Rozdział 21
Alex pov.
Ale dziś się nie wyspałam. To chyba był głupi pomysł z tą nocą filmową. Chyba Aaron też się nie wyspał widać to po worach pod jego oczami. Dobra koniec urzalania się nad sobą. Mówi się trudno i żyje się dalej. Podeszłam do szafy. Hm w co by się tu ubrać... Na dworku ciepło. Może to będzie dobre:
Jak zawsze w łazience się przebrałam i umyłam zęby, ukryłam te wzory pod oczami i rozczesałam włosy. Wyszłam z łazienki. Hm a może obudzić Aarona? O tak! Wzięłam jakiś kubek który leżał na szafce nocnej i nalalam tam lodowatej wody. Podeszłam do łóżka. Na trzy.
Raz!
Dwa!
Trzy!
I wylane. Można powiedzec że Aaron miał spóźniony zapłon. Jeszcze po wylaniu wody leżał chyba 5 sekund a wtedy zerwał się do siadu z prędkością światła i spojrzał na mnie morderczym wzrokiem. A ja wybuchłam śmiechem. Gdy tylko zobaczyłam że Aaron wstaje wybiegłam z pokoju. Zbiegłam na dół. Poszłam do jadalni. Omegi przynosiły na stół jedzenie. Wkońcu się nie spóźnię . Zaraz po mnie wbiegł Aaron. Gdy wszystko było już pownoszone zasiedliśmy do stołu oczywiście my na tych najwyższych miejscach. Zaczęliśmy jeść. Zjadłam łącznie pięć kanapek i wypiłam dwa kubki cherbaty. Trzy kanapki z szynką jedną z pomidorem i jedną z ogórkiem.
I co ja mam robić przez cały dzień? Najlepiej to nic bym nie robiła. Ale wsumie mogę np. Iść do biura. No bo może coś tam się już uzbierało. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Weszłam do biura i zamarłam. Na biurku leżały dwa wysokie stosy kartek. Teraz pomyślcie że to przecież nic w porównaniu co było wcześniej. Ale wierzcie lub nie tego i tak jest duuuzo. No cóż trzeba brać się do pracy. Szczeliłam kośćmi u rąk i zasiadlam do biurka. Zaczęłam podpisywać te wszystkie maile listy czy co tam jeszcze było.
* Godzina później*
Wkońcu koniec. Ile mi to zajęło? Tylko godzinę? Czuję się jakbym siedziałam tu chyba 5 godzin. Wow nie wiedziałam że zajmie mi to tak krótko. Dobra to czas iść coś zjeść. Tak jadalm godzinę temu a już jestem głodna. Nie wnikajcie okej? Wyszłam z biura i zeszłam na dół. Jest godzina 12.00 więc jest wcześnie. A mi się nic nie chce. Zrobiłam sobie naleśniki z nutellą i bitą śmietaną. Zjadłam takich trzy tylko tyle dałam radę. Poszłam do pokoju. Idę na dwór. Idę sobie pobiegać. Szybko wyszłam z pokoju. Wsumie to nie. Nie idę biegać. Idę do Aarona miałam go zapytać o to wczoraj ale zapomniałam.
Kierując się za jego zapachem, doszłam do ogrodu. Zaowazylam go siedział na ławce wpatrując się w jeden punk.
Podeszłam do niego.
- Hej. Nad czym tak myślisz? - Zapytałam siadając obok niego.
- Co? A nad niczym ważnym. - Odpowiedział obojętnie.
- Bo wiesz mam takie pytanie. - Powiedziałam niepewnie.
- Jakie?
- Czy... Czy ty mnie... Mnie kochasz? - Super zaczęłam się jąkać świetnie! (czujecie ten sarkazm?)
Spojrzał na mnie. Wydawał się trochę speszony.
- Nie wez tego do siebie. Ale to... To Jeszcze nie jest miłość. To nie jest jeszcze zauroczenie. Po prostu mój wilk kocha cię całą ale dla mnie jesteś starą dobrą kumpelą. Przepraszam. - Wstał i zamierzał odejść.
- Dziękuję. - Sama nie wiedziałam za co. Może dlatego bo sama go nie kochałam. Nie wiem.
- Za co?
- Za to że odpowiedziałeś szczerze. - Wiem słaby argument. Ale ja cenie szczerość.
- Wiesz nie lubię oklamywac ludzi w takich sprawach. Jeżeli chodziło by ci o to czy zjadłem twojego batona to pewnie bym cie okłamał żebym od ciebie nie oberwał.
- Aha. - Zaśmiałam się. Ale teraz tam się zastanowić. Ostatnio zniknol mój batonik.
- Ym to ja już idę. - Odparł szybko i zaczął biec. Ha ja jestem sprytniejsza. Wyobrażam sobie jak jego nogi są oplątywane przez korzenie. On nie spodziewają się tego wywalił sie na swój ryj. Siemiejac się podeszłam do niego.
- Ty zjadłeś mojego snickersa?- Zapytałam z diabolicznym uśmiechem.
- Nic nie powiem!
- W takim razie. - Poszerzyła jeszcze bardziej mój uśmiech, i wyciągnęłam z ziemi Jeszcze jeden korzeń, który zaczoł go laskotac. Aaron śmiał się w niebo głosy.
- Nadal nic nie powiesz?
- Niczego się ode mnie dowiesz.
I tak go ciągle laskotalam aż wkońcu się poddał j poiwedzal że to nie on zjadł a Amanda. Taa wiem że to było dawno. Ale dopiero wczoraj skapnelam się że nie ma mojego snickersa. Razem ruszyliśmy do pokoju.
- Ej. - Poiwrdzlam do niego gdy lerzelismy na łóżku.
- Hm.
- Może tą super wielką miłość zaczniemy od przyjaźni?
- Hm to nie głupi pomysł ale wiesz pełnia i te sprawy.
- Mhm. Ale narazie nie przejmujemy się tym. Prosze.
- Okej. Jesteś na tabletkach? - Zapytał a ja skinełam głową.
- Co możemy robić? Jest 14 więc co? - Zapytałam tym swoim obojętnym i zmęczonym głosem.
- Nie wiem. Choć na dwór.
- Dobry pomysł. - Wyszliśmy z domu uprzednio zakładając buty. Jak zawsze weszliśmy w ciemny gęsty las. Zamieniłam się w wilka a on po mnie.
Haha złap mnie! - Krzyknęłam przez śmiech zmieniając się w Rox i podlatujcą do góry.
To nie fer! - Wykrzyknął zbulserwowany. Zmienilam się w muchę. Nie wiem jak ale trzeba korzystać. Poleciała naprawdę wysooko.
Gdzie ty jesteś!? - Wykrzyknął w myślach.
Jestem tak gdzie nie sięga wzrok.
Nie mam do ciebie siły.
Żeby zrobić mu na złość zaczęłam latać wokół jego ciała, przed tym zamaskowując swój zapach. On zaczął biegać, skakać, warczeć aby mnie spłoszyć. Tyko że to nic nie dawało. Postanowiłam się nad nim zlitować. Więc odblokowalam swój zapach i przemieniłam się w kota. Zaczęłam biec. Wiedziałam że mnie goni. Biegałam ielsil w moich małych kocich łapach. Gdy zaowazylam że mnie dogania, zmieniłam się z kota w panterke czarną i oddałam jej kontrolę aby uciekła. Wkońcu już nikt za mną nie biegł a Layla oddała mi kontrolę. Rozejrzałam się, i usłyszałam jakiś chałas w krzakach i dzięki wzrokowi pantwry zaowazylam że to jakiś wilk a do tego z nieznanym mi zapachem. Na pewno nie należał do mojej watahy. Szybko znalazłam się w tych krzakach.
Już po chwili zmieniałam się trzymając przez ramię ledwo żywego chłopaka który miał Max. 19 lat. Nie wiem skąd u mnie tyle siły ale trzeba korzystać. Weszłam do domu głównego i oddałam go miom ludzią mówiąc im abyś ie nim zajęli, i dowiedzieli co chciał idę mnie ze mnie obserwował na moim terenie.
Aaron choć do domu jestem w nim ktoś mnie obserwował ale zlapałam go.
Dobra już biegnę.
Tak jak mówił już po chwili stał obok mnie patrząc na mnie wzrokiem który był aż po brzegi wypchany zmartwieniem.
- Możesz nie patrzeć na mnie wzrokiem z którego aż wycieka troska? - Zapytałam go bo to mnie już trochę irytowało.
- Co? A tak tak już.
-Dziękuję przyjacielu. - Dałam nacisk na drogie słowo aby zapamiętał co dziś ustaliliśmy. On troche posmutnial na moje słowa. Ale szybko się rozpromienił.
- A pamiętasz za ile dni pełnia? - Zapytał z złośliwym usmieszkiem. Westchnęłam.
- Tak. Za sześć dni. - Powiedziałam, zrezygnowana kręcąc glową.
- Już nie mogę się doczekać. A ty? - Przyjęła na twarz sztuczny uśmiech i chyba on nawet nie zapeazyl że jest sztuczny j odpoiwedziałam mu.
- Oczywiście. Jakżebym miała się nie cieszyć. - Moja odpowiedź aż ociekała jadem i sarkazmem. Nie patrząc za siebie ruszyła f po pokoju. Z racji tego że było już dosyć późno ale nie chciałam spać, podeszłam do jednej z szafek nocnych i wyciągnęłam swój szkicownik razem z ołówkiem. Moze nie miałam jakiegoś super talentu do rysowania. Ale zawsze to sprawiało mi radość. Usiadłam na parapecie i spojrzałam przez okno. Było już ciemno.
Jedyne wytłumaczyenie dlaczego coś widziałem to to że miałem w sobie zwierzęta takie jak Pantera czarna, wilk i Jeszce inne. No ale wracając zaczęłam rysować. Aaron nie przyszedł do pokoju.
Chyba 45 zajęło mi narysowane tego.
Nie wiem dlaczego zawsze rysuje potwory. Wiem że ten rysunek nie jest idealny, bo jest parę nie dociagniec i wogule, ale zalicza się on do jednych z leprzych.
Oczy same zaczęły mi się kleic więc szybko sciągnełam ciuchy i założyłam jakąś koszulkę Aarona. Położyłam się i zasnęłam.
*****************************************
Dień dobry. To już 21 rozdział. Może ta kszizka będzie miała 30 rozdziałów. Ale dobra nie przejmujmy się tym. Dziś rozduzla dłuższy. Więc cieście się.
Słów = 1316
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top