Rozdział XXXV

Staliśmy przed domem, w którym tymczasowo zatrzymał się Cecil. W środku było ciemno, więc wszyscy musieli już pójść spać. Właściwie był już środek nocy. Spędziliśmy nad rzeką dobre kilka godzin i nie mogliśmy zebrać się w sobie, by wrócić. Powrót oznaczałby rozłąkę. Chwilową... ale jednak.

- Może wpadnij jutro do mnie. Na obiad. Moi rodzice nie będą mieli nic przeciwko.

- Z chęcią.

- Więc... do jutra.

- Do jutra.

Nie chciałem odchodzić. Nie chciałem go tu zostawiać. Jednak to tylko do jutra. Jutro znów się zobaczymy. Ale najpierw...

- Cecil...

- Tak?

Pochyliłem się i złożyłem krótki pocałunek na jego ustach. Tylko... malutki całus. Chłopak zarumienił się, a po chwili uśmiechnął do mnie delikatnie.

- Do jutra.

Po cichu wszedł do środka i... zniknął. Jeszcze przez kilka sekund stałem w miejscu i myślałem o nim. A gdy ruszyłem w stronę domu... także o nim myślałem.

***

- Mamo gdzie jest sól?

- Tam gdzie zawsze.

- Nie ma jej!

- Może jest trochę dalej. Sprawdź, czy za czymś nie stoi.

- Nie mogę jej znaleźć!

Poczułem, jak ktoś szturcha mnie w ramię, więc wyjąłem górną część mojego ciała z szafki, gdzie szukałem soli. Spojrzałem na tego, kto śmie mi przerywać.

Noe uniósł tylko brwi, najwyraźniej w reakcji na mój rozgniewany wyraz twarzy, po czym wskazał palcem na szafkę a dokładniej na stojący na niej słoik z solą... który to sam tam postawiłem jakieś pięć minut temu.

- ... Nie moja wina. Jakoś tak... zlał się z tłem.

- No jasne... Też bym go przeoczył, gdyby nie był taki... duży i biały.

- Masz lepszy wzrok.

- Mam jedno oko.

- Ale ponadprzeciętne!

- Niech ci będzie. Mogę wiedzieć, dlaczego dziś od rana się denerwujesz?

- Nie denerwuję się.

- Nakrzyczałeś na mnie. A ja tylko odłożyłem talerz.

- Po tym, jak właśnie skończyłem zmywać!

- Dziwnie się dziś zachowujesz... ale chyba lepiej się czujesz. To dobrze.

- Cecil dzisiaj przyjedzie i chcę, aby było czysto. Nie chcesz chyba wyjść na brudasa przed gościem?

- Nie chcę... Martwię się tylko, że tego gościa nawet nie dożyję.

- ... Bardzo śmieszne.

- No już, już... idę sobie.

Teraz gdy miałem sól i nikt mi nie przeszkadzał, mogłem w spokoju dokończyć zupę. Zrobiłem gulaszową. Cecil lubi wołowinę, więc to jej użyłem. Mam tylko nadzieję, że wystarczająco długo się gotuje... Nie chcę, aby była za twarda... Z drugiej strony nie chcę, aby ziemniaki się rozgotowały. Mam nadzieję, że nie wrzuciłem ich za wcześnie...

- Skarbie pomóc ci z czymś?

Nie zauważyłem, kiedy mama do mnie podszedł. Jestem dziś zbyt rozkojarzony. No ale... Wczoraj wyznałem swoje uczucia... a Cecil je odwzajemnił. I zaraz go zobaczę. To... Stresuję się przez to. Chcę zrobić na nim dobre wrażenie. Chcę, żeby moje jedzenie mu smakowało.

- Nie... Radzę sobie.

- Yhm... Nie krzycz za bardzo na tatę. Wiesz, że jest wrażliwy.

Mimowolnie się uśmiechnąłem. Z jednej strony mama sobie żartował, ale z drugiej czasem Noe naprawdę brał wszystko do siebie. Na przykład... był bardzo urażony, gdy mu powiedziałem, że jestem już za duży, by niósł mnie na barana. Był obrażony przez kilka dni. Właściwie... wuj Nasir zareagował dokładnie tak samo.

- Nie będę na niego krzyczeć. Później mu to jakoś wynagrodzę.

- Jestem pewien, że wystarczy, że podasz mu trochę tego, co tak od rana pichcisz.

- Właściwie... możesz spróbować i sprawdzić, czy czegoś brakuje? Znasz się na tym lepiej niż ja.

- No nie wiem. Wydaje mi się, że uczeń już jakiś czas temu przerósł mistrza. No ale z chęcią spróbuję.

Obserwowałem, jak bierze łyżkę i próbuje zupę. Przypatrywałem się jego twarzy i próbowałem coś z niej odczytać. Przez dłuższą chwilę głęboko się nad czymś zastanawiał.

- Tak... myślę, że jak już znalazłeś tą sól, to możesz trochę dodać. Poza tym jest pyszne. Lekko pikantne.

- Cecil lubi pikantne rzeczy. Bardzo smakowało mu coś, co przyrządził wujek Dyara. A on używa dużo przypraw. Więc chciałem zrobić coś podobnego.

- Ty nie lubisz pikantnego.

- Dodam sobie śmietanki.

- Dobry pomysł. Będzie łagodniejsza. Może ja też trochę sobie dodam...

- Postawię ją na stole.

- ... Może pójdę po świeżą. Przy okazji wezmę trochę białego sera, to zrobimy naleśniki na śniadanie.

- Tak! Naleśniki... Obudź mnie wcześniej, to ci pomogę.

- Bez przesady. Poradzę sobie. Nie musisz we wszystkim mi pomagać. Mogę od czasu do czasu zrobić dla was naleśniki. Już zabrałeś mi połowę obowiązków. Niedługo nie będę w tym domu potrzebny.

- Nieprawda! Bez ciebie nie będzie domu.

- ... Bez ciebie też nie.

- ... Beze mnie?

- Jeśli... opuścisz nas... Wiem, że... Że to twoje życie. I nie mam prawa cię powstrzymywać. Po prostu... nie potrafię sobie wyobrazić, że nie ma cię obok.

- ... Mamo, o czym ty mówisz?

- O tobie. Ty i ten chłopiec... Ronan... Wiem, że się z nim spotykasz. A on... jest z daleka i na pewno tu nie zostanie.

Miał łzy w oczach... Naprawdę miał łzy w oczach. Ale przecież... nawet gdybym odszedł... nadal miałby Lena i tatę.

Nie... Rozumiem go. Tak naprawdę nie myślałem o Ronanie poważnie... Bo gdybym naprawdę rozważał odejście... nie mógłbym spać po nocach, bo myślałbym tylko o tym, że zostawię swoją rodzinę. Mamę... tatę... Lena... Sirę, Linadela i Erisa... wujków... Nie byłbym w stanie ich opuścić. Kocham ich. To moja... rodzina.

- Mamo... nie martw się. Nigdzie się nie wybieram.

- Ale...

- Nie ma żadnego, ale. Między mną a Ronanem nic nie ma. My tylko... próbowaliśmy. Czy nam wyjdzie. Nic poważnego. Poza tym... nie wyszło.

- Och... Czy... Chcesz o tym porozmawiać?

- Nie... Ja... Nie chcę opuszczać naszego stada. To mój dom. Chcę zostać tu do końca. Czuję, że tutaj będę szczęśliwy.

- Teraz tak mówisz... ale jeśli kiedyś będziesz chciał odejść... Nie powstrzymuj się ze względu na mnie.

- Mamo ja... Czy gdybym... Gdybym zrobił coś... złego, to dalej chciałbyś, bym został?

- ... Coś złego? Ty?

- Coś... coś, czego byś nie pochwalał.

- Skarbie... Teraz zaczynasz mnie niepokoić.

- Ja po prostu... Zastanawiam się, czy... Nie... Nieważne. To nic takiego. Po prostu... Mam już siedemnaście lat. Latem będę miał osiemnaście. Co, jeśli do tego czasu nie znajdę alfy?

- ... A co ma być? Skarbie nie chcę się ciebie pozbyć z domu. Wręcz przeciwnie. Dlatego nie śpiesz się.

- A co jeśli nigdy nie znajdę alfy?

- Nie martw się tym. Kochanie przecież to nie jest twój obowiązek. Masz być po prostu szczęśliwy.

- ... Nie chcę być dla was obciążeniem.

- Nie będziesz nim. Nigdy. Jesteś moim skarbem. Moim ukochanym dzieckiem. Zawsze nim będziesz.

- Nieważne co?

- Oczywiście, że tak. Nie ma żadnych, ale. Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, gdy się dowiedziałem, że ten chłopak mi cię nie zabierze.

- Dziękuję mamo.

- Pójdę po tę śmietankę. A ty nie zamartwiaj się głupstwami.

Mama pocałował mnie w czoło i posłał mi ciepły uśmiech. Myślę, że mama... zrozumie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top