Rozdział XLVIII

Szczęśliwego Nowego Roku wszystkim, którzy czytają to 1 stycznia (i później w sumie też). Przeszliśmy tutorial, więc możemy zacząć pierwszy level Jumanji. Stawiam na apokalipsę zombie. A jeśli macie inne pomysły na to czym nas 2021 zaskoczy, to się podzielcie.

Ja się dzielę takim Noachem, którego popełniłam ( ・ω・)☞

Oczywiście wujek Dyara dowiedział się o wszystkim, co się wydarzyło... nie ode mnie. Nie wiem od kogo. Ale gdy zaprowadziłem całą trójkę do domu, czekał już na nich. Był też wuj Nasir, ale w obecnej sytuacji odgrywał rolę raczej tego łagodzącego sytuację.

Poszedłem do domu, więc nie byłem świadkiem tyrady, ale nie miałem wątpliwości, że chłopcy przez najbliższy tydzień będą chodzącymi aniołkami i nie odważą się nawet zaryzykować niezjedzenia wszystkiego, co wujek zaserwuje im na talerzu. Linadel jeszcze pewnie podziękuje za te marchewki.

To był... ciężki dzień. Chciałem już tylko wrócić do domu i odpocząć. Zjeść coś. Pobawić się z Lenem. A później może położyć się wcześnie spać. Byłem zmęczony fizycznie i emocjonalnie. Niepokój, strach a później nagła ulga... to za dużo jak na jeden dzień.

Dostrzegałem już mój dom. Zastanawiałem się, czy może uda mi się trafić na obiad. Straciłem nieco poczucie czasu i nie byłem pewien, która jest godzina. Myślałem już tylko o cieple paleniska, dobrym jedzeniu i towarzystwie mojej rodziny. Gdy nagle usłyszałem, jak ktoś woła moje imię.

Odwróciłem się i zobaczyłem Ronana. To był najgorszy możliwy moment. Teraz gdy czułem się źle... gdy byłem wyczerpany. Nie miałem sił na gierki i kłamstwa. Chciałem tylko wrócić do domu... ale próbowałem wykrzesać z siebie jeszcze odrobinę energii.

- Ronan... Miałeś udany połów?

- Cóż... prawie zabiłem się, wycinając przerębel... a później złowiłem jakieś dwie śmiechu warte rybeńki. Wydaje mi się, że twoja złość na mnie przyniosła mi pecha.

- ... Więc to moja wina?

- Nie. Tylko sobie żartuję. Całe życie łowię, ale najwyraźniej rzeka to nie to samo co jezioro.

- Ta... wydaje mi się, że trochę się od siebie różnią.

- Jesteś dość cyniczny. Dalej się złościsz?

- Ja... Nie. Już nie. Eris jest w domu. Cały i zdrowy. Wiem, że nie miałeś złych zamiarów. Wiem też, że pilnowałbyś go i byłby z tobą bezpieczny. Pewnie bezpieczniejszy niż ze mną. Ja wtedy... zareagowałem emocjonalnie. Bardzo się martwiłem.

- Rozumiem. To w końcu twój kuzyn. Chociaż traktujesz go chyba bardziej jak młodszego brata.

- ... Tak. Ja... Wychowywałem się z nimi. Patrzyłem, jak rosną. Bawiłem się z nimi. Z całą trójką. Są dla mnie tak samo ważni, jak Len. Kocham ich.

- Więc mają szczęście. Taki wspaniały starszy brat... Ze świecą takiego szukać.

- Robię, co mogę. Od tego jest rodzeństwo czyż nie?

Ronan przypatrywał mi się chwilę. Czy to było zbyt bezpośrednie? Czy przesadziłem? Może nie powinienem był? Cisza ciągnęła się przez chwilę. Już otworzyłem usta, by jakoś rozładować napięcie i zmienić temat, ale alfa mnie uprzedził.

- Cecil ostatnio się chyba... obraził. Nie odpowiada, jak o coś go pytam. I wydaje takie dziwne fuczące dźwięki. Coś jak kot, gdy próbuje wyrzygać sierść.

- ... Barwne porównanie.

- W każdym razie... zacząłem się zastanawiać czy trochę nie przesadziłem. Ten Ross... nie wydaje się taki zły. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, co on widzi w moim bracie... ani co oprócz ładnej buźki mój brat widzi w nim... ale nie wydaje się beznadziejnym przypadkiem.

- Mówiłem, że to dobry chłopak.

- Ta... Cecil ponoć wysłał list do ojca.

- Tak... Mówił mi coś o tym.

- W zasadzie... skoro i tak tu jestem, to pomyślałem, że nie będę mu rzucał kłód pod nogi. To w sumie jego życie. Nie mam pojęcia, jak ojciec zareaguje na list. W zasadzie nie wiem nawet, co Cecil w nim napisał. Podejrzewam, że ojciec będzie chciał znać moją opinię na temat Rossa.

- Podzielisz się nią?

- Jasne... Powiedziałem Cecilowi, że nie będę rozwiązywał jego problemów, ale powiedzenie ojcu co myślę o jakimś alfie, nic mnie przecież nie kosztuje.

- To miłe z twojej strony. Cecil na pewno będzie ci wdzięczny.

- Nie wiem. Ostatnio jest jakiś dziwny. Jak nie on.

- To znaczy?

- Jest inny. On... pyskuje mi.

- ... I co w związku z tym?

- W zasadzie... nic. Po prostu to coś nowego. Zastanawiam się, czy to ten Ross ma na niego taki wpływ.

- Ross nie jest typem człowieka, który podburzałby kogoś do rewolucji.

- Też tak myślę. Obstawiałbym raczej ciebie.

- ... Mnie?

Ronan spojrzał na mnie i ku mojej wielkiej uldze uśmiechnął się wyraźnie rozbawiony. A więc ta sytuacja go nie złościła. Wręcz przeciwnie. Bawiła go.

- Noach zdążyłem już się zorientować, że masz dość... wyrazistą osobowość. A także nie najlepiej idzie ci bycie uległym.

- ... Nieprawda.

- Jak uważasz. W każdym razie nie dziwi mnie, że Cecil próbuje cię naśladować. Trudno nie zauważyć, że jest wpatrzony w ciebie jak w obrazek.

- Cecil... Cecil jest sobą. Po prostu teraz jest troszeczkę... odważniejszy.

- Podejrzewam, że masz rację. Cecil to nadal Cecil. Poprycha trochę, zrobi kilka cichych dni, ale koniec końców...

- Co takiego?

- No wiesz... odpuści.

- Nie byłbym tego taki pewien.

- ... Naprawdę go podpuszczasz co?

- Nic takiego nie robię.

- Jak nic to robisz. Mnie to nie przeszkadza. Aby Cecil źle na tym nie wyszedł.

- ... Nie martw się o to.

- Cecil nie jest taki jak ty. Nie będzie. Nie ważne jak bardzo by tego chciał.

- On nie chce być taki jak ja. Chce mieć możliwość bycia sobą.

- Nikt mu tego nie zabrania.

- Naprawdę?

- ... Noach nie wiem, jak to sobie wyobrażasz... ale w naszym stadzie naprawdę nie dzieje mu się żadna krzywda. Przyznaję, że czasem ma pod górkę... ale wielu pewnie chciałoby być na jego miejscu.

- To nie znaczy, że nie może być lepiej.

- ... Tu... w zasadzie nie mogę się z tobą nie zgodzić. Zawsze może być lepiej. Pozwól jednak, że zmienię temat. Cecil i jego ostatnie buntownicze zachowanie to rzeczywiście ciekawa kwestia, ale chciałbym porozmawiać jeszcze o czymś innym.

- ... O czym?

- Mam wrażenie, że mnie unikasz.

- Wydaje ci się. Ostatnio sporo pomagam mamie. Ciągle biegam po wiosce i załatwiam różne sprawy. Przyznam, że to dziwne, że na siebie nie wpadliśmy. Niemniej to nie jest jakieś zamierzone działanie. Przynajmniej nie z mojej strony.

- Hmm... możliwe. W każdym razie sporo o tobie myślałem przez ostatnie kilka dni.

- Naprawdę?

- Tak. Czuję się odrobinę... samotny. Zaniedbany... Zapomniany.

Alfa przysunął się bliżej. Nie odsunąłem się. Czekałem na jego kolejny ruch.

- Biedaczysko.

- No właśnie. Noach... co ty na to byśmy poszli jutro na spacer?

- Na spacer?

- Tak. Bardzo długi spacer w świetle księżyca. Od dawna mam ochotę pójść z tobą na taki spacer.

- ... Brzmi ciekawie.

- Wpadnę po ciebie po zachodzie słońca. Co ty na to?

Dotknął moich włosów. Okręcił wokół swojego palca pojedyncze pasmo, które opadało mi na twarz. Zrobił to powoli... Próbowałem odnaleźć właściwe słowo, by to opisać. Wydaje mi się, że może... zmysłowo. Przeczytałam to kiedyś w książce. Wydaje mi się, że pasuje.

- A może masz już plany na wieczór?

- ... Nie.

- W takim razie świetnie. Widzimy się jutro.

- ... Tak.

Ronan przyglądał mi się z uwagą. Zaczął coś podejrzewać. Moje odpowiedzi były zbyt... nijakie. Ponadto przepełniały je prawdziwe emocje.

Szatyn podszedł jeszcze bliżej. Złapał mnie za podbródek i zadarł moją głowę, by móc spojrzeć mi w oczy. Nie odwróciłem wzroku. Wytrzymałem jego spojrzenie. A patrzył na mnie... z głodem.

- Noach... zmieniłeś zdanie?

- Ja... po prostu...

- Nie robisz niczego złego. Będzie fajnie. Seks... jest wspaniały. Dlaczego miałbyś go sobie odmawiać? Ja tego nie robię. Sam przecież mówiłeś, że to niesprawiedliwe.

- Tak... Mówiłem tak.

- Jutro... postaram się, byś miło mnie wspominał. I byś więcej nie miał wątpliwości, że w odrobinie fizycznej przyjemności nie ma niczego złego. Widzimy się jutro.

Alfa przesunął kciukiem po mojej dolnej wardze i uśmiechnął się dość... jednoznacznie. Przez chwilę obawiałem się, że zrobi coś jeszcze, ale póścił mnie... i odszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top