Rozdział czwarty
No dobra to łapcie awansem niedzielny, bo to pierwszy z tych rozdziałów, które uwielbiam^^
Btw kolejny dostaniecie we wtorek, na Mikołajki <3
__________________________
Nic nie jest dobrze. Przekonuję się o tym dobitnie, kiedy późnym wieczorem wracam do mojego mieszkania.
Na klatce schodowej znowu nie świeci się światło, a fotokomórka nie działa, więc potykając się, wchodzę na górę po ciemku, w rękach trzymając torbę z zakupami. Udaje mi się otworzyć drzwi do mieszkania już za trzecim razem, a kiedy wkraczam do środka, klucze upadają mi na podłogę. Klnę i próbuję jedną ręką wymacać włącznik światła, drugą podtrzymując zakupy. Nogą zatrzaskuję drzwi do mieszkania i właśnie wtedy...
Z mroku przede mną wyłania się jakiś ciemny kształt i chwyta mnie mocno.
Drę się i reaguję instynktownie. Celuję kolanem między nogi, a torbę z zakupami rzucam prosto w ramiona napastnika. Słyszę jego sapnięcie, gdy odskakuję, aż o mało nie tracę równowagi, i wyszarpuję zza paska pistolet. Jeśli zabiję intruza we własnym domu, to totalnie będzie się liczyło jako samoobrona!
– Uspokój się – poleca męski, zachrypnięty, dziwnie znajomy głos, nie zamierzam go jednak słuchać.
Celuję w ciemną plamę, która musi być moim napastnikiem, ale ten porusza się nadludzko szybko i w następnej chwili wyszarpuje mi pistolet z ręki. Składam dłoń w pięść i z całej siły walę go w miejsce, gdzie musi się znajdować jego twarz. Trafiam w coś twardego i chyba ranię sobie kłykieć o jeden z jego zębów.
Nie mam okazji zrobić nic więcej, bo facet chwyta mnie za ramiona, które wykręca mi za plecy, obraca mnie i przyciska do ściany. Ocieram się o nią policzkiem, a gdy jego dłonie zaciskają się na moich nagich przedramionach, pod powiekami nagle rozbłyska wizja.
Jesteśmy w łóżku. Siedzę na nim okrakiem, naga, a on opiera się plecami o zagłówek. Całujemy się jak szaleni. Trzymam go mocno za szyję, ujeżdżając z całych sił, podnosząc się i ponownie nadziewając na jego twardego fiuta. On chwyta mnie za pośladki i pomaga mi, przenosi wargi na moją szyję i dekolt. Jęczę, wplatam mu palce we włosy, zsuwam dłonie na cudownie wyrzeźbiony tors i podbrzusze. Warczy, zsuwając wargi jeszcze niżej, czuję na skórze dotyk jego zębów. Drżę z oczekiwania, pokrywa mnie gęsia skórka i jestem na skraju orgazmu.
I właśnie wtedy on wbija zęby w moją pierś. Mocno, głęboko, aż w pierwszej chwili krzyczę z bólu. Szarpię się, a gdy on mnie przytrzymuje, kładąc dłoń nisko na moich plecach, nadziewam się do końca na jego penisa. Zaraz potem ból przeradza się w niesamowitą rozkosz. Znowu krzyczę i zaciskam się na nim, a moja dłoń wędruje do jego twarzy, palce śledzą podłużną bliznę na policzku...
– Hej, Pepper, wszystko w porządku?
Powoli wracam do rzeczywistości i uświadamiam sobie, że to była tylko wizja. Tym razem dla odmiany z przyszłości. Z przyszłości mojej i... jego? Faceta, który wdarł mi się do mieszkania?!
Nagle uświadamiam sobie, że przecież wiem, kto to jest. Znam mężczyznę z tą blizną na policzku.
– Remy Beckett? – pytam z niedowierzaniem. – Co ty robisz w moim mieszkaniu, do diabła? Puść mnie natychmiast!
Szarpię się, próbując uwolnić z jego uścisku, a serce nadal wali mi jak szalone po niedawnej wizji. Dawno nie widziałam niczego tak dokładnie i z takimi szczegółami. Nie jako urywków sceny, tylko jako całości. A to nawet nie jest największy problem z tym, co zobaczyłam! Na Papę Legbę, nie tylko byłam w łóżku z Remym Beckettem, ale pozwoliłam mu się UGRYŹĆ!
Może nie jestem specjalistką od innych ras, ale mając przyjaciółkę sparowaną z wilkołakiem, tego i owego się dowiedziałam. Także tego, w jaki sposób wilkołaki się parują i co to dla nich oznacza. Jeśli więc w mojej wizji Remy Beckett mnie gryzie...
Nie. To niemożliwe. Moje wizje przyszłości stanowią tylko jedną z wielu możliwych jej wersji. To wcale nie oznacza, że tak się stanie. Na pewno do tego nie dopuszczę!
Szarpię się ponownie i tym razem Remy w końcu mnie puszcza. Nie udaje mi się jednak uciec daleko. Gdy się do niego odwracam, on robi krok naprzód i zamyka mnie między swoimi ramionami. Opieram plecy o ścianę, jakbym chciała się w nią wprasować, ale on nadal stoi zdecydowanie za blisko. Dociera do mnie męski, korzenny zapach, który sprawia, że kręci mi się w głowie. Jego ciepły oddech owiewa moją skroń.
– Wszystko w porządku? – powtarza tym zachrypniętym głosem.
Zapewne pyta dlatego, że zamarłam podczas wizji. Dobrze, że stałam do niego tyłem i nie widział, jak zmieniły mi się oczy, bo nie byłabym w stanie tego wyjaśnić. Prędzej zapadłabym się pod ziemię, niż powiedziała mu, że w mojej wizji ugryzł mnie w pierś!
– Nie, nic nie jest w porządku – fukam. – Włamałeś mi się do mieszkania i napastujesz mnie w ciemnościach. Ty pewnie widzisz świetnie, ale ja nie mam takich super umiejętności! Co to w ogóle wszystko ma znaczyć? Mogłam cię zastrzelić!
– Nie zastrzeliłabyś mnie, spokojnie – odpowiada protekcjonalnie. – Uspokój się.
Uspokój się? Uspokój się?! Ten typ nie będzie mi mówił, że mam się uspokoić!
Podrywam kolano i ponownie uderzam go między nogi. Remy jęczy i odruchowo się kuli, a wtedy łokciem walę go prosto w podbródek. To cios, który powinien go posłać na łopatki, ale sukinsyn jest twardy jak kawał skały, więc tylko mamrocze coś ze złością pod nosem, po czym ponownie unieruchamia moje ręce. Chwyta mnie za nadgarstki i przytrzymuje je nad moją głową, biodrami przyszpilając moje biodra do ściany. Zamieram.
Kurwa. To nie może się dziać naprawdę.
– Puść mnie – rozkazuję zduszonym głosem.
Remy prycha lekceważąco.
– Po tym, jak walnęłaś mnie jakieś cztery razy? Nie sądzę – odpiera. – Czy już się uspokoiłaś?
– Jeszcze raz każesz mi się uspokoić, koleś, a zrobię ci na drugim policzku drugą bliznę pasującą do tej pierwszej.
Remy miele między zębami jakieś przekleństwo, ale mnie nie puszcza. Co za uparty typ!
– Przychodzę do ciebie jako egzekutor nowoorleańskiej sfory – cedzi. – Oczekuję wyjaśnień w związku z dzisiejszym zajściem w Irish Channel.
No po prostu w to nie wierzę.
– Nie należę do sfory i nie masz prawa wymagać ode mnie jakichkolwiek wyjaśnień – oznajmiam ze złością. – Natychmiast mnie puść.
Szarpię się, co przynosi jedynie taki skutek, że Remy jeszcze mocniej przyciska mnie do ściany. Teraz jego twarz znajduje się już tak blisko, że nosem niemalże dotyka mojego nosa. Serce skacze mi do przełyku i grozi mi, że za chwilę się nim udławię.
– Dzisiejsze wydarzenia w Irish Channel każą mi sądzić, że działasz na szkodę sfory, więc jak najbardziej mam prawo oczekiwać wyjaśnień – protestuje nieustępliwie. – Porozmawiamy po dobroci tutaj albo w miejscu, gdzie zazwyczaj zabieram tych, których ścigam. Twój wybór.
To się nie może dziać naprawdę. Dlaczego zawsze to mnie spotykają takie rzeczy?!
Chociaż mam ochotę go pogryźć – nie w erotycznym kontekście – i skopać, zmuszam ciało do powolnego zwiotczenia. Przestaję się bronić, udając, że jestem posłuszna i uległa. Każdy, kto mnie choć trochę zna, wie, że to ostatnie dwa określenia, jakich można by wobec mnie użyć, ale Remy Beckett mnie nie zna. Może chciałby mnie poznać, zważywszy moją wizję, ale to się nigdy nie stanie.
Nie zamierzam wpuszczać do mojego życia kolejnego samca alfa, koniec tematu.
– Grzeczna dziewczynka – komentuje Remy z zadowoleniem, aż mam ochotę znowu go uderzyć, po czym powoli wypuszcza mnie z uścisku.
Gdy cofa się o krok, natychmiast go wymijam i rzucam się do włącznika światła. Dopiero wtedy się orientuję, że moje zakupy walają się po całej podłodze. Rzucam Remy'emu mordercze spojrzenie i zabieram się za ratowanie wszystkiego, co się da. On tymczasem spokojnie kuca obok mnie i pomaga mi zebrać rozrzucone jabłka i bułki. Dobrze, że nie kupiłam jajek.
W końcu upycham wszystko z powrotem do torby i ruszam w kierunku kuchni. Zanim jednak przejdę choćby krok, Remy bez słowa zabiera mi zakupy i sam idzie z nimi do kuchennej wyspy. Podążam za nim z rozdziawionymi ustami. Co ten facet robi? Nagle zgrywa dżentelmena?
– Powinnaś popracować nad precyzją ruchów – odzywa się niespodziewanie. – Twoje ciosy są słabe, ale technika byłaby niezła, gdybyś lepiej celowała.
Posyłam jego plecom cierpki uśmiech.
– Gwarantuję, że gdybym miała włączone światło i cokolwiek widziała, brakowałoby ci zęba.
Remy kładzie moje zakupy na blacie i odwraca się do mnie z dziwnie drapieżnym błyskiem w oku, którego nie rozumiem. Nie zamierzam jednak pytać, zwłaszcza że w następnej chwili rozgląda się dookoła.
Moje mieszkanie jest specyficzne. Umeblowane starymi, niepasującymi do siebie meblami, w dodatku większą ich ilością, niż powinno zmieścić się na takim metrażu, jest trochę boho, a trochę zwyczajnie staromodne. Mam tu zarówno kolorowe plecionki rzucone na podłogę, jak i łapacze snów zawieszone na ścianach. W oknach wiszą koraliki, a ściany są pomalowane na krzykliwe kolory – niebieski, zielony, a także częściowo na brązowy. Teoretycznie nic tu do siebie nie pasuje, ale lubię ten mój kontrolowany chaos. Kiedy jednak oceniająco rozgląda się po nim Remy Beckett, na usta cisną mi się wyjaśnienia, które z trudem powstrzymuję.
W tym wnętrzu Remy wygląda dziwnie nie na miejscu. Ma na sobie sprane ciemne dżinsy i czarny T-shirt, na który narzucił czarną motocyklówkę. Z pewnym zaskoczeniem zauważam, że sama jestem ubrana podobnie – też mam granatowe dżinsy, w które wpuściłam obcisłą czarną koszulkę. Tylko kurtki mi brakuje, bo zostawiłam ją dzisiaj w szafie. Oboje jesteśmy ubrani prosto i całkiem zwyczajnie, ale po nim widać, że nie jest zwyczajny.
Ciemne rozczochrane włosy opadają mu na jedno ciemne, niemalże czarne oko. Drugie przygląda się pokojowi, a następnie mnie z nonszalancją. Ostre, surowe rysy twarzy sprawiają, że jego widok wydaje się niepokojący, choć równocześnie też ekscytujący, biorąc pod uwagę, jak jest przystojny i jaką roztacza wokół siebie aurę. Wysoki, dobrze zbudowany, słyszałam, że to najlepszy egzekutor w sforze Iana. Bezlitosny wilkołak, którego nie obchodzą ludzkie emocje.
Przynajmniej tak słyszałam. Kiedy widzieliśmy się po raz pierwszy, nie wydawał się taki groźny.
Przechodzi powoli do salonu, a ja idę za nim jak prowadzona po sznurku. Po drodze natrafiam na swój pistolet leżący na podłodze, więc bez namysłu go podnoszę i wsuwam z powrotem za pasek spodni. Remy przygląda mi się czujnie, ale w żaden sposób tego nie komentuje.
– Usiądź – mówi, po czym sam zajmuje miejsce na kanapie.
W oburzeniu rozchylam usta.
– Włamałeś mi się do domu, a teraz zamierzasz mi rozkazywać? – Buntowniczo zakładam ramiona na piersi. – Pierdol się, Beckett.
Ledwie zauważalnie zaciska szczęki. Chyba go wkurzam. To zabawne, bo Neve kilkukrotnie wspominała mi, że nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi Remy'ego Becketta.
– Wszedłem przez okno. Było otwarte – wyjaśnia.
Marszczę brwi.
– Jesteśmy na pierwszym piętrze. I to nie było zaproszenie.
Posyła mi takie spojrzenie, jakby nie rozumiał, o co mam pretensje. Wzdycham. Przecież to wilkołak, dlaczego oczekuję od niego normalnych ludzkich zachowań?
– Co tu robisz, Beckett?
– Już ci powiedziałem. – Milknie na chwilę i przygląda mi się intensywnie. – Nadal czekam na wyjaśnienia.
Och, mam tego serdecznie dosyć.
– Nie wiem, w co grasz, ale nie zamierzam grać z tobą – prycham. – Hudson Hardy też jest egzekutorem w sforze, prawda? Więc dlaczego rozmawiam z tobą, a nie z nim, chociaż on doskonale wie, co stało się w Irish Channel, bo był tam ze mną? Po co tak naprawdę nachodzisz mnie w moim własnym mieszkaniu i straszysz?
Znowu widzę ten błysk w oczach Remy'ego, gdy płynnym ruchem wstaje z kolorowej kanapy. Podchodzi bliżej, a ja zadzieram podbródek, by spojrzeć mu w oczy. Nie zamierzam się cofnąć, a on mnie nie przestraszy, nawet jeżeli jest ode mnie dużo wyższy i znacznie lepiej zbudowany.
A poza tym zmienia się w cholernego wilka.
– Hardy ma do ciebie niezrozumiałą słabość i wierzy w każde twoje słowo – cedzi. – Ja nie. Możesz sobie powtarzać te bzdury o wizjach, ile tylko chcesz, ale nie sądzę, żebyś rzeczywiście zobaczyła w niej wilkołaka zabijającego wampira. Albo ci się wydawało, papryczko, albo zmyślasz. Więc czekam na wyjaśnienia.
Papryczko?!
To pierwsze, co przetwarza mój mózg. Zaraz potem przychodzi mi do głowy druga myśl, która sprawia, że parskam śmiechem.
Ciekawe, czy też powiedziałby, że zmyślam, gdybym mu wyznała, co zobaczyłam, gdy mnie dotknął?
W końcu jednak biorę się w garść. A jeśli Remy'ego w ogóle ruszyło, że się z niego śmieję, to tego po sobie nie okazuje.
– A nie pomyślałeś, żeby najpierw pojechać z Hardym na miejsce zbrodni? – podsuwam słodko.
Marszczy brwi.
– Po co?
– Jak na egzekutora sfory jesteś jakoś mało domyślny. – Posyłam mu złośliwy uśmieszek. – Kodiak nie ma tak czułego węchu jak wilkołaki, zwłaszcza gdy jest w ludzkiej postaci, rozumiem, że mógł nie poczuć wilkołaka w magazynie. Ale tobie z pewnością by się to udało. Nie pomyśleliście, geniusze, żeby w ten sposób zweryfikować moje słowa, zanim włamałeś mi się do domu i przestraszyłeś mnie niemalże na śmierć?
Remy zaciska szczęki i robi kolejny krok w moją stronę. Teraz stoi już tak blisko, że znowu mogę poczuć jego korzenny zapach. Jego bliskość wyczynia coś dziwnego z moim sercem. To na pewno dlatego, że w głowie wciąż mam tamtą wizję. Nie byłam z nikim od roku, a uczucie nadziewania się na jego twardego fiuta było boleśnie prawdziwe. Trudno mi nawet patrzeć mu w oczy, gdy ta scena znowu przewija mi się przed oczami.
Wilkołak wyciąga z kieszeni telefon, po czym stuka kilkukrotnie w ekran. Pokazuje mi go, a ja rozszerzam oczy, gdy widzę nagłówek jednego z nowoorleańskich portali informacyjnych.
WAMPIR ZAMORDOWANY PRZEZ WILKOŁAKA? CZY W NOWYM ORLEANIE SZYKUJE SIĘ WOJNA MIĘDZYRASOWA?
– Dlatego tu jestem – cedzi Remy. – Zechcesz to jakoś wyjaśnić? Reporter mówi w tym artykule o anonimowym źródle z policji. Z kim rozmawiałaś?
Rany, jak ten facet mnie wkurza.
– Z nikim nie rozmawiałam – odpowiadam ze złością. – Wymknęło mi się tylko jedno słowo. Jedno. Przy Hardym i Duke'u. Być może słyszał to któryś z mundurowych, którzy byli obecni na miejscu, i przekazał to dalej, nie wiem. Nic więcej nie powiedziałam i nie zrobiłam tego celowo.
– Rozumiesz, jakie zamieszanie spowodowałaś? – syczy Remy, chowając telefon. – Wampiry już żądają wyjaśnień, a my nie wiemy nic. Dosłownie nic. Nawet czy te wszystkie rewelacje są prawdą. Być może naprawdę rozpętałaś wojnę, której nie potrzebujemy i nie chcemy.
Sfrustrowana wyrzucam ręce do góry.
– To wasz problem, jeśli nie potraficie się dogadać! Jedna ofiara i zaraz chcecie zaczynać wojnę?!
Okej, chyba nie powinnam była tego mówić. Oczy Remy'ego ciemnieją z gniewu, gdy zbliża się do mnie jeszcze bardziej, po czym chwyta mnie za ramię. Na szczęście tym razem przez materiał koszulki. Jego dotyk jest jednak tak gorący, że zdaje się parzyć nawet mimo oddzielających nas warstw.
– Masz amnezję, papryczko? – pyta z ledwie tłumioną wściekłością. – Czy to nie ty znalazłaś się w klatce tydzień temu, po tym, jak zostałyście we trzy porwane przez wampiry? Nie byłaś świadkiem, jak Cassie zabiła dwóch z nich, w tym przywódcę nowoorleańskiej rodziny? To przypomnij to sobie i zastanów się przez chwilę. Potrafisz chyba myśleć, nie? Ledwie udało nam się uspokoić wtedy sytuację. Tyle co dogadaliśmy się z Lucienem Andersonem i ustaliliśmy warunki naszego rozejmu. Rozgłaszanie, że dosłownie dzień później wilkołak zabija wampira, który w dodatku okazuje się jednym z ulubionych dyrektorów Andersona, to nie jest jakiś głupi żart. Ta sytuacja może mieć naprawdę poważne konsekwencje. Rozumiesz?
Kiwam głową, bo chociaż wkurza mnie jego ton i połowa rzeczy, które mówi, nie mogę nie zrozumieć, dlaczego jest wściekły i się na mnie wyżywa. Głupio wyszło. To prawda. Ale wyjaśniałam już Hardy'emu, że to był zwykły wypadek, więc czy włamywanie się do mojego domu naprawdę było konieczne?
– Żadnej złośliwej riposty? – Remy unosi brew, a ja znowu mam ochotę go walnąć. – Odnoszę wrażenie, że to bardzo nie w twoim stylu.
– Czego ty właściwie chcesz poza obrażaniem mnie? – Próbuję wyszarpnąć ramię, ale trzyma mnie mocno i uzyskuję jedynie tyle, że przyciąga mnie jeszcze bliżej, aż moje piersi ocierają się o jego tors. – Powiedziałam ci, co się stało. A teraz mnie puść, bo przy włączonym świetle dużo lepiej idzie mi celowanie do przeciwnika.
Remy pochyla się nade mną, a ja zamieram.
– Nie wywiniesz się tak łatwo – mówi cicho. – Idziemy.
Rusza do drzwi, szarpiąc mnie za ramię, żebym poszła za nim. Zapieram się, ale jest ode mnie silniejszy i bez problemu pociąga mnie ku sobie.
– Dokąd?!
– Na miejsce zbrodni – wyjaśnia. – Sprawdzę, czy kłamałaś, i dla twojego dobra lepiej, żeby tak nie było.
Zatrzymuje się nagle przy drzwiach, już z ręką na klamce. Serce wali mi jak szalone, ale zamierzam pojechać z nim, bo może tak będzie lepiej. Niech na własne oczy się przekona, że miałam rację.
Choć nagle czuję się dziwnie niepewnie na myśl, że mógłby nie poczuć na miejscu zbrodni innego wilkołaka.
– Zamknij okno, zanim wyjdziemy – poleca mi. – Nie chcę, żeby ktoś inny z niego skorzystał i też włamał ci się do mieszkania.
Świetnie. Teraz to się o mnie martwi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top