Rozdział XLI

[Świąteczny maraton! Wesołych świąt ✌🏻]

- ... Nie wiem, czy to dobry pomysł.

- Rozumiem. Ja też mam... wątpliwości. Ale co innego możemy zrobić?

Cecil wpatrywał się we mnie, a na jego twarzy można było dostrzec wiele emocji. Powiedziałem mu, co zrobiłem i co zamierzam. W końcu to dotyczy głównie jego... To on będzie musiał kłamać swojemu bratu. To on będzie ponosił tego konsekwencje...

- Cecil, jeśli nie chcesz...

- Zrobię to.

Zaskoczyło mnie to, z jaką pewnością to powiedział. Wydawał się naprawdę... zdeterminowany. A jeszcze chwilę temu wydawał się rozbity i zagubiony.

- Jesteś pewien? Myślisz, że... dasz radę?

- Ja... trochę się tym martwię. Ale rzeczywiście to może być szansa dla nas... Nie chcę jej marnować. Zrobię to. Dam z siebie wszystko. Bo chcę zostać z tobą.

Złapał mnie za rękę i ścisnął ją lekko. Posłał mi delikatny uśmiech, który odwzajemnił. Więc... to ustalone. Jutro zaczniemy tkać nici kłamstw. Po części czuję się z tym źle... ale robię to przecież w słusznej sprawie. Robię to... dla nas.

- Noach... nie martw się. Wszystko będzie dobrze.

Chłopak delikatnie złapał mnie za podbródek i uniósł moją głowę. Spojrzałem na niego lekko zaskoczony i napotkałem przepiękny uśmiech.

- Głowa do góry.

- ... Tak. Wszystko będzie dobrze... Musi być.

Pocałowałem go delikatnie. Zaskoczyłem go tym. To miał być tylko krótki buziak, ale gdy zacząłem się odsuwać, Cecil się do mnie przysunął i ponownie złączył nasze usta. Po chwili przerwał pocałunek, ale nie odsunął się.

- ... Dziękuję Noach.

- ... Za co?

- Za to, że tak... tak bardzo ci zależy. Że... tak się starasz.

- ... Ja... Robię to dla siebie. Bo jestem samolubny.

- Nieprawda.

- Robię to tylko dla siebie... bo nie chcę cię oddać.

Poczułem łzę spływającą po policzku. Nie zauważyłem, że... że płaczę.

- To nieprawda... Robisz to, bo... kochasz mnie. Wiem to... Czuję to. Naprawdę czuję się... kochany. I ja też cię kocham. Dziękuję, że walczysz o mnie. Jesteś... wspaniały. Więc nie płacz... bo ja też mam ochotę płakać.

Cecil delikatnie wsunął dłoń w moje włosy, nachylił się i pocałował mnie w policzek... Jego ciepłe i miękkie usta zaledwie musnęły moją skórę, powstrzymując kolejną łzę. Ostrożnie jakbym był czymś kruchym, przysunął mnie do siebie, aż wtuliłem się w niego.

Poczułem się... lepiej. Tulił mnie i gładził moje włosy. Był taki ciepły... tak ładnie pachniał. Poczułem... spokój.

***

Oddychałem głęboko i próbowałem, choć odrobinę się uspokoić. Wszystko się uda. Musi. Nie ma innego wyjścia. Oparłem się o ścianę domu i odetchnąłem. Słyszałem dźwięk siekiery uderzającej o drewno. Kawałek dalej Ronan właśnie rąbał drwa, zapewne na prośbę swojej gospodyni. Stąd mogłem go zobaczyć... ale o ile za bardzo się nie wychylę, on nie powinien zobaczyć mnie. W ogóle nie powinno mnie tu być, ale nie mogłem siedzieć i czekać. Chciałem zobaczyć na własne oczy czy to wszystko się uda.

Zauważyłem Rossa. Pewnym krokiem zmierzał w stronę Ronana, a tuż za nim nieco mniej pewnie szedł Cecil. Widać po nim zdenerwowanie... ale to nic. To w zasadzie normalne. Cecil byłby zdenerwowany w takiej sytuacji. Więc... to szczere uczucie może nawet zadziałać na naszą korzyść.

Mogłem się im przyglądać, ale nie słyszałem, co mówią. Może gdyby podnosili głosy... ale Ross zaczął na spokojnie. Mniej więcej ustaliliśmy, co powie, więc mogłem domyślić się choć częściowo, jak przebiega dyskusja. Ross tłumaczył coś... wydawał się bardzo spokojny... uśmiechał się do Ronana...

Cecil trzymał się blisko alfy i nie odzywał się. Gdy Ronan na niego spojrzał, odwrócił wzrok. Drgnąłem, gdy nagle Ross objął Cecila ramieniem. Przyciągnął go bliżej do siebie a Cecil... delikatnie się w niego wtulił.

Poczułem... ucisk w sercu. To... tego nie było w planie. O niczym takim nie mówiliśmy...

Rozmowa toczyła się dalej. Ronan wydawał się... zły... bardziej jednak obchodziła mnie ręką alfy obejmująca drobne ciało omegi.

Ronan nagle podniósł głos, ale nie zrozumiałem, co powiedział... powinienem był... ale byłem skupiony na czymś innym. Cecil drgnął przestraszony reakcją brata a wtedy Ross... potarł delikatnie jego ramię... i pocałował go w czoło... uśmiechnął się do niego tak... tak... łagodnie... i objął go mocniej. Gdy zwrócił się do Ronana miał już poważny wyraz twarzy.

Rozmawiali przez chwilę... i nim się zorientowałem Ross i Cecil odeszli w stronę mojego domu gdzie mieliśmy się spotkać. Nie wiem... nie wiem, co się wydarzyło. Co właściwie ustalili? Nie wiem... bo... To nie tak miało wyglądać. Ale czy się udało? To jest teraz najważniejsze.

Ruszyłem do domu. Szybkim i zdecydowanym krokiem. A mimo to, gdy wszedłem do środka, już na mnie czekali. Siedzieli przy stole naprzeciw siebie.

Nakazałem sobie spokój. Przecież nic takiego się nie stało. Są teraz... ważniejsze rzeczy. Byliśmy sami, więc mogliśmy spokojnie porozmawiać.

- Co powiedział Ronan?

Wymienili ze sobą spojrzenia, a ja poczułem... złość. Ross zaczął mówić, więc zepchnąłem to uczucie gdzieś w głąb siebie.

- Ogólnie to... trochę się wkurzył, bo... chyba nie podoba mu się, że psujemy jego plany. To znaczy... Na początku był spokojny. No i chyba był odrobinę sceptyczny. No ale pogadałem trochę i próbowałem jakoś sprawić, by uwierzył, że już jakiś czas się spotykamy. Tak jak zaproponowałeś, powiedziałem, że często dawałeś Cecilowi wymówki. Że gdy ten mówił, że idzie do ciebie, tak naprawdę spędzał czas ze mną. No i chyba uwierzył. Wkurzył się, gdy powiedziałem, że chcę, by Cecil tu został. Ronan chyba jest zły, że spadnie na niego odpowiedzialność wytłumaczenia tego wszystkiego swojemu ojcu.

- Ale... zgodził się?

- Właściwie to... nie zgodził się wprost. Powiedział "róbcie, co chcecie". I był dość... uniesiony. W każdym razie... chyba przyswoił informacje. Cecil jeszcze dziś z nim porozmawia i myślę, że... że wszystko pójdzie zgodnie z planem.

- To... To dobrze... Tak. Ja... Dziękuję Ross.

- Nie ma za co. Dopóki tu jest, to w razie czego pokręcę się przy Cecilu. Jak będziecie mnie potrzebować, to się nie krępujcie. Z przyjemnością pociągnę to do końca. Na swój sposób to ekscytujące. W sensie... nudno tu. Fajnie brać udział w jakiejś intrydze. No ale na razie zostawię was samych. Mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia. Jak coś to wiecie gdzie mnie szukać.

Ross skinął głową w stronę Cecila, a następnie mi, po czym wyszedł wyraźnie zadowolony tym, że najwyraźniej stanął na wysokości zadania. Gdy drzwi się za nim zamknęły, skupiłem całą swoją uwagę na Cecilu. Wydawał się... rozluźniony.

- Chyba... chyba naprawdę się udało.

- Tak... chyba tak.

- ... Noach coś nie tak?

- Co?

- Wyglądasz... na zatroskanego. Martwisz się, że Ronan zmieni zdanie?

- ... Trochę.

Chłopak wstał ze swojego miejsca i podszedł do mnie. Złapał mnie za dłonie i posłał mi pokrzepiający uśmiech.

- Uda się. Sam tak mówiłeś. Na pewno się uda.

Spojrzałem w jego szare oczy. W mojej głowie stanął obraz jego... i Rossa. Alfa i omega... Tak jak powinno być. Ale Cecil... Cecil jest mój... tylko mój... i żaden alfa nie będzie go dotykać.

- Noach?

Wyrwałem dłonie z jego dłoni, by móc objąć jego twarz. Przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem. Wsunąłem w niego język, a on w odpowiedzi jęknął cicho. Mój.

Gdy przerwałem pocałunek, gdy obu nam brakowało powietrza. Cecil zarumienił się... tak uroczo. Czułem, że moje policzki też są czerwone.

- Ym... Noach co...

- Kocham cię.

Chłopka zamrugał szybko i wydawał się zdezorientowany. Po chwili jednak uśmiechnął się delikatnie.

- Ja ciebie też.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top