Rozdział trzydziesty trzeci
Kolejny rozdział pojawi się w piątek o północy, ostatni w sobotę i epilog w niedzielę. Indżojcie!
____________________________________
Budzę się w środku nocy z krzykiem na ustach.
Potrzebuję dłuższej chwili, by zorientować się, że to, co widziałam, nie było wspomnieniem ani wizją, tylko złym snem. Bomba wybuchła, rozrywając Remy'ego, Neve i babcię na kawałki, a ja musiałam na to patrzeć z oddali. Serce ciągle kołacze mi jak szalone, gdy tylko o tym myślę.
Remy natychmiast otwiera oczy i po mnie sięga.
– Wszystko w porządku, papryczko? – mamrocze z ustami tuż przy mojej skroni.
Jego ramię obejmuje mnie w pasie, a wolna dłoń wsuwa się we włosy na karku. Kładę ręce na jego torsie i przywieram do niego, skóra do skóry. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi i przez chwilę po prostu oddycham jego zapachem, próbując się uspokoić.
Palce Remy'ego niespiesznie gładzą mój kręgosłup. To takie dobre. Takie uspokajające. Oddech stopniowo mi spowalnia.
– To tylko zły sen – mruczy mi do ucha mój supersamiec. – Cokolwiek ci się śniło, nie było prawdziwe, kochanie.
Kochanie. Pierwszy raz tak do mnie mówi. Uwielbiam jego „papryczkę", ale w tym jednym słówku jest tyle czułości, o ile nigdy bym Remy'ego nie podejrzewała. Splatam nogi z jego nogami i próbuję udawać, że wszystko w porządku, chociaż serce nadal wali mi wariacko w piersi na myśl, że moim bliskim może się stać coś złego.
– Już w porządku – zapewniam. – Już dobrze. Masz rację. To tylko głupi sen.
– Co ci się śniło?
Nie chcę się tym z nim dzielić. Ale wiem też, że jeśli Remy chce to wiedzieć, to nie odpuści, póki nie powiem mu prawdy. Postanawiam się więc nie opierać.
– Zginęliście – szepczę. – Ty, moja babcia, Neve. Wszyscy nie żyliście, a ja mogłam się temu tylko przyglądać.
Zawsze nie znosiłam moich mocy właśnie dlatego, że są takie bierne. Są dobre, by na przykład wydobyć z kogoś informacje, ale nie przydają się w bezpośredniej walce. To dlatego uczyłam się strzelać i bić. Nie chciałam być zależna od innych policjantów. Nie chciałam być zależna od nikogo.
Ale wilkołaki mogą walczyć w sposób, który dla mnie zawsze będzie niedostępny. Podobnie Neve czy Cassie. Jestem najsłabszym ogniwem w rodzinie Beckettów. I gdyby nie moja pewność, że Remy uznałby to za głupotę, radziłabym mu, by wybrał sobie silniejszą partnerkę.
– Wszystko z nami w porządku, Pepper – zapewnia mnie łagodnie Remy. – I tak już zostanie. Mam propozycję. Ty i ja, randka dzisiaj wieczorem. Co ty na to?
Wiem, że chce odciągnąć moje myśli od ponurych tematów, i jestem mu za to bardzo wdzięczna.
– Ach tak? – mamroczę. – A gdzie mnie zabierzesz?
– Nakarmię cię, trochę rozweselę, a potem przelecę – obiecuje. – Zapewniam, że będziesz się dobrze bawić. Co ty na to?
Hmm, brzmi kusząco.
– Ale moja babcia...
– Zostawię jednego z moich ludzi na czatach – przerywa mi. – Nie masz więcej wymówek. Wymyślisz jeszcze jakieś?
Co za palant.
– Nie. – Mam ochotę pokazać mu język, ale musiałabym się odsunąć, a nie chce mi się tego robić. – Chętnie pójdę z tobą na randkę.
– No i zajebiście. – Remy zsuwa dłonie na moje biodra i podciąga mnie nagle do góry. – A teraz klęknij na łóżku i oprzyj policzek o materac. Chcę cię przelecieć.
Pochyla się i całuje mnie w szyję, po czym sam ustawia mnie w dogodnej dla siebie pozycji. Jęczę, kiedy daje mi klapsa w pośladek.
– Za co to?!
– Za to, że się mnie nie słuchasz – warczy zza moich pleców. – Miałaś się ustawić. Muszę odwalać całą robotę?
Zerkam na niego przez ramię z szerokim uśmiechem.
– Przecież to uwielbiasz, kochanie.
***
Wieczorem Remy zabiera mnie do kameralnej restauracji, gdzie oprócz naszego zajętych jest tylko kilka stolików, i przy dobrym jedzeniu rozmawiamy przez długie godziny. On opowiada mi o swoim dzieciństwie, ja jemu o utracie rodziców; on wspomina swoją pierwszą przemianę, a ja moment, gdy zorientowałam się, jakie mam moce. To było przerażające. Zobaczyłam wtedy śmierć rodziców, a mimo to nie udało mi się jej zapobiec.
– To musiało być okropne – stwierdza Remy, gdy to słyszy, po czym chwyta mnie mocno za rękę. – Tak mi przykro, papryczko.
Splatam swoje palce z jego i posyłam mu uspokajający uśmiech.
To naprawdę przyjemnie spędzony czas. Z dala od watahy, rodziny Remy'ego, mojej pracy i wszystkich związanych z nimi problemów. Jesteśmy tylko my i nasz kiełkujący związek. Jest ekstra. Aż robi mi się przykro, kiedy musimy wracać do rzeczywistości.
W drodze powrotnej na Bourbon Street Remy jest milczący. Ciekawi mnie, czy podobnie jak ja nie chce jeszcze wracać do domu. Wkrótce jednak okazuje się, że po głowie chodzi mu coś innego.
– Chciałaś, żebym zapytał, więc zamierzam to zrobić – oświadcza w pewnym momencie.
Mrugam zaskoczona.
– Ale o co...?
– Chcesz się ze mną sparować?
Po tym pytaniu tracę na chwilę dech. W samochodzie znowu zapada cisza.
Myślę nad odpowiedzią dobrych kilkadziesiąt sekund. Niby jest oczywista, ale... Łatwiej przychodziło mi przyjąć to wszystko, co się między nami dzieje, kiedy większość była inicjatywą Remy'ego. Mogłam opierać się do woli i wyklinać go, ale on się nie poddawał. Teraz jednak muszę powiedzieć, czego JA chcę, i to tak niespodziewane, że potrzebuję chwili.
Remy w końcu nie wytrzymuje.
– Papryczko?
– Tak – mówię na wydechu. – Oczywiście, że tak.
On tylko wzdycha z ulgą.
– Dla mnie to nie było takie oczywiste – mamrocze. – Robiłaś, co mogłaś, żeby mi uprzykrzyć życie.
– A ty mi udowodniłeś, że tak łatwo się nie poddasz, a poza tym że potrafisz pójść na kompromisy – odpowiadam. – Więc tak, zmieniłam zdanie. Wolno mi. Sparujmy się.
– Wiesz, że od tego nie ma odwrotu?
– Nie rób ze mnie idiotki – proszę ze śmiechem. – Wiem, na czym polega sparowanie. Mam przyjaciółkę po ślubie z twoim alfą, pamiętasz?
Remy kiwa głową i przez chwilę nie odpowiada. Wygląda tak, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Podoba mi się, że równocześnie prowadzi bez najmniejszego trudu, pewnie i spokojnie, jakby to nie stanowiło żadnego wyzwania. Czuję się z nim w tym SUV-ie bezpieczna.
– Więc... jak to zrobimy? – pyta w końcu.
– To ty decyduj – ucinam.
Remy z niezadowoleniem marszczy brwi.
– Nie pytałem cię o zdanie, tylko o to, co widziałaś w wizji.
Doskonale wiem, o co pytał, i nie zamierzam mu tego powiedzieć.
– Będzie zabawniej, jeśli się nie dowiesz – zapewniam.
Sądząc po jego minie, chyba się z tym nie zgadza. Na szczęście wjeżdżamy już na Bourbon Street, na której dzisiaj jest wyjątkowo spokojnie – w końcu mamy środek tygodnia – i Remy nie ma zbyt wiele czasu, żeby ze mną dalej dyskutować. Ledwie zatrzyma samochód, wyskakuję na zewnątrz i ruszam przez ulicę w kierunku mojego domu.
W połowie drogi Remy chwyta mnie za ramię i do siebie odwraca.
– Papryczko – warczy. – Następnym razem poczekasz, aż zgaszę silnik i otworzę ci drzwi. Jasne?
Uśmiecham się kpiąco.
– Takim jesteś dżentelmenem?
– Najwyraźniej tylko w ten sposób mogę cię zmusić, żebyś na mnie poczekała i nie odchodziła beze mnie. – Wzrusza ramionami. – Jasne?
Z rozbawieniem kiwam głową. Niech mu będzie.
Remy obejmuje mnie ramieniem i prowadzi w stronę kamienicy. Właśnie wtedy zauważam, że w sklepie na dole świecą się światła. Marszczę brwi.
Jest naprawdę późno. Babcia powinna o tej porze spać, a nie siedzieć w sklepie. Od razu przychodzi mi do głowy, że coś mogło się stać.
– Zajrzyjmy do babci, proszę – mówię, siląc się na spokój.
Remy rozgląda się dookoła.
– Nigdzie nie widzę Jeremy'ego – odpowiada, mając na myśli tego wilkołaka, którego zostawił na czatach. – Nie podoba mi się to.
Mój niepokój tylko się wzmaga. Przyspieszamy i już po chwili docieramy do drzwi sklepu. Remy nie pozwala mi wejść jako pierwszej; wślizguje się do środka, wyciągając równocześnie ramię, jakby próbował mnie nim zasłonić. To naprawdę słodkie i wyjątkowo nie czepiam się, że traktuje mnie jak słabą kobietę.
Na dźwięk otwieranych drzwi z zaplecza dobiegają kroki.
– Zamknięte! – krzyczy babcia, po czym wychodzi na sklep i staje jak wryta, gdy nas widzi. – Och. To wy. Ładnie wyglądacie!
To prawda, oboje wyjątkowo się postaraliśmy na ten wieczór. Remy włożył nawet KOSZULĘ i zrezygnował z motocyklówki, choć nie sądziłam, że to możliwe, a ja mam na sobie sukienkę. Musiałam głęboko przegrzebać moją szafę, żeby ją znaleźć, ale się opłacało, bo w rezultacie musiałam ją zakładać dwa razy. Po pierwszym Remy bardzo głośno wyraził swój entuzjazm.
Do obcisłej czarnej sukienki musiałam włożyć również szpilki, przez co teraz marzę jedynie o tym, żeby je wreszcie zdjąć. Tym bardziej nie mam więc cierpliwości do komentarzy babci.
– Babciu... Wszystko w porządku? – pytam, podchodząc do niej.
Remy kładzie mi dłoń na plecach, jakby nie chciał przerywać kontaktu między nami.
– Tak. Pewnie. Dlaczego pytasz? – dziwi się babcia. – Potrzebowałam trochę więcej czasu, żeby zrobić zapas amuletów na jutro. Miałam dzisiaj istne urwanie głowy, tylu klientów, że wszystko wykupili! To na pewno dlatego, że sklep był przez parę dni nieczynny.
Oddycham z ulgą.
– Myśleliśmy, że coś się stało! – wykrzykuję. – Nie strasz nas tak więcej!
– Zabiję Jeremy'ego – mamrocze za moimi plecami Remy. – Pewnie polazł do jakiegoś baru.
– Dyscyplina najwyraźniej nie jest waszą mocną stroną – zauważam z przekąsem.
Remy otwiera usta, jakby chciał coś odpowiedzieć, ale na szczęście ostatecznie rezygnuje. I dobrze, nie mam ochoty się z nim teraz kłócić.
Mogę to zrobić później, gdy zostaniemy sami. Tuż przed tym, jak zabierze mnie do łóżka.
– Pomogę ci jutro rano z amuletami, jeśli będziesz ich miała za mało – obiecuję. – Ale teraz idź spać, babciu. Jest naprawdę późno.
Babcia chwyta mnie za ramiona, przybliża się i całuje mnie w czoło.
– Jesteś kochana, Junie – mówi. – Zaraz idę do siebie. Wy też już uciekajcie.
Posyłam Remy'emu przepraszające spojrzenie, ale on tylko się uśmiecha. Wow. Chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać jego uśmiech. Uwielbiam go.
Żegnamy się z babcią i ruszamy do wyjścia. Otwieram drzwi i właśnie wtedy, gdy spoglądam na pustą Bourbon Street przed nami, gdzie obok SUV-a Remy'ego parkuje tylko jeden samochód, przeszywa mnie przedziwne uczucie, jakby ktoś zrzucił na mnie wiadro lodowatej wody. Zatrzymuję się na sekundę.
– Uważaj! – krzyczy nagle Remy.
Zanim zdążę choćby mrugnąć, jestem zamknięta w jego ramionach. Krzyczę, gdy lecimy przez sklep, aż oboje ciężko upadamy na deski podłogi. Remy krzyczy do babci, żeby się schowała, ale zupełnie nie wiem, o co mu chodzi. Nie puszcza mnie, gdy próbuję się wydostać z jego uścisku.
I właśnie wtedy, kiedy jego ręka zaciska się na moim nagim przedramieniu, przed oczami rozbłyska mi wizja.
Kły. Pazury. Sierść. Warkot. Krew. Mnóstwo krwi.
Wracam do rzeczywistości równocześnie zbyt szybko, by w pełni zrozumieć to, co zobaczyłam, i zbyt wolno, by nie być wstrząśnięta tymi obrazami. Napotykam poważne spojrzenie Remy'ego.
– Wszystko w porządku, papryczko? – warczy.
Pospiesznie kiwam głową. Nie powiem mu, co widziałam, póki tego nie zrozumiem.
– Dlaczego leżymy na podłodze?
Remy podnosi się ostrożnie, kuca i wygląda przez okno.
– Ktoś do nas strzelał – wyjaśnia. – Nie widziałaś? Na ulicy stał facet z czymś, co przypominało strzelbę.
Wpatruję się w niego ze zdumieniem. Przecież nic nie słyszałam. Żadnych wystrzałów, uderzeń kul, nic z tych rzeczy. O czym on mówi?
Klękam przy nim i oglądam go dokładnie. Jestem przerażona, serce wali mi jak szalone, bo obawiam się, że ktokolwiek to był, mógł go trafić. Nie zdziwiłoby mnie, gdyby Remy nawet nie poczuł postrzału. Zamiast kuli czy krwi dostrzegam jednak coś innego.
Z ramienia wystaje mu coś, co wygląda jak strzykawka.
Wystarczy mi sekunda, by połączyć ten atak z wizją, której doznałam, gdy Remy mnie chwycił. Oni nie próbowali strzelać do mnie. Celem był Remy.
Zrywam się na równe nogi, chociaż on próbuje mnie ściągnąć z powrotem do parteru. Znajduję porzuconą na podłodze torebkę, wyjmuję z niej komórkę i rzucam ją siedzącej pod ladą babci.
– Dzwoń do Neve, niech wilkołaki tu przyjadą – polecam jej. – Natychmiast! Niech wezmą ze sobą lekarza i niech zabierze ze sobą leki uspokajające!
– Pepper, co ty...
– To nie była strzelba, Remy. – Przy tych słowach odwracam się do niego i z powrotem przy nim klękam. – To był aplikator do zdalnej iniekcji. Masz wbitą w ramię pustą strzykawkę. A jeśli to robota tych samych ludzi, którzy porwali Miltona, to wiesz, co mogło znaleźć się w środku?
Remy robi dziwną minę. Wyciąga z ramienia strzykawkę i rzuca ją na podłogę. Nie potrafię poznać po jego reakcjach, czy jest przejęty i czy coś jest z nim nie tak. Chwytam go za ramiona i zbliżam się jeszcze bardziej, ale tym razem nie atakuje mnie żadna wizja. Akurat teraz, kiedy jej potrzebuję!
To widziałam w ostatniej. Dziczejącego Remy'ego w niekontrolowanej przemianie. Założę się, że w strzykawce był dokładnie ten sam środek, który podano Miltonowi, zanim rozszarpał na strzępy wampira. Jestem tak przerażona, że w głowie mam pustkę i zupełnie nie wiem, co robić.
To nie może stać się z nim. Remy nie może się przemienić.
Babcia zgodnie z moimi poleceniami rozmawia już przez telefon, więc sama rzucam się do zapasów w jej sklepie. Szukam czegoś na uspokojenie. Czegokolwiek. Drżącymi palcami przerzucam kolejne specyfiki, aż w końcu znajduję olejek eteryczny z melisy, szyszek chmielu i męczennicy. Kurwa.
To tak, jakbym próbowała leczyć przeciętą tętnicę plastrem, ale nic lepszego nie mam pod ręką. Potrzebuję lekarza z porządnymi środkami nasennymi!
– Masz. – Rzucam Remy'emu buteleczkę, a ten chwyta ją zwinnie. – Wypij całość.
Zerka na etykietę.
– Tutaj jest napisane, że sugerowana dawka...
– Mam to w dupie, Remy – przerywam mu stanowczo. – Wypij całość, rozumiesz?
Kiwa głową, posłusznie odkorkowuje buteleczkę i zeruje ją w kilka sekund. Babcia kończy rozmawiać.
– Jeśli trzeba mu podać coś nasennego, mam jeszcze kilka środków...
Przytakuję, zachęcając ją, żeby poszła na zaplecze, ale w tej samej chwili Remy wstaje i rusza do drzwi. Zagradzam mu drogę i kładę mu ręce na torsie. Mam wrażenie, że jego serce bije zbyt szybko.
Nie mam pojęcia, ile czasu potrzebuje ten pieprzony środek, żeby zadziałał. A może to w ogóle nie było to i mam paranoję?
– Co ty robisz, Remy?
– Idę wpierdolić temu typowi, który do nas strzelał – warczy. – Odsuń się, papryczko.
Nie mam najmniejszego zamiaru wypuszczać go ze sklepu.
– Zostaniesz tutaj – odpowiadam stanowczo. – Musimy zaczekać i zobaczyć, czy wszystko z tobą w porządku...
– Wszystko ze mną w porządku – potwierdza warknięciem. – Odsuń się.
No na pewno nie!
Zapieram się, gdy Remy próbuje przesunąć mnie na bok. Staję w drzwiach i opieram się o nie plecami, zdeterminowana, żeby nie wypuścić go na zewnątrz. W jego ciemnych oczach dostrzegam coś dziwnego, co sprawia, że przechodzą mnie ciarki.
Remy chwyta mnie za ramię i szarpie, próbując usunąć mnie z drogi. Udaje mi się wywinąć z jego uścisku, ale czuję ostry ból i ze zdziwieniem stwierdzam, że po ręce spływa mi krew. Cholera...
To on. Paznokcie Remy'ego zamieniają się w pazury, którymi właśnie mnie drasnął!
Gdy ponownie na niego spoglądam, jestem już poważnie przerażona. Remy nie wygląda jak Remy. Wygląda jak wilkołak, który z trudem panuje nad własną przemianą. Kły ma wydłużone, a w jego oczach pali się dziwny blask. Nie rozpoznaję tego spojrzenia. Mam wrażenie, że w ogóle nie ma w nim mojego partnera.
– Remy...
– Zejdź mi z drogi, Pepper – cedzi. – Nie chcę ci zrobić krzywdy.
Nie. To niemożliwe. To się nie może dziać naprawdę!
– Neve już jedzie z wilkołakami – słyszę za sobą głos babci. – Wszystko będzie dobrze, Junie...
Remy odwraca się do niej, czujny jak zwierzę, którym właśnie się staje. Nie mogę na to pozwolić. Nie mogę...
Przyskakuję do niego, obejmuję go za szyję i próbuję skupić jego uwagę na mnie. Kiedy się do mnie odwraca, chwytam go za twarz i łapię jego spojrzenie.
– Remy, skup się na mnie – proszę. – To ja, Pepper. Twoja papryczka. Zostań ze mną.
Remy warczy w tak absolutnie przerażający sposób, że mam ochotę schować się pod najbliższym stołem. Dużo samozaparcia mnie kosztuje, żeby tego nie zrobić i zostać przy nim. Przechylam się i całuję go w usta.
– Zostań ze mną, proszę – szepczę. – Skup się. Zostań ze mną. Kocham cię, Remy!
Warczenie ustaje i przez krótką jak mgnienie oka chwilę mam wrażenie, że do niego dotarłam, że to coś dało. Czuję zakończone ostrymi pazurami ręce Remy'ego na mojej talii i choć usztywniam się, bojąc się, że zrobi mi krzywdę, wytrzymuję w miejscu i nie próbuję uciekać. Muszę go tu zatrzymać, dopóki nie przyjadą wilkołaki. Jeśli pozwolę mu wyjść z tego sklepu, jeśli nam ucieknie...
Nawet nie chcę myśleć o tym, co może się wydarzyć. Nie chcę przypominać sobie, jak skończył Milton.
Nie mogę stracić Remy'ego. Nie teraz. Proszę.
– Kocham cię, Remy – powtarzam drżącym głosem. – Skup się na mnie. Jestem tu z tobą i nigdzie się nie wybieram.
Remy z warkotem zniża głowę, żeby gwałtownie mnie obwąchać. Zachowuje się coraz bardziej dziko. Nie wiem, co robić.
Tylko spokojnie...
A potem nagle chwyta mnie mocniej w pasie, podrywa z podłogi i po prostu rzuca mną przez sklep.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top