PROLOG




EWA
15 lat wcześniej


Włochaty pająk zbliżał się stopniowo w moją stronę, spuszczając prężnie na cienkiej nici. Nie zważając na ryzyko, usilnie starał się dostać na usadowioną niżej gałązkę krzewu. Obserwowałam  go już od dłuższego czasu. Imponowało mi, jak malutka kreatura skupiona na pracy, olewała otaczający ją dookoła świat. Stwierdziłam nawet z nieukrywaną zazdrością, że to niewinne stworzonko nie posiadało żadnych obowiązków poza samym polowaniem. Mało sprawiedliwe -–  uznałam. Byłam przekonana, że pajączek nie powracał myślami do wczorajszych opadów, czy jutrzejszych podmuchów wiatru, które zapowiadali w telewizji. Nie przeliczał, czy ilość ofiar na dzień się zgadza, ani nie męczył się przed snem nawrotami wspomnień, gdy był jeszcze pod opieką mamy.  Po prostu interesowało go jedno — przetrwanie.


Czy nie byłoby nam łatwiej, gdyby ludzie skupili się wyłącznie na jedzeniu?

Pytanie rozbawiło mnie, szczególnie gdy zaraz po nim wyobraziłam sobie świat pełen grubasów, tak okrągłych, że nawet ciotka Wiola, wyglądałaby przy nich, jak modelka na wybiegu – a doskonale pamiętałam, że podczas lotu do Anglii, zmuszona była wykupić dwa miejsca siedzące. Śmiałam się dłuższą chwilę, aż wyczerpane i suche gardło wymusiło kaszel. Podniosłam się ociężale na łokciach tak, aby być w stanie chwycić schłodzoną szklankę z kompotem, którą zostawiła dla mnie babcia.


Przyjemny smak truskawek z rabarbarem, rozniósł się po moich kubkach smakowych, gasząc pragnienie oraz hamując niechciany kaszel.

— Hmm... — Rozkoszowałam się chwilą orzeźwienia w upalne, wakacyjne lato.


Gdyby mama tu była, już od rana zaganiałaby mnie do nauki. Skrzywiłam się na samą myśl. Ugh... zaklęcia. Chciałabym mieć możliwość ucieczki od tych irytujących regułek, pełnych ciężkich, łacińskich zdań. Zerknęłam znów na zwierzątko, pracujące nad nową pajęczyną. Jeślibym tylko miała na tyle siły, by być w stanie zmienić się w takiego pospolitego pająka. Zmieniłam pozycję, przekręcając się na plecy. To nawet nie musiał być pająk, tylko na przykład... — rozejrzałam się dookoła w poszukiwaniu kreatywnych pomysłów. O! Żaba, albo może ślimak. Jaszczurka też nie brzmiała źle, choć biedronka miała te swoje urocze kropki. Zatrzymałam myśli, przed kolejnymi kandydatami. Po prostu brakowało mi bezpiecznej kryjówki przed wymagającą mamą, dla której moja edukacja była zdecydowanie na pierwszym miejscu. A gdzie czas na zabawę? Odpoczynek? Nie wspominając już o zaległym wyjściu na kręgle, które obiecał mi tata.

Dmuchnęłam delikatnie na pająka, przerywając mu budowę. Przestraszony, zakręcił się wokół własnej osi, oczekując szybkiego powrotu do wcześniejszego stanu.


— Głupiutki, nawet nie wiesz, jak ci teraz zazdroszczę — wymamrotałam cicho, by ta rozmowa pozostała jedynie w gronie naszej dwójki.

— Ewa — Usłyszałam za plecami kobiecy głos. — Złaź ze słońca, jeszcze udaru dostaniesz! — krzyknęła, strasząc starego kocura, który wylegiwał się tuż obok mnie.


— Jeszcze chwilka babciu, zakryję głowę chustą. Pozwól się poopalać!



— Poopalać? — powtórzyła, odrzucając z ramienia długi, siwy warkocz. Wymazana w mące, zapewne lepiła pierogi na dzisiejszy obiad. — Przy twojej bladej cerze i piegowatej twarzy, możemy jedynie założyć, że wrócisz do domu z czerwonymi plamami na całym ciele wraz z towarzyszącymi im poparzeniem. Wracam za chwilę, masz dziesięć minut. Owiń głowę chustą! — Odeszła, wołając po drodze spłoszonego sierściucha. Tak samo rudy jak ja, ruszył z podniesionym ogonem za właścicielką, która zostawiła mu talerzyk z resztkami ze śniadania.

Kolejny beztroski sadysta, którego dzisiejszym wysiłkiem było chwilowe wybudzenie się z drzemki. Uśmiechnęłam się szeroko, śmiejąc z własnej głupoty. To chyba nie był najlepszy czas, abym zazdrościła każdemu napotkanemu zwierzęciu, tylko dlatego, że mógł sobie pozwolić na całodniowe nicnierobienie. Przecież to dopiero początek wakacji, jeszcze nadejdzie wiele, dobrych okazji do narzekania. Powinnam korzystać ze słońca i możliwości spania do południa. Dopiero przy końcówce sierpnia przejdę na tryb nieznośnej córki, uciekającej przed korepetycjami z zielarstwa. Czas zebrać siły, naładować baterię, a może i opanuję technikę przemiany w pająka. O ile babcia nie nakryję mnie znów na podkradaniu grubych tomiszczy oprawionych w skórę, o pięknych, złotych zdobieniach.


Przecież to tylko książka, która w rękach słabej małolaty nie znaczyła zupełnie nic. Mogłam, co najwyżej zrozumieć parę słów, bo obrazki zapewne również zawierały nieznane mi jeszcze runy. Więc, po co tyle krzyku na zaspokojenie zwykłej ciekawości?

Magia nie leżała po stronie dzieci.


Magia była domeną dorosłych, pełnych siły i wiedzy, a nie pyskatych pryków jak ja.

***

Babcia już dawno zasnęła, sygnalizując mi to głośnymi chrapnięciami. Mimo dzielącej nas ściany doskonale słyszałam dobiegającą z jej pokoju arię. Jak to możliwe, że sama się do tej pory nie wybudziła? Takimi odgłosami mogłaby spokojnie wybudzać niedźwiedzie z zimowego snu.

Przekręciłam się na rozkładanej kanapie, służącej mi tymczasowo, jako łóżko. Sprężyny zgięły się pod moim ciężarem, skrzypiąc na tyle donośnie, że spokojnie spowodowałyby zawał u wszystkich domowników domu spokojnej starości. Na szczęście tutejsi mieszkańcy posiadali naprawdę mocny sen. Upewnił mnie przy tym rudy kocur o mało oryginalnym imieniu Rudzik — nawet nie sapnął, gdy przypadkiem szturchnęłam go nogą. Za bardzo utożsamiał się z właścicielką z pokoju obok. Gdy jeszcze zacznie chrapać, jak ona, to przysięgam, że zamknę obydwoje w piwnicy.

Wydostałam się spod grubego koca, poprawiając zmiętą koszulę nocną z kreskówkowym obrazkiem Snoopy'ego. Pomarańczowe loki odstawały w każdą możliwą stronę, mimo że przed snem związałam je mocno w grubego kucyka. Gdyby nie przewidywalny gniew matki i zapewne również samej babci, już dawno ścięłabym się na chłopaka. No cóż, dla własnego spokoju, jednak wolałam oszczędzić sobie ich surowych uwag i skrzywionych min, obrazujących mi ich wielką dezaprobatę.


Jesteś dziewczynką Ewo, więc zachowuj się jak one! – powiedziałaby mama.

Twoje ogniste włosy, to powód do dumy. Czerwony jest znakiem ognia, czyli silnego rodu słowiańskich wiedźm. Noś je wyniośle, pokazuj innym magom, kim jesteś! A jesteś czarownicą, Ewo. – to już nieraz usłyszałam od babci. Nie potrzebowałam powtórek.

Ich wypowiedzi może i brzmiały pięknie, lecz obrazowały zupełnie inną postać mnie. Nie byłam potężną wiedźmą, przed którą ludzie składali niegdyś hołdy i ofiary, prosząc o pomoc przy klątwach, czy kataklizmach w postaci chmarach szarańczy, atakujących ich plony. Nie posiadałam wiedzy najstarszego maga, opisującego własne dokonania. Nie! Byłam córką krawcowej o dziwnych korzeniach powiązanych z magią. W wieku dwunastu lat nadal nie potrafiłam wypowiedzieć poprawnie zaklęcia, a co dopiero sprawić, by ono zadziałało. Babcia uspokajała, że wszystko przyjdzie z czasem, gdy sama się otworzę na nowe doświadczenia. Jakie doświadczenia? Jedynie, co teraz czułam to ciekawość, którą musiałam zaspokoić.

Skradając się na palcach, otworzyłam drzwi prowadzące do przedpokoju. Ciemność spowodowała, że kompletnie nie widziałam długiego korytarza. Na szczęście doskonale pamiętałam każdy skrawek tego domu, na tyle, by być w stanie dostać się do pokoju służącego jednocześnie za stary gabinet dziadka oraz graciarnie na nieużywane ubrania babci. Będąc szczerą, mogłam pewnie stwierdzić, że owa graciarnia zajmowała teraz większą część eleganckiego pomieszczenia, pełnego niegdyś książek, map oraz zegarów. Pamiętałam hobby dziadka, który jako fachowy zegarmistrz, zbierał unikatowe egzemplarze ponadczasowych czasomierzy. Gdyby teraz wstał z grobu i zobaczył te stosy dziurawych swetrów lub zbyt ciasnych spódnic jego własnej żony – padłby na kolejny zawał. 

Wystawiłam lewą stopę, czując pod palcami zimne płytki. Cieszyłam się, że babcia nie zdecydowała się przy budowie na drewniany parkiet, który zapewne skrzypiały teraz jak wieloletni, bujany fotel. Nie dość, że dom posiadał operę w postaci chrapiącej, starszej kobiety, to jeszcze brakowało, aby reszta mebli również robiła za całą orkiestrę.

Wyciągnęłam chude ręce, starając się wyczuć ściany po obu stronach. Korytarz był wąski, a miejsce docelowe czekało na mnie na samym końcu po lewej stronie, zaraz przy łazience.

To tylko parę kroków, Ewa. Jeśli się uprzesz, to nawet przebiegniesz je wszystkie na jednym wdechu. Po prostu módl się, aby babcia nie miała nocnej potrzeby wizyty na ubikacji. — motywowałam się do działania, widząc przed oczami wygraną w postaci grubego tomiszcza staruszki. — Jeśli polegnę, to nie będę już miała szansy na kolejny wybryk. Na bank, postara się, by ta wycieczka zakończyła się wizytą u mamy; za to dalej... dalej już mogłam płakać od liczby kar, które rodzicielka dla mnie przygotuje.

Kim jesteś?

Jesteś zwycięzcą!

Poruszona chwilową pewnością siebie, zrobiłam pierwsze dwa kroki, kierując się przed siebie. Po chwili pod palcami jednej z dłoni wyczułam klamkę prowadzącą do łazienki, a zaraz po tym dotknęłam czubkiem nosa ciężkie drzwi, za którymi czekał na mnie zakazany owoc.

Jeśli ta misja się powiedzie, mogę śmiało startować, jako konkurent Jamesa Bonda. — stwierdziłam, rozglądając się na boki. Kolejne chrapnięcie uspokoiło mnie na tyle, abym przekręciła okrągłą klamkę. — Babcia wraz z mamą spokojnie dorównywały przeciwnikom sławnego, brytyjskiego agenta.  Jednym zdaniem – miałam przesrane, jeśli jedna z nich, by mnie teraz nakryła.

Drzwi nie zareagowały, na co skrzywiłam się, powstrzymując jednocześnie przed wydaniem z siebie zrezygnowanego jęku. Ta kobieta, zamknęła je specjalnie! Wypuściłam powietrze z płuc, które, jak się okazało, wstrzymywałam przez cały ten czas.

Obrałam myślami nową strategię, analizując każdy możliwy schowek, gdzie mógłby się znajdować ciężki pęk kluczy należący do babci. Najbardziej oczywista opcja łączyła się z jej starym polarem, powieszonym na wieszaku tuż obok kuchni. Istniało jednak spore ryzyko, gdyż kuchnia znajdowała się zaraz przy pokoju staruszki. No nie! Dzisiejsza misja była zbyt wielkim ryzykiem. Czemu wcześniej tego nie przemyślałam? Czułam podświadomie, że powinnam grzecznie wrócić do łóżka, jednak malutki chochlik w mojej głowie, nakłaniał mnie dalej, abym dopięła swego.

To tylko włamanie do pokoju. Nie może być to aż tak trudne. — nakłaniałam samą siebie, podpuszczając tę część mnie racjonalnego myślenia. — Zdobędę księgę, choćby kosztem własnego życia... bądź przynajmniej kosztem surowej kary, pełnej obowiązków pracy fizycznej. Co było bardziej prawdopodobne.

Energicznie pokonywałam wcześniejszą trasę, kierując się w całkowicie przeciwnym kierunku od pierwotnego. Im bardziej zbliżałam się do źródła hałasu, tym dokładniej pragnęłam zawrócić, przeżywając nerwowe dreszcze na całym ciele. Miła ekscytacja opuszczała siły, tworząc więcej zwątpień niż motywujących myśli.

Spojrzałam na mały otwór, z którego wydobywało się nocne światło, wraz z babcinymi dźwiękami, symbolizującymi jej głęboki sen. Dla pewności zatkałam palcami nos, by najmniejszy szmer nie wybudził kobiety ze snu. Serce biło, jak oszalałe, doprowadzając mnie do przedwczesnego zawału. Słyszałam w uszach dudniącą krew, a organizm domagał się kolejnego haustu powietrza do płuc. Strach dotarł również do mojego mózgu, pobudzając mięśnie do szybkiej ewakuacji. Walcząc z napadem lęku, przebiegłam ostatni odcinek, wymyślając na bieżąco wymówki powiązane z suchością w gardle, czy problemem ze snem. Wszystko, aby przebywanie w kuchni, okazało się zwykłą czynnością normalnego człowieka.

To jest wspaniałe alibi — wmawiałam sobie, przywołując nowo poznane słówko, które miałam okazję usłyszeć kilka razy w ciągu dnia w ulubionym, kryminalnym serialu babci. Nie rozumiałam, jak taka staruszka, czerpała radość z oglądania krwi, śmierci i ludzkich zwłok.

Czy wszyscy w tej rodzinie muszą być pokręceni na maksa? Jakby rude i kręcone kudły, nie wyróżniały już nas na kilometr.

Założyłam luźny kosmyk za ucho, ściskając w zamyśleniu wargi. W egipskich ciemnościach dopatrywałam się równie ciemnego kawałka materiału. Rozsunęłam cienką firankę, by światło wdarło się w znacznie większą część pomieszczenia. Niewielka kuchnia, mieściła w sobie kuchenkę, pojemną lodówkę, zlew oraz parę szafek, gdzie babcia na upychała przedwojenne przyprawy, których daty ważności sprały się wraz z dwudziestym pierwszym wiekiem. Do kompletu mogłam już tylko doliczyć dwuosobowy stolik, służący, jako wspaniałe miejsce do gry w karty. Babcia twierdziła, iż każda szanująca się kobieta, powinna mieć wiedzę zarówno na temat pokera, jak i wina. Oczywiście, do tego drugiego miałam jeszcze czas dorosnąć – hazard w porównaniu do alkoholu uważała, jako idealną formę rozrywki dla małolata, uczęszczającego nadal do podstawówki.

Kącik ust drgnął na samą myśl o porannych rozgrywkach, na których obstawialiśmy koszyk świeżych truskawek. Staruszka mimo upływających lat, nadal mistrzowsko oszukiwała, wygrywając dosłownie każdą rozgrywkę. W ramach przeprosin odsypała mi część z nich, podając wraz z cukrem i śmietaną.

Pokręciłam głową, karcąc się w myślach za utratę czujności. Przecież mogła tu wejść w każdej chwili! Uchyliłam znów kawałek materiału, kierując światło na wejście, przy którym znajdował się wieszak.

Bingo!

Z radością dostrzegłam wiszący polar. Dotknęłam kieszonki, czując twardy przedmiot.

Tym razem los się do mnie uśmiechnął. Zgrabnie wyciągnęłam klucze, ściskając je na tyle mocno, aby pęk nie wydał z siebie dźwięku. Zadowolona z własnego osiągnięcia, wróciłam do zamkniętych drzwi, już coraz pewniej skradając się koło reszty pokoi. Z przymuszoną cierpliwością odnajdywałam odpowiedni kluczyk, a zaraz później przekręcałam go w żółwim tempie. Mimo najszczerszych chęci przedmiot zabrzęczał, a ja poczułam nieprzyjemny dreszcz, który przeszedł mi po plecach.

Chrapanie momentalnie zamilkło. Nastała niebezpieczna cisza, po której usłyszałam zgrzytanie sprężyn. Zamarłam, łapiąc się za fragment piżamy. Jeśli teraz wstanie, to już po mnie — pomyślałam, czując, jak własny oddech staje się nierówny.

Głośna orkiestra powróciła. Babcia najprawdopodobniej przekręciła się na drugi bok, o mało co nie strasząc mnie do nieprzytomności. Powstrzymałam się od śmiechu — to nie był na to odpowiedni czas.

Klamka tym razem puściła, wypuszczając na korytarz chłodne powietrze, owiewające moje stopy. Zostawiłam po sobie wyłącznie niewielką szczelinę, przez którą bez problemu przedostałam się do środka. Automatycznie objęłam ramiona, masując je energicznie, abym mogła je jak najszybciej rozgrzać. Dodatkowo usilnie mrużyłam i otwierałam powieki, przyzwyczajając się do kolejnej zmiany, tym razem w widoczności. Gabinet nie posiadał okien, a zapalona żarówka groziła przyłapaniem na gorącym uczynku. Świetnie, no po prostu rewelacyjnie, Ewo! Fuknęłam zła na siebie, że znów nie przemyślałam planu działania. Przetarłam zmęczone oczy, zastanawiając się, jak wybrnąć z tej mało ciekawej sytuacji.

Podeszłam na oślep do biurka, szukając czegokolwiek, co choćby w minimalnym stopniu rozjaśniłoby pomieszczenie na tyle, aby nie powiadomić o tym reszty domowników. Oczywiście, przez ten czas zdążyłam poobijać każdą z kończyn, zapewne tworząc na nich nowe siniaki dołączające do reszty kolekcji. Ta misja posiadała zbyt wiele strat, a mało zysków. Nie byłam już nawet pewna, czy do rana wytrwam z całym uzębieniem. Zdenerwowana, dotykałam twarde drewno, wyczuwając pod dłońmi sterty starych czasopism. Byłyby wspaniałą rozpałką — stwierdziłam, nagle doznając olśnienia. Energicznie odszukałam dolną szufladę biurka, usadowioną tuż na samym środku, przy otworze na nogi.

Obym się nie myliła...

Szuflada oczywiście nie miała zamiaru współpracować, jednak dla mojej drobnej dłoni wystarczyła równie drobna dziura, aby się prześliznąć.

Tak! Jest tutaj.

Chwyciłam niewielki przedmiot, który doskonale pamiętał mojego dziadka. Nie musiałam patrzeć, żeby wiedzieć, że trzymana przeze mnie zapalniczka nosiła na sobie ilustrację nagiej, czarnoskórej kobiety. Ten element pozostał wraz ze wspomnieniem siwego mężczyzny, który całe życie nosił ze sobą dwa papierosy. Oba schowane za uszami, jakby nie istniało coś takiego, jak kieszonki.

Na moje szczęście, babcia nienawidziła na tyle tej zapalniczki, że nawet po śmierci nie odważyła się ruszyć jej z tego samego miejsca, w którym została odłożona kilka lat temu.

Spojrzałam w górę, dziękując losowi za ten przebłysk dobroci skierowany w moją stronę. Kciukiem nacisnęłam na mechanizm, po którym moim oczom ukazała się drobna łuna ognia. Oślepłam na parę sekund, zmuszona zamknąć oczy.

Jestem już tak blisko.

Z szerokim i zapewne łobuzerskim uśmiechem, oświetliłam sobie drogę do niewielkiej biblioteczki, zasypanej kurzem oraz nieużywanymi ubraniami. Odgarnęłam z drogi stare i obżarte przez mole futro z norek, uważając, by je przy okazji nie podpalić. Wystarczająco ryzykowałam własnym życiem, przypadkowy pożar nie był mi potrzebny, jako jedno z dodatkowych zmartwień.

Odszukałam wśród podobnych sobie ksiąg, tą jedyną, która zawierała w sobie najwięcej obrazków. Złote runy zdobiły jej grzbiet, tak samo jak wyryte na niej gałęzie. Krzywe linie mogłam wyczuć nawet pod opuszkami palców. Co ciekawe, każdy z grubych tomiszczy posiadał ich unikatowy wzór, który po połączeniu miał tworzyć obraz korony drzewa. Nie mogłam tego potwierdzić, babcia nie dysponowała całą kolekcją, a jedynie kilkoma egzemplarzami o nieparzystej numeracji.

Stając na palcach, wyciągnęłam upragniony skarb. Uklęknęłam na podłodze, rozkładając zakurzony przedmiot. Fala pyłków uniosła się, łaskocząc mój nos. W ostatnim momencie  powstrzymałam się przed kichnięciem. 

Było tak blisko – pomyślałam, drapiąc jedną z dziurek.

Otworzyłam książkę na wylosowanej stronie, przy okazji zauważając słabnące źródło światła. Pochyliłam się więc bardziej, praktycznie leżąc na zimnym drewnie. Babcia, by mnie pewnie skarciła, strasząc zapaleniem płuc. Jej ukrytą zdolnością było odnajdywanie różnorakich chorób, spowodowanych jakąkolwiek czynnością. Bawisz się ogniem? Będziesz mieć problemy z moczem przy zaśnięciu. Pobędziesz na zewnątrz więcej niż pięć minut na słońcu? Murowany udar. Brak czapki podczas zimy? Tu już czekała na nas wyłącznie śmierć. Zero ratunku.

Pokręciłam głową, odpędzając rozpraszające mnie myśli. Skupiłam uwagę na treści, a dokładniej na skomplikowanym szyfrze, którego dotąd nie widziałam. Ledwo widoczne wzory, różniły się od tych, których uczyła mnie mama. Szlaczki zawijały się podobnie, jak gałązki na okładce. Dziwne. Przekręciłam kartkę na kolejną stronę. Z zadowoleniem rozpoznałam ręcznie narysowany kwiat sezamu. Torebki pełne nasionek, wyglądały na gotowe do zbiorów.

Zerknęłam niżej na tekst. Z domysłów podejrzewałam, że jest to przepis powiązany z rośliną.

Nuda — przerzuciłam kolejne strony, natrafiając na taką, której kartkę pomalowaną czarną farbą. Złoty tusz tworzył prosty napis w języku łacińskim. Zrozumiałam dwa słowa.

VITA NOWA — znaczące „nowe życie"

Zaciekawiona czytałam kolejne zdania, rozpoznając pojedyncze wyrazy. Podejrzewałam, że podane informacje nie należały do tych, których uczyli nas inni magowie, jednak zainteresowanie rosło z każdym akapitem. Łapczywie chłonęłam słowa opisujące życie, pragnienie i nowe ja. Czyżby świat magii posiadał również rozwiązanie na śmierć? A może było to tylko filozoficzne przemyślenie czegoś mniej przerażającego? Nie miałam pojęcia, lecz chęć poznania, nie pozwalała mi na przerwanie lektury. Szukałam kolejnych słów, które mogłam zrozumieć. Oczy wyłapały podkreślone zdanie. Zbyt trudne dla małej i niewyedukowanej dziewczyny, jak ja. Otworzyłam usta, chcąc je przynajmniej przeczytać. Jeśli je dobrze zapamiętam, może potajemnie podpytam mamę o ich znaczenie.

— ...sus...citate ite...rum... nox red...

— Co ty wyprawiasz?! Chcesz nas wszystko pozabijać?! — Światło wraz z krzykiem starszej kobiety, rozniosły się po całym pomieszczeniu. Przestraszona upuściłam zapalniczkę, na szczęście nie podpalając książki. Wstałam, nie przejmując się brudnymi kolanami.

— Ale... ale ja tylko przeglądałam...

Nie zdążyłam skończyć zdania. Babcia podeszła do mnie, sięgając po grube tomiszcze. Rzuciła książką w niewiadomym kierunku, jakby okładka wraz z zawartością paliła jej dłoń. Długo wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą klękałam, starając się rozczytać stare zapiski innych czarodziejów. Zakryła bladą twarz wierzchem dłoni. Wyszeptała parę przekleństw, po czym skierowała wzrok na mnie. Szeroko otwarte oczy pełne strachu, martwiły mnie na tyle, aby zacisnąć w moim gardle grupy supeł. Nie mogłam wypowiedzieć dalszych słów.

Staruszka chwyciła mnie mocno za ramiona, potrząsając kilkakrotnie. Kolejne kosmyki wyswobodziły się z upiętego kucyka.

— Nigdy, ale to nigdy nie dotykaj się do tych ksiąg, rozumiesz?!

Kiwnęłam szybko głowa, chcąc wrócić do łóżka i najlepiej wyprzeć z pamięci dzisiejszą noc. Babcia nie rozluźniła uścisku, jedynie ściszyła głos, mówiąc dalej.

— To zło, które czeka, aby cię pożreć.

Było to zdanie, którego znaczenie miałam dopiero odkryć.

PS

Tutaj wstawiam fragment piosenki "Without Me" - Eminem

Dajcie sobie chwilę, aby wpaść w rytm tego kultowego (Chwila, czy nadal się używa tego słowa? Może powinienem dać "iconic"? Nie wiem, gubię się, ale pewnie rozumiecie, co mam na myśli) hitu.

"Guess who's back, back again,

Shady's back, tell a friend,
Guess who's back, guess who's back,
Guess who's back, guess who's back
Guess who's back, guess who's back
Guess who's back..."

Dziękuję za uwagę. Kłaniam się i witam w roku 2025 ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top