Rozdział XXXI
Nienawidzę go... Nie znoszę. To wszystko... to nieprawda. To jego wina. Po co w ogóle... Dlaczego musiał się do mnie przyczepić? To on tego chciał. To on zaczął ze mną rozmawiać i to on ciągle do mnie przychodził. To on mnie pocałował. To on wszystko zaczął. Więc... To jego wina. Mówił, że mnie lubi, ale to nieprawda. Nie zna mnie. Nie wie, jaki jestem. Tak naprawdę mnie nie lubi.
Ja... Ja nic złego nie zrobiłem. Chciałem dobrze. Nie chciałem... nie chciałem, aby było mu przykro. Trzymałem go za rękę i pozwalałem mu się całować... To on... To on nie rozumie. Nie rozumie, że się starałem. Starałem się... być normalny... Starałem się zachowywać... poprawnie.
Zatrzymałem się i otarłem łzy. Nie powinienem płakać. Nic złego nie zrobiłem. To on mnie nie rozumie. Nikt... nikt nie rozumie. Nie wiedzą, jak to jest. Doskonały alfa... Nie zdaje sobie sprawy jak mu łatwo. A co ja mam zrobić? Nie pasuję... Nie jestem... Nie jestem taki, jak wszyscy myślą. Jestem jakiś popsuty... A ja chcę tylko, być normalny. Dlaczego nie mogę być betą? Jestem beznadziejną omegą... Nie potrafię nią być... Staram się... ale nie potrafię...
Nie powstrzymałem szlochu. Wyrwał mi się, a ja już nie miałem siły. Opadłem na ziemię i zacząłem płakać. Nie wiem, dlaczego płaczę... ale czuję, że mam już dość. Dość tego uczucia, że coś jest ze mną nie tak. To nie moja wina... To nie moja wina, że nie mogę go polubić. Chciałbym.... Chciałbym móc go polubić. Chciałbym być jak mama i Noe. Jak wujek Nasir i Dyara. Chciałbym być jak oni. Zakochany. Chciałbym czuć się dobrze i bezpiecznie... przy kimś... Chciałbym pokochać Ronana... albo Juliena... Kogoś dobrego jak oni. Ale nie potrafię. Nie mogę. Próbowałem. Po prostu... nie mogę. Nie wiem czemu... ale nie mogę.
Ja... przestraszyłem się. Ale... mógłbym... mógłbym to zrobić. Mógłbym przespać się z Ronanem. Na pewno. Tylko... tylko to jego wina. Mógł... mógł spróbować mnie zrozumieć. Przestraszyłem się... Ja się tylko przestraszyłem. Mógł być... inny. Delikatniejszy. To jego wina. Ja się starałem.
Następnym razem... spróbuję się nie bać. Spróbuję to polubić. Przecież do tej pory się starałem. Więc dlaczego musiał tak zareagować? Dlaczego musiał być taki... taki oschły? Jakbym go oszukiwał. Jakbym to ja był tym złym. A ja zrobiłem... dużo. Dałem z siebie dużo. Pozwalałem mu na wszystko. Starałem się go zadowolić. A on... potraktował mnie tak... podle. W ogóle nie pomyślał, co ja czuję. Dupek. Głupi alfa. Beznadziejny. Nienawidzę go. Nienawidzę... ich wszystkich. Nienawidzę.
Nie miałem nawet głupiej chusteczki. Musiałem wycierać nos w rękaw. Było zimno. I... i czułem się tak źle. Wstałem ze śniegu. Powstrzymałem dalsze łzy i ruszyłem do domu. Chcę już tylko... wrócić do domu. Już nic mnie nie obchodzi. Nienawidzę Ronana.
A Cecil... Cecil jest zdrajcą. Jak mógł... Jak mógł mi nic nie powiedzieć? Jak on... Jak on może to wszystko robić? Dlaczego się na to zgadza? Przecież... Przecież będzie nieszczęśliwy. To dlatego był smutny. Może mi przecież zaufać... a nic mi nie powiedział. A przecież to go gryzie.
To... Złe. Ten alfa nie może go mieć. To... Tak nie można. On będzie dla niego zły. On będzie go zmuszał. A Cecil jest taki.... drobny. Taki.... chudziutki i delikatny. Ten alfa... zrobi mu krzywdę. Sprawi mu ból. Cecil jest za delikatny dla alf. Jest zbyt kruchy. Jak jakieś wielkie bydle ma być dla niego wystarczająco delikatne!?
Głupie alfy. Głupie, wielkie, okropne, śmierdzące alfy! Nienawidzę ich... Wszystko... Wszystko psują... Wszystko mi zabierają...
Założyłem kaptur na głowę i naciągnąłem go mocno, by nikt nie zauważył, że płaczę. Patrzyłem w dół. Nie chciałem nikogo zobaczyć. Chciałem tylko dotrzeć do domu. A gdy wszedłem do środka... wcale nie czułem się lepiej. A przecież to dom... Tutaj powinienem czuć się dobrze. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem w stronę swojego pokoju. Noe o coś się mnie zapytał, ale nie dosłyszałem. Nie miałem sił, by z nim rozmawiać. Chciałem się położyć. Może jeśli się położę, poczuję się lepiej.
Gdy znalazłem się w swoim pokoju... w tym znajomym i ciepłym pomieszczeniu... nadal czułem się źle... ale jakby... lżej. Zniknął strach. Może dlatego, że byłem sam w swoim leżu. To moje miejsce. Tutaj nikt na mnie nie patrzy. Nikt mnie nie krytykuje i nie osądza.
Zdjąłem płaszcz i buty, po czym położyłem się na łóżku. Odwróciłem się do ściany i okryłem kołdrą. Zamknąłem oczy... i próbowałem zasnąć... ale łzy wciąż cisnęły mi się do oczu.
Usłyszałem kroki... a później ktoś powoli otworzył drzwi.
- Noach... dobrze się czujesz?
- Tak... Dobrze. Idź.
- ... Noach ty płaczesz?
- Nie...
Jestem głupi... Nie potrafię przestać płakać. Nie mam powodu, by płakać... Nic się nie stało. To wszystko... moja wina.
Noe podszedł bliżej. Słyszałem, jak się porusza. Poczułem, jak siada na brzegu łóżka i kładzie rękę na moim ramieniu.
- Noach... przecież widzę. Powiedz, co się stało. Czy coś... Coś się przydarzyło? Coś złego? Coś cię boli? Martwię się.
- Ja nie... Nic się nie stało.
Czułem na sobie jego spojrzenie. Bałem się do niego odwrócić. Było mi... głupio. Co ja właściwie narobiłem? Dlaczego ja... Co by sobie o mnie pomyślał, gdyby wiedział, że... że prawie pozwoliłem... Nie powinienem był... To było.... głupie. Przecież wiem to... Więc dlaczego zachowałem się tak... głupio.
- Noach...
Poczułem, jak Noe przybliża się do mnie. Dotknął lekko moich włosów... nachylił się... Myślałem, że próbuje spojrzeć mi w twarz... ale nagle wyprostował się, a ja uświadomiłem sobie, co zrobił.
- Nie! To nie tak!
Poderwałem się i... przestraszyłem. Noe był... straszny. Taki... zły. Ale gdy spojrzał mi w oczy, wilk się schował... na chwilę... był bardzo blisko, ale nie na mnie był wściekły.
- Nie tak? Więc jak?
- Ja... To nie...
- Przychodzisz zapłakany... chowasz się w swoim pokoju i nie chcesz ze mną rozmawiać... i pachniesz... NIM. Co ci zrobił?
- Nic. Naprawdę.
- Obiecuję, że go nie zabiję. Nie mogę tego samego powiedzieć o twoim wuju, więc lepiej powiedz mi, co zrobił ci ten gnojek.
- Nic mi nie zrobił! To... To moja wina!
- Nie mów tak! Zmusił cię do czegoś prawda?!
- Nie! Ja... Ja sam chciałem! Pozwoliłem mu! On nie... Nie zmuszał mnie do niczego. Ja tylko... Przestraszyłem się i... Spanikowałem i... Ja nie... Ronan powiedział, że...
Nie mogłem wykrztusić z siebie słowa. Szloch zaciskał mi gardło, tak że wręcz bolało. To wszystko była moja wina... ale jak mam to powiedzieć? Kocham Noe... Nie chcę, by źle o mnie myślał. On nie może... Nie on...
- Noach... spokojnie. Skarbie... Już dobrze.
Złapał mnie za rękę. Miał ciepłą dłoń. To było... inne. Ja... Kocham Noe... To... to mój kochany ojczym. Nie boję się go. Kocham go. On jest inny. Jest alfą, ale jest... dobry.
- Ja tylko chciałem... być szczęśliwy... ale wszystko zrobiłem źle... Wszystko zepsułem.
- ... Połóż się. Zostanę z tobą. Nie wypatroszę jeszcze tego przybłędy. Nie zrobię tego, póki nie dasz mi przyzwolenia. Cokolwiek się stało... Na pewno nie zrobiłeś niczego złego. Wszystko będzie dobrze... nie jesteś sam skarbie. Jeśli coś cię trapi... porozmawiaj z nami. Ze mną. Z mamą. Z wujami. Wszyscy się o ciebie martwimy. Wszyscy chcemy ci pomóc.
- ... Kocham cię tato.
- Wiem. Ja też cię kocham.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top