Rozdział LXV

Nie minął tydzień, a mieliśmy z Cecilem niemal wszystko, co było nam potrzebne, by żyć we dwójkę. Oczywiście obiecałem mamie i Noemu, że będziemy z Cecilem jeść codziennie obiady u nich. Inaczej by nas nie puścili.

Len się popłakał, ale staraliśmy się, wytłumaczy mu, że będziemy mieszkać obok wujków, więc sam może do nas przyjść, gdy tylko będzie miał na to ochotę. Jakoś niespecjalnie mu się to spodobało, ale nieco odpuścił.

Dostaliśmy sporo prezentów od rodziny na dobry początek. Głównie rzeczy takie jak kołdry, koce, zasłony, przybory kuchenne i tym podobne.

Obecnie wśród osób, które wiedzą o tym, że ja i Cecil nie jesteśmy tylko przyjaciółmi, znajdowali się moi rodzice, wujkowie, ciocia Lilla (która bardzo nas wsparła), jej chłopak i Ross. Tak więc... niewielu. Reszta wioski myśli, że Cecil będzie mieszkał sam i raczej niespecjalnie staramy się wyprowadzać ich z błędu. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu ogłaszać tego wszem i wobec. Będziemy żyć po swojemu, a jeśli ktoś zapyta, odpowiemy zgodnie z prawdą. Tak chyba będzie najlepiej. Plotki w końcu się rozniosą, ale nie zamierzamy im w tym pomagać.

Nie dostaliśmy na razie żadnej wiadomości ze stada Cecila, ale wujek Nasir powiedział, że zamierza wybrać się tam po roztopach. Obecnie trudno wysłać nawet posłańca. Przez ostatni tydzień padało prawie bez przerwy. Nikt nie chce ryzykować podróży. Dlatego pewnie nieprędko dostaniemy jakąś wiadomość.

Wychodziło więc na to, że nasze życie może stać się dość spokojne na dłuższy czas. Podobało mi się to. Codziennie z Cecilem wspólnie przygotowywaliśmy nasz dom. Sprzątaliśmy w nim (przez długi czas stał przecież pusty), dekorowaliśmy i urządzaliśmy tak, by to nam się podobał.

Jest naprawdę malutki. Składa się z dwóch niewielkich izb. Jednak to nam wystarczy. Nie potrzebujemy wiele miejsca. Sprawiliśmy, że jest tam naprawdę przytulnie.

Tata obiecał, że pomoże nam przy nieco cięższej pracy. Tak samo wujek Nasir. Ostatnio bez naszej prośby pocięli tyle drewna na opał, że chyba starczy nam do końca tej zimy. Wujek Dyara bez pytania powkładał nam do szafek różne maści, napary i inne rzeczy w podpisanych pojemniczkach, słoiczkach i buteleczkach. Większość z nich miała proste podpisy w stylu "na ból głowy", "na ból zęba", "na sen" i tak dalej.

Właściwie w każdej chwili mogliśmy tam zamieszkać. Ustaliliśmy z Cecilem, że jutro spróbujemy spędzić tam pierwszą noc. Głównie dlatego, że dziś wujek Nasir (ponownie bez naszej zgody) wymienił nam kilka mebli na nieco... w jego mniemaniu lepsze.

Dostaliśmy nową szafę, mimo że poprzednia była w porządku. A gdy wujek dowiedział się, że zamierzamy przenieść łóżko z mojego pokoju, stwierdził, że tak nie można i wstawił tam jakieś inne, które nie wiem, skąd wytrzasnął. Było jednak trochę większe od mojego, więc nie mogłem narzekać.

Właśnie skończyłem robić ostatnie porządki i miałem wracać do mojego rodzinnego domu. Gdy wychodziłem, zauważyłem jednak Juliena, który gdzieś szedł. Zobaczył mnie, zawahał się, po czym zmienił kierunek i zaczął iść w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, więc nie mogłem udawać, że go nie widzę.

No nic... to nie tak, że będę go unikał. Nie mam przecież po co. Chociaż... wolałbym uniknąć niezręcznych sytuacji. No ale nie mogę tego ciągnąć w nieskończoność. Może to jest ten moment, by wszystko wyjaśnić.

- Hej Julien.

- Hej Noach. Jak ci mija dzień?

- Bardzo miło. A tobie?

- Również miło. A co takiego porabiasz?

- Kończę porządki.

- Właściwie to... Zastanawiałem się, co tu się dzieje. Pan Nasir planuje coś zrobić z tym budynkiem, czy może ktoś się tu wprowadza?

- W zasadzie... to drugie. Może... może wejdziesz na chwilę. Jeśli nie jesteś zajęty.

- Możemy? W sensie... tutaj?

- Tak jasne. Chodź.

Otworzyłem drzwi i przepuściłem alfę do środka. Mieliśmy tu tylko mały stoliczek i dwa krzesła. Zanotowałem sobie w głowie, by pomyśleć o jeszcze jednym dla potencjalnego gościa.

- Niestety nie zaproponuję ci niczego do picia.

- Żaden problem. I tak bym cię tym nie kłopotał.

Alfa usiadł na jednym z krzeseł, a ja zająłem drugie. W sumie nie bardzo wiedziałem jak zacząć taką rozmowę. Na szczęście nie musiałem się zbytnio wysilać. Julien sam ją zaczął.

- Jak się trzymasz?

- To znaczy?

- Ronan odszedł. A wydawało mi się, że byliście blisko. Zastanawiam się, czy wszystko u ciebie w porządku.

- Tak. Ja i Ronan to nie było nic poważnego. Tak naprawdę przez ostatnie tygodnie jego pobytu nie bardzo rozmawialiśmy. A jeśli już, to raczej na przyjacielskim gruncie.

- Och... Więc nie byliście aż tak blisko?

- Nie. Chodziliśmy jakiś czas na randki i w sumie tyle. Ostatecznie nic między nami nie było.

Teraz zastanawiam się... co go tak cieszy? Chodzi o to, że powiedziałem, że to nie było nic poważnego? Myślałem, że liczył na to, że mnie pocieszy. Chyba że... chyba że Julien zwyczajnie cieszy się z tego, że Ronanowi nie udało się mnie "zdobyć". A więc niejako wciąż ma szansę z nim wygrać.

- Ronan wydawał się dość bezpośredni. Mam nadzieję, że przez ten czas, gdy się spotykaliście, nie był zbyt... nachalny.

Och... a więc o to chodzi. Julien jest zadowolony, bo wydaje mu się, że nie przespałem się z Ronanem. Znaczy... ma rację. Jednak jednocześnie jest cholernym dupkiem. Osobiście nie widzę nic złego w tym, że ktoś chce być dla swojego partnera pierwszym i jedynym. Sam jestem zadowolony z tego, że żaden alfa nigdy nie dotykał Cecila w ten sposób. Jednak Julien właśnie wydawał się wyraźnie zadowolony z faktu, że jestem dziewicą. Podejrzewam, że mu ulżyło, że nie dostanie mnie naruszonego. Muszę mu uświadomić, że nie dostanie mnie wcale.

- Ronan znał granice. W każdym razie... już o nim nie myślę. Rozeszliśmy się w dość dobrej atmosferze... mniej więcej. Już nie zaprząta mi głowy. Skupiam się na swoim nowym życiu.

- Nowym?

- Tak. To miejsce... to będzie mój dom.

- Twój? Myślałem... Wydawało mi się, że szykujecie go dla Cecila. Słyszałem, że zostaje tu na stałe. Dlatego założyłem, że...

- Tak. Masz rację. Cecil też tu będzie mieszkał. Zamieszkamy razem.

- Razem... Rozumiem. Ale czy nie lepiej byłoby ci w rodzinnym domu?

- Tak... w pewnym sensie tak. Ale chcieliśmy zamieszkać razem.

- Cóż... w sumie czemu nie. Pewnie i tak nie zostaniesz tu długo.

- Dlaczego? Zamierzam spędzić tu dużo czasu.

- Ale w końcu albo ty, albo Cecil zechcecie wyjść na swoje. Ustatkować się.

- Właśnie to robimy.

- Chodzi mi o to, że... Cecil w końcu znajdzie sobie partnera. Założy rodzinę. Lub na odwrót. Ty to zrobisz.

- Julien ja... jakby ci to powiedzieć... Ja i Cecil nie szukamy alf.

- W sensie... planujecie być sami?

- Nie... planujemy być razem.

- ... Przepraszam, nie rozumiem.

- Ja i Cecil jesteśmy razem. Wprowadzamy się tu jako para.

- ... Cecil jest omegą.

- Tak. Zauważyłem.

- ... Chwila wy... Mówisz poważnie?

W tym przypadku chyba nie będzie tak łatwo i przyjemnie jak z Rossem. Julien właśnie patrzył na mnie, jakbym powiedział coś... gorszącego. Jakbym robił coś nieprzyzwoitego.

- Tak. Mówię poważnie. Bardzo zależy mi na Cecilu. Łączy nas uczucie. Miłość. Dlatego planujemy żyć tu razem. Jako para.

- ... To... Przepraszam, ale... to przecież nie jest... możliwe.

- Dlaczego? Jesteśmy już razem jakiś miesiąc.

- ... Jesteście... razem?

- Tak. Jesteśmy parą.

- ... Noach nie uważasz, że to... dziwne?

- Nawet jeśli, to co z tego?

- Wiele. Na przykład to, że... wy nawet nie będziecie mieć dzieci.

- Nie potrzebuję dzieci. Chcę tylko być w związku z osobą, którą kocham.

- ... I co zamierzacie obaj nigdy nie założyć rodziny?

- Ja mam rodzinę. Cecil do niej należy.

- Przecież to... głupie. Jesteście omegami, powinniście...

- Co?! Co powinniśmy Julien?!

Alfa spojrzał na mnie zaskoczony. Nie spodziewała się, że podniosę głos. Pewnie nawet nie wiedział, że potrafię to zrobić.

- Chciałeś powiedzieć, że powinniśmy rodzić dzieci.

- Ja... nie. To znaczy... Tak. Omegi rodzą dzieci. Dwie omegi nie mogą mieć ze sobą dzieci. To proste. To tak po prostu nie działa.

- Julien... nie obchodzi mnie to. Trudno. Nie będę miał dzieci. Cecil też nie. Moja egzystencja nie sprowadza się tylko do ich rodzenia. Boli cię to, że macica mi się zmarnuje? To może przestań patrzeć na mnie, jak na coś, co służy tylko do rodzenia.

- Ja wcale nie...

- Naprawdę? Bo odbieram to właśnie tak.

- ... Pójdę już. Mam pracę.

Alfa zerwał się z krzesła i wyszedł, nawet nie patrząc mi w oczy. Niech idzie. Albo pogodzi się z sytuacją, albo będziemy udawać, że nie żyjemy obok siebie. Dla mnie nie ma to znaczenia. Mogę do końca życia go ignorować. Chociaż... przyznaję, że zapewne będzie mi trochę przykro.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top