Rozdział X - Noach

1 czerwca

Sprawdziłem ostatnie obliczenie i nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Wszystkie były poprawne. Niektóre cyferki wciąż były nieco koślawe i nie wszystko wyszło za pierwszym razem, bo na papierze widać było niejedno skreślenie czy zamazanie, ale ostatecznie każdy wynik był poprawny. Mała Rubi patrzyła na mnie z wyczekiwaniem, ale chyba już po mojej reakcji wyczuła, że dobrze się sprawiła. Oddałem jej kartkę, by mogła jeszcze raz popatrzeć na swoją ciężką pracę i w razie potrzeby powtórzyła jeszcze metodę, którą się posłużyła, po czym odezwałam się, wyraźnie wypowiadając każde słowo.

- Bardzo dobrze Rubi. Nie ma błędów. Jestem z ciebie dumny. Teraz możesz pobawić się z bratem.

Dziewczynka przypatrywała się moim ustom, czytając z ruchu warg. Była w tym już bardzo dobra. Tak więc zrozumiała wszytko a moje słowa zdecydowanie ją ucieszyły. Uśmiechnęła się szeroko, wzięła swoją kartkę i nim odeszła podeszła jeszcze bliżej i pocałowała mnie w policzek. Nie poprzestała na tym. Pokazała mi też znany nam wszystkim gest dłonią. Wyprostowała palec mały, wskazujący i kciuk. Jednocześnie zginając serdeczny i środkowy. Uśmiechnął się na ten widok, w końcu jaki rodzic nie poczułby się w takiej sytuacji szczęśliwy.

Znamy ten gest z książki o języku osób niesłyszących, którą dostaliśmy jakiś czas temu. Był jednym z podstawowych, ale bardzo ważnych. A przynajmniej dla nas. Pokazałem Rubi dokładnie to samo i dopiero wtedy moja mała córeczka pobiegła do swojego pokoju, gdzie czekał już na nią młodszy brat, który na razie spędzał jeszcze nieco mniej czasu na nauce. Drzwi zamknęły się za nią i w pomieszczeniu zostałem już tylko ja i Cecil. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, postawiono przede mną kubek z parującą herbatą. Zdecydowanie było to coś, czego właśnie potrzebowałem.

- Dziękuję skarbie.

- Nie ma za co.

Cecil usiadł naprzeciwko mnie, na miejscu wcześniej zajętym przez Rubi. Sobie także przygotował gorący napój.

- Mam rozumieć, że idzie dobrze? Ostatnio miała problemy z dzieleniem.

- Chyba w końcu załapała. Odejmowanie i dodawanie szło jej tak łatwo, że troszkę się bałem, że jednak będziemy musieli kogoś poprosić, by wytłumaczył jej to dzielenie. Oczywiste to nie byłby wielki problem, ale jednak cieszę się, że sprostałem temu zadaniu. A jak Glen radzi sobie z odejmowaniem?

- Dalej troszkę się myli przy liczbach powyżej dziesięciu, ale powoli widać postępy. Woli chyba uczyć się czytać i pisać a matematyka średnio go interesuje, a to nieco wszystko utrudnia.

- Zauważyłem. A najbardziej chyba lubi rysować.

- Oj tak. Myślę, że na urodziny zorganizujemy mu kredki.

- Doskonały pomysł. I zapas papieru.

- To będzie drogi prezent.

- Ale zasłużył. Ciężko pracuje. A mała Rubi... Myślę, że bardzo ucieszy się z ładnego i porządnego łuku. Zaczynają interesować ją polowania, a nie ma wilczej formy, więc zostaje jej łuk. Tata powiedział, że nauczy ją strzelać.

- To bardzo miło z jego strony. Cieszę się, gdy widzę, jak dobrze się dogadują.

- Tata ją uwielbia. Len nie miał zbyt wielkiego zapału do łucznictwa, więc cieszy się, że chociaż jego wnuczka podziela jego pasję.

- Ale do gotowania już takiego zapału nie ma.

- Niestety. Mama nie ma już komu przekazywać przepisów... Chociaż Rai chyba nawet lubi gotować. A prędzej czy później Len go oznaczy, więc będzie miał kogoś do pomocy.

- Są razem tacy słodcy.

- To prawda. Nareszcie im się zaczyna układać. Do tej pory nie było źle, ale widać, że sytuacja Raia trochę utrudnia mu zbudowanie relacji. Jednak chyba już się dogadali.

- Na to wygląda. Ceremonia to kwestia czasu.

- Tak. To prawda. Są jeszcze młodzi więc pewnie rok czy dwa poczekają. Żeby Rai miał te osiemnaście lat.

- Teraz mają dużo czasu dla siebie.

- To prawda. Nie pojechali na północ. Szkoda, że i my zostaliśmy.

- Eli rośnie jak na drożdżach. Będziemy na jego ceremonii, więc się nie martw. Niedługo zobaczysz kuzyna.

- Eris jest taki... Wyjątkowy. Byłem pewien, że się tam odnajdzie. On zawsze potrafił owinąć sobie wszystkich wokół palca. Nie dało się go nie kochać.

- Tak... Nawet mój brat go lubi.

- Pamiętam, jak go zmusił, żeby zabrał go na ryby. Miał ile... Może z sześć lat. A alfy już były na każde jego kiwnięcie palcem. To był mały dyktator.

- Teraz jest z niego duży dyktator.

- Na pewno. Wątpię, żeby na dalekiej północy coś go zmieniło.

- Ja też uważam, że nie ma takiej siły, która by go ujarzmiła.

- Eris jest... Jest jak wujek Dyara... Ale też trochę jak Sira. Uparty, ale i... Cóż... Pewny siebie.

- Oj tak.

- Na pewno ma się dobrze. W końcu... Ostatni list był bardzo pocieszający.

- Jego ceremonia będzie huczna. Jak nic.

- Prawdopodobieństwo. Dlatego musimy tam być. Zwłaszcza że Ross postanowił nam łaskawie powiedzieć, gdzie przebywa.

- To mnie zaskoczyło. Nic nie wspominał o tym, że będzie właśnie tam.

- Kogoś tam poznał.

- Naprawdę?

- Jestem tego pewien. Aczkolwiek... Podejrzewam, że w jego przypadku nie ma co liczyć na ceremonię.

- Cóż... Tak. Też tak myślę.

Dyskusję o naszym ukochanym przyjacielu przerwał nam płacz. Nie była to jeszcze pora karmienia, więc Eli musiała po prostu przebudzić się z drzemki. Wymieniliśmy z Cecilem krótkie spojrzenia i ostatecznie po tej krótkiej rozmowie bez słów to on wstał i udał się do sypialni, zobaczyć co się dzieje. Wrócił po kilku minutach, ale nie sam.

Widok naszej córeczki w jego ramionach był rozkoszny. Zwłaszcza że Cecil przez ostatnie lata nie przytył chyba nawet grama i wciąż był chudziutki. A nasza mała Eli... Była dużym dzieciątkiem. W końcu to alfa. Choć ma dopiero nieco ponad pół roku to sił jej nie brakuje. Już widać, że choć to dziewczynka nie ma co liczyć, że będzie podobna do mnie pod względem wzrostu. Alfy naprawdę są zupełnie inne niż my.

- Robi się ciężka.

- Oj tak. Niedługo już nie będzie lulania do snu.

- A przynajmniej nie tak długiego.

- A dlaczego się obudziła?

- Brudna pieluszka. Ale za godzinę pora karmienia więc chyba nie ma co ją kłaść spać.

- Mamy okazję nacieszyć się naszą Eli w dobrym humorze więc to wykorzystajmy.

Mała Eli nie będzie mała zbyt długo. Nie sądziłem, że będę miał okazję wychowywać dziecko od niemowlęcia, więc obawiałem się, że będę w tym nieco zagubiony. Nie jest tak. Owszem potrzebowaliśmy pomocy ze strony tych, którzy swoje dzieci już odchowali, ale zajmowanie się niemowlęciem nie jest aż tak przerażające. Są trudne chwile... Mnóstwo ciężkich chwil. Jednak ze wsparciem rodziny przede wszystkim jest to ogrom radość.

Cecil też wydawał się szczęśliwy. I okazało się, że jest naprawdę wspaniałym rodzicem. Wydaje mi się, że jest nieco ostrożniejszy niż ja. To on obchodzi się z Eli jak z jajkiem. Ale też dba o nią na wszelkie sposoby. Wychowywanie z nim dzieci jest... Wspaniałe. Nie wyobrażam sobie, że miałbym to robić z kimkolwiek innym. Nie sądziłem, że będę mieć trójkę, ale mam. I z nim to nie jest wcale takie trudne.

- Im jest większa, tym bardziej przypomina mi ciebie.

- Bo jestem duży?

Cecil zakłopotał się słodko. Wiem, że nie to miał na myśli, ale nie mogłem się powstrzymać. On z kolei domyślił się, że żartobliwie złapałem go za słówko i zmieszał się jeszcze bardziej.

- Jesteś... W sam raz.

- Droczę się.

- Wiem.

Po ciąży trochę przytyłem. Nie bardzo dużo. Ale twarz nieco mi się zaokrągliła. I inne miejsca w sumie też. Wiem jednak, że Cecilowi to nie przeszkadza.

- Rzeczywiście jest do mnie podobna. Zaskakujące podobna. Mój mama ma strasznie silną krew. Wyglądam prawie jak jego kopia. A moja córeczka wygląda prawie jak kopia mnie. Jak dorośnie, będę mógł zobaczyć, jak bym wyglądał, gdybym był alfą.

- Rzeczywiście... Ciekawe jak będzie wyglądać, jak dorośnie.

Był taki moment, gdy bałem się jak będzie wyglądać moje dziecko. W ostatnich miesiącach ciąży nachodziły mnie takie myśli. Bałem się, że urodzę, a gdy podadzą mi moje własne dziecko, poczuję obrzydzenie, bo będzie wyglądać jak jego ojciec. Eli jest bardzo podobna do mnie, ale na pewno ma w sobie coś z niego. Bardzo bałem się, że przez to nie będę w stanie jej pokochać... Ale nie jest tak. Kocham ją tak samo, jak Glena i Rubi. Nie ma znaczenia czyja krew w niej płynie. Nie ma znaczenia, jak wygląda i kogo przypomina. To moja córeczka... I Cecila. Bo to on jest jej drugim rodzicem. To nasze dziecko. Nasz malutki skarb.

Ciąża była ciężka. Zwłaszcza że przywoływała te złe wspomnienia. Trudno było nie myśleć o tym, co mi się przydarzyło, gdy codziennie widziałem dowód na to, że rzeczywiście się to wydarzyło. Teraz też czasem o tym myślę. Jednak widok Eli nie jest dla mnie bolesny czy trudny. Zdecydowanie te dobre myśli górują nad tymi złymi. Gdy ją widzę mam przed oczami wyłącznie moje dziecko. Gdy widzę jej uśmiech, sam się uśmiecham. A gdy widzę ją i mojego ukochanego razem jestem najszczęśliwszą osobą na świecie. Mam dużą rodzinę. Szczęśliwą rodzinę. Nie mam powodu, by czegokolwiek żałować.

Gdy byłem w ciąży, nie raz zastanawiałem się, czy podjąłem słuszną decyzję. W końcu dano mi wybór. Jednak odkąd Eli się urodziła, odkąd pierwszy raz wziąłem ją w ramiona, ani razu nie pożałowałem swojej decyzji. Wręcz przeciwnie. Nie raz myślałem o tym, że to dobrze, że zdecydowałem tak, a nie inaczej. To była dobra dedycja. Dla mnie... Dla mnie była dobra. Teraz mogę wychować to wspaniałe maleństwo na dorosłego wilka. Nie ma znaczenia, kim był jej ojciec. Nie ma znaczenia, jak podłą jest osobą. Bo teraz Eli ma mnie i Cecila. I wspaniałych dziadków, wujków i kuzynów. Ma wspaniałe rodzeństwo. I nie mam wątpliwości, że wyrośnie na wspaniałą alfę.

- A ciekawe jaka będzie. Bo teraz jeszcze nie ma jak pokazać swojego charakteru.

- Hmm... Głośna. Tak myślę.

Zaśmiałem się lekko, bo rzeczywiście biorąc pod uwagę jej obecne zachowanie, wszystko na to wskazywało.

- Nie mogę się doczekać tych wszystkich wspólnych chwil. Cała nasza piątka... Jeszcze tyle nas czeka.

- Oj tak. Niedługo będziemy rodzicami nastolatki.

- Może być ciężko. Ale damy radę.

- Na pewno.

- Rubi wyrośnie na wspaniałą łowczynię. Jak mój ojciec. Glen... Glen będzie naszym rodzinnym artystą.

- Nie wątpię.

- A Eli... Czas pokaże, kim będzie nasza mała Eli.

- Na pewno będzie silną i mądrą alfą. I dobrą. Na pewno będzie dobrą osobą. W końcu ma twoją krew.

- I ciebie za rodzica.

- Myślę, że... Myślę, że nasza mała Eli będzie bardzo ambitna.

- Ambitna? W jakim sensie?

- Myślę, że... Że będzie kimś takim jak twój wuj. On jednoczy stada. Sprawia, że stajemy się silniejsi. Nie wiem czemu, ale jak patrzę na Eli, to myślę sobie, że ona też dokona czegoś... Sam nie wiem. Zrobi coś, za co wszyscy będą ją znać. A przynajmniej kojarzyć. Cała twoja rodzina taka jest, więc ona na pewno też będzie.

- Moja rodzina nie jest aż tak niezwykła.

- Nasir jednoczy stada. Linadel przełamuje naszą wrogość do ludzi jako rodzaju. Sira planuje kontynuować to, co zaczął jego dziadek i wyzwalać wilki ze Wschodu. A Eris... Ma zostać Luną prawda? Czyli nie ma wątpliwości, że daleka północ się zmieni. Przecież to syn pana Dyary.

- Cóż... Moi kuzyni są... Przebojowi. Ja niekoniecznie.

- Noach... Miałeś w sobie tyle odwagi, że sprzeciwiłeś się naszym obyczajom. Sprzeciwiłeś się... Czemuś, co towarzyszyło nam od wieków. Jesteś silny i jesteś niezwykły. Więc nasza córka na pewno też taka będzie.

- Nasza... Nasza Eli na pewno jest wyjątkowa. W to nie wątpię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top