Rozdział 46
Lucas
Musiałem w końcu odsunąć się od Sophie inaczej nie dałbym rady walczyć na poważnie, a nie napawało mnie to optymizmem. Tak bardzo się bałem, złapałem jednak miecz pewniej w obie ręce i natarłem na tego popierdoleńca. Płonął we mnie czysty ogień wkurwu, wszystko co zagrażało mojej Sophie musiało zdechnąć! Obiłem się od ziemi i wyskoczyłem prosto do pyska wilka, zamachnąłem się i ugodziłem to bydle w oko. O dziwo chyba go zabolało bo zawył okropnie i odrzucił mnie od siebie łapą. Uderzyłem w ziemię tak mocno, że zrobiłem mały krater. Nie powiem, zabolało ale nie mogłem na tym skończyć. Podniosłem się z trudem i spojrzałem na Sophie. Patrzyła na mnie ze strachem w oczach, uśmiechnąłem się szeroko i puściłem jej oczko. W tej samej chwili usłyszałem wybuch gdzieś za nami, obejrzałem się szybko. Eliza rzuciła w Iwabe wielką kulą ognia, a on odbił ją tarczą. Wtedy zza jego pleców wyleciała Guren, wyskoczyła wysoko nad ziemię, obróciła się a z jej ogonów wyleciały małe niebieskie kulki, które poklei poleciały w stronę Elizy ona jednak dosłownie machnęła na nie ręką i rozpadły się. Lisica zaklęła po japońsku i wyszczerzyła zęby. Sytuacja nie wyglądała dobrze.
Tak zapatrzyłem się na walczących, że stałem się nieostrożny. Nim wyczułem niebezpieczeństwo było za późno, potężny strumień ognia leciał w moją stronę a ja nie miałem szans uskoczyć. Zasłoniłem się rękami czekając na ogromny ból, nagle jednak tuż przede mną pojawiła się Sophie i stworzyła tarczę, która na szczęście wytrzymała taki napór.
- Dziękuje Sophie, ale to ja miałem chronić ciebie. Poza tym jak tak szybko się przy mnie znalazłaś?
- Teleportowałam się, chyba.. Pomyślałam, że bardzo chce być przy tobie i pojawiłam się tutaj.
- Moja zdolna strażniczka. - Wyszeptałem czule, byłem taki dumny.
- Jeśli musimy zginąć abyś mówił mi takie rzeczy, to warto. - Odpowiedziała śmiertelnie poważnie.
-Wybacz mi moją upartość.
- Zginiemy tutaj, prawda?
- Ty nie, ja na pewno.- Wzruszyłem ramionami.
Wilk znów spróbował zaatakować ale Mike rzucił w niego jakimś kamieniem i przeciwnik zwrócił swoją uwagę na niego warcząc ze wściekłości.
- Wyobraź sobie, że ja również nie chcę abyś umarł - Sophie zmarszczyła brwi.
- Przepraszam, ale to konieczne aby zabić to coś. Wskoczę na jego głowę i wbije mu miecz prosto w jej środek. Jednak zapewne wtedy jego płonące futro mnie pochłonie.
- I się spalisz...
- Dokładnie, ale on zdechnie.
- Musi być jakieś inne wyjście. J..Jeśli to ja wskoczę na niego, to może zdążę się teleportować.
- Nawet nie wiesz czy umiesz!
- Można spróbować, mam na pewno większe szansę!
- Pierdolenie. - Syknąłem i uniosłem miecz. - Ruszam, przepraszam Sophie. - Mój głos złagodniał. - Pamiętaj,że cię kocham.
- L..Lucas ja... Ja rozkazuje ci tutaj zostać...
- Nie...
- To rozkaz.
- Sophie, błagam... TYLKO NIE TO! Nie możesz tego zrobić! Proszę, PROSZĘ!
- Zostań tu. - Powtórzyła cicho odbierając mi miecz.
Nie mogłem uwierzyć w to co się właśnie dzieje. Nie miała szans się teleportować aż tak szybko, musiała to wiedzieć. Niedużo wiedziałem o magi teleportacji u strażników, niewiele z nich w ogóle to umiało jednak była to trudna umiejętność i powtarzanie jej tak często ogromnie wyczerpywało. Sophie musiała teleportować się na jego głowę, nie mogła tak od razu wrócić na ziemię. Spróbowałem się ruszyć, ale nie drgnąłem nawet palcem.
Sophie.
Szłam pewnym krokiem już zaczynając skupiać się na tym, że muszę znaleźć się na łbie bestii, gdy Lucas mnie zawołał. Miał bardzo dziwny głos co aż zmusiło mnie do spojrzenia się na niego. Lucas, mój wierny obrońca, nieustraszony wojownik z kąśliwym językiem... Płakał. Otworzyłam szeroko oczy.
- P...Pro...Proszę nie idź tam. - Łkał tak mocno, że nie mógł mówić. - N..Nie rób m..mi tego co Eden. N...Nie umieraj. M...Muszę wie...Wiedzieć, że żyjesz.
- Wrócę do ciebie, obiecuje. - Odszepnęłam zszokowana.
- Nie uda ci się, nie m..możesz. NIE IDŹ UMRZEĆ SOPHIE! - Zawył jakby z bólu. - Nie chcę znów oglądać najważniejszej dla mnie osoby w morzu krwi. Nie chcę trzymać cię martwą w ramionach.. Z resztą jeśli tam pójdziesz nie będę miał nawet jak rozpaczać nad twoim ciałem bo się spali!
- Uda mi się wrócić, nic mi się nie stanie!
- Błagam... - Wyszeptał cichutko i opuścił głowę.
Westchnęłam i odwróciłam się w stronę wilka. Przecież musiało mi się udać. Znów ruszyłam w kierunku demona by być jak najbliżej kiedy znów krzyk Lucasa mnie zatrzymał. Tym razem jednak nie wołał mnie, krzyczał z bólu! Z wielkim wysiłkiem, zaczął iść w moim kierunku.
- Jak?
- Nie.Dam.Ci.Zginąć. - Wydusił z trudem i znów jęknął z bólu.
Ogromnie cierpiał ale nadal parł na mnie. Nie miałam po prostu serca skazywać go na takie katusze.
- Wygrałeś. - Warknęłam. - Odwołuje rozkaz.
W tym samym momencie Lucas dobiegł do mnie i bardzo mocno mnie przytulił.
- Dziękuje...
- Ale nie pozwolę ci tam iść.
- Spokojnie, ja mogę. - Mruknął Mike.
- Chyba żartujesz. - Lucas wypuścił mnie z objęć.
- Nie jestem dla nikogo aż tak ważny jak ty. - Spojrzał na mnie wymownie.
- Ależ jesteś naszym przyjacielem! - Krzyknęłam.
- Dlatego chcę to zrobić to. - Uśmiechnął się smutno.
- Równie dobrze to mogę być ja. - Odkrzyknął Itake, który właśnie biegał jak głupi by odwrócić uwagę bestii.
- Ale...
- Ja to zrobię. - Odezwał się nowy głos.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top