Rozdział XXXI - Daren
13 kwietnia
Ostatnio często bywałem w wiosce. Ku mojemu niezadowoleniu często bywałem też w rodzinnym domu. Ojciec chciał mnie widywać co najmniej raz na dwa tygodnie. Zazwyczaj wzywał mnie z jakichś błahych powodów, które nic mnie nie obchodziły. Już jakiś czas temu domyśliłem się więc, że nie o to mu chodzi. Wzywa mnie, ale ma jakiś ukryty motyw. Prawdopodobnie chodzi o jego gorsze samopoczucie.
Gdy wszedłem do pomieszczenia, w którym przyjmował gości, zobaczyłem kogoś słabego. Owszem mój ojciec dalej był Alfą. Dalej sprawiał wrażenie kogoś, kto będzie walczył o swoje. Ponadto już dawno stałem się silniejszy od niego. Co prawda nigdy tego nie sprawdziłem, ale to da się wyczuć. Ocenić. Gdybym stanął do walki z ojcem rok czy nawet dwa lata temu na pewno bym wygrał. Teraz... Teraz prawdopodobnie Raul też by wygrał.
Od kilku miesięcy ojciec jest już wyraźnie słabszy niż kiedyś. Nie chodziło o to, że ja stałem się silniejszy. Teraz to po prostu on stawał się słabszy. Była to kwestia prawdopodobnie wieku, ale też stylu życia. Ojciec Erisa jest młodszy od mojego. To prawda. Ale podróżuje. Pracuje. Dba o siebie. Ma też omegę, która o niego dba. Choć jest szalona. Mój ojciec... Jest coraz starszy. Całymi dniami nie robi nic. A jego omega nie przejmuje się zbytnio jego stanem zdrowia. Co prawda, jeśli mój ojciec umrze lub nawet straci swoją pozycję, Agnes także straci swoją. Jednak najwyraźniej życie z moim ojcem nie jest dla niej aż tak opłacalne, by wokół niego skakała. Z drugiej strony ojcu nie da się przemówić do rozsądku. Nawet jeśli chciała mu jakoś pomóc, prawdopodobnie wybił jej te pomysły z głowy. On najlepiej wie, co powinien robić. A to, że sprowadza go to na dno... Prawdopodobnie go to nie obchodzi. Być może nawet nie chce przyjąć do świadomości, że jest to efekt jego własnych czynów.
Gdy wszedłem do pomieszczenia, widziałem postawnego alfę. Ale siwego. Nieco otyłego. Zgarbionego. To nie był ten sam człowiek, który kiedyś stał nade mną i powalał jednym ciosem. Gdyby matka zobaczyła go w takim stanie... Cóż... Prawdopodobnie byłoby jej go żal. Ale może znalazłby w sobie nieco odwagi, by mu się postawić. W końcu jest teraz taki żałosny. Nie potrafię zrozumieć, jak mogłem bać się kogoś takiego.
- Daren, chodź tu. Muszę z tobą pomówić. Nie spieszyłeś się.
- Mam swoje obowiązki. Dom i omegę na utrzymaniu.
- Podobno zabrałeś kilka zwierząt. Zadomawiasz się tam. Po co? Długo tam nie będziesz siedział.
- Co najmniej kilka lat. Nie mam powodu, by nie inwestować w mój własny dom.
- Jak uważasz. Przynajmniej coś robisz. Ale chyba nie to, co powinieneś.
- Wiem dobrze czym mam się zająć.
Ojciec przypatrywał mi się ze swojego podwyższenia. Nawet gdy patrzy na mnie z góry, wydaje się teraz mały. Mógłbym pozbyć się go w tej chwili. Ale po co? Niech rządzi swoim stadem. Nie zależy mi na nim. Teraz moje życie jest takie, jakie chyba powinno. Nie potrzebuję kolejnych obowiązków. Wystarczy, że mam wymagającą omegę.
- Stada z gór znów zaczęły swój konflikt.
Nagła zmiana tematu była zaskakująca, ale mile widziana.
- Robią to, co dziesięć lat. Raz wytrzymali ponad dwadzieścia. Nic nowego.
- Owszem. Ale szukają sojuszników.
- Chyba nie myślisz, żeby opowiedzieć się po którejś ze stron? To nie nasze kłótnie.
- Być może trzeba to rozważyć. Od dawna nie poszerzaliśmy swoich terytoriów.
- Bo tego nie potrzebujemy. Rozbudowujemy osadę. Mamy tutaj wszystko, czego potrzebujemy, a nawet więcej. Sięganie po jeszcze więcej byłoby zwykłą chciwością. A jeśli teraz opowiemy się za jedną ze stron, nie wywiniemy się z kolejnych konfliktów.
- Być może. Ale jak zostaniemy bierni, to też mogą nas zaatakować. Jak mówiłeś, nasze ziemie są żyzne. Co, jeśli w końcu ktoś zwróci się przeciwko nam? Wiemy, że nie jedno stado spogląda w naszą stronę nieprzychylnie.
- Jeśli zostaniemy wciągnięci w konflikt i tak wygramy. Mamy sojuszników. Chociażby tych z południa. Ale nie tylko.
- Racja... Ale ktoś może sięgnąć po władzę. Widzę, że jestem słabszy. Lata walk dały się mi się we znaki. Teraz przychodzą konsekwencje.
Owszem ojciec miał za sobą historię walk o władzę i terytorium. Swego czasu cieszył się szacunkiem i wzbudzał trwogę. Jego obecny stan zdecydowanie nie był jednak spowodowany tym jak żył w przeszłości. Były to konsekwencje jego ostatnich wyborów. Postanowiłem jednak nie mówić na głos tego, co sobie myślałem. Nie potrzebuję kłótni z samego rana. Ojciec najwyraźniej wyjątkowo miał sensowne powody do zmartwień, choć jak zawsze szukał złego rozwiązania.
- Kto sięgnie po władzę? Wszyscy wiedzą, że jestem twoim następcą. Jeśli zajdzie taka potrzeba zawalczę o to, co moje.
Choć nie chcę władzy, zdaję sobie sprawę z tego, że w tej chwili już od niej nie ucieknę. Jeśli ktoś inny przejmie stado, Eris nie będzie tu bezpieczny. Flynn i jego rodzina też nie. Jeśli władzę przejmie ktoś obcy wyrżnie każdego, kto miałby jakieś prawo do władzy po krwi. A więc w pierwszej kolejności moich braci a później ich dzieci. Prawdopodobnie też ich partnerów, bo czemu nie. Choć częściej spotykał ich gorszy los. Dlatego pogodziłem się już z tym, że muszę przejąć stado. Raul byłby dobrym przywódcą, ale nie jest najsilniejszym alfą w okolicy. Jestem pewien, że znalazłby się ktoś, kto mógłby go pokonać. A wtedy... Zapanowałby chaos. Więc lepiej bym był to ja. Przynajmniej moi bliscy będą żyć w spokoju.
- Nie mam wątpliwości, że zawalczysz. Ale co stanie się z tym stadem, gdy przestaniesz?
- To znaczy?
- Gdy przejąłem stado, byłem dość młody. Omegę wziąłem sobie później. Byłem pewien, że ta kobieta da mi silnych synów i któryś w przyszłości mnie zastąpi. Tymczasem była rozczarowaniem. Urodziła cztery alfy, ale co z tego? Pierwszy syn jest słabszy niż zwykła beta. Ty... Ty okazałeś się silny. Krnąbrny, ale to dobrze. Za to twoi młodsi bracia... Lester jest głupi. Zdechnie, nim coś osiągnie. Raul ma jakieś wynaturzone zapędy. Wiem o tym. Nie wiem, czy będzie miał potomka. Flynn miał szansę, ale spłodził omegę. Najlepsze co może zrobić, to kiedyś oddać ją komuś, kto da nam jakieś korzyści. Ty... Ty masz dobrą omegę. Jesteś silny. Ale jak widać po mnie trudno przewidzieć czy znajdzie się dla ciebie godny następca.
- Jeśli znów zmierzasz do tego, że mam zrobić sobie szczeniaka to marnujesz swój i mój czas.
- Nie wiesz, czy ta omega da ci syna. Nie wiesz, czy da ci alfę. Po co zwlekasz? Wiem, że znachor przygotowuje ci napar. Miałeś zapewnić sobie silną pozycję. Na razie żaden z twoich braci nie dał mi wnuka. Nie oddam stada komuś, kto nie będzie miał komu przekazać go dalej.
- W takim razie jeszcze trochę się tu nasiedzisz.
- Jeśli ta omega nie da ci syna, to musisz mieć czas, by rozwiązać to jakoś inaczej. Zwlekanie nic nie da.
- Eris ma ledwo dziewiętnaście lat. Jest młody. Jeśli postanowię, że chcę szczeniaka, to wtedy przemyślę twoje słowa. W tej chwili nie będę ryzykować.
- A co właściwie miałbyś ryzykować? Jeśli urodzi omegę czy betę to nic. Urodzi kolejne. Nawet jeśli uda się dopiero przy czwartym. W końcu się uda.
- Co ryzykuję? Nie wiesz? To, co moja matka.
- Gdy twoja matka zmarła wziąłem sobie drugą. Ty też możesz. Będziesz miał młodszą. Ładniejszą. Ten twój niedługo nie będzie już taki ładny. Zwłaszcza po szczeniakach. Nic nie stracisz, a nawet zyskasz.
- Nie będę kontynuował tej rozmowy. Jeśli zamierzasz mi oddać władzę, to nie czekaj. Nie doczekasz się wnuka. Prędzej ktoś wykorzysta okazję i cię w końcu zarżnie.
Nie czekałem na odpowiedź oburzonego ojca. Myślałem, że w końcu ma do powiedzenia coś istotnego. Tymczasem znów skończyło się na tym samym. Eris ma urodzić alfę, bo wtedy linia władzy będzie zabezpieczona. Nawet jeśli umrę, ktoś będzie miał prawo do władzy. Jest stary i zaczyna głupieć. Nawet jeśli zrobię szczeniaka, nie ma pewności, że w ogóle dożyje momentu, w którym mógłby przejąć władzę. Ale ojciec jest uparty. Prawdopodobnie przez moje rodzeństwo.
Lester zdobędzie samicę jedynie gwałtem. Trudno powiedzieć czy Raul postanowi się do jakiejś w ogóle zbliżyć. A dziecko Flynna jest prawdopodobnie jednorazowym łutem szczęścia. Zresztą mój brat sam twierdzi, że nie chce więcej szczeniaków, bo obawia się, że kolejny może nie przeżyć, a to złamie serce jego i jego omegi. A więc zostałem ja.
Ojciec chce mieć pewność, że nie jestem porażką jak moi bracia. Że przedłużę drzewo genealogiczne. Ale oczywiście muszę mieć syna alfę. Omega czy beta nie będą zadowalające. Ojciec ma obsesję na punkcie tego, by jego ród był silny. Dlatego wziął sobie moją matkę. By dała mu silnych synów. Nie wyszło tak, jak chciał, więc teraz próbuje to powtórzyć ze mną i moimi potencjalnymi dziećmi. Skoro on nie miał gromadki silnych alf, to ja mam mieć. Spełnić jego ambicje.
Niech się pierdoli. Jeśli chce szczeniaka to Agnes z chęcią mu jednego czy nawet piątkę urodzi. Ale on tego nie chce, bo wie, że prawdopodobnie nic z tego nie wyjdzie. Skoro omega z silną wilczą krwią dała mu takie szczeniaki, to być może w nim jest problem i słabsza omega nie da mu lepszych. Głupi, stary dziad. Mógłby już zdechnąć i problem byłby z głowy. Tymczasem muszę go wysłuchiwać. A Raul go popiera.
Co prawda on uważa, że szczeniak to dobre zabezpieczenie. Widzę to. Nie jestem aż taki głupi. Rozumiem skąd te namowy. Jednak mam gdzieś czy ktoś przyjdzie podważać moje prawo do władzy. Jeśli ktoś przyjdzie, to go zabiję. Nie będę ryzykować życia omegi, żeby mój brat i ojciec byli zadowoleni.
Eris ciągle przychodzi do Flynna. Ogląda ich szczeniaka. Nosi go na rękach. Gada o nim w kółko i kółko. Ale jeszcze nie chce swojego. Więc przynajmniej z nim mam spokój. A jak zacznie coś gadać... Wtedy coś wymyślę. Na razie cieszy się z tego, że ma zwierzęta. Może dekorować dom. I lubi zajmować się Savą. Jest zajęty pracą i urządzaniem sobie życia. Szczeniak nie jest mu do niczego potrzebny. Z dwojga złego niech już skupi się na byciu Luną i wprowadzaniu tych swoich lepszych zmian. Przynajmniej nie jęczy, że chce szczeniaka. Więc niech na tym się skupi. Jeśli będzie chciał coś zmienić, postaram się to zrobić. Niech znajdzie sobie jakiś inny cel w życiu niż rodzenie dzieci.
Gdy opuściłem rodzinny dom i ruszyłem do swojego większość złości, którą czułem, zniknęła. Wiedziałem, że wrócę, zjem ciepły posiłek, usłyszę, jak minął dzień Erisa. I na jakiś czas będę miał spokój od mojego ojca. Być może nie na długo, ale chociaż chwilę. Ostatnio zbyt wiele czasu spędzam w wiosce. Wolę być w domu. Lub w lesie. Gdziekolwiek tylko nie tam. Zamiast marnować czas na to, by tu dotrzeć, słuchać głupot mojego ojca i wrócić, mógłbym pracować w drewnie.
Eris zaczął narzekać na szafki kuchenne. Ma już nowy stół, krzesła i komodę. Ale teraz nie pasują mu szafki. Więc zrobię mu szafki. Gdy tylko będę miał czas. Dziś... Dziś chyba posiedzę chwilę z nim. Jestem w zbyt podłym humorze, by skupić się na drewnie. A on mnie trochę uspokoi. Będzie gadał i gadał, aż zapomnę o wszystkim innym, co dziś usłyszałem. I będę mógł spokojnie zasnąć. Być może nawet znikną mordercze intencje względem mojego ojca. Choć nie wiem, czy mogę liczyć na aż tyle. W każdym razie Eris zapewne miał dobry dzień. Przynajmniej on.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top