Rozdział XLI- Daren
10 czerwca
- Prędzej czy później by do tego doszło. Taka nasza natura. Dążymy do rozmnażania. Cóż... Ja nie. Ale większość tak.
Zignorowałem paplaninę Raula. Jestem w tym coraz lepszy. Ignoruję go cały dzień. Robi się to jednak coraz trudniejsze, bo moja cierpliwość jest coraz mniejsza. Byłem jego gościem, więc nie miałem też zbytnio możliwości, by zrobić coś innego poza udawaniem, że nie słyszę, co gada, lub ignorowaniem tego, co gada.
Wróciłem z polowania trzy dni temu, jednak nie miałem jeszcze sił, by wrócić do domu. Zatrzymałem się więc u Raula, bo wiedziałem, że on nie będzie mi tak truł dupy. Jednak... Potrafi to robić na inne sposoby. Niestety nie miałem do kogo się zwrócić poza nim. Reszta byłaby dużo trudniejsza do przeżycia. Raul natomiast... to oportunista. Spogląda na wszystko w kategoriach przydatności. Od niego nie usłyszę nic o uczuciach, byciu porządnym człowiekiem czy innych bzdurach, które w tej chwili nie mają żadnego znaczenia. Myślałem, że od niego usłyszę coś, co pozwoli mi dalej sądzić, że mam w pełni rację. Ale nie. On też jest przeciw mnie. Choć z zupełnie innych powodów.
Mogłem się tego spodziewać. Raul może nie być po tej samej stronie co Eris czy Flynn, ale nie jest też na pewno po mojej stronie.
- Masz stabilną sytuację. Naprawdę nie wiem, po co to wszystko odrzucać. Przez szczeniaka? Jeśli tak bardzo nie chcesz mieć z nim nic wspólnego, to jestem pewien, że Eris z radością będzie jedynym opiekunem. Będzie się spełniał jako matka, ale ciebie też raczej nie zaniedba. Po jakimś czasie zapomnisz, że masz szczeniaka. Jak nasz ojciec. Z tym że on lubił pewne aspekty bycia ojcem. Na przykład przemoc. Więc czasem o nas pamiętał. A jak coś chce, to też pamięta. Ma z nas jakieś korzyści. A dziecko można też wytresować.
- Nie obchodzi mnie to. Nie chcę tego wszystkiego. Nie chodzi o szczeniaka. Chociaż jego też nie chcę. A o tę ciążę. Jeśli Eris chciał bachora tak bardzo... Mamy wojnę w pobliżu. Będzie dużo sierot. Przyniósłbym mu jedną, skoro nie potrafi żyć bez smarka biegającego w pobliżu i drącego się pół nocy.
- Dla niektórych to nie to samo. Krew to krew. I takie tam.
- Nie wiem... Nie rozumiem. Jeśli naprawdę zrobił to specjalnie... Jak mógł? Ufałem mu. Wierzyłem mu. Uznałem, że skoro powiedziałem mu, jakie jest moje stanowisko w tej sprawie, to okaże mi jakiś szacunek i nie zrobi czegoś takiego wbrew mnie. Wiedział, że to dla mnie coś istotnego. Więc jak mógł mi to zrobić?
- Czyli zrobił to specjalnie? Mówiłeś, że nie.
- Nie wiem. Może. Nie wiem, jak inaczej mogłoby się to wydarzyć. Eris zarzeka się, że spełnił moją prośbę. Że też nie chciał tej ciąży. Jednak... jest w niej. Napar powinien działać. Wiem, że istnieje pewne ryzyko... Ale nie minął nawet rok, a on już ma w sobie szczeniaka. To... To zbyt wielki pech. Więc musiał coś zrobić.
- Możliwe. Albo po prostu miałeś pecha. Za to wszystkim innym wyjdzie to na dobre. Ojciec uparł się, że nie odda ci stada, dopóki nie pokażesz mu wnuka. A to, co dzieje się przy naszych granicach jest nieco niepokojące. Świetnie sobie poradziłeś z naszymi sąsiadami, ale nie będę kłamać. Nie ufam im. Myślę, że jeśli damy im nawet najmniejszy powód to zaczną szczekać w naszą stronę. Zwłaszcza że nowy przywódca stada z Północnych Szczytów wydaje się bardzo terytorialny i ambitny. Ponoć rządzi twardą ręką.
- Jeśli będzie trzeba, to go własnoręcznie zabiję.
- To tak nie działa Daren. Nie możesz po prostu każdego zabijać. Czasem trzeba uniknąć krwawego rozwiązania poprzez odpędzenie wroga swoją potęgą. Nasze stado powinno być tak silne, by nikt nie odważył się nam zagrozić. W tej chwili, gdy ojciec rządzi, nie mamy takiej siły. Jesteśmy dość łatwym celem, bo staruszek bardziej martwi się tym, że od jakiegoś czasu nie może być aktywny w swojej sypialni niż tym, że nasze rozległe tereny mogą stanowić dla kogoś łakomy kąsek. Dlatego, jeśli mam być szczery Darenie mój drogi braciszku... Powinieneś zrobić to, co do ciebie należy i upewnić się, że Eris urodzi to dziecko. To rozwiąże wszystkie problemy. A i będziesz mieć z głowy to całe robienie dziedzica. To nie koniec twojej drobnej i uroczej omegi. Przeżyje. Musisz tylko zachować się jak alfa i prawdziwy przywódca i wziąć odpowiedzialność za swoje plemniki.
- ... To ci bardzo na rękę co?
Raul przestał przeglądać listy, które otrzymał przy dzisiejszej dostawie i po raz pierwszy od rozpoczęcia tej dyskusji spojrzał mi w twarz.
- Cóż... Tak. Jak mówiłem, to rozwiązuje liczne problemy, których inaczej nie dałoby się rozwiązać. Więc jest mi to na rękę. Nam wszystkim jest to na rękę. Poza tobą. I Eris przez ciebie też się nie cieszy. Ale to twoja wina. Omegi zazwyczaj się z tego cieszą.
Do tej pory nie przyszło mi to do głowy, bo nie wierzyłem, że Raul mógłby zaryzykować zrobienie sobie ze mnie wroga. Jednak gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że mógłby zaryzykować, gdyby uznał, że zostaje przyparty do muru.
- Czy miałeś coś wspólnego z ciążą Erisa?
- Cóż... Jakby ci to powiedzieć... Nie wsadzam niczego w omegi. Poza wiedzą. Uważam, że edukacja przyszłych matek jest bardzo ważna.
- Doskonale wiesz, o czym mówię. Eris nie robi naparu sam. Jest od naszego znachora. Jeśli ktoś coś z nim zrobił, nim dotarł do Erisa, to by wyjaśniało, dlaczego nie zadziałał.
- To dobra teoria. Ale nie. Nie będę kłamać. To byłby dobry plan. Taki, który sam bym wymyślił. I w sumie takie rzeczy też mi przeszły przez głowę. Jednak masz rację. Nie jestem aż tak głupi, by ryzykować to, co udało mi się zbudować i robić sobie z ciebie wroga. Przecież wiem, jaką masz obsesję na punkcie śmierci naszej matki. Powiedzmy, że po części widzę w tym jakiś sens... Jednak wyolbrzymiasz. W każdym razie odpowiedź brzmi nie. Nie majstrowałem przy naparze. Eris nie jest w ciąży przeze mnie. Przez ciebie. Nie muszę ci chyba tłumaczyć, jak do tego doszło.
- To dla ciebie zabawne, bo twoja omega jest dla ciebie nikim. Jeśli Eris zginie... Stracę... Wszystko. Dziecko nie jest warte tego ryzyka, nawet gdyby miało urodzić się cholernym wilczym bogiem.
- Ale skoro ty jesteś tutaj, to znaczy, że Eris nie chce się go pozbyć, a to z kolei znaczy, że prawdopodobnie się urodzi. Chyba że chcesz zmusić swoją omegę do pozbycia się go.
- ... Nie zrobię tego. Nawet jeśli specjalnie zaszedł w tę ciążę... Nie zmuszę go do niczego. Nawet jeśli naprawdę potraktował mnie bez krzty szacunku. Nie zniżę się do tego poziomu. Zwłaszcza że... Być może rzeczywiście jest tylko ofiarą.
- Byłoby dla ciebie łatwiej, gdyby poronił czyż nie?
- Tak.
- Możesz mu w tym pomóc. Przecież tak pozbywa się ciąży. Wywołujesz poronienie i szczeniaka nie ma.
- Nie. Nic wbrew niemu.
- Tak tylko mówię. Sam bym tego nie chciał. W końcu jestem za tą ciążą.
- Gdy namawiasz mnie do manipulowania jego ciałem, bez jego wiedzy, coraz bardziej jestem w stanie uwierzyć, że maczałeś w tym palce.
- Powtarzam, że nie. Nic takiego nie zrobiłem. Chociaż... Przyznam, że wtedy wszystko miałoby sens. Ta nagła ciąża mimo zabezpieczeń. Nie mieszałem nic z naparem. Ale może ktoś inny mieszał.
- Co sugerujesz?
- Komu właściwie zależy na ciąży twojej omegi? Na przedłużeniu naszego rodu? Na tym, by nasze stado było zabezpieczone? Oprócz mnie oczywiście.
- ... Myślisz, że ojciec byłby taki głupi?
- Ja bym tego nie zrobił, bo nie jestem debilem i szaleńcem, by ryzykować moje wygodne i ułożone życie. Ojciec... Cóż... Znasz go. Ma też władzę. A nasz znachor to ten sam typ człowieka co nasz ojciec. Powiedziałabym, że są... Z tej samej gliny. Jeśli ojciec kazałby mu namieszać z waszym naparem to pewnie, by się nie sprzeciwiał. A nawet jeśli by się sprzeciwił, to ojciec jest teraz Alfą. Dopóki nie odda ci władzy, to on rozdaje karty, a ty jesteś na straconej pozycji. Dlatego przydałoby się, byś przejął władzę i sprowadził ojca do roli zwykłego alfy, który może co najwyżej się obrazić.
- Ojciec nie posunąłby się tak daleko.
- Nie mówię, że to zrobił. Mówię tylko, że miałby ku temu powody. I nie można nazwać go rozsądnym.
- Jeśli rzucę mu takimi oskarżeniami w twarz i tak się do niczego nie przyzna. A z tego, co mi wiadomo, nikt poza nami jeszcze nie wie, że Eris jest w ciąży. Oczywiście poza tymi wtajemniczonymi przez niego. Nie chcę sam go o tym informować. Niech żyje w nieświadomości, najdłużej jak się da.
- Ja. Nasz kochany brat i jego omega. A także Ulfr i jego omega. Nie zdradza się. Ale... Możliwe, że niedługo Eris będzie potrzebował jakichś leków. A wtedy się rozniesie. A gdy ojciec się dowie, będzie jeszcze bardziej upierdliwy. A i ty będziesz miał ograniczone możliwości ruchu.
- Nie pozwolę, by ojciec zbliżył się do Erisa, gdy jest w takim stanie.
- Takim, czyli jakim?
- Osłabiony. Bardziej... Podatny na ataki.
- Daren... Nie wierzę, że to powiem, bo będę brzmiał jak Flynn... Ale to twoja wina. Zostawiłeś go. Omegi są słabe. Potrzebują naszej uwagi. Naszej ochrony. Wsparcia. Tak to działa, że one rodzą młode, a my mamy im zapewnić do tego warunki. Ty jesteś w tym, co najmniej beznadziejny. Nasza rasa przetrwała, bo omegi są silne. Gdy byliśmy wędrowcami, przemierzały dziennie kilometry nieważne, w którym były miesiącu ciąży. Ale też przy tym pracowały. Zajmowały się rodziną. Innymi szczeniakami. Bo miały oparcie w swoich alfach. Kierując się wyłącznie logiką i faktami mogę bez wahania stwierdzić, że jeśli Eris jest w tej chwili słaby, to jest tak wyłącznie przez to, że go zostawiłeś samego sobie.
- Mam tam do niego iść i wściekać się za każdym razem jak na niego spojrzę?
- Masz zachować się, jak na alfę przystało. Wiesz chociaż, czy ma co jeść?
- Jeśli nie ma to Flynn lub Ulfr się tym zajmą.
- A więc teraz inne alfy obrządzają twoją omegę? W takim razie nie dziwię się, że pytałeś, czy to aby na pewno nie ja jestem odpowiedzialny za stan twojej omegi.
Poczułem, jak mój wilk niemal wyrwał się gotowy do rozlewu krwi. Udało mi się go powstrzymać, ale sam miałem ochotę nieco przelać.
- Zapominasz się Raul.
- Bo zachowujesz się absurdalnie. Eris jest w ciąży. Szczeniaka trzeba albo się pozbyć i to natychmiast, albo musisz zacząć zachowywać się jak alfa i zadbać o podstawowe potrzeby swojej omegi. Tu nie chodzi o uczucia. Tu chodzi o dobry wizerunek, ale też o zasady, które pozwoliły naszemu gatunkowi przetrwać i wyewoluować z dzikich bestii do istot tworzących prawo, kulturę i jakieś może nieidealne, ale jednak społeczeństwo. Więc nie irytuj mnie już i podejmij jakąś decyzję.
Najbardziej wkurwiające było to, że miał rację. Im dłużej to przeciągam, tym gorzej jest. Już chyba nawet za późno na pozbycie się szczeniaka bez ryzykowania zdrowia Erisa. Chociaż poród będzie znacznie bardziej ryzykowny niż to. Jednak uparł się, że tego nie zrobi, a wiem, że jak się na coś uprze, to nie zmienię jego zdania.
Ja... Nie widziałem go od dawna. Nie wiem, czy czegoś sobie nie zrobił. W końcu przyciąga nieszczęścia. Nie powinienem go zostawiać, nieważne jak wściekły jestem. Jednak... Nie chcę mu czegoś zrobić. Nie mogę wiecznie uciekać, ale... Wiedziałem, że coś takiego mnie przerośnie. Dlatego nigdy miało się nie wydarzyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top