Rozdział 6
Lucas wpatrywał się w lustro już dłuższą chwilę, nie umiałam wybadać z jego zamyślonej twarzy co myśli o nowej fryzurze. Mnie się podobała, chociaż z początku żałowałam troszkę tych długich włosów to efekt końcowy powalił mnie na kolana. Lucas wyglądał jeszcze lepiej... Nie wiem czemu, ale czułam się dziwnie stojąc za nim i patrząc na jego odbicie w lustrze. Po bokach głowy ścięłam dość krótko, zostawiłam sporo od czubka do grzywki. Kiedy przejechał palcami po włosach i postawił je lekko wyglądał jak model.
- I jak ci się podoba? - Spytałam, nie mogłam dłużej trwać w tej niepewności.
- Ujdzie - Wzruszył ramionami i odwrócił się.
Kiedy staliśmy tak blisko siebie poczułam się jeszcze dziwniej Moje ciało zachowywało się inaczej niż zwykle... Serce zabiło mocniej, ręce zrobiły się zimne a oddech przyśpieszył. Musiałam zadrzeć głowę by móc patrzeć mu w oczy, przewyższał mnie sporo. Sięgałam mu mniej więcej do ramion.
- Weźmy pieniądze i chodźmy już. - Ominął mnie i zniknął w swoim pokoju.
Okazało się, że Ashton zostawił całkiem przyjemną sumkę, kilka tysięcy dolarów. Chyba nigdy w życiu nie widziałam takich pieniędzy.
- Bierzemy wszystko?
- Co? Lucas, zwariowałeś? Sto dolarów zupełnie wystarczy!
- Dobrze, zatem chodźmy. Jestem ciekaw jak wygląda teraz miasto.
****
Lucas był w szoku, inaczej nie mogę nazwać tego co malowało mu się na twarzy. Chociaż starał się zachować zimną krew to z początku marnie mu to wychodziło. Rozglądał się jak dziecko w wielkim lunaparku, robił wielkie oczy widząc samochody, telefony i skąpo ubrane kobiety.
- Kiedy ostatni raz byłeś wśród ludzi?
- Około dwudziestu lat temu, źle to zniosłem i pan Ashton więcej mnie nie zabierał ze sobą do miasta.
- Źle? - Uniosłam brew.
- Nie lubię ludzi, drażnią mnie - Posłał mi wredny uśmieszek.
Przewróciłam oczami i zaciągnęłam chłopaka do najbliższego znanego mi sklepu z ciuchami. Na szczęście sprzedawczyni nie podleciała do nas z milionem pytań typu ; A co państwu potrzeba? Może pomóc? Złapałam zwykły czarną koszulkę i przyłożyłam ją do torsu Lucasa.
- Powinna pasować, ale przymierz. Weźmy też jakieś dżinsy. Normalne buty też się przydadzą - Mruknęłam zezując na dziwne sandały, które miał na nogach.
- Rób ze mną co chcesz, nie znam się na teraźniejszej modzie - Burknął łapiąc koszulkę.
Gdy zniknął w przymierzalni podeszłam na dział damski. Nie zamierzałam kupować niczego sobie, ale nie szkodziło popatrzeć, prawda? Moją uwagę przykuła czerwona sukienka. Pasowała zarówno na jakąś ważniejszą okazję jak i na zwykły piknik w parku. Krótka, przed kolano z odkrytymi ramionami i sporym dekoltem. Cholera, wyglądałabym w niej zabójczo. Dzięki kasztanowym włosom i zielonym oczom idealnie prezentowałam się w czerwonym. Dotknęłam delikatnego materiału, wtedy moim oczom ukazała się cena... Zamarłam, zrobiłam dziobek jak zdziwiona kaczuszka. Dwieście dolarów.
- Kupujesz sobie? - Usłyszałam za plecami głos Lucasa, aż podskoczyłam.
- Nie - Odpowiedziałam nie oglądając się - Jest za droga.
- Może nie powinienem o tym paplać komuś takiemu jak ty ale te pieniądze, które ci pokazałem nie są jednymi zostawionymi przez Ashtona. Jest ich dużo, dużo więcej.
- Trudno, nie będę wydawała takiej sumy na zwykły kawałek materiału - Zerknęłam przez ramię a moje serce ponownie zabiło szybciej.
Lucas wyglądał niesamowicie. Czarna koszulka opinała się trochę na jego piersi eksponując umięśnione ciało. Zaczęłam się zastanawiać jak mój ,, Sługa '' wygląda zupełnie nago. Kosmate myśli spowodowały czerwony rumieniec więc szybko odwróciłam głowę by Lucas tego nie zobaczył.
- I jak? - Spytał siląc się aby jego głos brzmiał jakby wcale mu nie zależało na tym co mu odpowiem.
- Ujdzie, chodź do kasy - Bąknęłam wciąż unikając wzroku chłopaka.
****
Chociaż się wzbraniałam, to Lucas niósł za mnie moje książki. Wracaliśmy w milczeniu, dość nieprzyjemne. Droga przez to strasznie się dłużyła ale i tak rozluźniłam się po opuszczeniu miasta. Lucas patrzył na każdego przechodnia z prawdziwą pogardą, czekałam tylko aż w końcu sprowokuje tym jakąś awanturę. Spojrzałam w niebo, powoli się rozjaśniało. Oczywistym jest to, iż musiałam się potknąć. Padłam jak kłoda na żwirową drogę mocno ścierając sobie kolana i ręce. Lucas westchnął i uklęknął obok mojej głowy. Wyplułam piasek z ust i spojrzałam na niego z naganą.
- Miałem cię złapać? Mogłaś mi rozkazać. - Zadrwił.
- Zaraz ci rozkażę kopnąć się w dupę! - Warknęłam i uklęknęłam.
Zwykle nie używałam takich słów, ale byłam obolała i zła. Spojrzałam na dłonie, zdarte do krwi... Nagle Lucas złapał mnie za nadgarstek i zmarszczył brwi wpatrując się w rany.
- Przepraszam, nie spodziewałem się że aż tak się zranisz. Bardzo cię boli?
- Nie, coś ty. - Wydukałam zbita z tropu.
Nagle stał się taki troskliwy, skąd ta zmiana? W jego oczach zauważyłam coś nowego. Jakby naprawdę wstydził się swojego zachowania. Podniósł się szybko i pomógł wstać również mnie. Spojrzał na moje kolana i skrzywił się.
- Ludzie są tacy delikatni. Potrzymasz książki?
Kiwnęłam głową i złapałam w dłoń torbę. Nie była ciężka, wypożyczyłam tylko trzy powieści. Lucas nagle ukucnął i podniósł mnie...
- Co ty robisz?!
- Jesteś ranna, zaniosę cię do domu . - Odpowiedział spokojnym głosem i zaczął iść trzymając mnie jak jakąś wybawioną księżniczkę. Machnęłam nogami.
- Dam radę iść!
- Możesz rozkazać abym cię odstawił na ziemię, ale nalegam. Jesteś tak leciutka, jakbym niósł puch Sophio.
Nic nie odpowiedziałam, z jednej strony to bardzo miłe z jego strony ale z drugiej czułam się dość dziwnie tak wtulona w jego tors. Słyszałam donośne bicie serca, czułam ciepło ciała. Na bank znowu się zarumieniłam trzymałam więc spuszczoną głowę. Trzymał mnie tak delikatnie jakbym mogła się stłuc.
- Dziękuje - Wydusiłam cicho.
- Jesteś moją panią, to logiczne że o ciebie dbam. Nie dziękuj, bo nie masz za co. - Odparł chłodno.
- Gdy wrócimy pouczymy się dalej?
- Nie. Na pewno jesteś zmęczona, opatrzę cię a potem odpoczywaj. Obiad dostarczę ci do łóżka jeśli zechcesz.
- Zjem z wami!
- Dobrze. - Chociaż na niego nie patrzyłam, domyśliłam się że się uśmiechnął.
Nagle Lucas zatrzymał się raptownie i spojrzał za siebie. Z jego gardła wydobyło się prawdziwe wilcze warknięcie.
- Ktoś nas śledzi - Wyszeptał. - I raczej nie ma dobrych zamiarów.
AHA!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top