z niej na moją ranę, która szybko się zagoiła. Niesamowite, kiedy ona się tego nauczyła? I czemu nie potrzebowała do tego talizmanów? 

- Dziękuje. - Wyszeptałem. 

- Hę? Podziękowałeś mi? Mike! Z Lucasem chyba naprawdę jest źle! 

- Och zamknij się i chodźmy stąd nim Itake zmieni zdanie! 

Poderwałem się na równe nogi i złapałem dziewczynę za rękę. Na jej twarzy pojawił się rumieniec, dziwne. Mike pobiegł przodem by upewnić się, że droga jest wolna a my szliśmy sobie nieśpiesznie ścieżką przez las. Sophie kurczowo zaciskała palce na mojej dłoni, milczała zapatrzona w ziemię. 

- Ja również dziękuje. - Odezwała się w końcu.- Poszedłeś po mnie. 

- To mój obowiązek. - Odparłem sucho. 

- W lochach wyglądało to nieco inaczej...

Zatrzymałem się i spojrzałem jej w oczy, znów miały ten dziwny błysk. Poczułem niepokój w sercu, przecież ona wyglądała... Nie, Lucas bez obaw. To niemożliwe. 



Sophie. 


Musiałam mu wyznać co czuję, przecież sobie obiecałam jednak gdy staliśmy tak blisko siebie z trudem zbierałam myśli. Wpatrywał się we mnie lawendowymi oczyma spod zmrożonych powiek, miał zaciśnięte usta i zmarszczone brwi. Wyglądał tak cudownie, te czarne sterczące włosy powiewające na delikatnym wietrze... Wciąż trzymał mnie za rękę a ja rozkoszowałam się tą małą pieszczotą. 

- Lucas ja... Muszę ci coś powiedzieć. 

-  Słucham cię. - Odparł krótko . 

- Gdy siedzieliśmy w lochach, coś sobie uświadomiłam wiesz? 

- Co takiego? Mówże. 

- Lucas ja... Zakochałam się w tobie. - Wydusiłam przez ściśnięte gardło. - Kocham cię. 

Oczy Lucasa na moment zrobiły się ogromne, szybko jednak ponownie je zmrużył. Wyrwał rękę i odsunął się o kilka kroków. Nic nie mogłam odgadnąć z jego twarzy. 

- Wydaje ci się. - Wysyczał. - To przez ten strach, adrenalina i te sprawy.

- Wcale nie, już od dawna czuje się przy tobie tak... Dziwnie. 

- Znamy się zaledwie dwa miesiące. 

- Mnie to starczy, jesteśmy ze sobą codziennie. Ciągle obok siebie... Czuje się jakbym znała cię od bardzo dawna. 

- Posłuchaj idiotko! - Lucas doskoczył do do mnie i złapał za ramiona. - Przestań! To idzie w złą stronę! Osoby z dwóch światów nie mogą się w sobie zakochać, pani i sługa nie mogą się w sobie zakochać, wilk i człowiek nie mogą się w sobie zakochać! Poza tym będziesz tylko cierpieć, bo nigdy nie odwzajemnię twoich uczuć. Nie kocham cię, i nie pokocham. Zapomnij więc o tym. 

Poczułam się jakby Lucas złapał moje serce, przedarł je na pół a potem jeszcze podeptał. Rozpadłam się na kawałki i wiedziałam, że szybko nie zbiorę się do kupy. Odrzucenie zabolało mocnej niż jakakolwiek rana, gorzej niż złamanie kości... Do oczu napłynęły mi łzy, Lucas wciąż wpatrywał się we mnie wzburzonym wzrokiem. Jedyne czego chciałam to zniknąć, rozpłynąć się w niebycie by nie cierpieć. Wyswobodziłam się z jego uścisku i szybko ruszyłam w stronę Bramy by nie widział łez spływających po mojej twarzy. 




* Halabarda - dwuręczna  broń

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top