Rozdział LVIII - Daren

21 listopada

Jest cicho. O ile można tak powiedzieć o lesie. Tutaj nigdy nie jest cicho. Może się tak wydawać. Zwłaszcza komuś o słabych lub wręcz upośledzonych jak u ludzi zmysłach. Las jest głośny. Gdy się wsłuchasz, zawsze coś usłyszysz. Niemniej są dni, gdy dzieje się więcej, są też te, gdy niewiele się dzieje. Zima to pora, gdy las jest uśpiony. Oczywiście nie całkowicie. Dzisiejsza noc wydaje się jednak wyjątkowo spokojna.

Burza śnieżna uspokoiła się niemal godzinę temu. Być może dlatego wydaje mi się, że jest tak cicho. Nie słychać już wycia wiatru, do którego niemalże przywykłem.

Wciąż byłem dość daleko od domu, a jednak nasłuchiwałem, jakbym miał dosłyszeć coś... Cokolwiek. Krzyk bólu. Może... płacz dziecka. Jednak wokół panowała cisza. Wybrałem dłuższą drogę do domu, ponadto nie spieszyłem się zbytnio. Pewnie już dawno powinienem tam być. Tak wypada. Nie obchodzi mnie jednak, co wypada, a co nie wypada.

Całą drogę do wioski pokonałem pędem w wilczej formie. Była to kwestia życia i śmierci. Chyba jeszcze nigdy nie przebyłem tego dystansu tak szybko. Powiadomiłem, kogo trzeba. Upewniłem się, że wyruszyli w drogę. Dałem im do zrozumienia, jak bardzo mi na tym zależy, by upewnić się, że będzie to dla nich priorytetem.

W teorii nie musiałem nikomu grozić. Eris jest moim omegą, a ja zostanę kiedyś alfą. Ta omega jest więc ważna dla stada. Jednak nikomu nie mogę tu zaufać. Działają za moimi plecami. Skoro ktoś był gotów mieszać w życiu Erisa, oznacza to, że muszę pilnować, żeby to się nie powtórzyło. Zasugerowałem więc, że nie powinni robić nic, o czym wiedzą, że mi się nie spodoba. A gdy wyruszyli... Dałem sobie chwilę na odpoczynek.

Nie potrzebowałem tego. Prawdopodobnie dotarłbym do domu niemalże tak szybko, jak dotarłem do wioski. Jednak nie chciałem tam wrócić. Raul dał mi odpowiednie na tę pogodę ubrania. Pogadał chwilę, jak to ma w zwyczaju. Nie słuchałem go zbytnio, w końcu jego paplanina nie ma żadnego znaczenia. Miałem też wiele na głowie. Dużo myśli.

Nie zwlekałem aż tak bardzo. Wiem, że są pewne granice przyzwoitości, których nie powinienem przekraczać. Gdy odpocząłem, wyruszyłem do domu. Tym razem na ludzkich nogach, czekała mnie więc dość długa podróż. Tak było dobrze. Potrzebuję czasu, by to wszystko przemyśleć. Nieco ochłonąć. Ułożyć sobie w głowie.

Do tej pory robiłem wszystko pod wpływem emocji. Chodziło o przetrwanie. Mój wilk niemal przejął kontrolę, a jego jedynym celem było zapewnienie bezpieczeństwa swojej omedze. Wciąż go czułem. Trzymanie go w ryzach wciąż było trudne, pragnął bowiem działać. Problem leżał w tym, że zupełnie nic nie mógł zdziałać. Powiadomiłem odpowiednie osoby o tym, co się dzieje. Teraz już nic więcej nie mogę zrobić. Od tego momentu jestem całkowicie bezużyteczny. W niczym już nie pomogę. Tylko bym przeszkadzał. Nie ma tam dla mnie miejsca. Nie wpłynęło na to, czy Eris przeżyje. Nie wpłynę na to, czy szczeniak przeżyje. Więc nie muszę tam być. Nie powinno mnie tam być. Eris odczuwa teraz prawdopodobnie wielki ból. Jeśli usłyszę jego krzyk, pewnie wpadnę tam i kogoś zabiję. Nie ufam swojej samokontroli. Już od dawna wilk nie przejął nade mną kontroli, jednak żyję w świadomość, że może się to zdarzyć w każdej chwili. A wrzask bólu mojego partnera to coś, co zdecydowanie może wyprowadzić mnie z równowagi.

Nie wyobrażam sobie jakie to uczucie. Poród. Gdy o tym myślę, jest mi niedobrze, a od dziecka patroszę zwierzęta. Wypatroszyłem kilka osób z mojego własnego gatunku. Nigdy nie sprawiało mi to zbytniej trudności. Tak to już działa. Świat jest okrutny, krwawy, brutalny i pełen bólu. Jednak... Poród wydaje się znacznie gorszy. Wolałbym, żeby wypatroszył mnie lew śnieżny niż coś od środka. W dodatku godzą się na ten ból. To dla mnie absurdalne.

Moja omega cierpi. Jego ciało jest praktycznie rozrywane. Jednak... Eris sam się na to zdecydował. Nie chciałem, by cierpiał, ale nie mogę go do niczego zmusić. Postanowił urodzić to dziecko. A więc teraz prawdopodobnie cierpi.

Choć...Być może jest już po wszystkim. Im krócej to trwa, tym lepiej. Obawiam się jednak, że może to trwać dłużej niż trzy czy cztery godziny. Matka rodziła Lestera pół dnia. A kolejne dziecko jeszcze dłużej. Krzyczała. Byliśmy poza domem, ale i tak słyszałem. Pewnie pół wioski słyszała. Eris jest taki drobny i słaby. Nie wytrzyma pół dnia takiego bólu. To musi trwać krócej. Mam nadzieję, że... Że przebiega to tak, jak powinno. Że poród się już skończył lub chociaż skończy się wkrótce.

Nie znam się na tym. Nie jestem też głupi. Mogę się na tym nie znać, jednak wiem jak mniej więcej powinno to wyglądać. Wiem, że to wydarzyło się za wcześnie. Prawdopodobnie o wiele za wcześnie. Mój omega liczył każdy dzień od swojej ostatniej rui. Wiedział, w którym jest miesiącu, tygodniu a pewnie nawet dniu. W przypadku nas wilkołaków bardzo łatwo określić, kiedy doszło do tego bajzlu. Stało się w ciągu jednego z trzech dni ostatniej rui. Proste do oszacowania. Ja wiem tylko tyle że jeszcze przez co najmniej miesiąc powinniśmy mieć spokój. A więc coś złego się wydarzyło.

Gdy odchodziłem, Eris był przerażony. Wyglądał tak... Słabo. W jednej chwili był sobą, a w następnej wyglądał, jakby miał się rozpaść. Część mnie chciała zostać przy nim i zapewnić mu bezpieczeństwo. Jednak jedynym sposobem na zapewnienie mu bezpieczeństwa było zostawienie go tam z Collą. Gdybym tam został, byłby w znacznie większym niebezpieczeństwie. Teraz ma większe szanse na przeżycie. Aczkolwiek... nic nie jest pewne.

Ten szczeniak raczej nie przeżyje. Nie obchodzi mnie to. Chcę tylko, żeby Eris przeżył. Jednak jeśli straci dzieciaka, będzie cierpiał. Bardzo. A ja... Nie wiem, co robi się w takich sytuacjach. Nie potrafię się w nich odnaleźć. Jak miałbym go wesprzeć? Nie jestem osobą, która powinna robić takie rzeczy. Nie potrafię tego. To było dla niego ważne. Widziałem, jak wiele to dla niego znaczy, a jednak... Nie miał mojego wsparcia. Być może gdyby je miał czułby się lepiej. Byłby silniejszy.

Wiedziałem, że tak się to skończy, dlatego nie chciałem się w to angażować. Byłem pewien, że stanie się coś złego. I stało się. Nie uważam, bym mógł coś zmienić. A jednak... Mam pewne wątpliwości. Może powinienem był postąpić inaczej. Teraz już jednak za późno by o tym myśleć. Cokolwiek mogłem zrobić, teraz już nic nie zmienię.

Brnąłem przez śnieg, licząc, że po powrocie do domu zastanę coś... Znośnego. W końcu wiele mogło się wydarzyć pod moją nieobecność. Jeśli zastanę Erisa bladego i bez życia... Jeśli ten szczeniak mi go odebrał... Mam nadzieję, że nie zrobię nikomu krzywdy. Nie wiem, jak zareaguję. To... To byłoby takie niesprawiedliwe. Jeśli ktoś powinien umrzeć to ja. Niewiele dobrego robię ze swoim życiem. Za to on... On jest dobry. Chce coś zmienić. Chce, by innym było lepiej. Jest całkowitym przeciwieństwem mnie. Nie zasłużył na śmierć. Tak jak moja matka nie zasłużyła. A jednak ona nie żyje, a mój ojciec dalej cieszy się życiem, jakby jutra nie było. Nie poniósł żadnych konsekwencji. Śmierć matki nawet go nie zabolała. Nie kochał jej.

Może też nie powinienem był odkryć tego uczucia. Moje życie byłoby wtedy tak proste, jak mojego ojca. Nie bałbym się wrócić do własnego domu. Nie przerażałaby mnie wizja bezwładnego i zimnego ciała mojej omegi.

Chyba poczułbym, gdyby Eris zmarł. Przez tę cholerną więź. Powinienem to poczuć. Ale ostatnio odsunąłem się od niego, więc w teorii mogła osłabnąć. Tak długo odcinałem się od jego uczuć i próbowałem ich nie dostrzegać, że może w końcu w jakimś stopniu się od niego odciąłem. Jednak mimo wszystko... Myślę, że coś bym poczuł. W końcu to Eris. Jakoś stał się częścią mojego życia. Nieodłączną. Gdybym go stracił, świat stałby się inny. Odczułbym tę zmianę. Więc... Żyje. Na pewno żyje. Więzi nie da się tak łatwo pozbyć. W końcu kiedyś tego próbowałem. Próbowałem wszystkiego. Próbowałem zapomnieć. Znaleźć kogoś innego. Odciąć się od wszystkiego, co mi o nim przypominało. A i tak w końcu nie byłem w stanie bez niego wytrzymać i przeszedłem przez cholerną pustynię, by się do niego dostać.

Jeśli zniknie, nic mi nie zostanie. A szczeniak... Nie ma dla mnie wielkiego znaczenia. Jeśli ma umrzeć, to umrze. Nie podoba mi się tylko to, że Eris będzie cierpiał. A jeśli szczeniak przeżyje... Eris się nim zajmie. O ile będzie miał na to siły.

To wszystko jest... Niepotrzebne. Gdybym zabił mojego ojca, gdy miałem na to chęci, teraz nie miałbym takich problemów. Mogłem to zrobić. Teraz już za późno. Aczkolwiek jeśli Erisowi coś się stanie, zabiję swojego ojca. Nie będę miał już nic do stracenia. Raul przejmie stado. Nie zależy mi na tym. Zaangażowałem się tylko dlatego, że Eris pragnie być Luną. Chcę też zapewnić mu jak najlepsze życie. Jeśli go nie będzie... wszyscy mogą dla mnie zdechnąć, nie obchodzi mnie to cholerne stado. Wszyscy ci głupcy powinni prosić Matkę Naturę o to by jedyna osoba, która trzyma mnie w ryzach, przeżyła.

W końcu zobaczyłem światło między drzewami. Nie słyszałem żadnych wrzasków bólu, więc chyba rzeczywiście wszystko się skończyło.

Stanąłem przed moim domem. Powinienem jak najszybciej wejść do środka. Upewnić się, że z moją omegą wszystko w porządku. A jednak stałem i patrzyłem się w drzwi. Przez okno widać było tylko pustą kuchnię. Wszyscy musieli być w sypialni. Wystarczy kilka kroków i zobaczę Erisa. Żywego lub martwego, ale będę wiedział. Chcę wiedzieć. Niepewność zżera mnie od środka. A jednak stoję i nic nie robię. Czekam. Tak jakby zwlekanie coś zmieniło. Mogę pozbyć się tego lęku. Wystarczy, że wejdę do środka i poznam odpowiedź. Albo poczuję ulgę i strach zniknie, albo ponownie usłyszę, że ktoś ważny dla mnie zniknął, ale strach zniknie. Nieważne czego się dowiem, przynajmniej to uczucie niepewności zniknie.

Strach to dla mnie dość nowe uczucie. Żeby się bać trzeba mieć coś do stracenia. Zazwyczaj strach bierze się z chęci przetrwania. Nie interesuje mnie czy przeżyję. A więc nie bałem się o swoje życie. Nie byłem z nikim na tyle blisko by bać się o jego lub jej życie. Odkąd poznałem tę cholerną omegę, strach stał się nieodrębną częścią mojego życia. I nic nie mogę z tym zrobić.

Odetchnąłem głęboko. Cokolwiek się stało, prędzej czy później będę musiał to zaakceptować. Nie czuję, bym go stracił. Jednak... Mogę zobaczyć go wykrwawiającego się na łóżku. To, że jeszcze żyje, nie znaczy, że potrwa to długo. Jednak... Jeśli miałby wkrótce umrzeć, powinienem chyba być przy nim. Zobaczyć go jeszcze raz żywego. Ale... Tak bardzo nie chcę zobaczyć go w takim stanie.

Może to ja jestem tym słabym. Eris miał rację. Jestem tylko przestraszonym tchórzem. Uciekałem przez cały ten czas. I dalej uciekam. Moja omega może właśnie przeżywać swoje ostatnie chwile, a mnie przy nim nie ma, bo boję się spojrzeć mu w oczy. W chwili, gdy najbardziej mnie potrzebuje, ja stoję przed drzwiami własnego domu i nie mogę wykonać jednego kroku.

Eris mnie potrzebuje. A może... Może nie chce mnie widzieć. Nie... Znów próbuję się usprawiedliwić. Na pewno chce, bym był przy nim. Nie chciał, żebym go opuszczał. Próbował mnie powstrzymać. A ja go zostawiłem. Ciągle zostawiam go samego. Jestem okropnym alfą. Zasługuje na kogoś lepszego. Ale... Mam nadzieję, że przeżyje. I zostanie przy mnie. Jestem samolubny.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top