Rozdział L

Otworzyłem drzwi i przepuściłem Cecila przodem. Gdy je zamknąłem, stałem jeszcze przez kilka sekund, opierając się o nie i nasłuchując. Rodzice o czymś rozmawiali, ale chyba wrócili do swoich spraw.

- Cecil... co ty tu robisz?

- To chyba ja powinienem zapytać. Co TY robisz Noach? Co ty wyprawiasz?

Cecil był... zły. On był naprawdę... wściekły. To te emocje w nim dostrzegłem. On był po prostu na mnie wściekły. Więc... naprawdę wie, co zamierzałem zrobić.

- Ja... daję nam więcej czasu.

- Nie Noach... ty... robisz z siebie bohatera.

- Słucham?

- Dlaczego? Nie musisz czegoś takiego robić.

- Robię to dla ciebie... Dla nas.

- Ja cię o to nie prosiłem!

Po raz pierwszy słyszałem, jak uniósł głos. W oczach miał łzy, ale nadal dominował w nim gniew.

- To jedyne co mogłem zrobić. To nie jest duża cena.

- Nie kłam... Nie kłam Noach. Nie okłamuj mnie. Raz to zniosłem... ale teraz już nie chcę słuchać kłamstw. Nie to mi kiedyś mówiłeś. Ja pamiętam... pamiętam, jak mówiłeś, że nigdy nie oddałbyś się komuś, kogo nie kochasz. Więc jak jest? Co jest prawdą Noach? Kochasz mojego brata... czy mnie? Bo mówiłeś... Twierdziłeś, że mnie kochasz.

- Oczywiście że ciebie! Kocham cię najbardziej na świecie i dlatego to robię.

- Ja też cię kocham! Dlaczego myślisz, że tylko ty masz prawo się poświęcać!? Dlaczego nic nie powiedziałeś... Dlaczego wolałeś mnie okłamywać... Dlaczego wolałeś cierpieć samemu... Przecież masz mnie. Mieliśmy być razem. A ty... ty wszystko robisz sam.

- Cecil ja nie chcę... nie chcę, byś cierpiał. Robię wszystko, byś nie cierpiał.

- ... To zabawne. Bo... to boli Noach. To, co mi zrobiłeś... to mnie rani.

- ... Ja... Ja nie...

- Okłamałeś mnie... ale to... to nie jest najgorsze. Kocham cię... i nie chcę patrzeć, jak cierpisz. Gdy ty cierpisz... ja też cierpię. Robiąc z siebie kozła ofiarnego... ranisz mnie do żywego Noach... Bo nikt... ani moja matka, ani brat, ani ojciec... nikt nie jest w stanie zranić mnie tak mocno, jak ty. Bo... bo to na tobie najbardziej mi zależy. Oni mnie nie obchodzą. Więc gdy ty... odpychasz mnie... okłamujesz mnie... nie chcesz mojej pomocy... To... To boli... Naprawdę boli.

- Cecil... ja... ja nie... Nie chciałem cię zranić.

- Ale zrobiłeś to.

- ... Przepraszam... proszę... Cecil wybacz mi...

- Noach... mówiłeś, że mnie kochasz...

- Kocham cię!

- ... Wiesz, jak bardzo oszukany się czułem, gdy dowiedziałem się, co planujesz... i zrozumiałem, że najprawdopodobniej do końca zamierzałeś to przede mną ukrywać?

- Ja nie... Nie myślałem o tym. Cecil ja chciałem... chciałem ci tego wszystkiego oszczędzić. Chciałem, abyś był szczęśliwy.

- Noach popatrz na mnie... uważasz, że jestem teraz szczęśliwy?

- ... Przepraszam... Wiem, że... że nie zasługuję na nic... że mnie nienawidzisz, ale... błagam nie...

- O czym ty mówisz?

- ... Rozumiem to... zasłużyłem na to... ale...

- Noach kocham cię. Jestem na ciebie wściekły... ale kocham cię. Przyszedłem tutaj by powiedzieć ci, że nigdy nie pozwolę ci, byś się dla mnie poświęcał. Byś brał wszystko na siebie. Bo jesteśmy w tym razem. Mieliśmy wspólnie podążać tą ścieżką. Ostrzegałeś mnie, że nie będzie łatwo... a ja w pełni świadomy tych trudności wybrałem ciebie. Bo... kocham cię i czuję się przy tobie szczęśliwy. Razem damy radę... więc nie możesz wszystkiego przede mną ukrywać. Noach nie jestem wcale taki głupi.

- Ja nie... nie myślę, że jesteś...

- Naprawdę? Noach... poszedłeś spotkać się z moim bratem... a gdy wróciłeś, wyraźniej czułem od ciebie jego zapach niż twój własny. Pomyślałem, że... że przecież nic się nie wydarzyło... że nie mogło. Ale im dłużej nad tym myślałem... tym bardziej wątpiłem. Dlatego chodziłem za Ronanem. I widziałem was. Słyszałem. To było... okrutne. Dowiedzieć się czegoś takiego w taki sposób.

- ... Przepraszam...

- Nie przepraszaj. Ja... wybaczam ci. Tak po prostu. Bo rozumiem, dlaczego to zrobiłeś. Nie pochwalam tego... ale rozumiem, co sobie myślałeś i co tobą kierowało. Wiem, że to wszystko jest dla ciebie trudne. Próbujesz pokazać, że nie. Że ze wszystkim sobie radzisz. Jednak to nieprawda. Widzę, że jesteś bardzo zraniony. Wydaje mi się, że po części wiem dlaczego tak jest. Chociaż nie mówisz mi tyle o sobie, ile ja tobie mówię o mnie. Wiem, że gdzieś w sobie masz bardzo głęboką ranę, która nigdy się nie zaleczyła. Zgaduję, że to jest powód twojego zachowania. Że to dlatego jesteś taki... zamknięty. Nie zmuszę cię byś robił coś wbrew sobie, ale chcę pomóc. Wybaczam ci Noach. Ale tylko tym razem. Nigdy... Powtarzam, NIGDY więcej tak nie rób.

- ... Nigdy. Obiecuję.

- Mam taką nadzieję. A teraz... wspólnie podejmiemy jakąś decyzję i wspólnie rozwiążemy nasze problemy.

- Tak... Wspólnie.

- Więc... co teraz zrobimy?

- Ronan zaraz... Ja powiem mu, że... że...

- Nie martw się Ronanem.

- ... Jak to?

- On jest teraz najmniejszym problemem. Myślę, że powinniśmy martwić się twoim wujkiem.

- Ale... dlaczego?

- Bo... przecież nie mogłem stać i patrzeć jak ktoś, kogo kocham, oddaje się innemu mężczyźnie. Więc... ja też podjąłem pewne decyzje. Bez twojej zgody. Jesteśmy kwita.

- ... Jakie decyzje?

- ... Więc... poprosiłem twoich wujów o pomoc.

- Co takiego?!

- Obecnie Ronan rozmawia z twoim wujem. Pan Nasir wezwał go do siebie, by omówić bardzo pilne sprawy i... w sumie nie wiem, co wymyślił, ale mówił, że Ronan nie wyjdzie przed północą.

- ... Chwila, ale... co im powiedziałeś?

- Że zamierzasz zrobić coś bardzo głupiego. Nie wierzyli, że jesteś do tego zdolny, więc musiałem trochę doprecyzować. Powiedziałem o tym, że w domu czeka na mnie zaaranżowany związek. Pominąłem to, co jest między nami... ale opowiedziałem im o naszym planie. O Rosie i o tym, że Ronan jakby... stał nam na drodze. A na koniec powiedziałem, że... że próbujesz przekonać Ronana, rozkochując go w sobie i zasugerowałem, że mój brat mógłby to opacznie zrozumieć i stanowić dla ciebie pewne nie do końca świadome zagrożenie. Więc... nie wiedzą, co naprawdę chciałeś zrobić... ale i tak byli bardzo źli.

- To... W sumie nie wiem co powiedzieć. Rozwiązałeś to... sprytnie.

- Może dziękuję?

- Dziękuję. Naprawdę... dziękuję. Nie powinienem był... robić tego wszystkiego za twoimi plecami. Masz rację. Jesteśmy... parą. Już nigdy więcej żadnych sekretów.

- Nigdy więcej.

- Ja myślę, że... może powinienem porozmawiać z wujem Dyarą. Nim on... opacznie coś zrozumie i zacznie działać na własną rękę. Jest dość... gwałtowny.

- Zauważyłem.

- Więc... myślisz, że powinniśmy zrobić to od razu?

- Ronan będzie w pokoju spotkań. Myślę, że spokojnie możemy porozmawiać z panem Dyarą, nie informując Ronana, że jesteśmy w pobliżu. Dom alfy jest duży.

- Tak... Myślę, że powinniśmy. Teraz musimy działać szybko.

Cecil skinął mi głową, a ja z jakiegoś powodu poczułem się... lekki. Jakby... to wszystko jest dużo łatwiejsze, gdy dzielisz to z drugą osobą. Dobrze jest mieć kogoś, kto wyrazi swoje zdanie... kto poniesie z tobą to brzemię.

Cecil miał rację. We wszystkim. Naprawdę próbowałem być bohaterem... Chciałem za wszelką cenę odciąć Cecila od wszystkiego, co złe i bolesne... i w tym wszystkim nie pomyślałem, jak on będzie się z tym czuł. Zraniłem go. Ale już więcej tego nie zrobię.

Miałem w sobie nową siłę. Nową energię. Czułem, że razem... możemy wszystko. Pewnym ruchem sięgnąłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Mieliśmy udać się do domu wujów, by porozmawiać z Dyarą. By spróbować jakoś załagodzić sytuację, ale jednocześnie być może uzyskać pomoc.

Tymczasem... Mama i tata stali oparci o kuchenne szafki. Bladzi jak trupy. Wpatrywali się we mnie, ale nie mogłem odczytać niczego z ich twarzy. A przy stole... siedział wujek Dyara. Wpatrywał się w nas równie nieprzeniknionym wzrokiem. Czułem się trochę... jak zwierzę złapane we wnyki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top