Rozdział 50




Lucas.


Gdy tak czekałem starałem się nie porwać myślom,gdyż w takim miejscu płynęły one jak szalone. Mimowolnie przed oczami wciąż pojawiała mi się twarz Eden, prawie czułem jej obecność a to przecież nie było możliwe. Westchnąłem i klepnąłem się w policzek, musiałem się czymś zająć. Rozejrzałem się więc po ogrodzie. Potężne białe drzewa z srebrnymi liśćmi kołysały gałęziami na delikatnym wietrze.  Z niedaleka słyszałem strumień, więc poszedłem w jego kierunku mając jednak na uwadze to aby nie oddalać się od Sophie zbyt bardzo. Rzeka, którą ujrzałem była niesamowita. Niezbyt szeroka,ale bardzo bystra i tak czysta że wydawała się być zupełnie przezroczysta.  Na tafli wody sunęły powoli srebrne i fioletowe liście pobliskich drzew. Cholera, niebo naprawdę było piękne. Uśmiechnąłem się delikatnie wyobrażając sobie,że Sophie kiedyś tutaj trafi. Byle nie za szybko, chciałem się nią nacieszyć ładnych parę lat. Nagle na ułamek sekundy przed moimi oczami ukazała się zakrwawiona twarz Eden. Nie, to się nie powtórzy. Teraz jestem mądrzejszy i silniejszy a Sophie nie jest zwykłym człowiekiem i umie się obronić. Usiadłem i zanurzyłem rękę w wodzie, była przyjemnie chłodna. Nagle usłyszałem wołanie Sophie, zerwałem się i pobiegłem do niej jak wierny piesek. Była z Pierwszymi, więc udało jej się, poczułem ogromną dumę. Ukłoniłem się nisko, nigdy nie stałem przed kimś tak ważnym. Pierwsi patrzyli na mnie wręcz z ciekawością. Pan wody zmarszczył nagle brwi i uniósł głowę. 

- Jak śmiesz wchodzić do tak świętego miejsca, grzeszniku? Rzeka płynąca obok kraju kocich demonów opowiedziała mi nie powstrzymując żalu o twoich haniebnych czynach. 

- Wiatr wiele lat śpiewał pieśni żałobne, a ziemia jeszcze nie wyschła od ich krwi. - Włączyła się bogini wiatru patrząc na swą siostrę. 

Struchlałem ze strachu, ale czego mogłem się spodziewać? W końcu byli bóstwami, wiedzieli wszystko. Sophie opuściła głowę, ale podeszła szybko do mnie. 

- To mój sługa. - Powiedziała cicho. 

- Chyba nie tylko. - Zauważył Ezriel. 

- Kocham go. - Sophie podniosła głowę. - I wiem, że teraz jest innym,lepszym człowiekiem. 

- Nie nam wydawać osądy. - Bąknęła Evangelina. - Akatejamishi się tym kiedyś zajmie, naszym zadaniem jest powstrzymać Elizę, a przypomnę wam że będziemy walczyć z nią nie tylko u boku Lucasa ale również króla Itake. 

Reszta bóstw kiwnęła głowami. Evangelina uniosła dłoń i nagle poderwaliśmy się w powietrze, zamknąłem oczy i przytuliłem Sophie. Po sekundzie uderzyliśmy stopami w ziemię. Znów znaleźliśmy się na polu bitwy. Niewiele myśląc od razu złapałem za miecz  i pobiegłem by stanąć u boku Itake. Uśmiechnął się do mnie a potem zerknął na Sophie. W jego oczach zauważyłem podziw. 

- Tak, jest najlepsza. 

- Zawsze ci się takie trafiają.- Szczeknął z uśmiechem. 

Pierwsi stanęli obok nas, za nimi Sophie. Eliza zamarła nagle a jej oczy zrobiły się ogromne. Iwabe wykorzystał te sytuację by odetchnąć,upadł na ziemię a Guren zaczęła wachlować go swoimi ogonami. Miała strapioną lecz skupioną twarz. 

- Siostro, zaprzestań w końcu łaknąć na nas zemsty ponieważ nawet nie znasz naszych powodów by zachowywać się tak a nie inaczej. - Zaczęła łagodnie Evangelina. - Nadal cię kochamy i nie chcemy cię skrzywdzić. 

Eliza opuściła ręce i ostygła,trudno było wyczytać cokolwiek z jej twarzy. Wpatrywała się w swoje rodzeństwo jak w obrazek.  Na chwilę zapanowała przerażająca wręcz cisza. Eliza zrobiła dwa niepewne kroki w naszym kierunku i wyciągnęła rękę. Evangelina również się zbliżyła do swojej siostry z wyciągniętą dłonią. Bogini Ognia złapała siostrę za dłoń i uśmiechnęła się delikatnie. Zdziwiłem się, to miał być koniec tej walki? Oczywiście, że nie. Eliza wyszczerzyła zęby a jej ręka stanęła w płomieniach wraz z ręką jej siostry. Evangelina krzyknęła i chciała się odsunąć, ale była trzymana zbyt mocno. W ręku Ezriela pojawiła się kula stworzona z wody ale Itake był szybszy. Zamachnął się i odciął Elizie rękę tuż nad łokciem. Kobieta wrzasnęła i odskoczyła na kilka metrów. Evangelina upadła w ramiona Evelin a Ezriel od razu polał jej dłoń wodą. 

- JAK ŚMIAŁEŚ TY PSIE, POŻAŁUJESZ TEGO KURWA! - Eliza zapłonęła większym ogniem niż poprzednio. Podniosła rękę a nad jej głową pojawiła się ogromna dzida stworzona z ognia lecz ostra niczym z prawdziwej stali. 

Itake krzyknął krótko i zaczął uciekać, wiedziałem że w tym momencie nikt mu nie pomoże. Wszystko nagle zwolniło, zerknąłem na Pierwszych. Byli zajęci opatrywaniem bogini ziemi bo jej ręka była w opłakanym stanie. Sophie zaczęła tworzyć w rękach kulę energii ale wiedziałem, że nie powstrzyma ona dzidy. Iwabe był zbyt zmęczony by zrobić ruch a Guren nawet się tym wszystkim nie zainteresowała, wpatrywała się w swojego pana. Tylko ja mogłem coś zrobić. Prawda, Itake ogromnie mnie zranił ale wcześniej to ja zachowałem się wobec niego jak kutas. Wciąż pamiętałem jego twarz, gdy oznajmiłem mu że wynoszę się z pałacu. Byłem jego jedynym przyjacielem, do tej pory chyba się to nie zmieniło. Miał córkę, nie wiedziałem w jakich jest z nią w stosunkach ale to chyba nic nie zmieniało. Ja miałem Sophie, lecz ona miała również Mike'a. Musiałem to zrobić, wiedziałem że jeśli wykażę się refleksem to oboje wyjdziemy z tego cało. Ruszyłem tak szybko, że za mną pojawił się kurz. Dobiegłem do Itake i odepchnąłem go, dzida była dość daleko powinienem zdążyć uskoczyć i....



Sophie. 


Czemu? Co wpadło mu do głowy?! Lucas odepchnął Itake i przyjął na siebie ogromną dzidę, która przebiła go na wylot. Na trawę trysnęła krew, a Lucas opadł na bok nawet nie jęknąwszy.  Zamarłam najpierw a kula, którą tworzyłam zgasła. Ashton pojawił się nagle przed Lucasem i strzelił w kierunku Elizy jasnym promieniem przypominającym bicz ze światła. Kobieta odsunęła się, w tym samym momencie trafił w nią pocisk wodny. Pierwsi pozbierali do kuby Evangeline i ruszyli do prawdziwej walki. Itake doskoczył do Lucasa i szarpnął go za ramiona. Podeszłam do nich na sztywnych nogach. Przecież Lucasowi na bank nic nie było. Kiedy jednak pochyliłam się nad jego twarzą zauważyłam, że ma szeroko otwarte oczy. 

- L..Lucas? - Wyszeptałam i opadłam na kolana. 

- Dlaczego on to zrobił?! Dlaczego był tak głupi?! Z nas dwóch to ja zasługuje na taki koniec, dlaczego cię zostawił. - Itake spojrzał na mnie blady ze strachu i smutku. 

- Co ty gadasz, mogę go uleczyć. - Wydukałam i położyłam na nim dłonie. 

- Sophie, Lucas nie żyje. - Szepnął Ashton. 

- On żyje, wyleczę go! - Krzyknęłam. 

- Nie marnuj proszę energii, bardzo mi przykro ale...

- On nie umarł! Nie... Nie umarł...

Rozpłakałam się i przytuliłam do Lucasa nie bacząc na lejącą się z niego krew. Przecież to nie mogło się wydarzyć, to nie jest prawda. Iluzja, musiałam się w niej znaleźć. 






Nagle na polu krwawej bitwy, gdzie toczyły się losy świata dało się słyszeć najgłośniejszy od lat okrzyk bólu i rozpaczy dobywający się z wnętrza zranionej na zawsze młodej kobiety wtulonej w ciało swojego ukochanego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top