Rozdział XLVII - Eris

15 lipca

Cóż... Będzie miał pewnie bliznę. Potrafię zszyć ranę. Jednak... Nie jestem na tyle wprawiony, by zrobić to ładnie. Mniej krwawi. Szybciej się wyleczy. Niemniej... Wygląda dość... Mało estetycznie. Myślę, że przy swoim obecnym osłabieniu nawet wilcza regeneracja nie da rady tego ładnie zagoić.

Opatrzyłem mu wczoraj wszystkie rany i użyłem kilku maści, które przyspieszają gojenie i zmniejszają ryzyko zakażenia. Teraz zmieniałem opatrunek na zszytej ranie. Ta była najbardziej poważna i wciąż krwawiła.

Rolf spał w kuchni. Bardzo długo. Właściwie to obudził się przed chwilą. Dałem mu wczoraj coś do jedzenia, a potem padł. Spał z czternaście godzin. A teraz mieliśmy... pogawędkę.

Mój pacjent siedział na moim stole i oglądał moją robotę. Przynajmniej to, co mógł dostrzec. Na szczęście rana na jego boku była dla niego częściowo niewidoczna.

- Dziękuję. Naprawdę. Możliwe, że uratowałeś mi życie.

- Nie ma za co. Mówię to z grzeczności. Masz dług. Pamiętaj.

- Pamiętam.

- Zaraz spakuję ci prowiant.

- Czekaj. Posłuchaj... Jak poczuję się lepiej, to zapoluję. Nie musisz oddawać mi waszego jedzenia.

- To może tylko pogorszyć twój stan. Dam ci coś na drogę.

- Nie. Nie mogę przyjąć od ciebie jedzenia.

- Dlaczego? Boisz się, że je zatruję? Nie otrułem mojego alfy a miałem dużo okazji. Mam zbyt silne poczucie moralności by toż robić. Niestety.

- Nie. Ufam ci. Widzę, że jesteś dobrą osobą. Każdy inny by mnie zostawił. Tym bardziej nie mogę ci zabierać jedzenia.

- To przecież żaden problem.

- To bardzo hojne, ale nie pozwolę, byś odejmował sobie przeze mnie od ust.

- ... Co takiego?

- Nie będziesz przeze mnie głodował.

- Nie będę głodował. Mam pod dostatkiem jedzenia.

Alfa wpatrywał się we mnie z... Jakby ze współczuciem. I to w taki sposób, że sam zacząłem zerkać na swoje ciało. Po chwili wpatrywania się w swoje patykowate ręce dotarło do mnie, co się dzieje.

- Nie mamy problemów z jedzeniem. Mamy go mnóstwo.

- Oczywiście... Ale i tak nie musisz się ze mną dzielić.

- Nie. To nie tak. Nie jestem taki dlatego, że nie mamy co jeść. Po prostu wszystko wymiotuję. Zbieram jagody, bo po nich nie mam mdłości.

- ... Tak. Jasne.

- Naprawdę. Popatrz.

Otworzyłem drzwi do naszej świeżo zaopatrzonej spiżarni. Daren nie tak dawno przyniósł mnóstwo różnego rodzaju produktów. A jako że polował, żeby się uspokoić, mieliśmy też mnóstwo zakonserwowanego na różne sposoby mięsa.

Rolf wydawał się zaskoczony. No cóż... Wyglądam na takiego, co bardzo mało je. Zdecydowanie za mało. Więc w sumie rozumiem, dlaczego stwierdził, że nie mam co jeść. Jednak nie jestem tak głupi, żeby dawać jedzenie alfie, gdy sam go nie mam.

- Jak sam widzisz... Mam czym się z tobą podzielić.

- Więc... Jesteś w ciąży. Gratulacje.

- Skąd taki pomysł?

- Mówiłeś, że masz mdłości.

No tak. Nie przemyślałem tego. Za bardzo zabolała mnie moja duma. Nie było to coś, czym chciałem się dzielić z kimś, komu nie ufam... Ale już chyba za późno. Zawsze mogę to spróbować jakoś wykorzystać. Wszyscy lubią szczeniaczki. Oprócz Darena.

- Tak. Spodziewamy się z moim alfą pierwszego dziecka.

- Który to tydzień? Jeśli można wiedzieć.

- Dwunasty.

- Chyba źle znosisz ciążę. Nie żebyś źle wyglądał. Tylko... Słabo.

Udałem, że nie dotknęło to mojej dumy. Ponownie.

- Nie jest łatwa.

- A gdzie jest twój alfa? Bo domyśliłem się już, że mnie sprytnie okłamywałeś. Zdecydowanie nie ma go w zasięgu twojego krzyku.

- ...

- To zabrzmiało bardzo źle... Nie miało tak zabrzmieć.

- Mój alfa jest w podróży. Załatwia jakieś swoje sprawy. Ale pewnie niedługo wróci, więc nie mogę ci pozwolić zostać tu dłużej. Spakuję cię i musisz iść.

- Dobrze. Nie będę się narzucać. I tak bardzo mi pomogłeś. Poza tym nie chcę chyba poznać twojego alfy. Skoro jego ubrania są dla mnie nieco luźne, to musi być niezłym byczkiem.

- Jest... Wysoki. To prawda.

- W takim razie wyniosę się, zanim tu przyjdzie i skopie mi tyłek. Już raz dostałem. Nie chcę dostawać drugi raz w ciągu kilku dni. Moja duma tego nie wytrzyma.

- Rolf... Gdyby okoliczności były inne, ugościłbym cię inaczej. Chcę, by to stado było bardziej otwarte. I chcę by... Byśmy mieli silnych sojuszników. Otwartych na zmiany.

- Jakie zmiany?

- ... Zdecydowanie sprzeczne z tradycjami.

- Yhym... Nie jesteś stąd prawda?

- Nie. Jestem z południa.

- To wiele wyjaśnia.

- Naprawdę? Widać po mnie?

- Troszeczkę.

- A co mnie wydało?

- To, że jesteś taki ufny. I wydajesz się nie lubić naszego Alfy i zaryzykuję stwierdzenie, że to dlatego, iż opisałem go jako tradycjonalistę.

- Możliwe, że to sprawiło, że go nie lubię.

- Mój ojciec też był kimś kto wolał stare porządki... Aczkolwiek ulegał moim sugestiom. Podróżowałem trochę po Północy. Chociaż najwięcej zwiedziłem zachodnich regionów, to południe też widziałem. Podobają mi się wasze zwyczaje. Trochę z nich podsunąłem ojcu i się udało. Ale nasze stado jest podzielone na tych, którym się to podobało i na tych, którzy byli oburzeni. Pewien alfa to wykorzystał. Przejął władzę. Zabił mojego ojca. I trzyma stado krótko, by jemu nie przydarzyło się to samo. Ale jestem ambitnym alfą i dopóki nie zdechnę, będę próbować odzyskać to, co mi się należy. Poza tym może wyczułeś ale mam parcie na władzę.

- Cóż... Jeśli naprawdę zamierzasz wprowadzić tego typu zmiany, to mam nadzieję, że uda ci się przejąć stado. Liczę na to, że nasze też rozwinie się w tym kierunku. Obecny alfa jest dość... Zamknięty.

- Ależ wiem. Mój ojciec często rozmawiał z Grantem.

- A więc znasz go?

- Z widzenia. Bywał u nas, ale ja w tym nie uczestniczyłem. Przez ostatnie lata chyba w ogóle się stąd nie ruszał co?

- Nie. Chyba nie. Jest nieco... Zasiedział się.

- Rozumiem. Myślę, że...

Rolf pierwszy usłyszał odgłosy z zewnątrz. Ja chwilę po nim. Nie zdążyłem zbytnio zareagować. Alfa zszedł ze stołu i wydawał się czujny. Drzwi do domu otworzyły się, a ja zastanawiałem się jak uda mi się z tego wywinąć.

Stanąłem, zasłaniając nieco naszego gościa. Jeśli Daren postanowi go zabić, to nie pomoże, ale... No cóż... Pożyje dłużej. Tak myślę. Daren będzie musiał najpierw mnie popchnąć, ominąć lub przeskoczyć.

Mój alfa przekroczył próg drzwi i jego wzrok od razu padł na Rolfa. Jakby mnie tu w ogóle nie było. I w jednej sekundzie całym sobą wyrażał chęć mordu. A więc nie zaczęło się dobrze. Na szczęście nie przeszedł od razu do działania, tylko zaczął analizować sytuację, jak przystało na doświadczonego drapieżnika.

- Daren spokojnie... To... Mój gość. Nie wolno zabijać gości.

- Daren?

Wolałem nie odwracać wzroku od mojego alfy, ale po tonie głosu Rolfa mogłem wywnioskować, że skądś mojego alfę zna. A więc chyba jednak będziemy mieli większy problem. Na razie jednak... Daren. Trzeba skupić się na Darenie.

- Pomogłem mu, bo jest ranny. I zaprosiłem tutaj. To... Miły gość.

- Odsuń się od niego.

- Nie, bo zrobisz coś głupiego.

- Nie zrobię nic głupszego niż ty. Odsuń się. Powoli.

- Rolf nic mi nie zrobi. Więc ty też nic mu nie zrobisz. Wszyscy sobie usiądziemy i porozmawiamy.

Mój alfa stracił cierpliwość i ruszył w naszą stronę, powoli ale z wyraźnie morderczymi intencjami.

- Eris odsuń się od niego!

- Nic mi nie...

Rolf złapał mnie od tyłu i przyciągnął do siebie. Nie spodziewałem się tego, ale zachowałem zimną krew, mimo że byłem wyraźnie unieruchomiony. Co prawda nie było w tym dużo siły. Prawdopodobnie mógłbym się wyrwać. Jednak Rolf nie wydawał się próbować zrobić mi krzywdę. Daren zrobił kolejny krok, ale po tym się zatrzymał. Ta sytuacja była zdecydowanie niepotrzebna.

- Rolf... Puść mnie.

- Nie.

- Dlaczego? Przecież... Mieliśmy umowę. Nie musisz grozić mojemu alfie moją potencjalną krzywdą. To nie pomoże.

- Przykro mi. Mimo wszystko cenię swoje życie. Nie wiedziałem, że twój alfa to ten dupek.

- Daren jest dupkiem, ale czym takim ci zawinił? Daren co mu zrobiłeś?

Mój alfa chyba nie wiedział, kogo w tej chwili chce bardziej zabić. Rolfa czy mnie. Prawdopodobnie mnie, ale osobiście, a nie przez Rolfa. W każdym razie wyglądał, jakby moja bezczelność go chwilowo rozbroiła.

- Nie wiem, kim jest, ale jak tylko ten tchórz przestanie się chować przed kimś bezbronnym, to coś mu zrobię.

Świetnie. Alfy są jak dzieci. Po prostu jak dzieci. A mogliby się dogadać, ale nie.

- Rolf... Puść mnie, proszę.

- O nie. Tobie ufam maleńki. Jemu nie.

- To, co zrobił?

- Ten chuj był przy śmierci mojego ojca. Przyglądał się walce. Stanął po stronie Vedasa. Tego spierdoleńca.

- ... Daren... Wspierałeś tego dupka?

Mój alfa wyglądał teraz nie tylko na złego, ale i jednocześnie zrezygnowanego. Mam wrażenie, że moje zachowanie wybiło go z wściekłości. To chyba dobrze... Aczkolwiek nie wiem czy dobrze o mnie świadczy w obecnej sytuacji.

- To nieistotne.

- Daren... To zły człowiek. Bardzo zły.

- Nie wsparłem go. Jedynie oceniłem, że wygra walkę. A gdy wygrał, zapewniłem nam pokój. Nie obchodzi mnie, kto tam rządzi. Tamten był słabszy, więc zginął.

- Daren... Później o tym porozmawiamy. Rolf nic mi nie zrobi. Uspokój się.

- Czy ty siebie słyszysz!? Trzyma cię jako zakładnika!

- Masz się uspokoić. Obaj macie się uspokoić. Poza tym Rolf mnie nie trzyma. Rolf... Puść mnie.

Alfa nawet nie drgnął, a im dłużej tak na siebie patrzą, tym większa szansa, że dojdzie do czegoś złego.

- Rolf... Proszę. To mnie stresuje. Źle się czuję. Moja ciąża jest ciężka. Przez coś takiego mogę stracić moje dziecko. Daren nic ci nie zrobi. Obiecuję ci. Zaufaj mi. Pomogłem ci przecież.

- ... Szlag by to.

Alfa puścił mnie, a ja natychmiast podbiegłem do Darena, nim zrobił pierwszy ruch. Objąłem go mocno, przy okazji blokując nieco. Jakby chciał, to by po mnie przeszedł, ale może tego nie zrobi.

- Daren proszę. Uspokój się. Nic złego się nie stało.

- To syn przywódcy stada ze Szczytów.

- Tak.

- Jest w naszym domu, ranny.

- Owszem. Bo go tu przyprowadziłem.

- Dlaczego tu jest? Na moim terenie.

- Bo... Ucieka. I to też mój teren jakbyś zapomniał.

- Ucieka? A więc ściągasz tych, którzy go ścigają do naszego domu?

- Rolf miał już wychodzić. Opatrzyłem go i dałem mu nieco odpocząć. To wszystko.

- Mógł cię zabić we śnie!

- Ale tego nie zrobił!

- Naraziłeś się!

- Ty ciągle mnie narażasz! Może jakbyś był w domu, to nie byłoby mnie w lesie i jego też by tu teraz nie było!

- Jesteś jak dziecko! Nie można cię nawet na chwilę zostawić samego, bo zostajesz porwany, topisz się, rozmnażasz albo wprowadzasz mordercę do domu!

- Rolf nie jest mordercą! A nawet jeśli jest, to mnie nie zabił! A mógł!

- Co to w ogóle za argument!?

- Czemu nie ufasz mojemu osądowi!? A no tak... Bo w ogóle mi nie ufasz! Wszystko jest moją winą!

- Gadasz ciągle o tym cholernym szczeniaku, a ryzykujesz jego życie! Czy ty siebie widzisz!?

- Akurat ty nie masz prawa mi mówić takich rzeczy! Rolf jest dla mnie milszy niż ty i nie zrobisz mu krzywdy! Zdecydowałem, że mu pomogę, więc mu pomogę. A ty możesz sobie wracać, skąd przyszedłeś!

- To mój dom!

- Mój też!

Daren wpatrywał mi się prosto w oczy i myślał, że ugnę się pod jego spojrzeniem. Pomylił się. Odwzajemniłem je. Z taką samą zaciekłością.

- Ale nie kłóćcie się przeze mnie.

Oboje spojrzeliśmy na Rolfa, który usiadł na krześle i chyba zrezygnował z agresji. No cóż... Zapomnieliśmy się trochę.

- Ja... Przepraszam. Zaraz cię spakuję.

- Eris! Nie próbuj nawet mnie ignorować!

- Czego ode mnie chcesz Daren? Mam ci pozwolić go zabić? Bez powodu?

- Będziemy mieć przez niego kłopoty. Całe stado.

- Nie, jeśli nikt się nie dowie. Rolf zaraz odejdzie. Tamten Alfa jest jak twój ojciec, ale gorszy. Nie mamy pewności czy kiedyś nie przyjdzie po nasze ziemie. Pierwsze co zrobił po zdobyciu władzy to próby zdobycia więcej władzy. Tacy ludzie są chciwi i potrzebują coraz więcej. Gdyby nie ten cały Vedas nie mielibyśmy konfliktu za rogiem. Może lepiej mieć ten plan B. Jeśli Rolf odzyska władzę, to nam się na pewno odwdzięczy. A przynajmniej może honor nie pozwoli mu na jakieś agresywne ruchy w naszym kierunku.

- ... Zaryzykowałeś dobro całego stada.

- Będę jego Luną. Chcę wprowadzić zmiany. Właśnie zaczynam.

- Jasna cholera... Zaryzykowałeś swoje życie!

- Nic mi nie jest Daren. Jestem cały i zdrowy. Sam widzisz. Jakby miał mnie zabić, to już by to zrobił. Daren... Zaufałem tobie. Każdy mówił mi, że to głupota. Ale nie żałuję. Nie widzisz, że mam oko do ludzi?

- Jesteś szalony.

- Wiesz to już od dawna, więc nie udawaj zaskoczonego.

Daren był wściekły, ale chyba już nie chciał zabić mojego gościa. Spojrzał na Rolfa, ale bardziej oceniająco.

- Myślisz, że dasz radę pokonać Vedasa?

- Miałem na to szansę, ale nie potrafił walczyć sprawiedliwie. Chciałem z nim walczyć. Oficjalnie. A on zaatakował mnie z zaskoczenia, a później wysłał za mną swoje wierne pieski.

- A więc nie wiesz, czy masz z nim szanse. Nie walczyłeś z nim. Broniłeś się przed nim.

- A i tak zdołałem uszkodzić go na tyle, że nie wyruszył za mną osobiście, bo musiał lizać rany. Wiem, że wyglądam niepozornie, ale przygotowywałem się na to, że będę musiał walczyć o władzę.

- ... Masz się stąd wynieść do zachodu słońca. A jeśli tej głupiej omedze spadnie, chociaż włos z głowy to zatęsknisz za Vedasem i jego delikatnością.

- Zrozumiano.

Nie wiem jak, ale chyba udo mi się nie doprowadzić do niczyjej śmierci.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top