Rozdział XXXIV - Eris
29 kwietnia
Słońce świeci, ptaszki śpiewają... Jest miło. A jednak dzisiejszy dzień nie był wcale taki przyjemny. Wróciłem z wioski nieco zmęczony. Właściwie to od samego rana byłem zmęczony. Wręcz obudziłem się zmęczony. Dlatego, zamiast brać się do pracy, która na mnie czekała, zrobiłem sobie herbatę i wypiłem ją na zewnątrz.
Pogoda była bardzo ładna. Dużo spałem, ale i tak byłem jakoś dziwnie niemrawy. Być może powinienem się zdrzemnąć, ale uznałem, że pewnie niewiele to pomoże. Będę tylko bardziej zaspany. A podróż do wioski nie była jakaś ciężka. Przywykłem już do tej trasy. Poza tym jechałem konno. Co prawda na miejscu było nieco pracowicie. Zrobiłem duże zakupy. Uzupełniłem naszą spiżarnię po zimie. Do tej pory nie robiłem takich dużych zakupów. Mieliśmy braki, ale jakoś sobie radziłem. Uznałem, że dziś nadszedł ten dzień, by zrobić listę i uzupełnić wszystko, czego mi potrzeba. Przy okazji zabrałem nasz przydział przypraw i herbaty. Tęskniłem za herbatą.
Poza tym odwiedziłem Hildę w domu spotkań i trochę jej pomogłem, a później wpadłem jeszcze na chwilę do Colli. Co prawda posiedziałem u niego może kwadrans, ale przynajmniej upewniłem się, że jakoś sobie radzą. A więc nie było tego wszystkiego bardzo dużo i nie powinni być to tak męczące. Miałem dużo bardziej pracowite dni. Ale wstałem chyba lewą nogą. A może po prostu ten dzień taki był. Bez żadnego konkretnego powodu. Czasem tak po prostu jest. W każdym razie odpocząłem godzinę, po czym wziąłem się do pracy. W końcu miałem swoje obowiązki.
Najpierw zająłem się moim ogrodem. Był już taki, jaki sobie wymarzyłem. Ponadto już zaczął się ten okres, gdzie musiałem zacząć nad nim pracować. W końcu w zimę niewiele się tam działo, ale mieliśmy już wiosnę. I to taką pełną gębą. Później zająłem się zwierzętami. Daren od naszej ceremonii wiele tu zrobił. Wybudował małe budynki gospodarcze. Odpowiednie schronienie dla naszych koni, kur, ale i naszego nowego dobytku. Byłem dumnym właścicielem trzech kóz. Dzięki nim mieliśmy mleko. A więc w kwestii jaj i mleka byliśmy już niemal samowystarczalni. Opiekowanie się tym wszystkim stało się nową częścią mojego dnia. Hilda nie potrzebuje już tyle pomocy w Domu Spotkań, więc miałem więcej wolnego czasu. Tak więc mogłem się zająć czymś innym i postanowiłem, że będą to zwierzęta gospodarcze. W końcu żyjemy te prawie trzy godziny drogi od wioski. Dużo łatwiej będzie samemu zdobywać niektóre podstawowe produkty. Poza tym niedługo w moim ogrodzie wyrośnie też trochę warzy i owoców więc nasza dieta stanie się nieco bogatsza. Chociaż dla Darena i tak liczy się przede wszystkim mięso.
Mojego alfy nie było jeszcze w domu. Wyruszył do wioski przede mną, ale wróci po mnie. Trochę mi go szkoda. Ostatnio spędza tam dużo czasu. Ale zaczął bardzo się starać w kwestiach wioski i stada. Widzę zmiany, które w nim zaszły. Jestem z niego bardzo dumny. Co prawda nadal bywa nieco... No cóż. Darenowaty. Ale taki już jego urok. Nie chcę, żeby całkowicie się zmieniał. Widzę, że pracuje nad swoimi wadami. Więc nie narzekam. Wręcz przeciwnie. Martwię się trochę, że teraz ciągle gdzieś jest i ciągle coś robi. Wiem, że to dla niego coś nowego i męczy go to. To tak jak ze mną, gdy całe życie spędzałem wśród ludzi i nagle wylądowałem tutaj. Sam. W przypadku Darena jest odwrotnie. Był ciągle sam, a teraz ciągle ktoś coś od niego chce. Dlatego staram się, by po powrocie do domu zastał spokój, porządek i dobry posiłek.
Gdy skończyłem zajmować się zwierzętami, nie miałem nic więcej do roboty. Obiad dostałem dziś od Hildy, więc nie musiałem martwić się gotowaniem. Posprzątałem wczoraj i nie musiałem już w sumie nic robić, bo dalej było czysto. Postanowiłem więc wybrać się na spacer. Zostawiłem na stole krótki liścik dla Darena, żeby wiedział, dlaczego nie ma mnie w domu. Wziąłem kilka rzeczy w koszyk i udałem się w jedno z moich ulubionych miejsc. Mianowicie do gorących źródeł. Nie były one jakoś bardzo daleko i choć byłem zmęczony, znalazłem w sobie resztki sił. W końcu tam będę mógł naprawdę porządnie wypocząć i się zrelaksować. Tak więc ruszyłem znaną mi już drogą.
Gdy dotarłem na miejsce, najpierw przysiadłem na chwilę i napiłem się nieco wody z bukłaka. Chyba słońce było silniejsze, niż mi się wydawało, bo lekko kręciło mi się w głowie. Gdy odzyskałem nieco sił, wszedłem do jaskini. W środku było ciepło i wilgotno. Gdy dotarłem do źródła, rozebrałem się i odłożyłem złożone ubrania na jeden z kamieni. Woda była przyjemnie gorąca. Taka, że już prawie parzyła, ale jednocześnie nie było to bolesne. Musiałem wejść do niej powoli by ciało mogło się przyzwyczaić, ale gdy już się zanurzyłem uczucie, to było niesamowite. Odetchnąłem głęboko i się rozluźniłem. Tak. To był genialny pomysł.
***
Przysnąłem, co było niebezpieczne. Na szczęście obudziły mnie czyjeś kroki. W samą porę, bo mój nos był już bardzo blisko tafli wody. Natychmiast usiadłem w bardziej bezpiecznej pozycji i zacząłem przyglądać się wejściu do jaskini. Co prawda to było oczywiste, kto tu wejdzie, ale i tak poczułem ulgę, gdy zobaczyłem twarz mojego alfy.
- Daren! Co tu robisz?
- Wróciłem do domu. Ciebie nie było. Przeczytałem twoją wiadomość. Uznałem, że gorąca kąpiel to nie jest głupi pomysł. Więc jestem tutaj.
- No to wskakuj.
Alfa rozebrał się, co było dość miłym dla oka pokazem, po czym wszedł do wody tuż obok mnie. Źródło nie było głębokie. Mnie sięgało do obojczyków. Darenowi może do połowy brzucha. Ale tyle w zupełności wystarczało. Zresztą można się tu było nawet położyć. Może i źródło nie było głębokie, ale miało średnicę około trzech metrów.
- Jak było w wiosce?
- Tak jak zwykle. Mam dość.
Daren lubił narzekać, ale tym razem nie wyolbrzymiał. Mam wrażenie, że przydałoby mu się kilka dni poświęconych całkowicie na odpoczynek.
- Wiem, że jest ci teraz ciężko. Masz dużo obowiązków. Ale... jesteś pewien, że nie wziąłeś na siebie za dużo?
- Nie. Po prostu nie przywykłem do tego, że muszę tak często widywać się z... Z kimkolwiek.
- Rozumiem. Nie jesteś zbyt towarzyski. Wolisz być sam.
- To prawda. Najbardziej wyczerpująca część tego wszystkiego to rozmowy. Nie wiem, po co to tak przeciągać. Większość tego można by załatwić dużo szybciej. Ale zawsze ktoś ma coś do powiedzenia. Zawsze komuś coś nie pasuje. Czasem żałuję, że jeszcze nie jestem Alfą. Wtedy byłoby tak, jak ja powiem i przynajmniej nie musiałbym wysłuchiwać pięciu wersji tego, jak można coś zrobić, gdy pierwsza była jak dobra.
- Rozumiem. To musi być irytujące. Nic dziwnego, że jesteś padnięty. A zjadłeś coś, chociaż?
- Tak. Zostało też coś dla ciebie. Nie wiedziałem, czy już jadłeś.
- Jeszcze nie. Dziękuję, że o mnie pomyślałeś.
- A skąd taka nagła chęć, by tu przyjść?
- Jestem dziś jakiś zmęczony. Od rana. Spałem długo, a czuję się, jakbym prawie wcale nie spał.
- Dasz radę wrócić do domu?
- Oczywiście, że tak. Nie jestem jakiś wycieńczony. Po prostu senny.
- Rozumiem.
Daren nie wydawał się przekonany, ale on jest bardzo podejrzliwy względem mojego zdrowia. Można powiedzieć, że wręcz nadopiekuńczy. Dlatego zmieniłem temat.
- Odwiedzałeś może Flynna i Collę?
- Tak. Wstąpiłem do nich przed powrotem.
- Flynnowi się pogorszyło. Colla ma teraz dużo pracy. Musi zajmować się nim i dzieckiem. A Flynnowi pewnie jest ciężko, bo nie lubi, gdy Colla jest z tym wszystkim sam. Trochę żałuję, że nie mieszkamy bliżej. Wtedy mógłbym codziennie sprawdzać, czy nie potrzebują pomocy.
- Dadzą sobie radę. Colla to zaskakująco zaradna omega. Nie wydawał się taki, gdy wyrzucałem go przez okno.
- Dalej nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś.
- Palił się. Śnieg to woda. Woda gasi ogień. Proste. Logiczne. Większość problemów można rozwiązać w sposób prosty i logiczny. Ale oczywiście niektórzy muszą najpierw gadać. I gadać. I gadać.
- Nie przeszkadza ci, jak ja gadam? Przecież dużo gadam.
- Ty jesteś wyjątkiem. Możesz gadać. To też irytuje, ale jednocześnie nie do końca.
- Yhym... Nie jestem pewien, co masz na myśli, ale jeśli mogę to dobrze. Bo raczej trudno mi się powstrzymać przed gadaniem.
- Zauważyłem.
- Byłeś dziś u Raula?
- Tak. U Raula i nie tylko. Raul chciał przedyskutować naszą sytuację. W kontekście pobliskich konfliktów. Mój brat ma już oczywiście plan na każdą ewentualność. Wątpię, by ktokolwiek chciał nas w to angażować. Ale mój brat i ojciec mają paranoję. Mam nadzieję, że żadne z nich nie zrobi niczego głupiego. Są do tego zdolni. Obaj.
- A co mieliby zrobić?
- Nie wiem. Obaj są na swój sposób szaleni. Ojciec w bardziej oczywisty sposób. Raul... Raul ma swoje problemy. Wszyscy mamy.
- Hym... A właśnie. Jest taka sprawa. Z Raulem znaczy się.
- Co takiego? Gadał ci coś, gdy byłeś w wiosce?
- Nie. Nie. Po prostu. Chciałem wiedzieć, czy... Bo Raul i Ross są razem prawda?
Zauważyłem to już jakiś czas temu, ale nie chciałem nic mówić, dopóki się nie upewnię. Przemyślałem to i połączyłem fakty i wszystko wydawało mi się mieć teraz sens. Nie wiedziałem tylko, czy Daren o tym wie. Jednak wydaje mi się, że wie. Spojrzałem na Darena wyczekująco i w końcu się odezwał.
- Nie wiem. Na pewno... Coś razem robią.
- Raul nie lubi omeg prawda?
- Z tego, co mi wiadomo, nie wykazuje nimi zainteresowania.
- No tak. Ale ty też nie wykazywałeś. Ale on lubi alfy. Prawda?
- Z tego, co mi wiadomo... Wykazuje nimi zainteresowanie.
- Tak właśnie myślałem... Czyli twoja rodzina też jest dość specyficzna. Jak moja.
- To... To dość delikatny temat. Nie rozpowiadaj tego.
- Oczywiście, że nikomu nie powiem. Nawet Colli nie mówiłem o moich podejrzeniach. Wiem, jak tutaj jest. Jak Raul byłby traktowany, gdyby to się rozniosło. Nie chcę tego. Raul jest specyficzny, ale akurat to, co łączy go z Rossem to nic złego. Jest jak mój kuzyn i jego partner. On lubi omegi. A Raul lubi alfy. A Ross najwyraźniej lubi wszystkich. Więc... Niech lubią, kogo chcą.
- To, co robią, jest głupie. Ryzykują bardzo dużo.
- Noach też zaryzykował. I teraz jest bardzo szczęśliwy. Raul też zasługuje na to, by żyć, tak by być szczęśliwym. Chociaż... Ross to specyficzny wybór.
- Nie podobał ci się przypadkiem?
- Jak byłem dzieckiem i nie rozumiałem, że jest idiotą. Słodkim idiotą. Takim... Miłym. Więc to nic złego, że nie jest zbyt bystry. Ale jednak... Trochę psuje to wrażenie.
- Najwyraźniej mojemu bratu to nie przeszkadza.
- Wiesz co Daren... Jesteś wyjątkowo tolerancyjny. Nie spodziewałem się tego po tobie. Co prawda zaakceptowałeś wybory członków mojej rodziny, ale byłem pewien, że je do pewnego stopnia potępiasz.
- Mam gdzieś jak ktoś żyje. W pewnym sensie mój pierwszy odruch to negatywne skojarzenie. W końcu tutaj to coś złego. Jednak gdy się nad tym zastanowię, uświadamiam sobie, że ten gniew czy niechęć są nieuzasadnione. Bo tak naprawdę mam to wszystko gdzieś. Nie dotyczy mnie to. Więc czemu miałbym się tym przejmować. Po co mam być przez to zły. To czyjeś życie. Nie moje. Nie wpływa to na moje życie. W przypadku mojego brata jest inaczej. Bo to w końcu mój brat. Jego życie wpływa jakoś na moje. Ale Raul... Jest dość ostrożny. Więc skoro nie może bez tego wytrzymać, to niech robi, co chce.
- Hmmm... To w sumie ma sens.
Przysunąłem się bliżej Darena i oparłem głowę i jego ramię. Znów chciało mi się spać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top