Rozdział X
[A więc... Rozdziały będą od tej pory w poniedziałki i niedziele. Jeśli nagle zacznie mi ich brakować to będą tylko w niedziele. Chwilowo się o to nie martwię, bo jeszcze mam ponad 20 w zapasie (◡ ω ◡)
Miłej lektury ^^]
Gdy się obudziłem, pierwsze co zobaczyłem to twarz mamy. Spał na łóżku tuż obok mnie, na samym krańcu. Prawie spadał.
- Mamo?
Otworzył nagle oczy. Na szczęście nie spadł z łóżka. Poprawił się nieco, by to się nie zmieniło. Wydawał się niewyspany i zmęczony, ale dość świadomy.
- Noach kochanie... Nie śpisz już? Skarbie jak się czujesz?
- ... Już nie boli. To znaczy... brzuch mnie nie boli. Ale... reszta trochę boli.
- ... Masz pewnie obolałe mięśnie. Później... możemy pójść do wujka. Na pewno pożyczy nam balę, abyś mógł się trochę wygrzać w wodzie. A na razie... Dam ci coś do jedzenia. Dobrze? Musisz zjeść.
- Niedobrze mi. Znów zwymiotuję.
- Zrobię coś lekkiego. A jak zwymiotujesz, to później przygotuję coś jeszcze. Przede wszystkim nie możesz być głodny. Potrzebujesz sił.
- ... Gdzie jest Len?
- U wujków. Został u nich na te trzy dni.
- Trzy dni... Byłem chory trzy dni? To... To były tylko trzy dni?
- ... Tak to... Wiem, że się przestraszyłeś. To było niespodziewane. Ale nie martw się. To normalne. To znaczy... nie wydarzyło się nic złego.
- Ale... bolało. Myślałem, że...
Z trudem powstrzymałem łzy. Byłem pewien, że umieram. Że poważnie zachorowałem i umrę. Bo co innego miałoby to być?
- Kochanie to... Zazwyczaj tak nie boli. Może... może z czasem będzie ci lżej.
- To... Znów będzie boleć? Mamo ja, nie chcę... Nie dam rady. Nie chcę, by to znów się działo...
- Wiem kochanie. Wiem. Ale... tak nas stworzyła Matka Natura. Andrea będzie przygotowywać dla ciebie napary. Jakoś damy radę. To nie będzie działo się często. Tylko co trzy miesiące.
- ... Czy to ruja?
- Tak.
- Mówiłeś, że boli... ale nie wiedziałem, że tak mocno.
- Bo zazwyczaj... nie boli tak mocno. U niektórych jest lepiej a u innych gorzej. Ja mam dość lekkie ruje, więc myślałem, że twoje będą podobne. Niestety... Twoje są najwyraźniej bardzo silne.
- Więc... Tak będzie cały czas? Już... zawsze?
- Gdy... Gdy będziesz większy i znajdziesz kogoś... Gdy znajdziesz sobie jakiegoś dobrego alfę, będzie ci łatwiej. Ale nie śpiesz się z tym. Jesteś silnym chłopcem. Świetnie sobie poradziłeś. Zjesz troszeczkę, pośpisz i weźmiesz ciepłą kąpiel. Zobaczysz, że jutro lub pojutrze będziesz czuł się jak nowonarodzony. Zapomnisz o rui.
- Ale za trzy miesiące znów będę ją miał.
- To tylko... cztery razy w roku. Dwanaście dni na trzysta sześćdziesiąt pięć. Wytrzymasz. Poza tym, czasem z wiekiem jest lepiej. Może w twoim przypadku tak będzie.
- ... Może.
- Pójdę zrobić ci jeść.
- Dziękuję mamo. Kocham cię.
- Ja ciebie też skarbie.
***
Następnego dnia czułem się na tyle dobrze, że wyszedłem z pokoju. Mama coś jeszcze robił, ale tata i Len już jedli śniadanie.
- ... Dzień dobry.
- Noach!
Chyba tylko Len był wyraźnie szczęśliwy na mój widok.
- Hej skarbie. Siadaj, zjedz coś.
Nie odwrócił się w moją stronę, gdy to mówił. A tata rzucił mi tylko delikatny uśmiech. Usiadłem obok mojego brata i nałożyłem sobie na talerz kilka gotowanych jajek, trochę warzyw i dwie kromki chleba. Byłem dość głodny. Chyba wracałem do zdrowia. Tylko że gdy zacząłem jeść, zorientowałem się, że atmosfera jest jakaś taka... Ciężka.
- Czy coś się stało?
Tata spojrzał na mnie i westchnął.
- Nie. Nic się nie stało.
- ... Czy ja... Zrobiłem coś złego? Czy to przeze mnie? Pokłóciliście się?
- My nie... Nie Noach nie martw się. Po prostu... Musimy z twoją mamą przedyskutować parę spraw. Wynikły pewne niespodziewane problemy... ale damy sobie radę. Ważniejsze jest to, jak się czujesz. Słyszałem, że było ciężko.
- Już jest lepiej. A ty... Nie było cię tu?
- Ja niestety... nie mogłem zostać i ci pomóc.
- ... Więc jednak zrobiłem coś źle?
- Nie Noach. To nie twoja wina. Po prostu... nie będzie mnie przy twoich rujach. Ale mama z tobą będzie.
- Dobrze... Ja... Nie chcę, abyście się przeze mnie kłócili.
- Naprawdę się nie pokłóciliśmy. To tylko... żywa dyskusja. No i nie jesteś niczemu winien. Ty masz tylko odpoczywać i dochodzić do zdrowia. Idę dzisiaj na polowanie. Masz jakiś specjalne życzenia?
- Nie... Nie mam.
- Jeśli na coś najdzie cię ochota, to powiedz.
- Dobrze.
Nie byłem pewien, dlaczego zachowują się tak dziwnie... ale jeśli Noe mówi, że to nic poważnego to mu wierzę.
***
Gdy odwiedziliśmy wujków, obaj obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Wujek Dyara przytulał mnie i głaskał po głowie. On też przeżywa ruje, ale twierdzi, że nie są tak silne, jak moje. A więc tylko ja tak bardzo cierpię. Chłopcy usłyszeli, że byłem chory i powitali mnie bardzo radośnie. Także byli względem mnie bardzo troskliwi. Miło było mieć wsparcie rodziny. Wszyscy oferowali swoją pomoc i twierdzili, że sobie poradzę. Że jestem dzielny. A ja... bałem się.
Bałem się następnej rui. Naprawdę się bałem. Co prawda po trzech dniach nie czułem już żadnych jej skutków. Rzeczywiście byłem jak nowonarodzony. Ale myśl o tym, że za niecałe trzy miesiące znów poczuję ten ból, trochę mnie przerażała.
Mama twierdzi, że gdy znajdę partnera, to będzie mi łatwiej. To musi być alfa. Teraz rozumiem. To dlatego omegi zawsze są z alfami. Kiedyś też będę musiała znaleźć jakiegoś alfę. Kogoś dobrego. Jak wujek Nasir albo Noe. Yura też jest miły. I Adrien. Potrzebuję kogoś takiego jak oni.
Ale... co jeśli nie polubię żadnego alfy? Mama mówi, abym się nie spieszył. Tata mówi to samo. Ale chciałbym, aby tak mnie nie bolało. A jak znajdę alfę, to nie będzie boleć... chyba. Ale są też złe alfy. Jak mój ojciec. Skąd będę wiedział, kto jest dobry?
To... Trudne. Nie chcę tego. Nie chcę być omegą. Chcę być zwykłym chłopcem jak Ken. On nie jest ani omegą, ani alfą. Jest zwyczajny. Ja też chciałbym być zwyczajny. Nie chcę mieć rui. Nie chcę mieć alfy. Chcę tylko... być normalny. Chcę, żeby Ross traktowała mnie jak innych chłopców. I chcę z nimi pływać. Chcę móc bawić się z nimi w formie wilka.
Teraz już wiem, dlaczego ojciec nie chciał dziecka omegi. I wiem, dlaczego mamę martwiło to, że jestem omegą. Nienawidzę być omegą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top