Rozdział VII

Wracałem do domu wściekły, brudny i mokry. Maggi i Betty poszły ze mną, a chłopcy zostali nad rzeką, by się bawić i ze mnie żartować. Głupki.

- Noach? Pożyczyć ci szal?

Betty nosiła na ramionach cienki, błękitny szal. Był raczej zwykłą letnią ozdobą niż pożytecznym elementem ubioru.

- Po co? Nie jest zimno. Słońce nieźle grzeje.

- Nie o to chodzi. Bluzka ci prześwituje.

Dopiero teraz zwróciłem na to uwagę. Rzeczywiście cienki materiał delikatnie prześwitywał i przylegał jak druga skóra. Może to nie był taki zły pomysł.

- Jeśli to nie problem.

- Jasne. Żaden problem. Trzymaj, okryj się trochę.

- Ale jestem w błocie. Pobrudzi się.

- To nic. Przepiorę go później.

- Dziękuję.

- Ross zachował się jak dzieciak.

- Tak. Ale teraz już przynajmniej wiem, że nie chcę się z nimi więcej bawić.

- Chłopcy są głupi. Więc ich zabawy też są głupie. Lepiej posiedzieć sobie na brzegu i pogadać. Przynajmniej nie nabił ci żadnego siniaka. Jak się ze sobą bawią, to ciągle coś sobie robią. Pamiętasz, jak Ross podbił Kenowi oko? Jeszcze się obaj z tego śmieli.

- ... Dziwaki.

- Prawda?

Odkryłem się szalem i już się nie odzywałem. Dziewczyny nie wzięły sobie ze mnie przykładu i gadały całą drogę. Ja nie miałem nastroju na pogawędki.

Rozdzieliliśmy się już w wiosce. Każdy ruszył w swoją stronę. Na szczęście nikt nie zwrócił na mnie specjalnej uwagi. Nawet jeśli ktoś mnie zauważył, to zachował dyskrecję i nie dał po sobie poznać co myśli.

W domu zastałem mamę gotującego obiad. Właśnie próbował zupę. Po zapachu mogłem stwierdzić, że to ogórkowa.

- Skarbie jesteś głodny? Właśnie kończę go... Na miłość Matki co się stało?!

Cóż... Przynajmniej już nie ociekałem tak bardzo wodą. Większość spłynęła ze mnie po drodze. Nadal jednak miałem mokre i ubłocone ubrania oraz włosy w smutnych, pozlepianych strąkach. Odłożyłem szal Betty na bok, by już go bardziej nie brudzić.

- Nic takiego.

- Jak to nic takiego? Jesteś cały przemoknięty!

- ... Wpadłem do rzeki.

- Sam wpadłeś do rzeki?

- Możliwe, że ktoś mi pomógł. Ale nic się nie stało.

- Jesteś pewien? Kochanie czy... czy ktoś ci dokucza?

- Nie. Naprawdę. To tylko... Taki żart. Było... śmiesznie.

Co prawda nie dla mnie. Ale to w sumie... rzeczywiście nie było nic strasznego. Tylko takie wygłupy. Mój rodzić nie wydawał się do końca przekonany.

- Naprawdę nic się nie stało. To tylko woda. Pośmialiśmy się trochę, to wszytko.

Nie chciałem, by się martwił. Wiem, że ciągle to robi. Kiedy wuj pokonał ojca... a później mama i Noe zostali parą... nasze życie się zmieniło. Mama martwił się, że nie znajdę przyjaciół. Że będą mi dokuczać i nie przyjmą mnie do swojego grona. W końcu byłem odludkiem. Nie było jednak tak źle. Już po roku byłem częścią ich paczki. Traktowali mnie... normalnie. Nie wytykali mi mojego pochodzenia.

Tylko raz Ken powiedział coś o moim ojcu. O... o Ravenie. Było mi wtedy przykro. Tylko że wuj Nasir to usłyszał. Wydaje mi się, że Ken nadal się go trochę boi.

Mój wuj jest Alfą, więc raczej nikt otwarcie nie próbowałby mnie szykanować. Mama nadal jednak się o mnie martwił. W końcu się o mnie troszczy. Ale ja nie chcę, by się martwił. Zwłaszcza że nie ma powodu. Teraz powinien być szczęśliwy. Zasługuje na to.

- Woda była strasznie zimna, ale jak już się przyzwyczaiłem, to było zabawnie. No i chociaż na chwilę się ochłodziłem.

- No dobrze... a teraz przebierz się szybko. I może umyj włosy z tego piasku.

- Dobrze mamo. A gdzie tata i Len?

- Poszli z Nasirem zrobić kontrolę hodowli. Wiesz, jak Len uwielbia zwierzęta. A Nasir na wiele mu pozwala.

- Rozpieszcza go.

- Wszyscy go rozpieszczamy. Zwłaszcza ty Noach.

- No może i tak.

- Nalać ci zupy?

- Tak. Zaraz przyjdę. Zdąży trochę przestygnąć.

Ruszyłem do swojego pokoju. Właściwie to był pokój mój i Lena. Tata mówi, że niedługo dobuduje jeszcze jeden pokój. Nie wiem po co. Len mi nie przeszkadza. Nie potrzebuję swojego pokoju. Ale gdy im o tym powiedziałem, stwierdzili, że w końcu na pewno zapragnę prywatności. Już sobie to postanowili więc jest za późno by ich od tego odwieść. Tata już ma większość materiałów a wujek Nasir i inni przyjaciele taty zaoferowali mu pomoc. Więc pewnie niedługo zaczną pracę.

Na razie jednak dzieliłem pokój z młodszym bratem. Często przychodził do mnie i spaliśmy razem w moim łóżku. Lubił się do mnie przytulać. Śpiewałem mu i opowiadałem historie na dobranoc. No i uspokajałem go, gdy się czegoś przestraszył. Na przykład koszmaru.

Dostałem misę z ciepłą wodą, więc mogłem się trochę umyć, a później wysuszyłem nieco włosy ręcznikiem, uczesałem je i ubrałem się w coś suchego i czystego. Gdy wszedłem do głównej izby zupa już na mnie czekała. Usiadłem naprzeciwko mamy. On już jadł, ale jak zawsze powoli. Nie przepada za gorącym jedzeniem.

- Nie czekamy na tatę i Lena?

- Jeszcze trochę im się zejdzie. Odgrzeję im obiad. A ja jestem głodny i ty pewnie też.

- W sumie tak. Od śniadania nic nie jadłem.

- ... A... dobrze bawiłeś się nad rzeką?

- Tak. Nie musisz się martwić.

- Zawsze będę się martwić.

- Było jak zawsze. Tylko dziś, zamiast zrobić psikusa Kenowi, zrobili go mnie, to wszystko.

- Rozumiem. W takim razie cieszę się, że miło spędziłeś czas.

Przez chwilę jedliśmy w ciszy. Zupa była tak dobra, że w sumie nie chciałem przerywać jedzenia. Gdy jednak zaspokoiłem pierwszy głód, zacząłem się zastanawiać. Nie byłem pewien czy nie powinienem sobie odpuścić. Jednak... nurtowało mnie to.

- Mamo...

- Tak skarbie?

- Mogę o coś zapytać?

- Oczywiście.

- Więc... dlaczego nie mogę bawić się z chłopcami?

- Oczywiście, że możesz bawić się z chłopcami.

- Ale dlaczego nie mogę z nimi pływać. Przecież też jestem chłopcem. A Betty i Maggie mówią, że nie mogę.

- Och... Cóż... Betty i Maggie mają trochę racji.

- Ale... Jestem chłopcem. Wiem, dlaczego dziewczyny nie rozbierają się przed chłopakami. Ale dlaczego ja nie mogę?

- Bo... jesteś inny niż reszta chłopców.

- Ale... Erisa i Lena traktujecie tak samo.

- Tak. Bo są jeszcze malutcy. Jednak gdy podrosną, to się zmieni. Bo zaczną się... różnić. Tak jak chłopcy i dziewczęta.

- ... Więc czym ja właściwie różnię się od innych chłopców?

- Jesteś... omegą.

- A co to zmienia? Mam taką samą pierś jak oni więc dlaczego ja nie mogę zdjąć koszulki a oni tak.

- Bo... cóż... to jakby... Na pierwszy rzut oka się nie różnicie. Ludzie pewnie nie zauważyliby nic dziwnego. Ale wilki widzą różnice. Jak trochę podrośniesz, to też zaczniesz ją dostrzegać.

- ... No dobrze.

W sumie dalej nie rozumiem. Ale skoro mama twierdzi, że kiedyś zrozumiem, to mu wierzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top