Rozdział LVIII

Odsunąłem się od Cecila, który wydawał się nieco zdezorientowany moim zachowaniem. Czułem się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Nie zdążyłem nawet nic powiedzieć, gdyż drzwi się otworzyły, wpuszczając do środka lodowate powietrze.

Gdyby nie to, że Ronan miał ze sobą sprzęt do łowienia ryb, który robił nieco hałasu, zapewne bym go nie usłyszał. Alfa wydawał się nie mniej zaskoczony naszym widokiem niż my jego pojawieniem się.

Obrzucił nas zdezorientowanym spojrzeniem, po czym niepewnie wszedł do środka i zamknął drzwi. Odstawił wiadro, a jego zawartość wydała ten sam dźwięk, który wcześniej mnie zaalarmował.

Cecil wydawał się przerażony. Ja... nie wiedziałem, co właściwie teraz czuję. Ronan natomiast... chyba jeszcze nie wiedział co czuć.

- Co wy tu robicie?

Żaden z nas nie odpowiedział. Bo co mieliśmy powiedzieć? Żadne kłamstwo nie przychodziło mi do głowy. Nic, co mogłoby pomóc. Alfa uznał chyba ciszę za swego rodzaju odpowiedź. Dostrzegłem, jak jego nos delikatnie się porusza. Odetchnął głęboko i na pewno wyczuł... wyczuł, jak silne przed chwilą były nasze zapachy.

Ronan nie jest głupi. Przez chwilę spoglądał na nas z niedowierzaniem. A później spojrzał na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Nie podobało mi się to, że siedzę. Że patrzy na mnie z góry. Dlatego powoli wstałem, tak by jego pozycja była mniej... dominująca. Co prawda nadal wyglądałem przy nim marnie.

- A więc to tak... Heh... Zastanawiałem się... co wy do jasnej cholery wyprawiacie. Ale to... To jest... szalone.

Nie dałem się zwieść śmiechowi, który mu się wymknął. Był nerwowy i jedynie umocnił mnie w przekonaniu, że Ronan jest teraz... niestabilny.

- Czy wy... Co wy sobie myśleliście? Noach im dłużej cię znam, tym bardziej byłem przekonany, że coś z tobą nie tak, ale to... jest chore.

- ... My nie...

- Zamknij się. Nie chcę słuchać waszych... Nie chcę nawet wiedzieć. To... Nikt się o tym nie dowie. Cecil ubieraj się... idziemy stąd.

Wiedziałem, że Ronan nie mówi o chacie. Mówi o stadzie. Cecil też to wiedział. Ronan właśnie powiedział, że zabiera go do domu. Teraz. Natychmiast.

- Cecil nigdzie nie idzie.

- ... Co proszę?

- On chce zostać. Więc zostanie.

- On nie ma tu nic do powiedzenia! Cecil rusz się!

Chłopak zadrżał i spojrzał na mnie ze strachem w oczach. Wstał i niepewnie zerknął na swojego brata a później na mnie. Zauważyłem, że... że się waha. Między tą wyuczoną potrzebą, by wykonywać rozkazy a... tym, co czuje i czego sam pragnie.

Zrobił kilka kroków w tył i przysunął się do mnie. Szukał... ochrony. Bo bał się brata. Bo właśnie mimo strachu się mu sprzeciwił. Ronan chyba się tego nie spodziewał. Zszokowało go to... i wściekło.

- Jeśli będę musiał, wyciągnę cię stąd za kudły... Nie zmuszaj mnie do tego...

- Cecil tu zostanie. Twoje zdanie się nie liczy.

- Coś ty mu zrobił!? Jakich głupot mu naopowiadałeś?! Cecil chodź tu, zanim jeszcze bardziej upokorzysz nas wszystkich!

- Nie...

- Zamknij się! Nie masz tu nic do powiedzenia. To mój brat i zabieram go stąd.

- Cecil jest gościem MOJEGO stada. Stada, którego alfą jest MÓJ wuj. Moim obowiązkiem jest chronić naszego gościa. Nie masz prawa skrzywdzić Cecila na naszym terenie. A on nie pójdzie z tobą dobrowolnie.

- ... Nie musi iść dobrowolnie.

Ronan pewnym krokiem ruszył w stronę omegi. Przez chwilę moje ciało zamarło w bezruchu, bo... bo Ronan był wściekły. Jest silny. Znacznie silniejszy ode mnie. Ale Cecil... Cecil jest jeszcze słabszy. Jest jeszcze bardziej przerażony. Stanąłem przed nim. Musiałem go ochronić. Obiecałem przecież, że go ochronię. Ronan zatrzymał się tuż przede mną. Patrzył na mnie... jak na coś gorszego.

- Odsuń się.

- Nie. Ja... kocham twojego brata. A on kocha mnie. Nie rozdzielisz nas.

Ronan przez chwilę patrzył na mnie wyraźnie zaskoczony moimi słowami. Przez chwilę myślałem, że może coś do niego dotarło. Że może... może uda nam się jakoś mu to wyjaśnić. Po chwili jednak gniew zapłonął w nim chyba ze zdwojoną siłą. Próbował mnie odepchnąć, ale uparcie stałem w miejscu.

- Dobrze... sam się o to prosiłeś.

Złapał mnie za ramię. Tak mocno, że krzyknąłem. Próbowałem się wyrwać, ale nie mogłem. Próbowałem go uderzyć, ale wykręcił mi rękę, a z mojego gardła znów wyrwał się krzyk.

Tym razem się nie powstrzymywał i użył całej swojej siły. Pchnął mnie i uderzyłem w coś. Nie byłem pewien w co. Słyszałem, jak Cecil krzyknął. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to w szafkę uderzyłem. Czułem się... zamroczony. Czułem smak krwi w ustach. Moja głowa pękała. Ronan krzyczał coś do Cecila, ale omega tylko w koło wykrzykiwał moje imię.

Potrzebowałem chwili, by odzyskać orientację. Dźwięki w końcu na powrót stały się wyraźne, tak samo to, co miałem przed oczami. Gdy tylko moje myśli także wróciły na właściwe miejsce, skupiłem się na głosie. Na strachu w głosie Cecila.

Spojrzałem w jego stronę. Omega szarpał się z alfą. Cecil próbował wyrwać się do mnie. Bo... bał się o mnie.

Ronan uderzył go w twarz. Nie pięścią. Spoliczkował go. A jednak poczułem... gniew... ogromny gniew.

Od zawsze zmieniałem się szybko. Wystarczył jeden oddech. Z łatwością wysunąłem się z pozostałych ludzkich ubrań i rzuciłem się na alfę. Wskoczyłem mu na plecy i wgryzłem się w bark.

Krzyknął i puścił Cecila, skupiając się na mnie. Próbował mnie zrzucić. Starałem się... Jednak nawet gdy byłem w wilczej postaci, alfa był silniejszy. Moja walka nie trwała długo.

Zrzucił mnie i złapał za kark. Przycisnął do podłogi. Próbowałem się wyrwać, ale nie miałem sił. Wciąż kręciło mi się w głowie. W końcu przed chwilą uderzyłem nią o szafkę.

Nagle Ronan krzyknął z bólu i poluzował chwyt na, tyle że udało mi się wymknąć. Gdy odskoczyłem, zauważyłem czarnego drobnego wilka, który także odskoczył od alfy... którego przed chwilą ugryzł w nogę. Cecil spojrzał na mnie i biegiem ruszył w stronę drzwi, które musiał uprzednio otworzyć. Nie wahałem się i natychmiast pobiegłem za nim.

Zwolnił, bym mógł go dogonić, a później obaj biegliśmy z całych naszych sił. Aż do wioski. Nawet tam nie zwolniliśmy. Wilcza postać nie była niczym niezwykłym, jednak dwa wilkołaki w zwierzęcej formie biegnące jakby czart ich gonił, wzbudzały zainteresowanie. Żaden z nas się tym jednak nie przejmował. Zatrzymaliśmy się dopiero przed drzwiami, w które zaczęliśmy drapać i uderzać. Robiliśmy to, dopóki wuj nam nie otworzył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top