Rozdział 51
Mike.
Sophie nie chciała się oderwać od ciała Lucasa, trzymała się go tak mocno że zbielały jej kłykcie. Nic nie mówiła, nie płakała...Nie wiedziałem co mogę dla niej zrobić więc po prostu klęczałem tuż za nią gotowy pójść w ślady Lucasa jeśli będzie trzeba. Biedna, kochana Sophie... Czułem się jakbym dostał czymś ciężkim w głowę, nie dochodziło do mnie praktycznie nic. Jakbym zamknął się w jakimś pudle. Lucas nie żyje, to fakt tak nierealny że aż trochę komiczny.
- Co z nią? - Spytał Iwabe.
- Jak widać. - Warknąłem.
Strażnik skrzywił się i pokiwał głową. Sophie nie mogła tu zostać, była podatna na każdy atak . Zerknąłem za siebie, wyglądało na to że Eliza już dawno przegoniła w mocy swoje rodzeństwo. Dodatkowo Evelin nie mogła walczyć, ponieważ wiatr tylko wspomagał ogień.
- Róbcie co chcecie ale szmata, która was tu sprowadziła w nagrodę zginie pierwsza. - Eliza uśmiechnęła się drapieżnie i wycelowała z Sophie. Szybko zasłoniłem ją przed wielką kulą ognia i upadłem kilka metrów za nią, szybko zacząłem się turlać bo zapłonęły na mnie ubrania. Sophie nie zareagowała, nie spojrzała nawet w moją stronę... Zacisnąłem zęby i się podniosłem. Byłem gotów zasłaniać ją do końca. Stanąłem przed nią rozciągając ręce, nagle obok mnie pojawił się również Iwabe i Asthon. Uśmiechnąłem się do nich. Moje zdziwienie sięgnęło zenitu kiedy obok nas nagle pojawiła się również Martha w swojej niebieskiej peruce.
- Nie lubię jej, ale jest jedną z nas. - Mruknęła. - A reszta Strażników dotrze nieco później.
- Ja też ją ochronię, jestem bohaterką! - Usłyszałem nagle Nibiru. Nawet ona...
Zrobiła z nas się prawdziwa żywa tarcza, Eliza uniosła brew ale zaśmiała się.
- Ja.... Ja nie pozwolę. NIE POZWOLĘ BY KTOŚ WIĘCEJ ZA MNIE ZGINĄŁ! - Wrzasnęła Sophie i podniosła się na równe nogi.
Przepchnęła się miedzy nami tak abyśmy stali za jej plecami.
- Co chcesz mi zrobić mała?
- Zajebać cię, nic więcej....
Sophie złączyła ręce, zbierała energię a jej włosy zaczęły falować jak na porywistym wietrze. Nastąpił dziwny wybuch a nad nami pojawił się nagle wielki lis z dziewięcioma płonącymi ogonami. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to Kirlby. Jakim cudem wyrośl aż tak?!
- Sophie przekazała mu swoją energię, to bardzo niebezpieczne. Jeśli zużyje całą, umrze. - Bąknął Iwabe. - Sam kiedyś walczyłem w ten sposób oddając całą aurę Guren.
- Ten demon nazywa się Dante, niegdyś był sługą pierwszego Strażnika Bramy Północy. Zaskakujące... - Aston pokiwał głową.
- Jak to się mówi ogień zwalczaj ogniem. - Mruknęła Guren.
- Przecież ona niema ani doświadczenia ani tyle mocy. - Przeraziłem się.
- Fakt, jeśli jej nie powstrzymamy to umrze.
Podbiegłem w jej kierunku i szarpnąłem ją za ramię. Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami jednak płonął w nich ogień zdecydowania.
- Nie rób tego, odwołaj go proszę...
- Nie wtrącaj się! - Krzyknęła.
Jęknąłem i cofnąłem się. Rozkaz to rozkaz. Dante ryknął a na każdym z jego ogonów pojawiła się kula ognia. Rzucił nimi w Elizę, uniknęła ośmiu jednak dziewiąty dzielnie przyjęła na klatę. Wtedy zauważyłem, że z nosa Sophii leci krew. O nie...
Lucas.
Obudził mnie jej zapach, tak słodki i piękny... Otworzyłem oczy i ujrzałem jasne ściany mojej starej sypialni. Hm? Przewróciłem się na plecy by ujrzeć....
- E..Eden? - Wyjąkałem.
Leżała obok mnie patrząc na mnie z błogim uśmiechem tak cudowna jak zawsze. Dotknąłem jej nagiego ramienia, tak była prawdziwa.
- Witaj Lucasie.
- Jak... Jak...Ja....
- Umarłeś mój kochany. - Spoważniała a w jej oczach pojawił się smutek.
- Gdzie ja jestem?
- W niebie, w moim domu.
- Przecież takie osoby jak ty...
- Nie jestem duszą. - Puściła mi oczko i usiadła by pokazać mi swoje...Anielskie skrzydła. - Akatejamishi wybrała mnie na twojego anioła stróża. Jestem przy tobie od dnia mojej śmierci Lucasie.
-Widziałaś...
- Zamykałam oczy, gdy grzeszyłeś. Nie umiałam wtedy do ciebie dotrzeć. To nie byłeś ty, jednak później zaczęłam działać. To ja poprowadziłam cię w stronę Asthona. Wiedziałam, że ten człowiek ci pomoże. Dla twojego dobra zostawiałam cię, i szłam za nim aby nic mu się nie stało. I razem ujrzeliśmy Sophie siedzącą samotnie w parku. Nigdy nie widziałam takiej aury, emanowała czystym dobrem. Popchnęłam Ashtona w jej stronę a ona cię uleczyła do końca.
- Więc Sopie naprawdę cię widziała...
- Tak, musiałam jej pomóc. Jest silna, ale dość nieśmiała w swojej mocy.
- Więc jestem martwy. - Spojrzałem w sufit.
W sumie nie czułem żadnej różnicy, oddychałem a moje serce biło jak dawniej. Nie byłem też zimny ani przezroczysty. Jedyną różnicą było to, że znów miałem długie włosy i ubrany byłem w swoje czarne szaty. Eden za to wyglądała jak w dzień jej śmierci w ulubioną błękitną suknie z odkrytymi ramionami. Usiadłem i przejechałem dłonią po twarzy, to wszystko wyglądało jak piękny sen. Podniosłem się z łózka i wyjrzałem przez okno. Nasz ogród zakwitł tak pięknie jak nigdy dotąd.
- Cudowny, prawda? Chciałam żebyś mógł zobaczyć go jeszcze raz.
- Ja.. Wracałem pod dom przez kilka lat, jednak widząc jak niszczeje... Nawet,gdy zamieszkałem w nim z Ashtonem nie dbałem o niego jak powinienem. Jedynie twoje ulubione drzewa trwały dalej wraz ze mną.
- Dziwie się, że ta rudera się nie rozpadła. - Eden zaśmiała się cicho.
- Nie pozwoliłem. Nie wiesz ile pracy włożyłem w to wszystko. Sophie dostała ten pokój. - Rozejrzałem się po pomieszczeniu.
- Zaskoczyło mnie, iż Ashton wybrał akurat to miejsce dla was.
- Czułem się tu zarówno źle i dobrze. Nie wiem jak mam to wytłumaczyć.
Eden uśmiechnęła się delikatnie i przechyliła nieco głowę a pukiel blond włosów zakrył jej jedno oko. Wyglądała tak przepięknie, wciąż kochałem to spojrzenie.
- Musimy udać się do Akatejamishi. Bogini bardzo chce cię zobaczyć. Jesteś gotów?
- Pewnie wyśle mnie do piekła. - Skrzywiłem się.
- To możliwe, ale wiedz że pójdę tam za tobą.
- Nie moż...
- Przeżyłam twoje piekło wiele lat temu, przeżyje kolejne. - Również wstała i złapała mnie za rękę. - Ruszajmy.
Sam nie wiem ile szliśmy, gdy przed nami ukazała się potężna góra. Na szczęście na jej szczyt prowadziły schody. Wziąłem Eden na barana by się nie męczyła, zapomniałem że ma skrzydła i mogła tam po prostu podlecieć ale nie oponowała. Stanęliśmy przed małym domkiem. Zdziwiłem się, widząc pałac Pierwszych spodziewałem się jakiegoś wielkiego zamku czy coś. Domek wielkością przypominał mój, zrobiony z drewna z małymi uroczymi oknami i skromnym ale ładnym ogródkiem. Nagle drzwi się otworzyły a przez nie wyszła... Najpiękniejsza kobieta na całym świecie. Jej twarz zapierała dech w piersi, w jej oczach widać było gwiazdy. Najwspanialsze były jednak jej włosy. Falowały wokół niej, tak długie że gdyby opadły ciągnęły by się po ziemi. Nie miały koloru, najpierw były ciemno fioletowe a na nich poruszały się gwiazdy a za chwilę stawały się jak promienie słońca. Ubrana była w jasną suknie, ale miała bose stopy. Upadłem na kolana i pochyliłem się nisko.
- Lucasie, nie kłaniaj mi się. Nie jesteś w niczym lepszy ode mnie. - Odezwała się nie poruszając ustami. - Również się mylę, również miewam paskudne myśli.
- Wybacz bogini stworzenia, bogini świata. - Wyszeptałem podnosząc się.
- Wiem doskonale co robiłeś przez całe swoje życie, wiem przecież wszystko. Nie skażę się na piekło, ponieważ to ty byłeś największą ofiarą całej tej sytuacji. Wiedz, iż ci wybaczam.
- Bardzo pani dziękuje o łaskawa
- Nigdy dotąd jednak nie zaproponowałam nikomu tego co teraz zaproponuje tobie. Jak wiesz na dole toczy się walka o losy tego świata. Dlatego daję ci wybór. Możesz wrócić do życia lub zostać tutaj na wieki z Eden w waszym domku. Nie znajdziesz w niebie zmartwień, nigdy więcej nie utracisz ukochanej. Będziecie żyli tak jak kiedyś. Pierwsi powinni sobie poradzić z Elizą. Musisz jednak wiedzieć, że Sophie przywołała Dante.
- To ten ognisty lisi demon? - Zdziwiłem się. - Skąd ona go wzięła?
- Na ten moment zwą go Kirbly. - Akatehamishi uśmiechnęła się do mnie. - Jednak dla tak niedoświadczonej osoby, która do końca nie panuje nad swoją aurą coś takiego wiąże się z samobójstwem. Powiem wprost, Sophie umrze jeśli nie powrócisz. Jaka jest twoja decyzja Lucasie? Spokojne życie z Eden czy walka u boku Sophie?
Spojrzałem na mojego anioła i uśmiechnąłem się.
- Eden....
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top