Rozdział dwunasty
Prosiliście o bonus, więc łapcie! Ale teraz już kolejny w środę ;)
_____________________________________
– To by było na tyle, jeśli chodzi o przesłuchanie.
Ciało znajduje się w zaułku między dwoma uliczkami w Irish Channel, zaledwie kilka przecznic od miejsca, w którym tropiciele znaleźli ślad młodego wilkołaka.
Serce mi się kraje, gdy patrzę na leżącego między śmietnikami chłopaka. Miał tylko osiemnaście lat. Całe życie było przed nim. A teraz jego ciało na wpół leży na ziemi, oparte plecami o ścianę zaułka, wokół widać plamę wymiocin, a oczy niewidzącym wzrokiem wpatrują się przed siebie. Widywałam już w przeszłości zwłoki, ale nigdy takie. Czuję łzy czające się pod powiekami.
Miejsce odgrodzono policyjną taśmą, za którą wpuszczono jedynie Hardy'ego, Duke'a i mnie, bo to my prowadzimy śledztwo. To znaczy oni prowadzą, ja im pomagam. Zarówno Remy, jak i Lucien musieli poczekać po drugiej stronie ulicy, z czego, mówiąc oględnie, nie byli zbyt zadowoleni. Już w drodze tutaj wiedzieliśmy, że chłopak nie żyje i że niczego już od niego się nie dowiemy.
– Będzie potrzebna sekcja zwłok – mówi Duke, kucając nad zwłokami. – Jakieś pomysły, co mogło go zabić?
– Och, tak. Przy ciele znaleźliśmy to. – Lekarz sądowy, Daniel Meyers, starszy facet w prostokątnych okularach, unosi woreczek próżniowy ze strzykawką w środku. – Zbadamy resztki, ale gdybym miał strzelać, stawiałbym na fentanyl. Widywałem już jego ofiary i wyglądały podobnie.
– Fentanyl? – powtarzam pytająco.
– Substytut heroiny – wyjaśnia Hardy. – Ostatnio w mieście są z nim problemy. Potwierdzimy to w toksykologii.
– Po sekcji zwłok prawdopodobnie będę mógł wam powiedzieć, czy zabiły go opioidy – dodaje Meyers. – W takich przypadkach zazwyczaj dochodzi do depresji ośrodka oddechowego.
– Ofiary się duszą – tłumaczy na moje potrzeby Hardy, na co posyłam mu mordercze spojrzenie.
Dziękuję bardzo, nie jestem aż taką idiotką!
– To bardzo niefortunne – dodaje Duke, podnosząc się i otrzepując ręce. – Chcieliśmy go przesłuchać, żeby dowiedzieć się, co wydarzyło się w tamtym magazynie i załagodzić sprawy z wampirami.
– A dziwnym trafem główny podejrzany nie dożył przesłuchania – dodaję, na co Duke mruczy potakująco. – Więc co? Ktoś podał mu narkotyki, żeby go uciszyć?
Oddalamy się nieco od lekarza i reszty techników. Kiedy Hardy się znowu odzywa, głos ma nieco przyciszony.
– Remy utrzymuje, że chłopak palił jedynie marihuanę – mówi. – Żadnych twardych narkotyków. Od trawy dosyć daleko do złotego strzała.
– Wątpię, żeby to przeszkadzało wampirom w uznaniu jego winy – oponuję. – Narkotyki to narkotyki. Myślisz, że będą drążyć?
Duke unosi brwi.
– A poznałaś Luciena Andersona?
No tak.
– W zasadzie to bez różnicy, co uznają wampiry. – Hardy wzrusza ramionami. – Albo dojdą do wniosku, że to odosobniony przypadek ciężko uzależnionego wilkołaka, albo że to część jakiegoś większego spisku, który ma na celu nas skłócić. Tak czy inaczej raczej nie dojdzie do wypowiedzenia wojny.
Chociaż tyle dobrego.
– Pozwólcie mi dotknąć ciała – wypalam.
Hardy posyła mi niepewne spojrzenie.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Pepper...
– Przecież dlatego tu jestem, nie? – przerywam mu. – Tylko z tego powodu w ogóle wplątaliście mnie w tę sprawę. Więc dajcie mi się zająć tym, na czym znam się najlepiej. Dam sobie radę. Widywałam już gorsze rzeczy.
Na przykład śmierć moich rodziców, gdy miałam raptem dziesięć lat.
Kodiak wymienia spojrzenia z Dukiem, który wzrusza ramionami. Wiem, co ich martwi. W tamtym gabinecie Remy o mało nie stracił nad sobą kontroli i to przeze mnie. Boję się, co to może oznaczać, ale odmawiam uznawania tego za argument, by mi czegokolwiek zabraniać. To jego problem, nie mój.
Ruszam zdecydowanym krokiem w stronę ciała, ale w połowie drogi Duke łapie mnie za ramię i odciąga z daleka od Hardy'ego. Stajemy pod przeciwległą ścianą, a ja spoglądam na niego pytająco, z irytacją.
– Powinnaś uważać na Remy'ego Becketta – oznajmia.
Przewracam oczami.
– Świetnie. Dziękuję za tę radę. Możemy już wracać do pracy?
– Mówię poważnie, JJ – upiera się. – Ten koleś jest niebezpieczny. To egzekutor sfory, wiesz, jakie rzeczy robił w przeszłości?
Zamyślam się.
– Sądzę, że nigdy do tej pory mnie nie okłamał, że przespał się z inną laską, żeby się ze mną rozwieść.
Duke wygląda na poruszonego.
– Czyli coś między wami jest?!
– Nic między nami nie ma – protestuję ze złością. – Przez większość czasu chcemy się pozabijać, Duke. Nie, żeby to była twoja sprawa. Straciłeś prawo do interesowania się moim życiem w chwili, gdy postanowiłeś odejść.
– Nigdy nie chciałem od ciebie odchodzić. – Duke patrzy na mnie z determinacją, która porusza jakąś strunę w moim sercu. – Nigdy nie przestałem cię kochać, JJ. Więc jeśli nie chcesz już ze mną być, to przynajmniej pozwól mi się o siebie zatroszczyć...
– Widzisz? I to jest właśnie twój problem, Duke. – Odsuwam się od niego o krok i celuję w niego palcem. – Mam po dziurki w nosie facetów, którzy chcą się o mnie troszczyć. Pójdę do łóżka z pierwszym, który uzna mnie za partnerkę, a nie za słabą mimozę, którą się trzeba zaopiekować i ochronić przed złem tego świata. Co może oznaczać, że nie będę uprawiać seksu do końca życia, bo nie spotkałam jeszcze takiego faceta!
Przez chwilę wpatrujemy się w siebie bez słowa, aż w końcu Duke unosi dłonie w geście poddania.
– Dobra, zrobisz, co uważasz za słuszne. – No dziękuję za pozwolenie, łaskawco! – Ale przyjmij chociaż ode mnie radę: trzymaj się z daleka od Remy'ego Becketta. Ten facet ma na twoim punkcie jakąś niezdrową obsesję.
Unoszę brwi.
– I wydedukowałeś to po pięciu minutach rozmowy z nim? Wow, Duke, naprawdę zajebisty z ciebie detektyw.
Po tych słowach wymijam go i idę w kierunku ciała Miltona Edwardsa, starając się, by Duke nie dostrzegł mojego wyrazu twarzy.
Bo przy całej mojej brawurze i obracaniu tej sytuacji w żart, obawiam się, że mój były mąż może mieć trochę racji.
Kucam nad ciałem, a w nos uderza mnie nieprzyjemny zapach. No cóż, nikt nie twierdził, że nieboszczyk będzie pachniał różami. Chociaż bardzo nie chcę tego robić, wyciągam rękę i ostrożnie dotykam ramienia chłopaka.
Tyle że wtedy dzieje się coś dziwnego.
Tracę równowagę i lecę na tyłek, na szczęście za siebie. Kręci mi się w głowie tak bardzo, że momentalnie śniadanie podchodzi mi do przełyku. A potem nagle, jakbym oglądała cofający się film, wszystko się uspokaja, a ode mnie odsuwa się facet w kominiarce ze strzykawką w ręce.
– Teraz odlecisz. Zobaczysz, będzie fajnie – mówi.
Ląduję na chodniku i wymiotuję. Ktoś krzyczy moje imię, ale nie zwracam na to uwagi, bo jestem zbyt zajęta wyrywaniem z siebie żołądka. Obraz tańczy mi przed oczami, kontury przedmiotów się rozmazują, wszystko dookoła niknie w feerii barw. Ja pierdolę. Czuję się tak, jakbym była...
Naćpana.
Czuję, że ktoś podnosi mnie i bierze na ręce, bo nie jestem w stanie nawet ustać o własnych siłach. Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale chcę, żeby przestało. Niech świat przestanie się kręcić!
Potem chyba tracę przytomność, bo wokół mnie nagle robi się ciemno.
***
Budzę się z jękiem, któremu towarzyszy okropny ból głowy.
Rozglądam się dookoła, by stwierdzić, że znajduję się we własnym łóżku. Nadal mam na sobie te same ciuchy, w których rano wyszłam z domu, ale karuzela w głowie ustała i już nie chce mi się rzygać. Tylko lekkie pieczenie gardła przypomina mi o scenie, jaką odstawiłam w zaułku.
Zanieczyściłam miejsce zbrodni. Cudownie.
– Wszystko w porządku, June? Jak się czujesz?
Po pokoju przesuwa się jakiś cień. To babcia. Podchodzi bliżej i dotyka mojego czoła, zapewne żeby sprawdzić mi temperaturę. Raczej nie mam gorączki, czuję się jedynie dziwnie połamana.
– Zajebiście – chrypię. – Co tam się stało?
Babcia wzrusza ramionami.
– Nie było mnie tam, ale z tego, co słyszałam, próbowałaś odczytać wilkołaka, który przedawkował. To nie było mądre.
– Dlaczego? – Marszczę brwi. – Już wcześniej bywałam na takich miejscach zbrodni.
– Ale po pierwsze, odczytywałaś miejsce, a nie samo ciało – wyjaśnia, siadając na brzegu łóżka. – A po drugie, to nie były wilkołaki. Wilkołaki są odporne na działanie niewielkich dawek narkotyków, Junie. A to oznacza, że cokolwiek dostał ten konkretny, musiało tego być naprawdę dużo, żeby go powaliło. Próbowałaś go odczytać i poczułaś to, co on czuł w tamtej chwili. To powinno minąć albo już minęło. Nic ci nie będzie.
Cieszę się, że przynajmniej ona jest tego taka pewna.
– Kto mnie... przyniósł do domu?
– Och, była tu z tobą cała świta. – Babcia uśmiecha się podstępnie. – Remy Beckett czeka w salonie, aż się obudzisz. Duke uciekł, ledwie na mnie spojrzał, ale był jeszcze taki jeden bardzo sympatyczny zmienny...
– Hardy – domyślam się. – To kodiak. Nawet o tym nie myśl.
Lubię Hardy'ego, ale nigdy nawet nie wzięłabym go pod uwagę w kontekście romantycznym. Sama nie wiem dlaczego. Jest dla mnie jak kumpel i już.
– Ostatnio kręci się wokół ciebie sporo mężczyzn. Słyszałam, że w grze był też jakiś wampir. – Babcia łypie na mnie z zaciekawieniem. – Ale nadal najbardziej lubię Remy'ego.
– Poważnie? Nawet go nie znasz – prycham. – Poza tym poczęstowałaś go swoją wymiotną herbatką.
– Po tej herbatce wymiotują tylko ci, którzy mają coś na sumieniu – wyjaśnia uprzejmie. – To tłumaczy, dlaczego ty zawsze tak źle się po niej czujesz. Remy zdał ten test śpiewająco.
Przewracam oczami.
– Bo jest wilkołakiem i ma twardy żołądek, nie dlatego, że jest taki godny zaufania – mamroczę.
Babcia macha na mnie lekceważąco ręką, co właściwie mnie nie dziwi. Szybko dokonuje oceny nowo poznanych osób i zazwyczaj potem nie zmienia zdania, bo w większości przypadków ma rację. Właściwie nie kojarzę, żeby kiedykolwiek się pomyliła i zaufała niewłaściwej osobie.
Dlatego nigdy nie lubiła Duke'a, a ja mimo to weszłam w tę relację. Bo przecież zawsze wiem lepiej.
– Czy teraz mogę mu powiedzieć, że może do ciebie wejść? – pyta babcia. – Denerwował się twoim stanem. Martwi się.
Jasne. Jeśli Remy Beckett się martwi, to na pewno nie o mnie. Prędzej o to, jak dogadaliby się z wampirami, gdyby wykitował ich jedyny świadek. W dodatku zanim powiedziałam im, co zobaczyłam po dotknięciu ciała wilkołaka.
Nadal czuję się nieco zraniona, że nie powiedział mi, iż zna jego tożsamość, mimo że musiał to odgadnąć już wtedy w magazynie w Irish Channel. Ale w końcu to wilkołak, czego się spodziewałam? On zawsze będzie lojalny tylko wobec swojej watahy, zwłaszcza że jest jej egzekutorem.
– Tak, możesz – wzdycham, a potem, kiedy babcia wychodzi, próbuję się doprowadzić do porządku.
Nie jest mi to jednak dane, bo Remy chyba słyszy nas z sąsiedniego pomieszczenia i mija się z babcią już w drzwiach. Trudno. I tak widział, w jakim stanie byłam, kiedy mnie tu przyniósł.
Przypuszczałam, że będzie wkurzony albo coś, ale to w końcu Remy Beckett, więc totalnie nie widać po nim żadnych uczuć. Staje na środku sypialni i przez chwilę przygląda mi się bez słowa, a ponieważ jestem zdeterminowana, by pierwsza nie przerwać ciszy, zwlekam się z łóżka. Zamierzam pójść do łazienki i umyć zęby, ale zatrzymuje mnie jego głos.
– Może powinnaś chwilę odpocząć?
Prawie chcę się zgodzić, ale ostatecznie mój przekorny charakter wygrywa.
– Nic mi nie jest – mamroczę, po czym z trudem staję na nogi.
Chwieję się, gdy świat nieco się przechyla, a Remy robi taki ruch, jakby chciał się rzucić w moim kierunku, ale ostatecznie udaje mi się utrzymać równowagę. No dobra. Może jeszcze nie czuję się tak całkowicie dobrze.
Ruszam w kierunku łazienki, z każdym krokiem czując się coraz pewniej. Remy idzie za mną, ale nadal nic nie mówi.
W łazience nad umywalką zaczynam myć zęby, po czym przemywam też twarz zimną wodą. Od razu mi lepiej.
– Ktoś podał mu narkotyki – informuję.
Zerkam kątem oka na stojącego w drzwiach Remy'ego. Opiera się o futrynę, a ramiona skrzyżował na piersi. Nie wydaje się zaskoczony moimi słowami.
– To właśnie zobaczyłaś, kiedy go dotknęłaś, poza rzyganiem dalej niż widzisz?
Dobrze wiedzieć, że nawet bardziej milczący niż zwykle Remy Beckett dalej jest sobą.
– Ktoś przy nim był. – Marszczę brwi. – Coś do niego mówił.
Wycieram twarz w ręcznik i przypominam sobie, co wtedy usłyszałam. Teraz odlecisz. Zobaczysz, będzie fajnie.
– Yhm.
– To może potwierdzać teorię, że nie zrobił sobie tego sam – dodaję, niezrażona jego odpowiedzią. To nawet nie było normalne słowo, tylko jakieś mruknięcie. Co jest nie tak z tym facetem? – Pytanie, czy ktoś mu po prostu pomógł ćpać, czy celowo dał taką dawkę, żeby chłopak przedawkował.
Nie wierzę, żeby to był zbieg okoliczności, i nie sądzę, żeby tak myślał Remy. On jednak nadal milczy.
Spoglądam na niego pytająco. Coś się zmieniło w jego postawie. Remy jest poważny, wręcz ponury, i już nie tak skory do przekomarzania się ze mną. Z jakiegoś powodu mnie to niepokoi.
– O co chodzi, Remy?
– Zrzekłaś się ochrony watahy – stwierdza.
Dlaczego mój niepokój jeszcze się zwiększa, kiedy to mówi?
– Byłeś tam i słyszałeś. – Wzruszam ramionami. – Jeśli ochrona watahy ma polegać na tym, że inni będą mi mówić, co mogę robić, a czego nie, to tak, właśnie to zrobiłam.
Remy kiwa głową.
– W porządku.
Po czym odwraca się, żeby wyjść.
Rzucam się za nim, bo nie uważam, żebyśmy skończyli tę rozmowę. Wyprzedzam go i zastawiam mu drogę, zanim uda mu się wyjść z sypialni, a on zatrzymuje się gwałtownie, zapewne dlatego, żeby mnie nie dotknąć.
Szybko się uczy.
– Co to ma znaczyć? – Marszczę brwi. – Wychodzisz?
– Nie chcesz ochrony watahy, więc oficjalnie cię od niej uwalniam – odpowiada spokojnie. Dlaczego serce wali mi tak szybko? – Teraz możesz robić, co chcesz, i nikt nie będzie cię ograniczał. Możesz się nawet zabić, jeśli masz taką ochotę. Zresztą nie widzę powodu, żeby cię dalej chronić, skoro rozmawiałaś już z wampirami i raczej niczego więcej nie będą od ciebie chcieli.
Aha.
Ani razu nie nazwał mnie „papryczką", odkąd się obudziłam, uświadamiam sobie. Coś jest nie tak. Chyba tym razem naprawdę go wkurzyłam.
Powinnam się cieszyć, że zniknie, ale z jakiegoś powodu czuję się z tym źle. Nie zamierzam go jednak zatrzymywać, jeśli chce wyjść. No bo serio, obraża się na mnie? O to chodzi?
A może po prostu od początku miał mnie gdzieś.
– To wszystko? – Unosi brew. – Chciałbym przejść.
Usuwam mu się z drogi. Niech robi, co chce.
Wychodzi, nawet się na mnie nie oglądając. Za to ja patrzę za nim, dopóki nie trzaska drzwiami wyjściowymi. Przez chwilę stoję w bezruchu, zaskoczona tym, co się wydarzyło. Potem muszę się przesunąć, bo do sypialni wkracza babcia.
Wygląda na zdenerwowaną i z niedowierzaniem kręci głową.
– Naprawdę zrzekłaś się ochrony watahy, June?!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top