Rozdział LI - Linadel

26 sierpnia

Zdecydowanie nie jestem najlepszym kucharzem, jednak zawsze jakoś sobie radziłem. Niektórzy twierdzą, że gotowanie to sztuka, a ja zdecydowanie nie jestem artystą, niemniej znam pewne podstawy. Dlatego nie wiem, jak mogłem tak bardzo to zepsuć. Być może to kwestia stresu i zmęczenia. Ostatnie tygodnie były dość ciężkie.

Jest już niemal wrzesień, a więc najwyższy czas przygotowywać się do zimy. Tymczasem nie ma co liczyć na handel z ludźmi w tym roku, ponieważ są zbyt zajęci mordowaniem się nawzajem. Ponadto nie mają nawet czym z nami handlować, ponieważ wojna sprawiła, że Północ jest w tej chwili w dość niefortunnej sytuacji. Najgorsze jest jednak to, że czasem wkraczają na tereny zachodnich stad, a więc musimy udzielać im pomocy. Obawiał się, że prędzej czy później będziemy mieli ten sam problem.

Im bliżej nas są ludzie, tym większa szansa, że dowiedzą się o nas. O tym, kim jesteśmy. A później urządzą nam rzeź. Musimy z ojcem dołożyć wszelkich starań, by stado było bezpieczne. Rozważamy nawet, przeniesienie się wgłąb naszych lasów, jednak to bardzo ekstremalna decyzja.

To nasza wioska, nasz dom. Jeśli odejdziemy, okażemy słabość. Pokażemy, że boimy się ludzi. A mimo wszystko nasz gatunek jest dość dumny i terytorialny. Dlatego jest to ostateczność. Na Wschodzie też nie dzieje się dobrze. Ojciec otrzymał wiadomość o jakichś konfliktach na północy, więc martwimy się o Erisa. Jednak w tej chwili najbardziej martwi mnie Lea.

Teraz gdy nie udało mi się przygotować nic jadalnego, nie zje nawet porządnego posiłku, którego potrzebuje. Sprawdziłem jakie składniki nam zostały, pomyślałem, że spróbuję zrobić coś od zera, jednak nie znalazłem zbyt wiele. Wyglądało na to, że będę mógł zaoferować mojej żonie co najwyżej kanapki.

Ostatnio zawodzę na wielu płaszczyznach, choć staram się, jak mogę. Może to jakaś cholerna klątwa. Usłyszałem skrzypienie drzwi i spojrzałem w tamtą stronę. Lea wyszła z sypialni z lekko rozczochranymi włosami. Wyglądała ślicznie jak zawsze. Mam wrażenie, że tym razem jest w niej więcej życia. Ma takie zarumienione policzki i przybrała nieco na wadze. Promienieje.

- Czy coś się przypaliło?

Otworzyłem okna, jednak trudno było pozbyć się tego zapachu. Nawet Lea ze swoim ludzkim nosem wciąż czuła nieprzyjemny zapach dymu i spalonego mięsa.

- Przepraszam. Chyba nici z obiadu. Przygotuję ci coś na szybko. Na co masz ochotę?

- Na nic specjalnego. Nie jestem też bardzo głodna. Cokolwiek będzie dobre.

- Zasługujesz na coś więcej niż cokolwiek. Naprawdę przepraszam.

- Nie przepraszaj. Wiem, że masz wiele na głowie, a ja nie jestem w tej chwili dobrą żoną. Powinnam cię wspierać, tymczasem musisz sam zajmować się domem.

- Nie mów tak. Bardzo mnie wspierasz. Poza tym tobie też jest ciężko. Nie mam wątpliwości, że dużo ciężej niż mi. Usiądź, proszę.

Podałem mojej żonie rękę i zaprowadziłem do krzesła. Gdy usiadła, położyła rękę na lekki wypukłym brzuchu. Być może miałem ostatnio dużo pracy, jednak nie równało się to z tym, co przeżywała teraz moja żona. Nosi w sobie nowe życie. Tworzy je od zera, zupełnie sama. W dodatku boi się, że zawiedzie.

Poroniła wiele razy. W różnych etapach ciąży, jednak zazwyczaj działo się to na samym początku, nim jeszcze była tego świadoma. Kilka razy jednak wiedzieliśmy i liczyliśmy na to, że tym razem się uda. W tej chwili Lea jest już w piątym miesiącu. To ponad połowa ciąży, więc pozwalamy sobie na odrobinę nadziei i radości. Zwłaszcza że Lea wydaje się zdrowa. Owszem dokuczają jej pewne związane z ciążą dolegliwości, jednak jest pod stałą opieką mojego mamy, który zapewnia, że to nic niepokojącego.

Lea ma silne bóle pleców i nóg, jednak poza tym wydaje się w pełni sił. Je dużo, chodzi na spacery, dobrze śpi i ma dobre samopoczucie. Oczywiście oboje bardzo się martwimy. Do tej pory nie mieliśmy wiele szczęścia, choć tak bardzo pragnęliśmy założyć rodzinę. Planowaliśmy nieco odpuścić. Poczekać. Ta ciąża zdecydowanie nie była planowana. Lea nazywa ją cudem, ale dla mnie to dar od Matki Natury. Może uznała, że teraz jesteśmy gotowi.

W każdym razie, choć cieszymy się niezwykle z tego daru, to każdy dzień jest też przepełniony lękiem. Boję się o Leę, gdyż tym razem zaszło to tak daleko, że strata tego dziecka może być dla niej zbyt dużym ciosem. Staram się jednak myśleć bardziej optymistycznie. Gdy coś się dzieje, zachowuję spokój, gdyż Lea potrzebuje oparcia. Na szczęście do tej pory za każdym razem gdy działo się coś niepokojącego, był to tylko jakiś niegroźny drobiazg. W każdym razie wolimy nie ryzykować, dlatego Lea dużo odpoczywa i unika pracy. Na szczęście mamy wsparcie rodziny i członków stada, co bardzo nam to wszystko ułatwia.

- Linadel, dużo myślałam o tym, co mówili twoi rodzice. O tym, jakie będzie nasze dziecko, jeśli się urodzi. Nie będzie do końca człowiekiem, ale nie będzie też wilkołakiem.

- Odnajdzie się tu. Mamy tu ludzi i wilki i wszystko pomiędzy.

- Tak. Wiem. Po prostu myślałam nad jego przyszłością. Ty przejmiesz stado. W teorii nasze dziecko powinno przejąć je po tobie. Będzie w trudnej sytuacji, nie uważasz?

- Myślę, że w tej chwili nie mamy czym się przejmować. Nie wiemy, co będzie za dziesięć, a tym bardziej dwadzieścia czy trzydzieści lat. A dopiero wtedy będziemy musieli się tym martwić.

- Wiem. Po prostu... dużo myślę o przyszłości.

- Skup się na najbliższej przyszłości. Jeszcze nawet nie wybraliśmy imion.

- To bardzo trudne zadanie.

- Wiem. Też nie mogę się zdecydować. A teraz powiedz mi. Z czym chcesz kanapkę?

- Może z...

Nie zdążyła odpowiedzieć, gdyż przerwało jej pukanie do drzwi. Nie spodziewaliśmy się gości, ale tutaj nagłe odwiedziny to nic dziwnego. To mógł być każdy. Zwłaszcza że ostatnio zaczęliśmy dostawać pierwsze prezenty dla naszego dziecka.

Gdy otworzyłem drzwi, zostałem jednak zaskoczony, gdyż mojego mamy się akurat nie spodziewałem. Nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wszedł do środka pewnym krokiem. Miał ze sobą kosz, z którego coś pięknie pachniało. Zamknąłem za nim drzwi i szybko pozbierałem się z tego drobnego szoku.

- Mamo, co tu robisz?

- Zrobiłem dziś zdecydowanie zbyt dużo kotletów. I ziemniaków. I wyszło mi też za dużo surówki. Więc przyniosłem wam co nieco. Pomyślałem, że się ucieszycie.

- Oczywiście, że tak. Dziękuję.

- A co tu tak śmierdzi?

- ... Nasz obiad.

- A więc całe szczęście, że dla was też zrobiłem. Lea kochanie jak się czujesz?

Mój wspaniałomyślny rodzic podał mi kosz i usiadł obok mojej małżonki. Już przestałem dla niego istnieć, więc zacząłem nakładać nam, to co nam podarowano. Niech sobie na spokojnie porozmawiają.

- Czuję się dobrze. Mam wrażenie, że mam trochę większy apetyt.

- To bardzo dobrze. Jesz za dwóch więc to normalne. A co z twoimi plecami?

- Czasem mam wrażenie, że nie dam rady wstać. A to dopiero piąty miesiąc.

- Rozumiem. Czy masz jeszcze tę maść, którą ci dałem?

- Jeszcze odrobinę.

- W takim razie jutro przyniosę ci więcej.

- Bardzo dziękuję mamo.

- Nie ma problemu. To drobiazg. Jeśli chcecie, mogę przynosić wam coś do jedzenia codziennie. Wiem, że Linadel nie jest najlepszym kucharzem w rodzinie. Na szczęście nie jest też najgorszym. W każdym razie ty i dziecko musicie jeść porządne posiłki, a ja i tak gotuję dla mojego partnera i dziecka, więc nie jest dla mnie problemem zrobienie jeszcze dwóch dodatkowych porcji.

- To byłoby bardzo miłe, ale dajemy sobie radę.

- Nie chodzi o to, byście dawali sobie radę, ale żeby wam się dobrze wiodło.

- Rozumiem. W takim razie myślę, że skorzystamy z twojej dobroci. Prawda Linadel?

Nie widziałem, że moje zdanie w tej sprawie się liczy, jednak skoro tak jest, to skorzystam z okazji, by się wypowiedzieć.

- Dziękuję mamo. To byłoby bardzo pomocne.

- Cieszę się. Tyle się teraz dzieje, że cieszę się, że choć tyle mogę dla was zrobić. Tylko was i Edeę teraz mam. Sira wyruszył na Wschód i wysłał jeden list. Jeden list! Wiecie, co to jest, jeden list dla rodzica? Nic. Naprawdę. Jak tutaj wróci, to dostanie po łbie. A wiecie, co napisał w tym liście? Że świetnie się bawi. Przecież wiem, że się tam naraża. Pewnie ciągle wpada w jakieś tarapaty, ale oczywiście nic mi nie powie. Urodziłem go, ale szczerość mi się nie należy. Przynajmniej napisał mi, jak się miewa mój ojciec. W każdym razie na pewno coś ukrywa. Wiem to, bo go urodziłem i dobrze go znam.

- To Sira. Na pewno już coś nabroił. To kwestia czasu nim dowiemy się co konkretnie. Nie martw się o niego mamo. Przecież wiesz, że jest zaradny. Nabroi, ale z każdych kłopotów wyjdzie cało.

- Co prawd to prawda. Jednak... Eris dawno do nas nie pisał. On jest taki jak Sira, ale dużo delikatniejszy. Martwię się o niego.

- Gdy ostatnio odwiedzaliśmy północ, wydawał się bardzo szczęśliwy. Może po prostu nie dzieje się nic ciekawego, o czym mógłby napisać. A może ograniczają kontakt ze względu na te konflikty. Nie zamartwiaj się mamo.

- Jak mogę się nie zamartwiać, gdy nie wiem, co się dzieje z moimi dziećmi. Jak mój wnuk się urodzi, to zrozumiesz, jak to jest być rodzicem.

- Też się martwię o tę dwójkę, jednak wiem, że są twardzi. To wasze dzieci. Twoje i taty. Mamy w sobie waszą krew.

- Nie wiem, czemu myślisz, że mnie to pocieszy. To tylko kolejny powód do zmartwień. Macie w sobie moją krew, a ja jestem szalony. Pamiętam, co wyprawiałem w młodości. To cud, że jeszcze żyję.

- Ale żyjesz. A to też o czymś świadczy.

- Chyba można tak to ująć.

Rozumiem, dlaczego mama się zamartwia. Z jednej strony mamy Sirę, który postanowił rzucić wyzwanie łowcom niewolników. To niebezpieczna gra, a mój brat jest bardzo zdeterminowany. To oczywiste, że będzie się narażać. Będzie się niepotrzebnie narażać. Trudno powiedzieć co jeszcze nadprogramowo nabroi.

Z drugiej strony jest Eris. Eris to jeszcze większy problem. Owszem, gdy opuszczaliśmy jego stado, po tej pięknej ceremonii, wydawał się bardzo szczęśliwy. Życie chyba zaczęło mu się układać. Jednak to nie znaczy, że dalej tak jest. Pisał do nas po ceremonii i w listach tych opisywał, jak szczęśliwy jest. Dawno jednak nic nie pisał. Od tego czasu wiele mogło się wydarzyć.

Na dalekiej północy wybuchły jakieś konflikty pokazując, że nie jesteśmy wcale tak dużo lepsi niż ludzie. Też rzucamy się sobie do gardeł, gdy mamy okazję. To doprawdy smutne. Gdy ludzie rosną w siłę, my powinniśmy się jednoczyć, by móc im dorównać. Tymczasem tworzymy kolejne podziały.

Mój ojciec zjednoczył niemal całe południe, część zachodu i wschodu. Połączył nas nawet z naszymi braćmi i siostrami z innego kraju. Z daleką północą łączy nas teraz tylko nowe stado mojego młodszego brata. Inne stada wciąż są zbyt dumne i niezależne, by dołączyć do naszego paktu. Jeśli ludzie nas zaatakują, będziemy ich potrzebować. Wilkołaki z dalekiej północy są silne, liczne, a i jeśli musielibyśmy uciekać z naszych terenów to tylko dalej na północ. Jedno stado nam nie wystarczy. Musimy poszerzać nasze wpływy na dalekiej północy.

Jednak w tej chwili wszyscy bardziej martwimy się Erisem niż tym, że sojusz stoi w miejscu. W końcu rodzina jest na pierwszym miejscu. Mama ma na głowie dużo zmartwień, więc choć sam się martwię, muszę go wspierać.

- A może jutro odwiedziny was i zjemy obiad razem.

- To świetny pomysł. Zapraszam. Twój ojciec bardzo się ucieszy.

- Co ty na to Leo?

- Tak. To świetny pomysł.

Mama jest samotny. Ojciec jest zapracowany, a Edea to tylko małe dziecko. Będąc dobrym mężem, nie mogę zapominać o byciu dobrym synem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top