Rozdział 52
Lucas
- Eden...
Spojrzała na mnie wielkimi, zdziwionymi oczyma i otworzyła usta. Przez ułamek sekundy chciałem zmienić decyzję, ale szybko się opanowałem.
- Moja kochana Eden. - Złapałem ją za dłoń. - Gdybym dostał taką propozycję kilka lat temu zgodziłbym się od razu bom nie marzył o niczym więcej jak znów być z tobą. Czuje się jakbym cię zdradzał ale.. Chce wrócić do Sophie ona... Ona jest...
- Rozumiem Lucasie. - Eden pogładziła mnie po twarzy opuszkami palców. - Doskonale rozumiem. Wciąż będę przy was, jak wcześniej. Spokojnie czasami zamknę oczy.
Eden zaśmiała się figlarnie, pochyliłem się i pocałowałem ją w czółko. Akatehamishi uśmiechnęła się i pokiwała głową. W spojrzeniu bogini dostrzegłem kojące ciepło jakby bardzo ucieszyła się z mojej decyzji. Ostatni raz spojrzałem za siebie, w dół by zobaczyć niebo. Chciałem zapamiętać to miejcie z nadzieją że znów kiedyś je ujrzę.
- Jestem gotów.
- To może być nieprzyjemne, sama z resztą nie wiem. - Akatejamishi skrzywiła się. - Ale płuca będę cię boleć, tak sądzę.
- Spokojnie. - Puściłem jej oczko.
- Zatem wracaj.
Bogini podeszła do mnie i pocałowała mnie w usta.
Ała... O kurwa... Serio strasznie b..boli.
Otworzyłem oczy próbując złapać oddech ale płuca piekły mnie jakbym się palił od środka. Jęknąłem cicho i przewróciłem się na brzuch. Ujrzałem Sophie, ledwo trzymała się na nogach a jej już blada aura wypływała wciąż do Dantego. Swoją drogą lis robił sporą robotę. Eliza miała problem by odpierać zarówno jego ataki jak i rodzeństwa. Mimo wszystko Sophie musiała przestać i to natychmiast. Mike siedział obok niej, chyba dostał rozkaz nie wpierdalania się. Próbowałem się podnieść ale mięśnie również mnie bolały, cholera. Byłem osłabiony i wciąż ranny chociaż nieco jakby mniej. Wszyscy byli zaaferowani walką, nikt nie zauważył że czołgam się powoli w stronę Sophie. Niedobrze... Nie mogłem przecież nawet krzyknąć. Wpatrywałem się w gasnącą aurę Sophie, w pewnym momencie dziewczyna upadła na kolana. To był już prawie koniec, w tym samym momencie Eliza została złapała w wodną klatkę, gdzie w końcu była niezdolna do walki. Czemu więc Sophie nie odwołała lisa? Nie umiała czy nie chciała. Ashton podbiegł do niej, ale zamachnęła się a jeden z ogonów Dantego odepchnął byłego strażnika na kila metrów. Więc chciała umrzeć...Głupie babsko. Jakimś cudem się podniosłem i zacząłem coraz szybciej sunąć w jej stronę. Mike mnie zauważył, dobra nasza!
- Sophie! Lucas jednak żyje, patrz! - Krzyknął przejęty.
- Przestań...
- Mówię poważnie, idzie w twoją stronę po prostu się odwróć!
- POWIEDZIAŁAM PRZESTAŃ!!!
Mike skrzywił się i odwrócił głowę. Wykrzyczany rozkaz jest jeszcze gorszy. Uparta idiotka. Jej aura już prawie zniknęła, musiałem zdążyć do niej pobiec. Czemu chciała się zabić?! To głupie! Zacząłem niezdarnie biec, widziałem jak nawet Dante patrzy na Sophie z błaganiem w oczach ale sam nie mógł nic zrobić. Cholerna kretynka, przecież było po wszystkim. Eliza była na naszej łasce, ja wróciłem... Kurwa mać!
W momencie, w którym dotknąłem jej ramienia Sophie upadła na ziemię a lis zniknął.
- Umarła... - Bąknęła Guren.
Sophie.
Obudziłam się na łące pełnej różnych kwiatów, była przepiękna i przez dobrą chwilę leżałam sobie w błogiej ciszy i podziwiałam to wszystko. W pewnym momencie jednak dotarło do mnie co się stało, poderwałam się na równe nogi. Gdzie ja byłam? Rozejrzałam się i zobaczyłam kobietę siedzącą na kamieniu opierającą głowę na ręku jakby się załamała. Gdy podeszłam trochę bliżej poznałam, że to Eden.
- C.. Co się stało?
- Umarłaś. - Odparła i spojrzała na mnie z wyrzutem.
- Hę? Hmm w sumie chyba masz rację..
- Akurat jak Lucas wrócił...
- Co?!
- Nieważne ja... Rety... Chodź muszę cię zabrać w pewne miejsce.
Trafiłyśmy jak się okazało do samej bogini Akatejamishi, bogini siedziała na krześle przed swoim domem i patrzyła na mnie znudzonym wzrokiem.
- Jeszcze nigdy nie zgrzeszyłam aż ale nie dajesz mi wyboru i muszę. - Uniosła brew. - Sophie, zjebałaś...
- S.. Słucham?
- Wysłałam Lucasa do żywych tylko po to aby ciebie powstrzymał a ty uparcie umarłaś. - Westchnęła. - A ja nie mogę cię już wysłać na dół.
- Więc to koniec? Jaka ja byłam głupia...
- Tak, to prawda...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top