Rozdział osiemnasty

Wiecie, że jesteśmy już w połowie tej historii? ;)

Kolejny rozdział standardowo w sobotę, ale że to Sylwester, to na Nowy Rok dostaniecie w niedzielę bonus :) Indżojcie!

__________________________________

Niechętnie wybieram się wieczorem na kolację do Beckettów.

Nigdy nie potrafiłam odmawiać Neve, nawet wtedy, gdy wiem, że ona spiskuje przeciwko mnie. A teraz z pewnością spiskuje. Dobrze wie, jakie miałam wizje na temat Remy'ego, i z pewnością nie odpuściła sobie myśli, że mogłybyśmy być rodziną. Będzie chciała za wszelką cenę doprowadzić do konfrontacji.

Dlatego muszę się pilnować tego wieczoru, a to sprawia, że całe to wyjście przestaje być rozrywką. Zaczyna mnie męczyć walka z Remym.

To jednak nie oznacza, że zamierzam się poddać.

Specjalnie się spóźniam. Mam nadzieję, że nie będą na mnie czekać z jedzeniem i mniej czasu spędzę w ich towarzystwie. Kiedy zajeżdżam na podjazd moim mustangiem, auta wszystkich członków rodziny Beckettów już tam są. Uśmiecham się do siebie. I dobrze.

Ubrana w ciemnogranatowe, obcisłe dżinsy i czarną koronkową bluzeczkę, czuję się równocześnie seksownie i swobodnie. Odpowiedni strój dodaje mi odrobinę pewności siebie, gdy ruszam do drzwi wejściowych. Otwiera mi Ian.

– Cześć, Pepper. – Uśmiecha się do mnie oszczędnie. Chyba nadal ma do mnie pretensje o tę sytuację, gdy kiedyś pomogłam Neve uciec z posiadłości jej matki i zawiozłam ją na wyspę, na której urzędują demony. – Fajnie, że wpadłaś. Czekaliśmy na ciebie.

Nie ma w tych słowach wyrzutu, ale i tak robi mi się głupio.

– Nie trzeba było – mamroczę, idąc za nim do salonu.

Ian śmieje się.

– Kiedy Neve się na coś uprze, ciężko ją odwieść od jej pomysłów – mówi, jakbym sama nie wiedziała. – W takich chwilach najlepiej po prostu płynąć z prądem. Inaczej może się to odbić na ludziach z twojego otoczenia.

Na przykład na głodnym jak wilki – nomen omen! – klanie Beckettów, któremu Neve nie pozwoliła zasiąść beze mnie do stołu.

Wchodzimy do salonu, gdzie witam się z całą rodziną. Na szczęście nikt nie ma do mnie pretensji o opóźnienie kolacji, za to wszyscy zachowują się nieco dziwnie. Lexie wydaje się trochę zbyt radosna, a Hank przygląda mi się z niezrozumiałym dla mnie rozbawieniem. A potem jeszcze Cassie szturcha go w bok.

Postanawiam to zignorować, podobnie jak ignoruję siedzącego na kanapie w salonie Remy'ego. Podczas gdy witam się z resztą, on jedynie przygląda nam się ponuro. Jak zwykle w obecności swojej rodziny zupełnie zamyka się w sobie. Choć pewnie nie chodzi konkretnie o Beckettów – on po prostu zdaje się nie lubić dużych skupisk ludzkich.

Remy Beckett nadawałby się na wilkołaka żyjącego poza stadem, gdyby tylko nie miał tak licznej bliskiej rodziny.

Trochę mnie jednak boli, że on nawet się do mnie nie odzywa. Ledwie zauważa moje przyjście, tak jest zajęty byciem ponurym milczącym gburem na kanapie. Jeśli ktokolwiek z jego rodziny zwraca na to uwagę, to nie dają po sobie nic poznać – ale oni są pewnie przyzwyczajeni do takiego przez niego traktowania.

Siadamy w końcu do stołu, a kiedy zaczynamy jeść, rozmowy w rodzinie Beckettów toczą się swobodnie jak zawsze. Lubię się temu przysłuchiwać, bo oni zawsze mnie bawią. Zwłaszcza Jax, który jest urodzonym rodzinnym komikiem.

– ...no więc wchodzimy do domu Hanka, ja i trzech moich kumpli z watahy – opowiada w którymś momencie historię, przez którą Cassie z jakiegoś powodu robi się czerwona na twarzy, a więc za chwilę pewnie będzie jej dotyczyć – przemieniamy się z wilków w ludzi, ruszamy przez dom, żeby znaleźć jakieś zapasowe ciuchy, a tam w salonie siedzi Cassie. Wiecie, co zrobiła na nasz widok? Pisnęła i uciekła!

Jax rechocze, a Cassie płoni się jeszcze bardziej.

– Byliście nadzy – usprawiedliwia się. – Widziałam WSZYSTKO.

I sądząc po tonie jej głosu, była tym przerażona.

– Kochanie, wszyscy w tej rodzinie widzieli mnie nago przynajmniej raz – mówi protekcjonalnie Jax. – A żadna z kobiet, która mnie tak widziała, nie uciekała przede mną z krzykiem.

– Więc jestem chlubnym wyjątkiem – mamrocze Cassie.

– Chlubnym? – Jax podnosi brew. – Nie powiedziałbym. Raczej dziwnym.

– Zejdź z mojej partnerki, Jax – warczy Hank. To i tak dziwne, że dopiero teraz się odzywa. – Nie każdy chce oglądać twojego fiuta. A ja bardzo się cieszę, że Cassie nie ma na to ochoty. Jedyny fiut, jaki powinna oglądać...

– O, nie – szepcze Cassie.

– ...należy do mnie – dokańcza Hank niezrażony jej protestem. – Do końca naszego życia. Czy to jasne? Nie pojawiaj się więcej goły w moim domu bez zapowiedzi.

Dobrze, że dodał to „bez zapowiedzi". Jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, że w ogóle zabrania mu przyjścia gołym, co w świecie wilkołaków najwyraźniej nie jest w dobrym tonie.

Za to najwyraźniej każdy każdemu trzyma w tym świecie w domu zapasowe ciuchy.

Z jakiegoś powodu cała ta rozmowa i możliwość zajrzenia do świata wilków fascynują mnie bardziej niż kiedyś. Wiem, że milczący powód takiego stanu siedzi po drugiej stronie stołu i rzuca mi co jakiś czas spojrzenia, których nie potrafię zignorować, choćbym bardzo chciała, ale nie przejmuję się tym. Zrzucam to na karb niepoczytalności.

Najwyżej tak się będę bronić w sądzie.

– A wiecie, dlaczego się tam pojawia? – wtrąca nagle Ian. – Bo zabroniłem mu to robić w moim domu. Z jakiegoś powodu Neve też nie była tym zachwycona. Ani ja, że oglądała goły tyłek mojego brata.

Neve posyła mu krzywe spojrzenie.

– No bo serio, kto chciałby go oglądać?

Ian uśmiecha się do niej z satysfakcją; najwyraźniej cieszy go, że Neve chce oglądać tylko jego tyłek. Super.

Jax tymczasem chwyta się za serce i wydaje z siebie dziwny dźwięk.

– Auuć. Wszystkie tu łamiecie moje serce! – krzyczy, po czym przenosi wzrok na mnie. – Pepper, ty jedna jesteś tu niesparowana poza moją siostrą. Potwierdź moją teorię, że tylko sparowane kobiety nie mają ochoty patrzeć na moje gołe atrybuty.

Gołe atrybuty. Ciekawe, czy ten facet kiedykolwiek w swoim życiu był poważny.

Przyglądam mu się z namysłem, ciesząc się ciszą i napięciem, jakie zapadły w salonie po tych słowach. W końcu wzruszam ramionami.

– Nie wiem. Musiałabym sprawdzić.

– Sprawdzić? – ożywia się Jax. – Możemy to zrobić zaraz! Musimy tylko wyjść do innego pokoju, bo jeśli rozbiorę się tutaj, złamię zakaz DWÓCH moich braci.

Podnosi się od stołu, jakby naprawdę zamierzał to zrobić, ale w tym momencie przerywa nam warczenie.

Niskie, pełne wściekłości, sprawia, że włoski na karku stają mi dęba. Rozglądam się po jadalni, ale wszyscy wydają się raczej rozbawieni niż zaniepokojeni. Ja też nieco się uspokajam, gdy lokalizuję w końcu źródło tych dźwięków.

To Remy. Gapi się na Jaxa spode łba i warczy jak jakiś świr.

– A tobie co? – dziwię się. – Zepsułeś się?

Dopiero wtedy Remy przenosi spojrzenie na mnie. Wzdrygam się.

– Nie ma takiej opcji, żeby Jax pokazywał ci się bez ubrań – odzywa się Remy, co nawet dla mnie stanowi sporą niespodziankę. – Jasne?

Lexie parska śmiechem, po czym maskuje to kaszlem. Nic dziwnego. Remy zachowuje się naprawdę dziwacznie.

Nie dopuszczam do siebie myśli, co to może znaczyć. Wolę sądzić, że coś jest z nim nie tak.

Przez chwilę przy stole panuje paskudna cisza. Jax wydaje się trochę rozbawiony, a trochę niepewny. Wszyscy chyba czekają na moją reakcję.

Mam dziwne wrażenie, że zostałam tu zaproszona jako główna atrakcja. Jakby wszyscy czekali, aż Remy w końcu nie wytrzyma i powie coś takiego, a ja mu się odszczeknę. Bo to chyba jasne, że wszyscy liczą, że to zrobię. Neve zna mnie doskonale i wie, jaki mam krótki lont, kiedy ktoś próbuje mi rozkazywać.

Może dlatego postanawiam rozegrać to nieco inaczej.

– Ale mnie o tym mówisz? – dziwię się. – Ja wcale nie chcę go oglądać bez ubrań, więc twoja interwencja nie jest potrzebna. Tylko go podpuszczałam.

Remy przenosi wzrok na Jaxa.

– Nie brzmiało, jakby mnie podpuszczała – broni się najmłodszy z braci.

Remy znowu spogląda na mnie. W końcu sobie zwichnie od tego szyję.

– Jestem dobra w udawaniu – tłumaczę niewinnie. – Kilku moich byłych kochanków się o tym przekonało.

Neve parska śmiechem, a Cassie krztusi się przełykanym właśnie kęsem dziczyzny. Remy natomiast robi dziwną minę, jakby nie był pewien, jak zareagować na te słowa. Zamyślam się i wzruszam ramionami.

– Chociaż w zasadzie to kłamstwo. Każdemu prędzej czy później mówiłam, że udawałam.

Teraz Lexie też zaczyna się śmiać. To dziwnie znamienne, że tylko mężczyźni nie reagują na moje słowa.

Remy mruży oczy. Chyba nie podoba mu się ta rozmowa, ale kimże ja jestem, żeby go uszczęśliwiać.

– Nie chcę też słuchać o twoich byłych facetach – mówi chłodno.

– Nie było ich tak wielu – bronię się. – A najwięcej czasu zajął mi Duke. Przy nim nie musiałam udawać. Gdyby nie był takim cholernym zdrajcą i pieprzonym samcem alfa, pewnie nadal bym z nim była.

Remy wygląda tak, jakby zaraz miał go trafić szlag i bardzo próbował tego po sobie nie pokazać. Chcę coś jeszcze dodać, ale gryzę się w język i milknę.

Czy prowokowanie go to naprawdę taka dobra zabawa? Póki to tylko żarty, to pewnie. Ale nie chciałabym go NAPRAWDĘ zranić. Nie o to w tym chodzi.

A on teraz wygląda tak, jakby nie radził sobie z moimi słowami.

– Możesz w końcu zamilknąć? – pyta Remy złowróżbnie spokojnym tonem.

Zaciskam szczęki. Nie lubię być przekorna, ale jego słowa mnie drażnią i mam ochotę mu zrobić wbrew. Przestaję czuć wyrzuty sumienia, że go prowokuję. To dupek. Zawsze będzie mi mówił, co mam robić, i będzie się rządził, jeśli coś mu się nie spodoba.

Czy nie właśnie od takich facetów uciekam?

– Dziękuję za pyszny obiad. – Posyłam Neve promienny uśmiech. – Już się najadłam. Przepraszam, ale muszę wracać do domu.

Podnoszę się z krzesła i wychodzę z salonu, nie oglądając się na nikogo. Nikt mi nie odpowiada i nikt nie rusza się z miejsca, żeby mnie zatrzymać czy pożegnać, co każe mi przypuszczać, że ich zaskoczyłam. Szokujące.

Wściekła wychodzę przed dom. Dopiero tam zauważam, że dzwoni moja komórka; krew w uszach szumiała mi tak mocno, że nie usłyszałam dzwonka. Na wyświetlaczu dostrzegam imię Hardy'ego. Odbieram bez namysłu.

– Cześć, dowiedziałeś się czegoś?

Hardy wzdycha w słuchawkę.

– Dan Winston dostał ogon – informuje. – Nie chcesz wiedzieć, ile mnie to kosztowało.

Nie chcę. Cieszę się, że tylko współpracuję z policją, a nie jestem tam na stałe zatrudniona, bo dzięki temu omija mnie większość papierkowej roboty.

– To dobrze. Daj znać, czego się dowiecie.

– Na razie sprawdziliśmy podstawowe informacje na jego temat i już tutaj mamy coś ciekawego – mówi ku mojemu zdziwieniu. Mruknięciem zachęcam go, żeby kontynuował. – Dan Winston pracuje w organizacji non profit Human Advancement. To znaczy nie wiem, czy dostaje jakieś wynagrodzenie, ale spędza tam sporo czasu. Słyszałaś o nim?

– Nie. – Przysiadam na przedniej masce mojego mustanga. – Powinnam?

– To ciekawa organizacja – odpowiada Hardy z przekąsem. – Zajmuje się promowaniem praw ludzi.

– To chyba dobrze – stwierdzam ostrożnie.

Kodiak prycha w słuchawkę.

– Nie, nie rozumiesz mnie, Pepper. Ta organizacja promuje prawa LUDZI. Nie nasze.

Ach tak. Teraz wszystko jasne.

Od kiedy nieludzie wyszli z ukrycia, zaczęły pojawiać się grupy ludzi, które nie były tym faktem zachwycone. Zaczęły się pytania, skąd niektóre z rodzin mają tyle pieniędzy, dlaczego wampiry rządzą największymi korporacjami w miastach, po co wilkołakom przekazuje się tak duże tereny od rządu, i tak dalej.

Problem w tym, że kiedy pewne grupy społeczne dostają nowe przywileje, inne zawsze czują się zaniedbane. A grupy w rodzaju Human Advancement chętnie zrzeszają takich, którzy chcieliby ten stan rzeczy zmienić. Samemu też dostać takie przywileje albo zaszkodzić tym, którzy je dostali. Tacy ludzie czują się pokrzywdzeni, czują się zagrożeni, a ich bronią jest nienawiść.

Jeśli Dan Winston należy do jednej z takich grup, to wszystko nagle zaczyna układać się w całość.

– To jedna z tych organizacji, której członkowie spotykają się i hejtują nieludzi? – domyślam się.

Hardy mruczy potakująco.

– Pewności nie mam, ale skoro pytasz, to moim zdaniem tak.

Och. Świetnie.

– To miałoby sens – przyznaję niechętnie. – Morderstwo wampira? Mogą chcieć napuścić na siebie nieludzi, żebyśmy sami się wykończyli. A gdyby to się nie udało, mogą planować jakiś atak.

– I po to ładunki wybuchowe – dodaje Hardy. – Ktoś musi się wkręcić na ich spotkanie. I sądzę, że mam idealnego kandydata.

– To nie mogę być ja – uprzedzam. – Dan Winston mnie zna i z pewnością nie tylko on. Ale Duke pracował już pod przykrywką. Da sobie radę i może się dowie, co oni planują.

– Też doszliśmy do tego wniosku. Zatrudnimy do tego Duke'a.

Nagle otwierają się drzwi domu Neve i Iana. Ze środka wychodzi Remy, a kiedy mnie dostrzega, od razu rusza w moją stronę. W półmroku wygląda naprawdę ponuro i groźnie, zwłaszcza że włosy ma rozwichrzone, a minę zdeterminowaną. Kroczy ku mnie w taki sposób, że instynktownie mam ochotę uciekać.

Zapieram się nogami o podłoże i próbuję się skupić na rozmowie.

– Warto przyjrzeć się bliżej temu Human Advancement – zauważam. – Skoro Duke będzie zajęty, my możemy się tym zająć.

– Jutro pojedziemy do ich siedziby i pogadamy z właścicielami – oznajmia Hardy.

Uśmiecham się złośliwie.

– Chcesz mnie trzymać blisko, bo Remy kazał mi cię pilnować?

Hardy wydaje z siebie żachnięcie.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.

Jasne. Dlaczego faceci zawsze muszą się wzajemnie bronić?

Remy w końcu do mnie dociera. Bez słowa wyrywa mi komórkę z ręki i gdy wpatruję się w niego z niedowierzaniem, zakańcza połączenie. Rozkładam ręce.

– Co do cholery, Remy?

On tymczasem chowa mój telefon do kieszeni spodni, po czym obejmuje mnie ramieniem, aż znajduję się zdecydowanie za blisko niego. Kładę mu dłonie na piersi i wstrzymuję oddech.

Co on wyprawia?!

– Lubisz się ze mną droczyć, papryczko, co? – mruczy.

Kręcę głową.

– Absolutnie nie. Nie wiem, o czym mówisz.

Doskonale wiem, o czym mówi. Ale nie zgłupiałam na tyle, by się do tego przyznawać.

– Wiesz, próbowałem się trzymać od ciebie z daleka – warczy, ignorując moją odpowiedź. – Próbowałem cię ignorować, jak tylko mogłem, bo wiem, co oznacza twoja bliskość. Kłopoty. Od samego początku jesteś wrzodem na dupie, papryczko.

Och, cudownie. To brzmi prawie jak wyznanie miłości.

– A jednak z jakiegoś powodu nie potrafię się trzymać na dystans – dodaje. – Ciągnie mnie do ciebie jak ćmę do światła. A ty najwyraźniej zdajesz sobie z tego sprawę i robisz wszystko, żebym oszalał.

To akurat nie jest fair. Marszczę brwi.

– Świat nie kręci się wokół ciebie, Remy – protestuję. – Niczego nie robię z myślą o tym, żeby cię denerwować.

– A ta pogadanka przy stole?

No dobra. Tu mnie ma.

– Poza pogadanką przy stole – poprawiam. – Poza tym jedynie walczę o swoje. Nie...

– Dość gadania, papryczko – warczy.

No nie wierzę. On znowu mnie ucisza?!

Robi jednak znacznie więcej. Pochyla się i mnie całuje.

Mam ochotę go ugryźć, ale zamiast tego rozchylam wargi, pozwalając jego językowi wślizgnąć się do środka moich ust. Remy chwyta mnie za kitkę i szarpie lekko, odchylając mi głowę do tyłu, po czym pogłębia pieszczotę. Nasze języki się splatają, a ja jęczę mu w usta.

Kolano Remy'ego wsuwa się między moje nogi, mężczyzna chwyta mnie w talii i podsadza na maskę samochodu. Całuje mnie gwałtownie, zachłannie, a ja otaczam ramionami jego kark. Jego dłonie wędrują pod brzeg mojej koronkowej bluzeczki, muskają nagie plecy, aż wyprężam się w jego kierunku i obejmuję jego biodra udami.

Nagle przed moimi oczami rozbłyska wizja. Krew. Pył. Krzyki ludzi. Ktoś krzyczy moje imię. Ciało leżące bezwładnie na ziemi...

Odrywam się od niego i odpycham go od siebie. Remy posłusznie się cofa.

– Słyszałem, że wizje z czasem mijają, kiedy kogoś często dotykasz. – Ciekawe, od kogo to usłyszał. Pewnie od tej zdrajczyni Neve. – Więc po prostu będziemy się często dotykać.

On chyba śni.

– Nie będziemy się dotykać – protestuję stanowczo. – Zabieraj łapy.

Remy spogląda znacząco w dół naszych ciał.

– To ty owijasz mnie nogami, papryczko.

O kurwa. Chyba faktycznie coś takiego robię.

Jakim cudem przy tym facecie tracę zdolność logicznego myślenia?!

Puszczam go czym prędzej i zeskakuję z maski samochodu, próbując się od niego odsunąć. Remy nie odrywa ode mnie czujnego spojrzenia, w którym błyszczy podniecenie.

– Nie chcę tego – oświadczam stanowczo. – To się nie wydarzy, Remy.

– Ja też tak myślałem, papryczko – odpowiada protekcjonalnie – ale czas przestać cię oszukiwać. Oboje wiemy, że to się wydarzy. A potem, kiedy już się zgodzisz, sparuję cię i będziemy razem.

Serce wali mi jak szalone. On naprawdę to powiedział czy to tylko moja wyobraźnia?

Nie. Zdecydowanie to powiedział. Może zwariował?

Cofam się o kolejny krok.

– Nie.

– Właściwie cieszę się, że się opierasz. – Przygląda mi się z zainteresowaniem. – To będzie dużo ciekawsze.

Co za świr! Czyli co, teraz zamierza mnie uwodzić?!

– Nie chcę takiego partnera jak ty – powtarzam uparcie. – Może i moje ciało dobrze na ciebie reaguje, ale to nic nie znaczy, bo rządzi umysł. A ten mówi, że nie ma takiej opcji. Rozumiesz?

Remy przekrzywia głowę.

– Rozumiem, że będę miał naprawdę ciekawe zadanie. Przekonam cię, że się mylisz. Pewnie nikomu przede mną to się nie udało.

No raczej, że nie, bo ja się nigdy nie mylę!

– Porąbało cię – stwierdzam zdziwiona. – Powiedziałam, że nie chcę!

– A co to było przed chwilą?

Zamyślam się.

– Dobra, mogę z tobą iść do łóżka – zgadzam się. – Ale na pewno nic więcej. Od seksu jest jeszcze daleka droga do partnerstwa.

Remy przygląda mi się tak intensywnie, że dostaję ciarek.

– Zobaczymy.

Nie znoszę tego jego „zobaczymy"! Jakby wiedział, że i tak będzie miał ostatnie słowo, niezależnie od tego, co powiem!

Właśnie dlatego odwracam się na pięcie, wsiadam do samochodu i włączam silnik. Nie próbuje mnie zatrzymać, tylko podchodzi do drzwi po stronie kierowcy i puka w szybę. Kiedy ją opuszczam, podaje mi moją komórkę.

– Bezpiecznej drogi, papryczko – mówi, po czym odchodzi.

Serce nadal bije mi jak szalone, kiedy odjeżdżam spod domu Neve i Iana, a wargi wciąż mnie mrowią po pocałunku. Nigdy nie przeżyłam takiego pocałunku, nawet z Dukiem! Co właściwie jest dosyć niepokojące.

Więcej do tego nie dopuszczę. Na pewno.

Jasne. Chyba prędzej naprawdę otworzy mi się pod nogami to wejście do piekła.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top