Rozdział XIL - Daren

5 sierpnia

Dzień był wyjątkowo parny. Wsunąłem długi kosmyk włosów za ucho. Być może powinienem je już obciąć. Odłożyłem kawałek drewna, w którym pracowałem, ciężko było bowiem cokolwiek zrobić w tych warunkach.

Na dalekiej Północy o tej porze roku to dość nietypowe. Słyszałem już kilka opinii na temat pogody w tym roku. Niektórzy mówili, że takie lato zapowiada ciężką zimę. Nie mam pojęcia ile w tym prawdy. Nigdy nie myślałem zbytnio o przyszłości. Nie zważałem na przesądy. Nie musiałem przygotowywać się na to, co nadejdzie. Byłem sam. Wiedziałem, że przetrwam wszystko. A nawet jeśli nie przetrwam to trudno. Nikt nie będzie się zbytnio tym przejmował.

Teraz jest inaczej. Odpowiadam za drugą osobę. Za swoją omegę. Taką decyzję podjąłem. Nie wydawało się to zbyt trudne. Życie tutaj bywa ciężkie, jednak jestem w stanie zapewnić Erisowi znacznie więcej niż inne tutejsze alfy. Moja omega nie będzie głodować, nieważne jak długa czy ciężka zima miałaby nadejść. Nie musi też obawiać się zwierząt czy innych z naszego rodzaju. Nie mogę jednak ochronić go przede wszystkim. Są rzeczy, na które nie mam wpływu.

Zerknąłem w stronę domu. Prawdopodobnie jeszcze spał. Ostatnio śpi nawet więcej niż kiedyś. Wydaje się zmęczony. Nieważne ile śpi, nie ma tyle energii co kiedyś. Nie wygląda zbyt zdrowo, mimo że mamy pod dostatkiem jedzenia. To nie wróży zbyt dobrze.

Może Raul miał rację. Może powinienem po prostu dodać mu jakichś ziół do posiłku. Jednak nie potrafiłbym kłamać w żywe oczy. Przyznałbym się, że jestem za to odpowiedzialny. Znienawidziłby mnie, ale przynajmniej byłby zdrowy.

Ten szczeniak go niszczy. Szkodzi mu. Miałem go chronić, a przed tym nie mogę. Właśnie dlatego od samego początku mówiłem mu, że nie zostanę ojcem. Czułem, że tak właśnie będzie. Ta cholerna rodzina jest przeklęta. A może to po prostu ja. W każdym razie ktoś taki jak ja zdecydowanie nie powinien posiadać potomstwa.

Eris cierpi i to moja wina. Tak samo było z matką. Schudła. Była słabsza. Miała gęste, złote loki. A później nagle były rzadsze, bardziej... nijakie. Nie dawała rady nosić Lestera na rękach. Gdy Raul się urodził była przy nim niemal zawsze. Bawiła się z nim godzinami. Ze mną podobno było tak samo. Lester leżał w łóżeczku sam, ponieważ ciągle spała. Wykonywała wszystkiego swoje obowiązki, ale na nic innego nie starczało jej siły.

Eris też tak może skończyć. Będzie snuł się po domu, a potem znikał w sypialni na całe dnie. Aż w końcu... po prostu zniknie.

Odetchnąłem głęboko, po czym ponownie sięgnąłem po coraz bardziej przypominający pudełko kawałek drewna. Pogoda może i nie jest sprzyjająca, ale chwilowo nie miałem nic innego do zrobienia. A nie powinienem z tym zwlekać. I tak jestem spóźniony. O niemal miesiąc. Nie miałem jednak do tego głowy. Zwłaszcza że odwykłem od tego, że takie dni się świętuje.

Prawdopodobnie powinienem też z moją omegą świętować to, że minął rok od naszej ceremonii. Na to jednak chyba żadne z nas nie ma w tej chwili sił. Skoro jednak mam czas mogę coś mu podarować. Nie mieści swoich rzeczy w jednym ozdobnym pudełku, to zrobię mu drugie. Lubi takie rzeczy. Może to nieco... ociepli sytuację.

Szczeniak nie zniknął, więc chyba muszę pogodzić się z tym, że Eris urodzi. Lub... dojdzie do porodu, a potem... może wydarzyć się wiele. Nie mam wpływu na to, jak się to skończy. Ale chyba nie powinienem utrudniać mu życia.

Zachowuję się jak mój ojciec. Zostawiam go z tym samego. Niczego mu nie brakuje... ale... to chyba nie takie proste. Nie wystarczy mu, że wypełnię spiżarnię po brzegi. Gdyby to było takie łatwe, matka byłaby szczęśliwa. A nie była.

Cieszyła się, gdy spędzała czas z nami. Chociaż gdy byliśmy więksi, poświęcała nam go mniej. Nie dlatego, że nie chciała. Nie mogła. Była omegą a my alfami. Nie potrzebowaliśmy matczynej opieki, a co miałaby z nami robić. Czego mogła nas nauczyć.

Miałem wtedy... może z dziewięć lat. Zrobiłem dla niej grzebień. To był okropny grzebień. Chyba nie nadawał się do używania. Ale cieszyła się. To były jej ostanie urodziny. Później były tylko rocznice śmierci. Moich nie mieliśmy okazji świętować. Była wtedy bardzo słaba. Leżała całymi dniami w łóżku. Oczekiwała narodzin piątego dziecka. Chyba po prostu zapomniała tak jak ja, gdy Eris świętował swoje.

Wcześniej za każdym razem, gdy któryś z nas kończył kolejną wiosnę, przygotowywała nasze ulubione łakocie. Kilka dni wcześniej pytała, czy jest coś, co byśmy chcieli, a potem nam to dawała. Nie zawsze była w stanie, bo życzenia szczeniaków bywały nierealne, jednak sprytnie interpretowała je tak, by być w stanie zdobyć coś mieszczącego się w ramach tego życzenia.

Robiła też z nami to, na co mieliśmy ochotę. Nie pamiętam, w które urodziny rozgniewałem ojca. Pamiętam, że przyszedłem do domu, bo nie miałam ochoty bawić się z innymi szczeniakami. Denerwowały mnie. Wolałem spędzać czas w domu niż z rówieśnikami. W domu była ona. I zawsze znajdowała mi jakieś zajęcie.

Tego dnia szyła. Miała chwilę czasu dla siebie. Lubiła szyć. Często to robiła. Szyła ubrania dla małych dziewczynek. Chyba po prostu były dla niej ładniejsze. Później oddawała je tym którzy mieli córki.

Nie miałem nic do roboty, więc usiadłem przy niej, a ona zaczęła mi tłumaczyć, jak się to robi. Dała mi kawałek materiału, igłę i nić. Próbowałem robić to, co ona. Tłumaczyła mi coś. Jakieś krzyżyki. Nie pamiętam dokładnie. Pamiętam, że ukułem się w palec, a ona się zmartwiła, ale ja chciałem szyć dalej, bo... chyba po prostu uważałem to za jakąś rozrywkę. Może po prostu tak jak twierdzi Raul, byłem wiecznie przyczepiony do naszej matki. W każdym razie nigdy więcej tego nie próbowałem.

Gdy ojciec wrócił wcześniej niż miał i nas zobaczył, zbił mnie do krwi. Nie tylko mnie. Krzyczał. Flynn się obudził i zabrał mnie do pokoju. Później matka była smutna przez długi czas. Ojciec zabrał mnie na jakieś polowanie, żebym nie marnował czasu na głupoty. Wszystko przez jakieś durne szydełkowanie. Wieczorem matka przygotowała coś słodkiego. Nie pamiętam co.

Przestaliśmy jeść słodycze, gdy zmarła. Agnes piekła, ale przynajmniej ja nie byłem zainteresowany jej kuchnią. I tak bywałem wtedy w domu niezbyt często. Szybko się wyniosłem.

Teraz wracam do domu i czeka na mnie ciepły posiłek. Wracam do czystego domu. Tak jak wtedy, gdy matka żyła. Była taka jak Eris. Mimo że było jej ciężko, uśmiechała się i robiła swoje. Ale była słaba. Jej ciało było słabe. Nie potrafiła się sprzeciwić. Eris... Eris potrafi postawić na swoim. Nie pozbył się szczeniaka, mimo że tego od niego chciałem. Pod tym względem jest inny. Silniejszy. Gdy czegoś chce, to robi to, nie zważając na konsekwencje.

Jednak... Jest słaby. Jego ciało jest słabe i nie jest w stanie tego zmienić. Ja też nie mogę nic zrobić. Na końcu to Matka Natura decyduje. Jedni są silni a inni słabi. Tylko ci silni przeżyją. Dlatego ci słabi nie powinni się narażać. Eris nie powinien się tak narażać. A jednak to robi. Niknie w oczach i w końcu cały zniknie.

Starałem się. Starałem się dać mu lepsze życie, niż miała moja matka. Jednak nie potrafię. Sprawiłem, że jest w tej samej sytuacji. Że może skończyć jak ona. Sprawiłem, że jest nieszczęśliwy i chory. Nie tak miało być.

Gdy matka odeszła każdy dzień był zimny niezależnie od pory roku. W naszym domu nie było już krzty ciepła. Dopiero gdy w moim domu pojawił się Eris ze swoimi kwiatami, dekoracjami i gadaniem bez przerwy poczułem się... lżejszy. Jakby nadeszło lato. Nie wiem, jak mógłbym powrócić do tej ciągłej zimy. Jeśli Eris odejdzie... zostanę sam. Tym razem nie jestem na to gotowy.

Usłyszałem skrzypienie drzwi. Po chwili zza domu wyszedł Eris. Ostatnio często chodzi na spacery. Nie wiem, czy mi się to podoba. Z jednej strony chyba powinien się ruszać. Z drugiej strony zawsze pakuje się w kłopoty. A nie mogę za nim wszędzie chodzić.

Nie mogę pilnować go na każdym kroku. Wiem, że nie chce, bym za nim chłodził, bo nasze relacje nie są już tak... ciepłe. Straciłem swoje przywileje.

Eris powiedział mi kiedyś, że się boję. Że dlatego tak się zachowuje. Że to strach przeze mnie przemawia. Być może ma rację. Boję się, że zobaczę go leżącego w łóżku, bladego, o sinych ustach. A potem będę musiał zakopać go w ziemi. I już nigdy go nie zobaczę.

Ominął mnie i ruszył w stronę lasu, a ja podążyłem za nim wzrokiem. Chciałem zapamiętać każdy detal. W końcu nie wiem, kiedy go stracę. A kiedyś w końcu się to stanie. Tacy jak ja nie zasługują na dobro. Nie zasłużyłem na Erisa, dlatego go stracę. Tak jak mój ojciec nie zasłużył na moją matkę.

Tak. To chyba jest strach. Tak myślę. Chyba nigdy wcześniej tego nie czułem. Bo o co miałem się bać? O swoje życie? Nie ma dla mnie zbyt wielkiej wartości. Żyję, bo mam instynkt przetrwania. Jednak niezbyt wiele miałem z tego życia. Przynajmniej dopóki nie pojawiła się w nim uparta omega. Jego życie ma znacznie większą wartość. Dlatego chciałem go chronić.

To ciężkie. Kiedyś było łatwiej. Dużo łatwiej. Teraz nawet nie mogę się do niego zbliżyć, ponieważ gdy tylko to robię, widzę moment, w którym go stracę. Jego. Tego przeklętego szczeniaka. Eris się do niego przywiązał, a w każdej chwili może go stracić. Matka przywiązała się do tego dziecka, a ono ją zabiło. Pożyło kilka godzin a później... Po co było to wszystko? Tak samo jest teraz. Po co mu to wszystko? Wcześniej było dobrze. Gdyby tylko dalej było tak samo...

- Co robisz?

Zamyśliłem się. Nie poczułem, że Eris zawrócił i do mnie podszedł. Mimo tego jak go ostatnio traktowałem, rozmawia ze mną normalnie. Stara się, by było tak jak kiedyś. Ale nie będzie tak jak kiedyś. Coś się zmieni.

- Szkatułkę.

- Dla mnie?

- Tak. Dla ciebie.

- ... Dziękuję.

Zapanowała chwila ciszy. Nie patrzyłem na niego. Dalej pracowałem. Obawiałem się, co zobaczę, gdy na niego spojrzę. Podkrążone oczy? Zapadnięte policzki? Wypukły brzuch?

- Myślisz, że mógłbyś zrobić coś dla dziecka?

- Nie ma sensu teraz cokolwiek robić.

- Dlaczego? Lepiej mieć wszystko gotowe.

- Nie masz pewności, że się w ogóle urodzi.

- ... Nie mów tak. Nigdy więcej tak do mnie nie mów. A jak już masz coś takiego powiedzieć, to spójrz mi w oczy.

Zezłościłem go. Nic nowego. Może jestem zbyt szczery. Omegi są emocjonalne. Nie przepadają za szczerością. Spojrzałem na niego, bo czułem na sobie jego spojrzenie. Ma cienie pod oczami. Jednak nie wygląda aż tak źle. Chyba nieco przytył. To dobrze.

- To dopiero początek ciąży. Nie powinieneś nastawiać się na to, że urodzisz zdrowego szczeniaka. Wiele może się wydarzyć.

- Tak. Ale nie masz prawa mówić mi takich rzeczy bez żadnego powodu. Dziecko rośnie każdego dnia. Czuję się lepiej. A więc nie ma powodów, by mówić o tym najgorszym scenariuszu. Tylko mnie straszysz i stresujesz. Byłoby ci na rękę, gdybym poronił. Chcesz, by to się stało prawda? Dlatego mówisz takie rzeczy?

- Nie chcę, byś później płakał nad dzieckiem, którego nawet nie było.

- Ale ono jest. We mnie. Nie zrozumiesz tego, bo jesteś głupim, upartym, nieczułym alfą.

- Masz rację. Nie zrozumiem.

- ... Więc zrobisz tę kołyskę czy nie?

- A tego chcesz? Kołyski?

- Tak. Chcę ładnej kołyski dla naszego dziecka.

- Dobrze. Zrobię ci kołyskę.

- Dziękuję. Możesz też zrobić zabawki. Ale to z czasem. Po narodzinach i tak będzie za małe, by się nimi bawić. No dobrze... to pracuj. Możesz wyrzeźbić kwiatki. Lubię kwiaty.

Niektóre rzeczy się nie zmieniają.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top