Rozdział XLIX
Po raz kolejny przeciągnąłem szczotką po włosach. Dziś były wyjątkowo posłuszne. Układały się tak jak powinny, nie puszyły się. Były ładną, lśniącą taflą. Falowały delikatnie. W świetle świecy wydawały się bardziej rude niż zwykle. Czy zawsze, gdy pada na nie ciepłe światło, są takie? Nigdy nie zwracałem na to uwagi.
Odłożyłem szczotkę na toaletkę, ale nie wstałem z małego stołeczka. Wpatrywałem się w swoje odbicie. W lustrzaną taflę.
Widziałem... kogo właściwie? Młodego chłopaka. Bardzo ładnego. O lśniących włosach w intrygującym kolorze. O dużych, ciemnych oczach. O jasnej, ale zdrowej i żywej cerze bez żadnej skazy. O drobnym nosie i pełnych ustach. O zdrowych, prostych zębach. O smukłym ciele. Krągłych biodrach.
Czy to wszystko? Czy to naprawdę... cała moja wartość? Czy tylko tyle mogę z siebie ofiarować? Za chwilę posłużę się tym wszystkim... jak rzeczą. Potraktuję moje ciało... jako środek do pewnego celu. Dobrego celu... Ale czy to coś zmienia?
Wujek Dyara mówił, że jego matka sprzedawała swoje ciało za pieniądze. Robiła to, by zapewnić byt swojemu dziecku. W teorii robiła to dla szczytnego celu. A jednak wuj chyba... Chyba uważał to za coś niewłaściwego. Za coś poniżającego... czego nikt nie powinien robić.
A ja... co właściwie teraz robię, jak nie sprzedaję swoje ciało? Co z tego, że nie za pieniądze? Ronan nie zdaje sobie sprawy z tego, że w pewnym sensie mnie kupił. To jest jak... typowa wilkołacza wymiana. On da mi czas, a ja dam mu swoje ciało. Uczciwa wymiana.
Słońce już zaszło. Za chwilę Ronan po mnie przyjdzie, tak jak się umówiliśmy. Pójdziemy na spacer. Do lasu. W pobliże niewielkiej, opuszczonej chatki. A jeśli odmówię? Co się wtedy stanie? Przecież mam prawo się rozmyślić. Każdy ma do tego prawo. Jednak... Ronan jest dumny. Zbyt dumny. Już za pierwszym razem... czuł się przeze mnie upokorzony. Już wtedy pokazał, że nie znosi takich sytuacji zbyt dobrze. Drugi raz... nie zniesie tego lepiej. Będzie gorzej.
Co jeśli już jutro rano zabierze stąd Cecilia? Co jeśli będzie próbował się zemścić? Nie jestem w stanie przewidzieć jego postępowania. A jednak... potrafię sobie wyobrazić wiele scenariuszy. Wie, że zależy mi na Cecilu. Zależy mi na jego dobru. Więc... może zemścić się na mnie, raniąc go.
Wciąż nie dostaliśmy odpowiedzi. Możliwe że prędko jej nie otrzymamy. Pogoda się pogorszyła, więc... może Ronan nie będzie ryzykował odejścia. Jednak... napatrzyłem się na swojego ojca. Widziałem, jak daleko może się posunąć upokorzony i wściekły alfa. Mój ojciec, gdybym tak go upokorzył... zabrałby mi wszystko, co jest dla mnie ważne.
Czy naprawdę mogę ryzykować tak wiele? Mogę zachować swoją dumę i być może stracić Cecila... albo oddać coś z siebie i mieć większe szanse na bycie z nim do końca... lub przynajmniej na zapewnienie mu lepszego bytu. To nie jest wcale taki trudny wybór.
Przecież... to nie jest coś strasznego. Nic mi nie będzie. Owszem to... to jest upokarzające... i... brzydzi mnie... ale to wszystko. Niedługo pewnie o tym wszystkim zapomnę. W końcu będę miał Cecilia u swojego boku. Co z tego, że dziś... tylko dziś... ten jeden raz pozwolę Ronanowi się posiąść... skoro przez resztę życia będę należał tylko do Cecila. Zacisnę zęby i jakoś to wszystko wytrzymam. Może nie będzie tak strasznie. To tylko... krótkie nic nieznaczące zbliżenie.
Jak wiele omeg znosi to przez lata? Dla jak wielu to zwykła codzienność? Jeśli tego nie zrobię... możliwe, że Cecil będzie taką omegą. Do końca życia będzie dzielił łoże z jakimś alfą. Jak mama. Będzie wypełniał swoje obowiązki. Nie... Nie pozwolę na to. Zrobię to. Nie będę ryzykował. Jeśli Ronan będzie zadowolony, być może będzie jeszcze bardziej skłonny nam pomóc. Może jeszcze mocniej wstawi się za Cecilem przed ich ojcem. Nie ma sensu się wahać.
To jedyne co mogę zrobić. Moje ciało to moje jedyne atuty. A mojej rodzinie łatwiej będzie zaakceptować, że jestem rozwiązły niż, że jestem... nienormalny. Nie przyniosę im wstydu... Nie sprawie, że staną się pośmiewiskiem. Twierdzą, że zawsze będą mnie kochać. Jednak twierdzą tak, bo nie wiedzą, że w rzeczywistości nie jestem taki jak by chcieli. Jeśli dowiedzą się prawdy... zranię ich. Zranię mamę. Znów sprawię, że będą traktować go źle. Noe będzie się mnie wstydził. A co jeśli... zostawi mamę... przeze mnie... Nie mogę zrobić tego mamie. Nie mogę po raz kolejny zniszczyć mu życia. Len mnie znienawidzi. Bo przeze mnie będą się z niego śmiać. A wujowie... dlaczego mieliby wstawić się za mną i sprzeciwić całej reszcie? Alfa powinien wzbudzać szacunek. A przeze mnie wuj Nasir go straci. Nie chcę ranić moich bliskich. Nie chcę by mną gardzili. Mój własny ojciec mną gardził... więc czemu oni mieliby tego nie robić? Dlatego nie mogą się dowiedzieć... Muszę rozwiązać wszystkie swoje problemy sam. Nie mogę ich w to mieszać.
Zamknąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Gdy je otworzyłem, znów ujrzałem swoje oblicze. To, co na zewnątrz. To... rzeczywiście było ładne. A skoro takie było... powinienem to wykorzystać. Jeśli nie jestem silny jak alfa... jeśli jestem zwykłą, słabą omegą... to powinienem skorzystać z tego, co mam. Z mojej ładnej buzi. Ze zgrabnego ciała. Z słodkiego głosu. Z tego, że alfy mnie pragną. Użyję tego wszystkiego, by bronić tych, na których mi zależy.
To tylko ciało. Ronan może je sobie wziąć. I tak nigdy go nie lubiłem. Zawsze uważałem własne ciało za coś, co po prostu jest. Cecilowi oddałem całą resztę. To, co najważniejsze.
Usłyszałem hałasy dochodzące z głównej izby. Głosy... dźwięk otwieranych, frontowych drzwi. Ostatnio zaczęły skrzypieć i Noe jeszcze tego nie naprawił.
To działo się... Już. Mimo wszystko... mimo całej tej pewności, którą przed chwilą czułem... zadrżałem. Nie będę tego żałować. Wiem, że postępuję właściwie. Jednak... nie zmienia to faktu, że mogę czuć odrobinę strachu.
Drzwi do mojego pokoju się otworzyły. Noe niepewnie zajrzał do środka.
- Noach masz gościa.
- Tak wiem. Już idę.
Gdy drzwi się zamknęły, wstałem i podniosłem leżący na łóżku płaszcz. Założyłem go, ale jeszcze nie zapinałem. Muszę w ogóle to robić? Naprawdę będziemy spacerować czy ruszymy prosto do chaty? Nieważne. Zapnę się w drodze.
Odetchnąłem głęboko i zapanowałem nad emocjami. Pewnym krokiem wyszedłem z pokoju. Przy drzwiach wejściowych nie stał jednak Ronan... a Cecil.
Poczułem jeszcze większy strach. Co sobie pomyśli, jeśli wpadnie na Ronana? Alfa może pojawić się tu w każdej chwili. Dlaczego Cecil musiał przyjść akurat teraz? Nie zjawił się rano ani po południu. Przyszedł w najgorszym możliwym momencie.
- Cecil... ja... nie spodziewałem się ciebie dzisiaj.
- Wpadłem pogadać.
- Ja... przepraszam, ale... mam pewne plany.
- Wiem.
- ... Słucham?
- Wiem, że miałeś plany. Przyszedłem powiedzieć, że zaszła w nich mała zmiana. Może chodźmy do ciebie?
Nie wiedziałem, co się dzieje. Cecil był chyba... smutny? Nie... Widziałem go, gdy był smutny. To było coś innego. Coś... nowego. Mama i tata też zauważyli, że coś jest nie tak. Wymienili ze sobą spojrzenia. Brakuje tylko tego, by oni zaczęli się w to wtrącać...
- To chodźmy. Zapraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top