Rozdział XXVIII

- Jesteś szalony.

- Było fajnie!

- No tak... ale teraz mamy mokre ubrania! I zaraz zamarznę!

- Spokojnie. Za chwilę to rozpalę. Zanim zamarzniesz. Patrz i podziwiaj.

Jeszcze raz uderzyłem o krzemień i jak na zawołanie udało mi się wykrzesać iskrę, która rozpaliła podpałkę. Już po minucie ogień zaczął rosnąć i zamienił się w przyzwoite ognisko. Przyznam że byłem z siebie dumny. Bałem się, że nie wyjdzie a wtedy... no... wyjdę na głupka. A wolałem wyjść na zaradnego i... fajnego.

- No widzisz? A ty we mnie nie wierzyłeś.

- Zwracam ci honor.

Chłopak z uśmiechem na ustach wyciągnął dłonie do ognia. Było już ciemno i zimniej niż rano. W dodatku nasze ubrania były dość wilgotne a my przemarznięci, bo nim je założyliśmy, staliśmy na tym śniegu nadzy, jak nas Natura stworzyła.

Nie byliśmy przynajmniej głodni. W wilczej postaci upolowaliśmy królika. A więc my omegi też mieliśmy swoje łowy. W dodatku udane!

Usiadłem obok Cecila i oparłem się o jego ramię. Zadrżałem i mocniej okryłem się płaszczem.

- Ziiimnooo...

- Mówiłem przecież! Chodź tu. Mój płaszcz jest suchszy.

Chłopak przysunął się bliżej i okrył nas obu swoim płaszczem. Jak na tak chudziutkiego Cecil był wyjątkowo ciepły. Gdy przez przypadek dotknął swoją dłonią mojej, zrobił wielkie oczy, bo to moja była przeraźliwie zimna.

- Dawaj łapę.

Nim zrozumiałem sens tego polecenia, Cecil złapał mnie za rękę i schował ją w swojej.

- Drugą też.

Posłusznie podałem mu drugą rękę i już po chwili chował moje dłonie w swoich. Miał naprawdę ciepłe ręce.

- Lepiej?

- Lepiej.

Wtuliłem się bardziej w jego ramię i rozkoszowałem tym przyjemnym ciepłem. Przymknąłem oczy i pomyślałem, że mógłbym tak zasnąć. To przez to, że najwyraźniej ma naturalnie wysoką temperaturę ciała. Niektórzy tak mają... Szczęściarze.

Gdy otworzyłem oczy i spojrzałem na Cecila, ten wpatrywał się w ogień. Prezentował się dość... ciekawie w złotym świetle ognia. Miałem wrażenie, że rysy jego twarzy jeszcze bardziej się wyostrzyły. Teraz bardziej niż szpaka przypominał mi jakiegoś... małego ale drapieżnego ptaka. Wyczuł chyba, że mu się przyglądam, bo spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął.

- Chyba jesteś zmęczony co?

- Troszeczkę.

- Ja mógłbym iść spać. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się zmęczyłem.

- Mam młodszych kuzynów i brata więc zdarzało mi się tak wybiegać. To jednak co innego, gdy robisz to z... kimś, kto nie gryzie cię po nogach.

Cecil zaśmiał się głośno i szczerze. Ma bardzo ładny śmiech. Taki perlisty.

- Ja kiedyś bawiłem się tak z Ronanem. A później bawił się już tylko z innymi alfami. Ja byłem za wolny... za słaby. Nie nadążałem.

- ... Alfy są głupie. Nie wiedzą, co tracą. Moi koledzy też nie chcieli się ze mną bawić. Prawda jest taka, że jesteśmy doskonałą drużyną i z łatwością byśmy ich pokonali.

- Tak myślisz?

- Ja to wiem.

- ... Powiedziałeś to z taką pewnością, że nawet jestem w stanie ci uwierzyć.

- Ustawilibyśmy ich wszystkich do pionu. Jak wujek Dyara. Gdybyś widział jak się go boją.

- Twój wujek jest dość... wyjątkowy.

- Tak... Jest niesamowity...

- Jest też dobrą Luną. Bardzo mi pomógł, wiesz? Gdy na początku nie mogłem się tu odnaleźć. Później ty do mnie zagadałeś i było już dobrze. Ale zanim się zaprzyjaźniliśmy, dał mi kilka rad. I zawsze znalazł mi coś do roboty, abym się nie nudził i nie plątał za Ronanem.

- Ronan powinien olać Juliena i resztę i spędzić trochę czasu z tobą.

- Jesteśmy rodzeństwem. Myślę, że po tylu latach ma mnie już trochę dosyć.

- Jeśli tak, to jest głupi.

- ... Dziękuję Noach.

- Za co?

- Za dzisiaj. Było bardzo fajnie. Naprawdę. Poczułem się taki... wolny. A ostatnio coraz częściej czuję się jakbym nie miał wyboru. Jakbym musiał podążać jedną ścieżką. A dzisiaj jakby... zboczyłem z niej. Na chwilę... ale jednak. Zabawa z tobą... bycie wilkiem w trakcie pełni... To było takie... zabawne. Zapomniałem o wszystkim, co zaprząta mi głowę od dłuższego czasu. Byłem tylko ja... i ty. I to było niesamowite.

- ... Prawda? Żadnych alf. Żadnych zakazów i nakazów. Żadnych... innych, którzy powiedzą ci, że tak nie wypada. Tylko... my... i księżyc. A księżyc nie osądza.

- Tak... Noach...

Nagle ton chłopaka stał się inny. Stracił całą swoją wesołość. Odsunąłem się nieco by spojrzeć mu w twarz, ale nie wysunąłem dłoni z jego uścisku.

- Coś się stało?

- ... Zgódź się.

- Na co?

- Gdy Ronan poprosi cię, o to byś został jego i wrócił z nami do domu... zgódź się... proszę.

- ... Cecil ja...

- Ronan jest dobry. Naprawdę. Będzie dla ciebie wspaniałym alfą. A ty będziesz dobrą Luną. Dużo się od ciebie nauczy. No i... będziemy mogli... powtórzyć to co robiliśmy dzisiaj. Wiele razy. Będziesz moim bratem. Będziemy rodziną. Będziemy... razem. Ja... chciałbym, abyś wrócił z nami...

- ... Pomyślę o tym.

- Naprawdę?

- Tak. Ja też chciałbym... chciałbym to powtórzyć. Latem moglibyśmy bawić się w wodzie. A jesienią w liściach. Byłoby fajnie.

- Tak... i... widywalibyśmy się codziennie.

- Tak. Każdego dnia.

- Pokazałbym ci naszą wioskę. I parę fajnych miejsc. Zimą jeździlibyśmy na łyżwach. Nauczyłbym cię. Jestem w tym najlepszy w stadzie.

- A ja nauczyłbym cię strzelać z łuku. To fajne. Mam łuk, który nie strzela zbyt daleko, ale nie potrzeba dużej siły, by naciągnąć cięciwę. Trenowałem na nim jak byłem mniejszy. Kaczki z niego nie ustrzelisz, ale królika jak najbardziej. To nie takie trudne. Na pewno byś się nauczył.

- Jeśli ty byłbyś moim nauczycielem? Na pewno.

- ... Pomyślę nad tym. Obiecuję.

- Za jakieś dwa tygodnie pewnie będziemy wracać. Ojciec nas oczekuje. A ja nie chcę wracać sam.

- ... Będziesz z Ronanem.

- Tak, ale... Mówiłem już, że nie mam przyjaciół. Ronan jest dobrym bratem, ale... nie rozumie niektórych spraw. Czasem... czasem za bardzo przypomina ojca. Nie rozumie mnie tak jak ty. Przy tobie czuję się... dobrze. I... lepiej. Gdybym miał cię obok... byłoby mi łatwiej. Ja nie... nie chcę, żebyś czuł się źle, jeśli zdecydujesz się zostać. Zrozumiem to. Jednak... będę tęsknić.

- Zawsze możesz mnie odwiedzić.

- Ja... chyba nie będę mógł. Gdy wrócę do domu... Pewnie już przez jakiś czas nie będę mógł opuścić stada.

- ... W takim razie ja na pewno cię odwiedzę.

- ... Obiecujesz?

- Obiecuję.

- ... To nie będzie to samo... ale będę szczęśliwy.

- Ja... jeszcze nie wiem, co zrobię... ale Ronan jest miły... i skoro mówisz, że będzie mnie dobrze traktował, to ci wierzę. Ja... rozważę to.

Cecil uśmiechnął się do mnie i mocniej ścisnął moją dłoń. Położył głowę na moim ramieniu i zapatrzył się w ogień... a ja w niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top